czwartek, 1 grudnia 2016

39.

-Mów o co chodzi? -rozkazałam, a on spojrzał na mnie beznamiętnie, ale wiedziałam, że coś się kryje za tym wzrokiem.

Devries się tak nie zachowuje, coś jest nie tak...
-Nic, jestem zmęczony, jasne?! -warknął i włączył dźwięk. 
-Dlatego oglądasz reklamy? 
-Chcę oglądać reklamy to sobie oglądam. 
-To oglądaj, ja jadę do Willa. -wstałam, ale szybko zostałam przyciągnięta za rękę na jego kolana. 
-Nigdzie nie idziesz. Możemy się poprzytulać. -lekko się uśmiechnął. 
Widzę, że coś jest kurwa nie tak, a ten dalej swoje. 
Może dla Willa się pogorszyło. 
-Byłam pijana. -zeszłam z niego i usiadłam obok. 
-Po prostu usiądź i siedź. Daj mu trochę czasu ze znajomymi. 
Widzę, widzę w jego oczach, że kłamie. 
Może okłamać wszystkich, ale nie mnie. 
Więc tak się bawimy. 
-Może masz rację. Jestem trochę zmęczona, więc może się położymy?-próbowałam brzmieć uwodzicielsko i chyba zadziałało, bo prawie mu oczy na wierzch wyszły. 
-Jasne... No pewnie.
Odsunęłam się na koniec kanapy ciągle na niego patrząc i pociągnęłam go za rękę żeby się położył. Gdy to zrobił wtuliłam policzek w jego klatkę piersiową i zarzuciłam na niego nogę. Wziął to na poważnie, zabrał moją rękę z jego brzucha. 
-Zawsze masz takie zimne ręce. -pocałował ją i spowrotem położyłam dłoń u dołu jego brzucha. 
Chciałam się jeszcze pobawić jego kosztem, ale stwierdziłam, że jak się napali to nie zaśnie. Trochę mi nie na rękę. 
Szybko zasnął, gdy przestał jeździć palcem po moim ramieniu, oddech się unormował a serce przestało walić jak oszalałe podniosłam się powoli. 
Tak jak mówi Avril faceci to jednak są głupi i wystarczy trochę pokokietować. 
Założyłam byty, wzięłam torebkę i chciałam iść jeszcze po bluzę, ale usłyszałam jak Devries przewraca się na kanapie, więc wybiegłam na autobus. 
Obdzwoniłam chyba wszystkich Willa, mamę, Georgea, Charliego, ale nikt nie odebrał i zaczęłam się poważnie martwić. Devries do mnie dzwonił, ale w tym momencie miałam go głęboko w dupie. 
Do szpitala prawie wbiegłam, co było dziwne, te babsko z recepcji nie chciało mnie wpuścić a nawet powiedzieć o co chodzi. 
Zrobiłam to co za pierwszym razem czyli jak wyszła na moment wkradłam się na oddział. 
Przebiegłam przez korytarz i zatrzymałam się ze łzami w oczach przed szybą sali Willa. Właśnie się spełnił mój koszmar: sala była pusta, a łóżko było idealnie ułożone. 
Nie wiedziałam co mam robić pobiegłam do recepcji gdzie była już kobieta. 
-Jak ty tam weszłaś?! Proszę opuścić szpital, bo zadzwonię po ochronę. 
-Will... Will Turner, gdzie on jest? Przenieśliście go? -wyjąkałam.
-Proszę wyjść  bo wyprowadzi panią ochrona. 
Nic by mi nie powiedziała, więc wyszłam i zadzwoniłam do Leo. Odebrał prawie od razu. 
-Jesteś w szpitalu? 
-Gdzie on jest?! Dlaczego nikt ode mnie nie odbiera?! Co się dzieję?! -wydarłam się i usiadłam na schodach. 
-Spokojnie, już do ciebie idę. -odłożyłam telefon i schowałam twarz w dłonie. 
Nie, on nie może... Nie pożegnałam się z nim. Płakałam jak dziecko a przechodni aż odwracali się za mną. 
-Rose! -podniosłam głowę i zobaczyłam Devriesa biegnącego w moją stronę. 
Wstałam i podeszłam do niego. 
-Ty idioto! -uderzyłam go pięściami w klatkę piersiową. -Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?! -uderzyłam go kolejny i kolejny raz. -Nienawidzę cię.-załamałam ręce.
Chłopak przytulił mnie mocno do siebie a ja nie miałam siły protestować. Płakałam jak bachor w jego bluzę. 
-Rose, Will jest w innej klinice. -oznajmił a ja spojrzałam na niego z nadzieją. Czekałam, aż powie, że on żyje i ma się dobrze, ale tego się nie spodziewałam. -Operują go. 
-Jak to? Przecież nie mogli. 
