Obudziłam się przez koszmar. Śniło mi serio, że Will się dusił więc pobiegłam do niego. Na szczęście, gdy otworzyłam drzwi słodko spał. Odetchnęłam z ulgą, zabrałam telefon, który ciągle wibrował po czym wyszłam.
-Tak? -spytałam zaspana.
-O, siema, ty pewnie jesteś Rose? Mam na imię Carlos, jestem znajomym Willa.
-Cześć, kojarzę cię. Will jeszcze śpi.
-Okay, niech zadzwoni do mnie jak będzie mógł.
-Jasne nie ma sprawy.
-A ogólnie... Jak on się czuję?
Miło, że spytał.
-Jest osłabiony i ogólnie nie najlepiej, ale z dnia na dzień będzie mu się poprawiać. -wytłumaczyłam z uśmiechem, którego i tak nie mógł zobaczyć.
-Dobrze, to...
-Zadzwoni do ciebie.
-Dzięki, na razie.
Dzień minął strasznie nudno. Will ciągle spał, nasi rodzice byli w pracy, a ja odbierałam telefon Loczka.
Na szczęście od nudy uratowała mnie A.K. Zawsze to lepiej oglądać głupie seriale z kimś niż samej.
-Jutro cię porywam, więc rezerwuj sobie czas.-oznajmiłam pakując sobie łyżkę lodów do buzi.
Planowałam niespodziankę dla niej już od dawna niestety nie miałam jak zrealizować mojego planu. W sumie dobrze się złożyło, bo ma urodziny.
-Gdzie? -spojrzała na mnie surowym wzrokiem.
-W dupę koleżanko. Zobaczysz.
-Ro, błagam powiedz, że to impreza. Zasłużyłam sobie po tych tygodniach pocieszania cię.
-Błagam nie mów do mnie Ro...
-Hej moja żono! -krzyknął Will ze schodów.
-Poczekaj pomogę ci. -pobiegłam do niego i pomogłam dostać się na kanapę.
-Przystojny jak zawsze. -stwierdziła brunetka patrząc na zaspanego chłopaka.
-Nic nie mów. Jestem wykończony.
-Spałeś cały dzień!-krzyknęłam z kuchni. Zaniosłam mu leki i wodę, i wróciłam do kuchni odgrzać mu obiad.
-Ledwo siedzę.
-Willy połóż się. -powiedziała uwodzicielsko A.K. i coś zrobiła, ale stałam tyłem więc nie widziałam.
-Poczekaj aż wyzdrowieję, wtedy się tobą zajmę.
Potem słyszałam jakieś śmiechy, ale wolałam się nie odwracać, bałam się, że nie chce tego widzieć. Wieczorem dopytam Willa o co chodzi.
Nie, oni nie mogą razem... Nie.
Odwróciłam się gdy usłyszałam, że ktoś wchodzi do domu. A.K. wisiała nad Willem i nie mam pojęcia czy się całowali, bo jej włosy wszystko zasłaniały. Skrzywiłam się, a do pomieszczenia wszedł George. Spojrzał na nich, a potem na mnie.
-Synu, wiesz, że twoja męskość nie działa tak jak powinna? -powiedział, a gdy A.K. od niego odskoczyła, dodał :-Sam ledwo stoisz, a co dopiero...
-Boże, tato! -krzyknął Will i cały czerwony usiadł prosto.
Mężczyzna odwrócił się do mnie i rozbawiony puścił mi oczko.
Próbowałam się powstrzymać, ale mi nie wyszło i wybuchłam głośnym śmiechem. Po pierwsze nigdy, przenigdy nie posądziłabym Georgea o takie żarty, a po drugie ta dwójka była konkretnie skrępowana.
-Mam dla ciebie prezent. -zdjął marynarkę i z korytarza przyniósł jakiś przedmiot. Na początku nie bardzo wiedziałam co to jest, ale gdy to rozłożył to już było oczywiste.
-Wózek inwalidzki? Nie jestem inwalidą. -stwierdził obrażony za wcześniejszy żart.
-Przyda ci się trochę powietrza, więc możecie iść na spacer.
-Może ci zadziała. -A.K. nawiązała do żartu Georgea. Myślałam, że umrę ze śmiechu.
Will obdarzył nas wszystkich surowym spojrzeniem co wywołało u nas jeszcze większy śmiech.
Odsunął się jak najdalej od dziewczyny i wlepił wzrok w telewizor.
Jacy mężczyźni są delikatni na tym punkcie.
-Kate weź rozłóż sztućce.
Zjedliśmy wszyscy razem obiad, oprócz mamy, która wraca wieczorem, i postanowiliśmy pójść na spacer.
Avril jest głupia, to nie nowość, usiadła na kolanach Willa, a ja ich pchałam, próbowałam biec, ale mimo, że oboje są chudzielcami dla mnie to było za dużo.
-Szybciej! -darła się na całe miasto.
-Staram się! Zjadłaś pół pieczeni!-puściłam wózek, ale zapomniałam, że tam jest górka i po chwili zaczęłam za nimi biec.
-Rose! Kurwa łap nas!! -A.K. zaczęła panikować i ja w sumie też. Kij z Avril, Will jest ledwo po operacji.
Dzięki bogu nie jechał żaden samochód, byłoby słabo. Złapałam ich i zatrzymałam na zakręcie tuż przed płotem.
A.K. zsunęła się na ulice i położyła plackiem.
-O ja... Aż się spociłam. -zaczęliśmy się śmiać, przerwały nam krzyki dobiegające ze skate parku. No oczywiście stałe miejsce spotkań znajomych Williama. Kilku chłopaków zaczęło biec w naszą stronę i wręcz rzucili się na Willa z krzykiem.
A.K. podniosła się i otrzepała. Trudno było ogarnąć co się dzieję byli tak podekscytowani tym, że w końcu go widzą. Billy, chyba tak miał na imię, zaczął pchać wózek w stronę skate parku a my biedne musiałyśmy iść za nimi.
Przysięgam zachowywali się jak małpy, krzyczeli, biegali i skakali dookoła niego.
-Dzicz. -stwierdziła A.K.
Ogólnie wszyscy ze skate parku zaczęli oklaskiwać Willa, a on czuł się lekko skrępowany, bolała go też głowa i było to widać. W tłumie widziałam też Charliego i Leo, poznałam jeszcze kilka osób w tym chłopaka, który dzisiaj dzwonił.
Gdy wszyscy umilkli i zaczęli wypytywać Willa, przyszedł czas na nas.
Razem z A.K. zaczęliśmy przedrzeźniać ich zachowanie. Patrzyli na nas jak na idiotki, ale my w sumie same miałyśmy ubaw. Wskoczyłam jej na plecy i zaczęłyśmy biegać dookoła.
W końcu się zmęczyła i weszła ze mną na plecach na rampę, siedział tam już Will, któremu pewnie pomogli wejść, Charlie, Devries, kilku znajomych ze starej szkoły, a jeszcze kilku jeździło wózkiem po rampach.
-Jak się czujesz? -nachyliłam się nad Loczkiem i pocałowałam go w policzek.
Trochę czułości po tej chorobie mu nie zaszkodzi.
-Boli mnie głowa, ale jest okay.