-No właśnie... Ta operacja jest jakby... Nielegalna. Znajomy Georgea zgodził się podjąć operacji. 
-Mówili, że nie przeżyłby operacji. 
Chłopak spuścił wzrok i znów przytulił moją twarz do siebie. 
-Ma trzydzieści procent szans. 
Serce mi stanęło. 
-Trzydzieści procent szans to prawie nic. Trzydzieści procent szans to nie sto, nawet nie sześćdziesiąt. To mniejszość. 
Znów wybuchłam płaczem. Dlaczego mi nie nie powiedział. Nikt nic mi nie powiedział. 
-Nie płacz. 
-Odczep się! Chcę płakać! Chcę usiąść i płakać. Nawet nie daliście mi szansy się z nim pożegnać!-odepchnęłam go, ale się nie dał. 
-Więc płacz. Usiądźmy razem i już opłakujmy jego śmierć. Rose... On nie umrze rozumiesz, mnie? -złapał moją twarz w dłonie i spojrzał w moje oczy. -Nie ma nawet takiej opcji. 
-Skąd ty to możesz wiedzieć? 
-Wiem i tyle. To jest Will, myślisz, że by zostawił cię samą? On się nie da. Nigdy. Nie umrze rozumiesz? -wytarł moje oczy i lekko pokiwałam głową. -Powtórz.
-Will nie umrze.-powiedziałam pewnie.-Zabierz mnie tam. 
Leondre zadzwonił po Charliego, który przyjechał po kilku minutach. 
Był tak zdenerwowany, że jego policzki były całe czerwone. 
Nie odezwał się całą drogę do kliniki, która był kilka ulic dalej. Wbiegłam do niej pierwsza, była bardzo mała więc od razu zobaczyłam naszych rodziców. Podeszłam od razu do Georgea, który całą chorobę syna przechodził tak samo ciężko jak ja. 
-Rosalie
-Will da radę, George.-powiedziałam pewnie. 
-Musi. -pogłaskał mnie po plecach. 
Odsunęłam się, nie był tak jak zawsze w idealnie układającym się garniturze. Miał pogniecioną koszulę z rękawami podciągniętymi do łokci. 
Odwróciłam się w stronę gdzie wszyscy patrzyli. Była tam szyba na salę operacyjną. Łóżko na którym ,jak można się domyślić, leżał Will było zasłonięte zieloną płachta a przez nią było widać cienie trojga osób. 
Cała klinika wygląda jak budynek w którym znajduję się mój dentysta, za to sala była jak najbardziej profesjonalna. 
Wytarłam łzy i usiadłam na jednym z krzesłem obok Charliego. Uśmiechnął się do mnie smutno, widziałam że sam jest blisko płaczu, więc złapałam go za rękę. 
Po tym co mi powiedział Devries jestem pełna nadziei. 
Czekaliśmy trochę ponad godzinę, potem wyszedł lekarz, a wszyscy wstaliśmy w tym samym momencie. 
-Jest dobrze. Udało się.-powiedział dumny. 
Ciężar spadł mi z serca. Uśmiechnęłam się tak szeroko, że kąciki ust mnie zabolały. Rzuciłam się na Charliego i Leo mocno ich przytulając. 
Nic nie mówiłam a łzy szczęścia same poleciały z oczu. 
-Boże, kocham tego debila. -zaśmiałam się sama do siebie. Odsunęłam się od nich i spojrzałam w głąb sali. Płachta była już odsłonięta i było widać Willa podłączonego do różnych urządzeń, głowę miał owiniętą bandażami, ale wiedziałam, że już wszystko jest dobrze. 
-Kiedy się obudzi? -spytałam nie mogąc powstrzymać emocji. 
-Najszybciej jutro, ale organizm jest wykończony, więc obudzić się może równie dobrze za kilka dni. Oczywiście może tu zostać do tego czasu, ale nie mówicie nikomu. Nie chcę mieć problemów. 
George podziękował przyjacielowi, który musiał iść się umyć po operacji, a my cieszyliśmy jak dzieci. 
Klinika była dziś zamknięta ze względu na nielegalną operację. 
Stwierdziliśmy że to uczcijmy i zamówiliśmy pizze, którą zjedliśmy na ziemi w korytarzu. Pierwszy raz od dawna atmosfera była luźna. Siedzieliśmy do późna, a na noc zostałam z Georgem. Dziwnie było spać na fotelu zabiegowych, który przynieśliśmy do sali Willa. 
Obudziło mnie coś co uderzyło mnie w twarz. Zabrałam materiał z twarzy i przetarłam oczy. 
-Tak fajnie śpisz... Może powinniśmy wziąć ten fotel do domu. -usłyszałam dobrze znajomy mi głos zerwałam się i rzuciłam na Willa.-Też cię kocham maleńka. -pogłaskał mnie po głowie. -Hej ty płaczesz? -spojrzał na mnie. 