-Z tobą dzisiaj rozmawiałem, prawda? -odwróciłam się.
Hm, wysoki, brunet, przystojny.
Chcę takiego.
-Tak. -uśmiechnęłam się szeroko.
-Nie zadzwoniłaś. -wydął dolną wargę i wyglądał tak uroczo, że ja dziękuję.
-Wydawało mi się, że to Will miał do ciebie zadzwonić.
Ah, ja kokieterka.
-Za telefon od ciebie bym się nie obraził. -przejechał wzrokiem po moim ciele i chwilę za długo zatrzymał na biuście.
Nie, panu już dziękujemy.
-Ej Ro, umiesz na tym jeździć?-A.K. poniosła do góry deskorolkę.
-No jasne. -zabrałam ją, postawiłam na brzegu rampy, usiadłam i po chwili byłam już na dole. Usłyszałam śmiechy, wstałam i ukłoniłam się.
-Nie o to mi chodziło debilko. -A. uderzyła się ręką w twarz.
-Rosie boi się wszystkiego co ma koła. -zaśmiał się Devries.
-Nieprawda. -położyłam ręce na biodrach.
-Aha? Więc udowodnij.
-Nie muszę.
-Strach nie jest niczym złym.
-Wal się. -zabrałam deskę i weszłam na rampę.
-Może będę cię asekurował?
-Dzięki. Jak zjadę stawiasz mi pizze. Największą. -skierowałam się do niego.
-Rose ty umrzesz. -wtrącił się Will, ale go zignorowaliśmy.
-Stoi. -wystawił dłoń, a ja ją uścisnęłam.
-Będziesz jechał po tą pizze do Włoch.-uśmiechnęłam się cwaniacko i zaczęłam przygotowywać. Stanęłam na tym drewnie i kompletnie nie wiedziałam jak tym ruszyć.
-Musisz przenieść ciężar na pierwszą nogę.
-Co ty geniuszu? -zagrałam.
Pff, przecież to było oczywiste.
Noi tak zrobiłam i cholera... To był największy błąd w moim życiu. Drugi największy po byciu z tym idiotą.
Zaczęłam jechać w dół, a serce podeszło mi do gardła.
Darłam się.
Darłam się jakby obdzierali mnie ze skóry.
Słyszałam głupi, irytujący śmiech Devriesa. Gdy byłam już na dole zdałam sobie sprawę, że muszę przecież zahamować.
-Boże... Jak ja mam to zatrzymać?! -wydarłam się próbując wyprostować z pozy na"skayta".
Usłyszałam odpowiedzieć, ale Devries zamiast mówić prawie wyrzyguje słowa i jeszcze się śmieje jak głupi do sera.
Życie przeleciało mi przed oczami, gdy zobaczyłam ogrodzenie.
-Będzie zapierdalał na tej deskorolce po moją pizze, aż do Włoch.-zarzekłam zanim uderzyłam w siatkę, a potem z hukiem upadłam tyłkiem na ziemie.
Usłyszałam coraz głośniejszy śmiech za sobą.
Podbiegł do mnie Devries i pomógł wstać.
-Żyjesz? -spytał przez śmiech. Wytrzepałam się i spojrzałam na niego surowo.
-Największa z wszystkimi dodatkami.-burknęłam.-I dwa największe napoje. -zamyśliłam się. -Trzy. Fajnie żeby wszystko było podwójne.
Patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
Pewnie wyliczał ile to będzie go kosztować.
-Nie lubisz dodatków.
-Lubię jak płacisz więcej. -wzruszyłam ramionami, a on się zaśmiał.
-Możemy iść teraz. -stwierdził.
-Wolę z dostawą do domu. -zaczęłam iść w stronę reszty, ale złapał mnie za nadgarstek i odwrócił do siebie.
-Myślałem o naszej wczorajszej rozmowie... Jak mam ci udowodnić, że cię kocham, jeżeli ty nie chcesz się ze mną spotkać?! -prawie krzyknął, a ja przymknęłam powieki. Gdy je otworzyłam jego twarz złagodniała.
-To ty się zadeklarowałeś. Wymyśl coś. -próbowałam brzmieć stanowczo i mam nadzieję, że mi wyszło.
Spuścił na chwilę wzrok, a potem znów spojrzał w moje oczy.
-Pięć dni. -powiedział szybko, nawet nie zdążyłam załapać o co chodzi. W sumie to było takie z dupy, więc nie dziwię się sobie.
-Co? -zmarszczyłam brwi.
-Wystarczyło mi pięć dni, żeby zrozumieć, że cię kocham. Tobie też wystarczą. Udowodnię ci, że mnie kochasz. -z nadzieją ogarnął kosmyk moich włosów za ucho.
-Nie sądzę...
-Chce tylko pięciu dni. Jeżeli się nie uda dam ci spokój. -zachęcił mnie.
Po tych pięciu dniach będę miała od niego spokój. Wyczytał z mojej twarzy zgodę, więc kontynuował.
-Jedna zasada, nie możesz powiedzieć "nie".
-Popieprzyło cię?! Wiem o co ci chodzi! -próbował krzyknąć szeptem, żeby nikt nie usłyszał.
Co za idiota.
-Obiecuję, że nic z tych rzeczy nie będę próbował.-położył dłoń na piersi.
Mam się zgodzić czy nie? Przecież jak będzie próbował mnie dotknąć czy coś to nikt mi nie zabroni uciąć mu rąk.
Z drugiej strony, czy robienie mu nadziei nie jest wredne?
-Rosalie?
Chyba za długo myślałam.
-Pięć dni. -zgodziłam się i odeszłam.
Podeszłam zadowolona do Charliego, Willa, A.K. i....
-Żyjesz. -zaśmiał się blondas.
-Ona jest jak karaluch, zawsze przeżyje. -dogryzł mi Loczek. -Trochę mi słabo. Możemy iść do domu?
-Jasne, Charlie weź mu pomóż.
Poszłam po wózek, jeszcze chwila i nie miałby kół.
Minęłam się z Devriesem, który z uśmiechem objął mnie w talii.
-Napisze jutro. -powiedział z uśmiechem i odszedł.
***
Wczoraj wieczorem dostawca przywiózł pizze taką jaką chciałam. Wyglądała okropnie, ale Will i A.K. wciągnęli całą.
Powiedziałam im o propozycji Devriesa i zostałam zjechana po całości.
Will jako tako starał się być spokojny, za to A.K. nie kryła się z oburzeniem i szczerą nienawiścią do Devriesa.
Została u mnie na noc i ciągle mówiła o tym jak marnuje swój czas na niego.
Dziś ma urodziny i musiałyśmy wstać o 5, żeby ogarnąć się i iść na pociąg, w którym dokończyłyśmy swoje makijaże.
-Możesz mi powiedzieć, po co przyszłyśmy do więzienia dla ćpunów? -spytała, gdy zobaczyła tabliczkę na budynku.
-To ośrodek pomocy dla osób uzależnionych. -poprawiłam ją.
-Jak zwał tak zwał. Wiesz, że wkurwiają mnie tacy ludzie.
Prawda, Avril nienawidzi narkotyków i ludzi, którzy je biorą. Nie dziwię się jej.