-Wrócisz już do domu durniu. -wytarłam łzy. 
-Dlaczego mój stary wygląda jak strażnik? -zaśmiał się a ja spojrzałam na mężczyznę, który spał na krzesełku przy drzwiach z złożonymi rękoma.
-Jak się czujesz? -wstałam przypominając sobie, że jest przypięty jakimiś kabelkami do jakiegoś urządzenia. Nie mam pojęcia co to jest. 
-Głowa mnie strasznie boli. 
-Może zadzwonię do tego lekarza? -przestraszyłam się. 
-Daj spokój nie mam już tego gówno w głowie! -zaśmiał się. -Możesz dać mi wody, strasznie chcę mi się pić. -poprosił a ja wyjęłam butelkę z torby którą pewnie przygotowali nasi rodzice.
-Nie patrz tak na mnie. -oddał mi butelkę. 
-Po prostu się cieszę. Skąd w ogóle ten pomysł? Z operacją? 
-Zaproponował to znajomy mojego ojca, na początku było to absurdalne, bo szanse były niewielkie, a wiesz kto mnie przekonał? A.K. Powiedziała, że do stracenia mam kilka dni życia, a do zyskania całe życia. Cieszę się, że mnie namówiła. Wiem, że się we mnie podkochuje. -przekręcił oczami, a ja się zaśmiałam. 
-Od dzisiaj może jeść u nas codziennie. 
-Tak. Jak w ogóle się dowiedziałaś? 
-Za to cię zabiję. Nigdy bym sobie nie wybaczyła gdybym się nie pożegnała. 
-Teraz jest już dobrze. Będę ci gotować....budzić do szkoły...-przedrzeźnił mnie. 
-Kocham cie Will. -uśmiechnęłam się szeroko. 
-Ooo ja ciebie też. Budź ojca chcę do domu. 
Tak zrobiłam, obudziłam Georgea, który zadzwonił po swojego kolegę, żeby przebadał Willa, a ja pojechałam do domu szykować imprezę powitalną. 
Nie miałam czasu nic zrobić więc z mamą zamówiłyśmy pizze, a Charlie pozapraszał jego znajomych. 
Było z piętnaście osób czekaliśmy aż w końcu przyjedzie, długo czekaliśmy... I w końcu przyszedł. Loczek wszedł z obandażowaną głową z pomocą swojego ojca, a wszyscy zaczęliśmy krzyczeć i klaskać. Biedny został wyściskany przez wszystkich, aż prawie się popłakał. Prawie wszyscy byli już pełnoletni więc wypiliśmy szampana, mama nie miała mi tego za złe. Biedny Will przyglądał się nam z pragnieniem. On oczywiście musi jakiś czas stronić od takich rzeczy. 
Wszyscy byli zajęci Willem, który jak na przesłuchaniu odpowiadał na pytania. 
Po kilkunastu minutach drzwi frontowe trzasnęły z wielkim hukiem i wszyscy umilkli. Była to jedyna osoba, której brakowało. 
-Siema, przyszłam na obiado-kolację! -Wrzasnęła na cały dom i weszła do salonu z jakimś kartonem. -O proszę mój łysy przyszły mąż. -wszyscy się zaśmiali. 
-Moja przyszła żona. Chodź do mnie, chyba nie dam rady wstać. -A.K. oddała pudełko Charliemu i usiadła na kolanach Willa, który ją przytulił. 
-O, Rose, zobacz co jest w pudełku. 
Powoli podeszłam, bo od razu pomyślałam, że to jakiś żart i jest tam coś co zostawił pan Frankie. To zdecydowanie w stylu A.K. 
Charlie opuścił je trochę w dół, a ja zobaczyłam w środku kilkanaście torebek z niebieskimi rybkami. Spojrzałam uśmiechnięta od ucha do ucha na Willa. 
-Obiecałem, że kupię piętnaście Bobów. -puścił mi oczko i zaczął opowiadać historię o Bobie samobójcy, a ja zażenowana zabrałam pudełko i zaniosłam do pokoju Willa. To akwarium które kupiłam jest stanowczo za małe. 
-George mi to dał. -odwróciłam się do drzwi, gdzie stał Devries z wielkim akwarium w rękach. 
-O tym właśnie myślałam. -uśmiechnęłam się i pokazałam ręką żeby postawił je na parapet. 
-Wiesz... Za to wszystko coś mi się należy. -odłożył je, a potem zamknął drzwi. 
-O co ci chodzi? 
-No wiesz... Wtedy na imprezie... Wczoraj. -poruszył brwiami i zrobił krok w moją stronę. 
-Jeszcze krok, a zacznę krzyczeć. -powiedziałam przestraszona. Nie miałam pojęcia do czego on jest zdolny. 
Gdy tylko to powiedziałam jego oczy powiększyły się dwa razy. 