-Daj spokój.
-Nie będę wolontariuszką. -oznajmiła, gdy weszłyśmy.
Od razu rzuciła się na krzesła, a ja poszłam do recepcji.
-Odwiedziny do Michaela Lancastera.
-Mhm.-kobieta sprawdziła coś w komputerze. -Rosalie Nixton? Mogę twój dowód?
Podałam jej legitymacje, na którą tylko rzuciła okiem.
-Dobrze, zostawcie swoje rzeczy w szatni, ochroniarz was zaprowadzi.
-Nie mogę mieć torby?
-Niestety. Szatnia jest tam. -wskazała palcem, a ja zgarnęłam A.K. i poszłyśmy tam.
-Dobra, mów mi o co do kurwy chodzi? -założyła ręce na piersi, gdy wkładałam snickersy do stanika.
-Nie gadaj, tylko odłóż torbę.
-Jesteś tu wolontariuszką? Wiesz, mam urodziny i wolałabym coś wypić.
-Jasne jasne, chodź. -pociągnęłam ją za rękę i poszłyśmy do ochroniarza, który zaprowadził nas do świetlicy.
-Ugh, stado ćpunów. -westchnęła, gdy weszłyśmy do pomieszczenia.
Wyglądało to źle. Ludzie wyglądali jak wraki ludzi; bladzi, rozczochrane włosy, wykonujący tiki nerwowe, machali nogą, stukali palcami o blaty stołów, niektórzy chodzi w kółko.
Widać, że są na głodzie.
W końcu zobaczyłam Micha, który wstał, gdy tylko mnie zobaczył, ale gdy zobaczył A.K. mina mu zrzedła.
Zaczęłam ciągnąć ją w tam tą stronę, ale gdy zobaczyła, kto tam stoi zatrzymała się.
-Ro... Czy...
-Tak Avril, dobrze myślisz. -uśmiechnęłam się szeroko.
-Nie mów do mnie Avril. -warknęła ciągle patrząc na chłopaka.
Powoli podeszłyśmy do niego. Patrzyli na siebie jak w obrazki. A.K. miała nawet łzy w oczach, a ja byłam z siebie dumna jak nigdy.
-Michael?-załamał się jej głos, co było wręcz wzruszające.
Chłopak tylko podszedł do niej i mocno przytulił do siebie głaszcząc jej włosy.
-Przepraszam Avril.
Wytarłam łzy i przyglądałam się im z uśmiechem.
-Nienawidzę cię chuju. -zachlipała, a on cicho się zaśmiał. -Zostawiłeś mnie samą. Jak mogłeś? -odsunęła się od niego, tylko by dokładnie się mu przyjrzeć.
-Ja... -podrapał się po karku. -To było trudne. -znów ją przytulił. -Tęskniłem.
To było takie... Oh. Nie da się nawet tego opisać. Za to A.K. była maksymalnie wkurwiona. W ciągu sekundy rzuciła się na niego z pięściami.
Chłopak nie bardzo wiedział jak ma zareagować, bo jak ona uderzy to faktycznie boli.
-Kate uspokój się. -złapał ją za nadgarstki. Biedna była cała zapłakana, pierwszy raz widziałam ją w takim stanie.
-Dlaczego mnie zostawiłeś?! Nawiedzę cie. -zaczęła płakać już na dobre, a on znów ją przytulił.
-Avril... Starzy mnie wyrzucili, miałem problemy, ćpałem... Nie chciałem, żebyś mnie takiego widziała.
-Ale widziałam. Cały czas myślałam o tym, że pewnie leżysz gdzieś naćpany albo martwy. Tak. Myślałam, że nie żyjesz. Nie dawałeś znaku życia. Dlaczego mnie zostawiłeś?
Nie dostała odpowiedzi i prawdopodobnie nigdy jej nie dostanie, bo sam Michael jej nie zna.
Usiedliśmy przy jednym ze stolików, a w tle leciała muzyka klasyczna.
-Przemyciłam ci snickersy w staniku. -oznajmiam żeby rozluźnić atmosferę.
-Dzięki.
-Nie ma za co. -uśmiechnęłam się i podałam mu je pod stołem. Prawdopodobnie schował je za gumkę spodni.
-Nie... Za wszystko. Cieszę się, że zadzwoniłaś na policję. Nie chce już brać. -Posłałam mu ogromny, szczery uśmiech. -Jak z Wille?
-Dzięki twojej siostrze żyje. Namówiła go do operacji, co prawda w stylu Kate, nielegalnej i ryzykownej. Udało się. -uśmiechnęłam się sama do siebie.
Denerwowali mnie, Mich patrzył na siostrę z takim bólem, że aż ja go poczułam, a ona przekręcała swoje pierścionki na palcach. Ani słowa.
Mają sobie tyle do powiedzenia, ale ani słowa.
-Idę do łazienki. -wstałam i spojrzałam porozumiewawczo na chłopaka.
Niech sobie gadają.
***
*Kate*
Dziś muszę się napić. Porządnie napić.
Ogarnęłam się i postanowiłam pójść do klubu.
Alkohol sprzedają wszystkim, liczą się tylko pieniądze. Poprosiłam o butelkę kolorowej i poszłam do jednej z loż.
Byłam już po paru kieliszkach i szło już jak woda.
-O proszę, kogo ja tu widzę? -odwróciłam się w stronę z której dobiegał głos i modliłam się do Boga, żeby to nie był jakiś upierdliwy typ, bo towarzystwo to ostatnie czego chciałam.
Nigdy nie byłam wierząca.
-Spierdalaj Charlie. -warknęłam i odwróciłam głowę do kieliszka.
-Ty nie masz przypadkiem urodzin? -usiadł obok mnie.
-Mam. -oparłam policzek na dłoni. -Ro potrafi robić niespodzianki.
-O czym ty mówisz?
-Wiesz kto to Michael? Ten ćpun? To mój brat. Wyprowadził się jak miałam jedenaście lat, zostawił mnie dla narkotyków, kurwa...
-Teraz się leczy, ponoć to spoko gość.
-Nawet bardzo spoko. -odwróciłam głowę w jego stronę. -Nie chce go nienawidzić.
-Więc nie rób tego.
-Nie rozumiesz. Muszę się napić.
-Jesteś już pijana.
-Tak? Bo chcę się napierdolić jak nigdy. -nalałam sobie kieliszek i wlałam do gardła.
-W takim razie poczekaj wypijemy twoje zdrowie.
Blondyn na chwilę zniknął by pojawić się z kieliszkiem.
-Zdrowie jubilatki. -unieśliśmy kieliszki, które uprzednio wypełnił.
Po paru kolejkach byłam już kompletnie pijana, oboje byliśmy, bo rozmawialiśmy jak starzy przyjaciele.
-Powiedz mi Charlie czemu taki gwiazdor jak ty nie ma dziewczyny?-zarechotałam i oparłam się na jego ramieniu.
-Po tym jak jedna cię zdradzi, a druga jest z twoim przyjacielem, na prawdę nie masz ochoty na związki.
-O matko. -zakryłam dłonią usta, co pewnie wyglądało mega sztucznie.-Mówisz o Rose? Niemożliwe.-napełniłam nasze kieliszki, które wypiliśmy.