-Mmyślisz, że mógłbym coś ci zrobić? -za jąkał się. Nie był ani pewny siebie, ani agresywny, raczej smutny. 
-Oboje dobrze wiemy jaki jesteś. 
-Zmieniłem się. -odpowiedział szybko natarczywie patrząc mi w oczy. 
-Nigdy w to nie uwierzę. -prychnęłam.
-Pokaże ci. 
-Nie chcę, mam gdzieś to czy się zmieniłeś czy nie, bo nie mamy ze sobą już nic wspólnego. 
-Oprócz przeszłości i tego, że cię kocham. 
-Tą miłość to ty chyba sobie uroiłeś. Wiesz co o tym myślę. 
-Pokaże ci. -zacisnął wargi i wyszedł.
Nie myślałam nawet nad tym przełożyłam rybki do akwarium i je nakarmiłam. 
Gdy zeszłam na dół była już tylko A.K., która obrzerała się pizzą, Will i nasi rodzice. 
-O a gdzie wszyscy?
-Stwierdzili, że Will musi odpocząć i wpadną kiedy indziej. 
-O miło z ich strony. 
-No, zostawili mi pizze.- wybełkotała z pełnął buzią A.K.
-Zjesz jeszcze jeden kawałek to pękniesz. 
-Nigdy mi się nie zdarzyło. 
Usiadłam obok Willa i przytuliłam się do niego, a on wsadził nos w moje włosy. 
-Pomożesz mi wejść na górę?-poprosił więc wstaliśmy, objęłam go w pasie i zaprowadziłam do pokoju. A.K. krzyknęła, że zabiera pizze i poparta śmiechami naszych rodziców wyszła. 
-Wyjmę ci jakieś ciuchy na przebranie.
-Dzięki strasznie chce mi się spać. Pomożesz mi się umyć? 
Widać było, że to dla niego żenujące, prosić o to wszystko, ale nie powinno, przecież jest tuż po opresji, tak na prawdę powinien być w szpitalu. 
-Jasne. Wstawaj. -pomogłam mu i poszliśmy do łazienki. W czasie gdy brał prysznic siedziałam tyłem do niego na muszli klozetowej, a gdy udało mu się założyć bokserki pomogłam mu się wytrzeć. 
Strasznie schudł widać jego żebra, obojczyki, a brzuch zrobił się wręcz wklęsły. 
Teraz już będzie tylko lepiej. 
Z moją małą pomocą ubrał resztę ubrań. 
-Dzięki. 
-Nie ma za co, zrobiłbyś dla mnie to samo. -posłałam mu szeroki uśmiech. 
-Jeżeli masz problem to mogę pomóc ci się przebrać. -poruszył brwiami. 
-Oblech. Umyj zęby, bo ci z mordy jebie. -wyjęłam szczoteczkę i pastę.
-O-ou
-Co? 
-Robisz się taka jak A.K.
-Straszna? -zaśmialiśmy się.
-Wulgarna. 
-Ty też jesteś wulgarny. 
-Byłem. Już nie jestem. -powiedział dumny. 
-Więc nadrabiam za ciebie. Mogę ci umyć zęby?
-Możesz, ale pamiętaj żeby użyć pasty a nie kwasu solnego. -zaśmiał się i pomogłam mu usiąść na wannie. 
Było to zabawne, pasta ciekła mi po twarzy a ja próbowałam ją wytrzeć ręką, bo ręcznik był trochę daleko. 
-Wyglądasz jakbyś miał wściekliznę. -zaśmiałam się, a on w odpowiedzi prychną więc kropelki piany wylądowały na mojej twarzy. 
-Ugh, jesteś okropny. Koniec.-podałam mu kubek z wodą, a on wypłukał usta. 
-Mycie zębów jednak może być zabawne.
-Tak, jak tylko poczujesz się lepiej to dostaniesz nauczkę. -pomogłam mu wstać i poszliśmy do jego pokoju. 
-Nie boję się ciebie. 
-Zadzwonię po A.K.-chłopak spojrzał na mnie przerażony. 
-Nie zrobisz tego. -pokręcił głową. 
-Zrobię. 
-Kto to słyszał żeby żona biła męża?!-wybuchliśmy śmiechem. 
-W przypadku Kate pewnie tak będzie. 
-Muszę się porządnie zastanowić przed ślubem. 
-Ty się zastanawiaj, a ja idę się umyć. 
-A myślałem, że już nigdy więcej nie będę w tym domu... Idź szybko i może obejrzymy jakiś film? 
-Jeżeli nie jesteś zmęczony to okay. 
Umyłam się chyba w pięć minut, niestety Will już spał więc przykryłam go i poszłam do siebie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemson! 
Sprawdziłam tylko co trzecie zdanie, więc so sory za błędy.
Noi..... ALE WAS WROBIŁAM CO? xxDD
MYŚLELIŚCIE, ŻE TYP UMRZE, CO? ZE MNIE TO JEDNAK DOBRY ŻARTOWNIŚ xd
oke, so sorry wszystkich, którym powiedziałam, że z Willem koniec :D
Dobra, rozdział z błędami dlatego, że jutro mam sprawdzian z angielskiego, trzymajcie kciuki!
Ogólnie. co u was?
Love
-Kate xx