-No wiem. -powiedział emocjonalnie. -Nie wiem, jakoś tak... Podobała mi się, dobrze spędza się z nią czas.
-Pf, to takie idiotyczne... Wiesz z iloma osobami dobrze spędza mi się czas?
-Oh przestań, nie znasz się.
-Ja się nie zna?!. -stuknęłam się palcami w klatkę piersiową.-Ja się nie znam?! Błagam... Gdyby ci się podobała nie pomagałbyś temu debilowi w odzyskaniu jej. -machnęłam ręką.
-Może po prostu jestem dobrym przyjacielem? -uniósł brwi.
-Może po prostu kochasz ją jak przyjaciółkę? -przedrzeźniłam go. -Durniu...
-Nie wiem już sam. W każdym razie mój przyjaciel ją kocha.
-Nie mów mi o nim, bo się porzygam.
-Jesteś... Dziwna. -stwierdził.-Jesteś suką.-spojrzałam na niego groźnie. -Przyznaj sama. -w sumie to ma trochę racji, więc kiwnęłam głową. -No.
-Chciałeś mi powiedzieć, że jestem suką?
-Nie wiem co chciałem powiedzieć. -stwierdził z czkawką.
-Idiota.
Charlie napełnił nasze kieliszki, które po chwili znów były puste.
Oparłam policzek na pięści żeby móc patrzeć na blondyna. Zrobił to samo, przez co nasze twarze były blisko siebie. Zaśmiałam się, bo poruszył znacząco brwiami.
-Co? -spytałam próbując ukryć uśmiech.
-Nic. Mam na ciebie ochotę. -oznajmił i w ciągu sekundy byłam już na jego kolanach wymieniając się z nim śliną. -Bijesz facetów... Mam się bać? -spytał rozbawiony, na chwilę się odsuwając.
-A boisz się? -pokręcił głową. -Biję tylko chłopców. -wbiłam się w jego usta i docisnęłam do siebie nasze biodra wywołujące tym jego jęk.
-Jesteś dziewicą? -przyniósł usta na moją szyję.
-Nie.-przegryzłam wargę. -Do ciebie czy do mnie?
-Do mnie. -oznajmił i wstał stawiając mnie na ziemi. Przysięgam w tym momencie byłam tak na niego napalona, że gdybym go zgwałciła nie byłoby to dziwne.
Złapałam go za rękę i razem wyszliśmy z klubu.
-Zadzwonię po taksówkę. -oznajmił i szybko wyjął telefon. -Kurwa. -powiedział pod nosem.
-Szybko. -pociągnęłam go za koszulkę i przyssałam się do jego szyi.
W końcu dodzwonił się, a ja żeby było śmieszniej ugryzłam go. Syknął i w zamian uderzył mnie w pośladki.
W taksówce było okropnie. Dzieliło nas pół metra, a napięcie było nie do wytrzymania.
Droga dłużyła się i dłużyła, ale musiała się skończyć.
Mieszka niedaleko Ro.
Chłopak zapłacił i prawie wyskoczyliśmy z pojazdu żeby znów zacząć się całować.
-Idź szybciej. -szepnął w moje usta.
-Nie mogę, mam obcasy. -w odpowiedzi podniósł mnie do góry, więc owinęłam nogi wokół jego pasa.
-W tylnej kieszeni mam klucze.
Ledwo sięgając, wyjęłam je i podałam chłopakowi, który otworzył drzwi w mgnieniu oka.
-Jest ktoś w domu?
-Mama, śpi jak zabita, ale na wszelki wypadek cię zaknebluje. -pocałował mnie zachłannie. -Lubisz perwersje w łóżku? -spytał z cwaniackim uśmiechem, gdy byliśmy na schodach.
-Idiota. -przekręciłam oczami i złączyłam nasze usta. Próbowałam z nim walczyć o dominację, ale on sprawdzał się w tym tak dobrze, że poddałam się niemalże od razu.
Nawet nie zorientowałam się kiedy znaleźliśmy się w jego pokoju, a on usiadł na łóżku ze mną na kolanach.
Nie bawiliśmy się w to całe "jesteś pewna?" po prostu zdjęłam jego koszulę mało nie wyrywając guzików. Czułam jak zdejmuje buty więc zrobiłam to samo, rzucjąc je gdzie popachnie. Nawet się nie zorientowałam kiedy nie miałam już na sobie bluzki, a Charlie całował mój dekolt.
Drażnił moją skórę językiem, a gdy dotarł do materiału zrobił mi malinkę na piersi.
Jego ręce wsunęły się pod materiał spodni.
Postanowiłam nie siedzieć tak bezczynnie i mu też dać trochę przyjemności. Rozpięłam jego spodnie i złapałam w dłoń jego twardego członka. Blondyn syknął wyrzucając głowę w tył. Zeszłam z jego kolan, zdjęłam spodnie kręcąc przy tym biodrami, to samo zrobił chłopak nie odrywając ode mnie wzroku.
-Chodź, bo dojdę od samego patrzenia. -powiedział zachrypniętym głosem wywołując ciarki na moim ciele.
Zaśmiałam się widząc, że jego bokserki pękają w szwach. Podeszłam musnęłam jego wargi, a palcem wodziłam po jego wybrzuszeniu, śmiejąc się w duchu z jego jęków.
-Kate, cholera, nie drocz się, bo się odwdzięczę. -zagroził.
-Okay, okay.-ostatni raz go pocałowałam i wsunęłam dłoń pod jego bokserki.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemson Kluchy!
Pozdrawiam osobę, która podpisuje się "Edi",która jako jedyna się zorientowała, że Michael i A.K. to rodzeństwo. Brawo. (;
Jak się podoba rozdział? oczywiście napiszcie w komentarzu XD
A.K. i Charlie? ^^
Jak myślicie? Pasują do siebie, czy to wybryk jednej nocy? XD kocham to jak to brzmi.
Pozdrawiam bardzo cieplutko
-Kate xx
-Tak? -spytałam zaspana.
-O, siema, ty pewnie jesteś Rose? Mam na imię Carlos, jestem znajomym Willa.
-Cześć, kojarzę cię. Will jeszcze śpi.
-Okay, niech zadzwoni do mnie jak będzie mógł.
-Jasne nie ma sprawy.
-A ogólnie... Jak on się czuję?
Miło, że spytał.
-Jest osłabiony i ogólnie nie najlepiej, ale z dnia na dzień będzie mu się poprawiać. -wytłumaczyłam z uśmiechem, którego i tak nie mógł zobaczyć.
-Dobrze, to...
-Zadzwoni do ciebie.
-Dzięki, na razie.
Dzień minął strasznie nudno. Will ciągle spał, nasi rodzice byli w pracy, a ja odbierałam telefon Loczka.
Na szczęście od nudy uratowała mnie A.K. Zawsze to lepiej oglądać głupie seriale z kimś niż samej.
-Jutro cię porywam, więc rezerwuj sobie czas.-oznajmiłam pakując sobie łyżkę lodów do buzi.
Planowałam niespodziankę dla niej już od dawna niestety nie miałam jak zrealizować mojego planu. W sumie dobrze się złożyło, bo ma urodziny.
-Gdzie? -spojrzała na mnie surowym wzrokiem.
-W dupę koleżanko. Zobaczysz.
-Ro, błagam powiedz, że to impreza. Zasłużyłam sobie po tych tygodniach pocieszania cię.
-Błagam nie mów do mnie Ro...
-Hej moja żono! -krzyknął Will ze schodów.
-Poczekaj pomogę ci. -pobiegłam do niego i pomogłam dostać się na kanapę.
-Przystojny jak zawsze. -stwierdziła brunetka patrząc na zaspanego chłopaka.
-Nic nie mów. Jestem wykończony.
-Spałeś cały dzień!-krzyknęłam z kuchni. Zaniosłam mu leki i wodę, i wróciłam do kuchni odgrzać mu obiad.
-Ledwo siedzę.
-Willy połóż się. -powiedziała uwodzicielsko A.K. i coś zrobiła, ale stałam tyłem więc nie widziałam.
-Poczekaj aż wyzdrowieję, wtedy się tobą zajmę.
Potem słyszałam jakieś śmiechy, ale wolałam się nie odwracać, bałam się, że nie chce tego widzieć. Wieczorem dopytam Willa o co chodzi.
Nie, oni nie mogą razem... Nie.
Odwróciłam się gdy usłyszałam, że ktoś wchodzi do domu. A.K. wisiała nad Willem i nie mam pojęcia czy się całowali, bo jej włosy wszystko zasłaniały. Skrzywiłam się, a do pomieszczenia wszedł George. Spojrzał na nich, a potem na mnie.
-Synu, wiesz, że twoja męskość nie działa tak jak powinna? -powiedział, a gdy A.K. od niego odskoczyła, dodał :-Sam ledwo stoisz, a co dopiero...
-Boże, tato! -krzyknął Will i cały czerwony usiadł prosto.
Mężczyzna odwrócił się do mnie i rozbawiony puścił mi oczko.
Próbowałam się powstrzymać, ale mi nie wyszło i wybuchłam głośnym śmiechem. Po pierwsze nigdy, przenigdy nie posądziłabym Georgea o takie żarty, a po drugie ta dwójka była konkretnie skrępowana.
-Mam dla ciebie prezent. -zdjął marynarkę i z korytarza przyniósł jakiś przedmiot. Na początku nie bardzo wiedziałam co to jest, ale gdy to rozłożył to już było oczywiste.
-Wózek inwalidzki? Nie jestem inwalidą. -stwierdził obrażony za wcześniejszy żart.
-Przyda ci się trochę powietrza, więc możecie iść na spacer.
-Może ci zadziała. -A.K. nawiązała do żartu Georgea. Myślałam, że umrę ze śmiechu.
Will obdarzył nas wszystkich surowym spojrzeniem co wywołało u nas jeszcze większy śmiech.
Odsunął się jak najdalej od dziewczyny i wlepił wzrok w telewizor.
Jacy mężczyźni są delikatni na tym punkcie.
-Kate weź rozłóż sztućce.
Zjedliśmy wszyscy razem obiad, oprócz mamy, która wraca wieczorem, i postanowiliśmy pójść na spacer.
Avril jest głupia, to nie nowość, usiadła na kolanach Willa, a ja ich pchałam, próbowałam biec, ale mimo, że oboje są chudzielcami dla mnie to było za dużo.
-Szybciej! -darła się na całe miasto.
-Staram się! Zjadłaś pół pieczeni!-puściłam wózek, ale zapomniałam, że tam jest górka i po chwili zaczęłam za nimi biec.
-Rose! Kurwa łap nas!! -A.K. zaczęła panikować i ja w sumie też. Kij z Avril, Will jest ledwo po operacji.
Dzięki bogu nie jechał żaden samochód, byłoby słabo. Złapałam ich i zatrzymałam na zakręcie tuż przed płotem.
A.K. zsunęła się na ulice i położyła plackiem.
-O ja... Aż się spociłam. -zaczęliśmy się śmiać, przerwały nam krzyki dobiegające ze skate parku. No oczywiście stałe miejsce spotkań znajomych Williama. Kilku chłopaków zaczęło biec w naszą stronę i wręcz rzucili się na Willa z krzykiem.
A.K. podniosła się i otrzepała. Trudno było ogarnąć co się dzieję byli tak podekscytowani tym, że w końcu go widzą. Billy, chyba tak miał na imię, zaczął pchać wózek w stronę skate parku a my biedne musiałyśmy iść za nimi.
Przysięgam zachowywali się jak małpy, krzyczeli, biegali i skakali dookoła niego.
-Dzicz. -stwierdziła A.K.
Ogólnie wszyscy ze skate parku zaczęli oklaskiwać Willa, a on czuł się lekko skrępowany, bolała go też głowa i było to widać. W tłumie widziałam też Charliego i Leo, poznałam jeszcze kilka osób w tym chłopaka, który dzisiaj dzwonił.
Gdy wszyscy umilkli i zaczęli wypytywać Willa, przyszedł czas na nas.
Razem z A.K. zaczęliśmy przedrzeźniać ich zachowanie. Patrzyli na nas jak na idiotki, ale my w sumie same miałyśmy ubaw. Wskoczyłam jej na plecy i zaczęłyśmy biegać dookoła.
W końcu się zmęczyła i weszła ze mną na plecach na rampę, siedział tam już Will, któremu pewnie pomogli wejść, Charlie, Devries, kilku znajomych ze starej szkoły, a jeszcze kilku jeździło wózkiem po rampach.
-Jak się czujesz? -nachyliłam się nad Loczkiem i pocałowałam go w policzek.
Trochę czułości po tej chorobie mu nie zaszkodzi.
-Boli mnie głowa, ale jest okay.
-Z tobą dzisiaj rozmawiałem, prawda? -odwróciłam się.
Hm, wysoki, brunet, przystojny.
Chcę takiego.
-Tak. -uśmiechnęłam się szeroko.
-Nie zadzwoniłaś. -wydął dolną wargę i wyglądał tak uroczo, że ja dziękuję.
-Wydawało mi się, że to Will miał do ciebie zadzwonić.
Ah, ja kokieterka.
-Za telefon od ciebie bym się nie obraził. -przejechał wzrokiem po moim ciele i chwilę za długo zatrzymał na biuście.
Nie, panu już dziękujemy.
-Ej Ro, umiesz na tym jeździć?-A.K. poniosła do góry deskorolkę.
-No jasne. -zabrałam ją, postawiłam na brzegu rampy, usiadłam i po chwili byłam już na dole. Usłyszałam śmiechy, wstałam i ukłoniłam się.
-Nie o to mi chodziło debilko. -A. uderzyła się ręką w twarz.
-Rosie boi się wszystkiego co ma koła. -zaśmiał się Devries.
-Nieprawda. -położyłam ręce na biodrach.
-Aha? Więc udowodnij.
-Nie muszę.
-Strach nie jest niczym złym.
-Wal się. -zabrałam deskę i weszłam na rampę.
-Może będę cię asekurował?
-Dzięki. Jak zjadę stawiasz mi pizze. Największą. -skierowałam się do niego.
-Rose ty umrzesz. -wtrącił się Will, ale go zignorowaliśmy.
-Stoi. -wystawił dłoń, a ja ją uścisnęłam.
-Będziesz jechał po tą pizze do Włoch.-uśmiechnęłam się cwaniacko i zaczęłam przygotowywać. Stanęłam na tym drewnie i kompletnie nie wiedziałam jak tym ruszyć.
-Musisz przenieść ciężar na pierwszą nogę.
-Co ty geniuszu? -zagrałam.
Pff, przecież to było oczywiste.
Noi tak zrobiłam i cholera... To był największy błąd w moim życiu. Drugi największy po byciu z tym idiotą.
Zaczęłam jechać w dół, a serce podeszło mi do gardła.
Darłam się.
Darłam się jakby obdzierali mnie ze skóry.
Słyszałam głupi, irytujący śmiech Devriesa. Gdy byłam już na dole zdałam sobie sprawę, że muszę przecież zahamować.
-Boże... Jak ja mam to zatrzymać?! -wydarłam się próbując wyprostować z pozy na"skayta".
Usłyszałam odpowiedzieć, ale Devries zamiast mówić prawie wyrzyguje słowa i jeszcze się śmieje jak głupi do sera.
Życie przeleciało mi przed oczami, gdy zobaczyłam ogrodzenie.
-Będzie zapierdalał na tej deskorolce po moją pizze, aż do Włoch.-zarzekłam zanim uderzyłam w siatkę, a potem z hukiem upadłam tyłkiem na ziemie.
Usłyszałam coraz głośniejszy śmiech za sobą.
Podbiegł do mnie Devries i pomógł wstać.
-Żyjesz? -spytał przez śmiech. Wytrzepałam się i spojrzałam na niego surowo.
-Największa z wszystkimi dodatkami.-burknęłam.-I dwa największe napoje. -zamyśliłam się. -Trzy. Fajnie żeby wszystko było podwójne.
Patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
Pewnie wyliczał ile to będzie go kosztować.
-Nie lubisz dodatków.
-Lubię jak płacisz więcej. -wzruszyłam ramionami, a on się zaśmiał.
-Możemy iść teraz. -stwierdził.
-Wolę z dostawą do domu. -zaczęłam iść w stronę reszty, ale złapał mnie za nadgarstek i odwrócił do siebie.
-Myślałem o naszej wczorajszej rozmowie... Jak mam ci udowodnić, że cię kocham, jeżeli ty nie chcesz się ze mną spotkać?! -prawie krzyknął, a ja przymknęłam powieki. Gdy je otworzyłam jego twarz złagodniała.
-To ty się zadeklarowałeś. Wymyśl coś. -próbowałam brzmieć stanowczo i mam nadzieję, że mi wyszło.
Spuścił na chwilę wzrok, a potem znów spojrzał w moje oczy.
-Pięć dni. -powiedział szybko, nawet nie zdążyłam załapać o co chodzi. W sumie to było takie z dupy, więc nie dziwię się sobie.
-Co? -zmarszczyłam brwi.
-Wystarczyło mi pięć dni, żeby zrozumieć, że cię kocham. Tobie też wystarczą. Udowodnię ci, że mnie kochasz. -z nadzieją ogarnął kosmyk moich włosów za ucho.
-Nie sądzę...
-Chce tylko pięciu dni. Jeżeli się nie uda dam ci spokój. -zachęcił mnie.
Po tych pięciu dniach będę miała od niego spokój. Wyczytał z mojej twarzy zgodę, więc kontynuował.
-Jedna zasada, nie możesz powiedzieć "nie".
-Popieprzyło cię?! Wiem o co ci chodzi! -próbował krzyknąć szeptem, żeby nikt nie usłyszał.
Co za idiota.
-Obiecuję, że nic z tych rzeczy nie będę próbował.-położył dłoń na piersi.
Mam się zgodzić czy nie? Przecież jak będzie próbował mnie dotknąć czy coś to nikt mi nie zabroni uciąć mu rąk.
Z drugiej strony, czy robienie mu nadziei nie jest wredne?
-Rosalie?
Chyba za długo myślałam.
-Pięć dni. -zgodziłam się i odeszłam.
Podeszłam zadowolona do Charliego, Willa, A.K. i....
-Żyjesz. -zaśmiał się blondas.
-Ona jest jak karaluch, zawsze przeżyje. -dogryzł mi Loczek. -Trochę mi słabo. Możemy iść do domu?
-Jasne, Charlie weź mu pomóż.
Poszłam po wózek, jeszcze chwila i nie miałby kół.
Minęłam się z Devriesem, który z uśmiechem objął mnie w talii.
-Napisze jutro. -powiedział z uśmiechem i odszedł.
***
Wczoraj wieczorem dostawca przywiózł pizze taką jaką chciałam. Wyglądała okropnie, ale Will i A.K. wciągnęli całą.
Powiedziałam im o propozycji Devriesa i zostałam zjechana po całości.
Will jako tako starał się być spokojny, za to A.K. nie kryła się z oburzeniem i szczerą nienawiścią do Devriesa.
Została u mnie na noc i ciągle mówiła o tym jak marnuje swój czas na niego.
Dziś ma urodziny i musiałyśmy wstać o 5, żeby ogarnąć się i iść na pociąg, w którym dokończyłyśmy swoje makijaże.
-Możesz mi powiedzieć, po co przyszłyśmy do więzienia dla ćpunów? -spytała, gdy zobaczyła tabliczkę na budynku.
-To ośrodek pomocy dla osób uzależnionych. -poprawiłam ją.
-Jak zwał tak zwał. Wiesz, że wkurwiają mnie tacy ludzie.
Prawda, Avril nienawidzi narkotyków i ludzi, którzy je biorą. Nie dziwię się jej.
-Daj spokój.
-Nie będę wolontariuszką. -oznajmiła, gdy weszłyśmy.
Od razu rzuciła się na krzesła, a ja poszłam do recepcji.
-Odwiedziny do Michaela Lancastera.
-Mhm.-kobieta sprawdziła coś w komputerze. -Rosalie Nixton? Mogę twój dowód?
Podałam jej legitymacje, na którą tylko rzuciła okiem.
-Dobrze, zostawcie swoje rzeczy w szatni, ochroniarz was zaprowadzi.
-Nie mogę mieć torby?
-Niestety. Szatnia jest tam. -wskazała palcem, a ja zgarnęłam A.K. i poszłyśmy tam.
-Dobra, mów mi o co do kurwy chodzi? -założyła ręce na piersi, gdy wkładałam snickersy do stanika.
-Nie gadaj, tylko odłóż torbę.
-Jesteś tu wolontariuszką? Wiesz, mam urodziny i wolałabym coś wypić.
-Jasne jasne, chodź. -pociągnęłam ją za rękę i poszłyśmy do ochroniarza, który zaprowadził nas do świetlicy.
-Ugh, stado ćpunów. -westchnęła, gdy weszłyśmy do pomieszczenia.
Wyglądało to źle. Ludzie wyglądali jak wraki ludzi; bladzi, rozczochrane włosy, wykonujący tiki nerwowe, machali nogą, stukali palcami o blaty stołów, niektórzy chodzi w kółko.
Widać, że są na głodzie.
W końcu zobaczyłam Micha, który wstał, gdy tylko mnie zobaczył, ale gdy zobaczył A.K. mina mu zrzedła.
Zaczęłam ciągnąć ją w tam tą stronę, ale gdy zobaczyła, kto tam stoi zatrzymała się.
-Ro... Czy...
-Tak Avril, dobrze myślisz. -uśmiechnęłam się szeroko.
-Nie mów do mnie Avril. -warknęła ciągle patrząc na chłopaka.
Powoli podeszłyśmy do niego. Patrzyli na siebie jak w obrazki. A.K. miała nawet łzy w oczach, a ja byłam z siebie dumna jak nigdy.
-Michael?-załamał się jej głos, co było wręcz wzruszające.
Chłopak tylko podszedł do niej i mocno przytulił do siebie głaszcząc jej włosy.
-Przepraszam Avril.
Wytarłam łzy i przyglądałam się im z uśmiechem.
-Nienawidzę cię chuju. -zachlipała, a on cicho się zaśmiał. -Zostawiłeś mnie samą. Jak mogłeś? -odsunęła się od niego, tylko by dokładnie się mu przyjrzeć.
-Ja... -podrapał się po karku. -To było trudne. -znów ją przytulił. -Tęskniłem.
To było takie... Oh. Nie da się nawet tego opisać. Za to A.K. była maksymalnie wkurwiona. W ciągu sekundy rzuciła się na niego z pięściami.
Chłopak nie bardzo wiedział jak ma zareagować, bo jak ona uderzy to faktycznie boli.
-Kate uspokój się. -złapał ją za nadgarstki. Biedna była cała zapłakana, pierwszy raz widziałam ją w takim stanie.
-Dlaczego mnie zostawiłeś?! Nawiedzę cie. -zaczęła płakać już na dobre, a on znów ją przytulił.
-Avril... Starzy mnie wyrzucili, miałem problemy, ćpałem... Nie chciałem, żebyś mnie takiego widziała.
-Ale widziałam. Cały czas myślałam o tym, że pewnie leżysz gdzieś naćpany albo martwy. Tak. Myślałam, że nie żyjesz. Nie dawałeś znaku życia. Dlaczego mnie zostawiłeś?
Nie dostała odpowiedzi i prawdopodobnie nigdy jej nie dostanie, bo sam Michael jej nie zna.
Usiedliśmy przy jednym ze stolików, a w tle leciała muzyka klasyczna.
-Przemyciłam ci snickersy w staniku. -oznajmiam żeby rozluźnić atmosferę.
-Dzięki.
-Nie ma za co. -uśmiechnęłam się i podałam mu je pod stołem. Prawdopodobnie schował je za gumkę spodni.
-Nie... Za wszystko. Cieszę się, że zadzwoniłaś na policję. Nie chce już brać. -Posłałam mu ogromny, szczery uśmiech. -Jak z Wille?
-Dzięki twojej siostrze żyje. Namówiła go do operacji, co prawda w stylu Kate, nielegalnej i ryzykownej. Udało się. -uśmiechnęłam się sama do siebie.
Denerwowali mnie, Mich patrzył na siostrę z takim bólem, że aż ja go poczułam, a ona przekręcała swoje pierścionki na palcach. Ani słowa.
Mają sobie tyle do powiedzenia, ale ani słowa.
-Idę do łazienki. -wstałam i spojrzałam porozumiewawczo na chłopaka.
Niech sobie gadają.
***
*Kate*
Dziś muszę się napić. Porządnie napić.
Ogarnęłam się i postanowiłam pójść do klubu.
Alkohol sprzedają wszystkim, liczą się tylko pieniądze. Poprosiłam o butelkę kolorowej i poszłam do jednej z loż.
Byłam już po paru kieliszkach i szło już jak woda.
-O proszę, kogo ja tu widzę? -odwróciłam się w stronę z której dobiegał głos i modliłam się do Boga, żeby to nie był jakiś upierdliwy typ, bo towarzystwo to ostatnie czego chciałam.
Nigdy nie byłam wierząca.
-Spierdalaj Charlie. -warknęłam i odwróciłam głowę do kieliszka.
-Ty nie masz przypadkiem urodzin? -usiadł obok mnie.
-Mam. -oparłam policzek na dłoni. -Ro potrafi robić niespodzianki.
-O czym ty mówisz?
-Wiesz kto to Michael? Ten ćpun? To mój brat. Wyprowadził się jak miałam jedenaście lat, zostawił mnie dla narkotyków, kurwa...
-Teraz się leczy, ponoć to spoko gość.
-Nawet bardzo spoko. -odwróciłam głowę w jego stronę. -Nie chce go nienawidzić.
-Więc nie rób tego.
-Nie rozumiesz. Muszę się napić.
-Jesteś już pijana.
-Tak? Bo chcę się napierdolić jak nigdy. -nalałam sobie kieliszek i wlałam do gardła.
-W takim razie poczekaj wypijemy twoje zdrowie.
Blondyn na chwilę zniknął by pojawić się z kieliszkiem.
-Zdrowie jubilatki. -unieśliśmy kieliszki, które uprzednio wypełnił.
Po paru kolejkach byłam już kompletnie pijana, oboje byliśmy, bo rozmawialiśmy jak starzy przyjaciele.
-Powiedz mi Charlie czemu taki gwiazdor jak ty nie ma dziewczyny?-zarechotałam i oparłam się na jego ramieniu.
-Po tym jak jedna cię zdradzi, a druga jest z twoim przyjacielem, na prawdę nie masz ochoty na związki.
-O matko. -zakryłam dłonią usta, co pewnie wyglądało mega sztucznie.-Mówisz o Rose? Niemożliwe.-napełniłam nasze kieliszki, które wypiliśmy.
-No wiem. -powiedział emocjonalnie. -Nie wiem, jakoś tak... Podobała mi się, dobrze spędza się z nią czas.
-Pf, to takie idiotyczne... Wiesz z iloma osobami dobrze spędza mi się czas?
-Oh przestań, nie znasz się.
-Ja się nie zna?!. -stuknęłam się palcami w klatkę piersiową.-Ja się nie znam?! Błagam... Gdyby ci się podobała nie pomagałbyś temu debilowi w odzyskaniu jej. -machnęłam ręką.
-Może po prostu jestem dobrym przyjacielem? -uniósł brwi.
-Może po prostu kochasz ją jak przyjaciółkę? -przedrzeźniłam go. -Durniu...
-Nie wiem już sam. W każdym razie mój przyjaciel ją kocha.
-Nie mów mi o nim, bo się porzygam.
-Jesteś... Dziwna. -stwierdził.-Jesteś suką.-spojrzałam na niego groźnie. -Przyznaj sama. -w sumie to ma trochę racji, więc kiwnęłam głową. -No.
-Chciałeś mi powiedzieć, że jestem suką?
-Nie wiem co chciałem powiedzieć. -stwierdził z czkawką.
-Idiota.
Charlie napełnił nasze kieliszki, które po chwili znów były puste.
Oparłam policzek na pięści żeby móc patrzeć na blondyna. Zrobił to samo, przez co nasze twarze były blisko siebie. Zaśmiałam się, bo poruszył znacząco brwiami.
-Co? -spytałam próbując ukryć uśmiech.
-Nic. Mam na ciebie ochotę. -oznajmił i w ciągu sekundy byłam już na jego kolanach wymieniając się z nim śliną. -Bijesz facetów... Mam się bać? -spytał rozbawiony, na chwilę się odsuwając.
-A boisz się? -pokręcił głową. -Biję tylko chłopców. -wbiłam się w jego usta i docisnęłam do siebie nasze biodra wywołujące tym jego jęk.
-Jesteś dziewicą? -przyniósł usta na moją szyję.
-Nie.-przegryzłam wargę. -Do ciebie czy do mnie?
-Do mnie. -oznajmił i wstał stawiając mnie na ziemi. Przysięgam w tym momencie byłam tak na niego napalona, że gdybym go zgwałciła nie byłoby to dziwne.
Złapałam go za rękę i razem wyszliśmy z klubu.
-Zadzwonię po taksówkę. -oznajmił i szybko wyjął telefon. -Kurwa. -powiedział pod nosem.
-Szybko. -pociągnęłam go za koszulkę i przyssałam się do jego szyi.
W końcu dodzwonił się, a ja żeby było śmieszniej ugryzłam go. Syknął i w zamian uderzył mnie w pośladki.
W taksówce było okropnie. Dzieliło nas pół metra, a napięcie było nie do wytrzymania.
Droga dłużyła się i dłużyła, ale musiała się skończyć.
Mieszka niedaleko Ro.
Chłopak zapłacił i prawie wyskoczyliśmy z pojazdu żeby znów zacząć się całować.
-Idź szybciej. -szepnął w moje usta.
-Nie mogę, mam obcasy. -w odpowiedzi podniósł mnie do góry, więc owinęłam nogi wokół jego pasa.
-W tylnej kieszeni mam klucze.
Ledwo sięgając, wyjęłam je i podałam chłopakowi, który otworzył drzwi w mgnieniu oka.
-Jest ktoś w domu?
-Mama, śpi jak zabita, ale na wszelki wypadek cię zaknebluje. -pocałował mnie zachłannie. -Lubisz perwersje w łóżku? -spytał z cwaniackim uśmiechem, gdy byliśmy na schodach.
-Idiota. -przekręciłam oczami i złączyłam nasze usta. Próbowałam z nim walczyć o dominację, ale on sprawdzał się w tym tak dobrze, że poddałam się niemalże od razu.
Nawet nie zorientowałam się kiedy znaleźliśmy się w jego pokoju, a on usiadł na łóżku ze mną na kolanach.
Nie bawiliśmy się w to całe "jesteś pewna?" po prostu zdjęłam jego koszulę mało nie wyrywając guzików. Czułam jak zdejmuje buty więc zrobiłam to samo, rzucjąc je gdzie popachnie. Nawet się nie zorientowałam kiedy nie miałam już na sobie bluzki, a Charlie całował mój dekolt.
Drażnił moją skórę językiem, a gdy dotarł do materiału zrobił mi malinkę na piersi.
Jego ręce wsunęły się pod materiał spodni.
Postanowiłam nie siedzieć tak bezczynnie i mu też dać trochę przyjemności. Rozpięłam jego spodnie i złapałam w dłoń jego twardego członka. Blondyn syknął wyrzucając głowę w tył. Zeszłam z jego kolan, zdjęłam spodnie kręcąc przy tym biodrami, to samo zrobił chłopak nie odrywając ode mnie wzroku.
-Chodź, bo dojdę od samego patrzenia. -powiedział zachrypniętym głosem wywołując ciarki na moim ciele.
Zaśmiałam się widząc, że jego bokserki pękają w szwach. Podeszłam musnęłam jego wargi, a palcem wodziłam po jego wybrzuszeniu, śmiejąc się w duchu z jego jęków.
-Kate, cholera, nie drocz się, bo się odwdzięczę. -zagroził.
-Okay, okay.-ostatni raz go pocałowałam i wsunęłam dłoń pod jego bokserki.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemson Kluchy!
Pozdrawiam osobę, która podpisuje się "Edi",która jako jedyna się zorientowała, że Michael i A.K. to rodzeństwo. Brawo. (;
Jak się podoba rozdział? oczywiście napiszcie w komentarzu XD
A.K. i Charlie? ^^
Jak myślicie? Pasują do siebie, czy to wybryk jednej nocy? XD kocham to jak to brzmi.
Pozdrawiam bardzo cieplutko
-Kate xx
Wiedzialam, że to rodzeństwo!
OdpowiedzUsuńCharlie i Kate? Nuh uh.on ma być z Rose, ona jest dla niego idealna, ok?
Obaj się kochają i ja to wiem, a Leondre niech się nawet nie wpieprza, bo ja mu wpieprze XD
Serio, ciesze sie, że z Williamem jest dobrze, bo kc go.
I ogólnie to Kate go zdradziła!
Zabić ją!
Na stos.
Nie no, lubię ją naprawdę.
Niech się dziewczyna ogarnię.
W sumie...
Jest podobna do Willa.
A po Charliem bym się tego nie spodziewała, on pasuje do Rose, no kurdełe...
Życzę weny i tak dalej
~ Edi (TeamLenehanForeva)
dokladnie teamlenehan
UsuńTO WYBRYK JEDNEJ NOCY, NIE MAJĄ BYĆ RAZEMXDD
OdpowiedzUsuńKOCHAM I CZEKAM ZNÓW NIECIERPLIWIE EH<3333
WOWOWOW taki zwrot alcji...
OdpowiedzUsuńTak się bawisz? Dziko no nie powiem... XDD
Na taki rozdział czekałam... Czekam na kolejne <3 <3 <3
Jedno słowo jpdl 😂😂😂 Xd
OdpowiedzUsuńO kurde ale sie porobiło XD rozdział ekstraaa 💞💕😂
OdpowiedzUsuńkocham to ok
OdpowiedzUsuńBiedny Will ..a miało być tak pięknie.
OdpowiedzUsuńTen uczuć, kiedy czytelnik układa sobie w głowie cały plan fabuły fanfiction i myśli , że jest pięknie itp. aż tu nagle autorka burzy to .. ehh . Kc i weny 😘<3
Cuuuuuuuudo!
OdpowiedzUsuńŻyczę weny kochana ��
#TeamLenehan ❤❤❤
A rozdział? :( ❤
OdpowiedzUsuńWiem, że zawsze dodaję w czwartki, ale skończyły mi się gotowe rozdziały i nie mam pojęcia czy cię wyrobię, mam nadzieję że do niedzieli mi się uda. :)
Usuń-K xx
Nie podejrzewałam cie o takie rzeczy����
OdpowiedzUsuńTe seksy i w ogóle
Charlie i A.K.
Podoba mi się
Nie wiem już co mam napisać
Kocham cie normalnieAHHAHA
ty mnie pewnie tez��
Tym bardziej ze twój krasz mi lajkuje zdjęcia na igHahhahahahahahhahahahahha
Lowe tu
~Masło pozdrawiam (wiem, mam zapłon)
Kiedy rozdział? <3
OdpowiedzUsuńW czwartek :)
Usuń-K xx