19 komentarzy:

  1. Kaaate
    Uwielbiam Cię
    Kupię ci prezent na święta ok
    Jesteś cudowna
    Kochana
    Wspaniała
    Itd
    I ogólnie wszytko meeega
    AAAAA TWINSY
    Też mam jutro sprawdzian z angielskiego XDD
    Więc muszę się uczyć
    Czyli kończę
    Cuudo ten rozdział *-*
    No,kończę
    ❤❤❤❤❤
    ~13 :D :***

    OdpowiedzUsuń
  2. JAK ZAWSZE jesteś nie przewidywalna XDD hahah ale sie ciesze ze on zyje <3 i oczywiście standardowa regułka xdd kocham twoj blog <3 kocham to jak piszesz <333 a wiec powodzenia i do następnego :D duzo weny życzę !

    OdpowiedzUsuń
  3. TO NIE PRIMA APRILIS LASKA. W sumie.. wiedziałam że nie umrze 😏 Jestem wróżbitą. Powodzenia na sprawdzianie!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ty heheszku ty!
    A ja już chciałam Kate na cb nasłać XD

    OdpowiedzUsuń
  5. Aaa <3 Więcej Charliego ♥ kc

    OdpowiedzUsuń
  6. Uff , masz szczęście , że Will żyje. Nie wiem co bym zrobiła bez niego ..
    Też miałam kiedyś rybkę ..umarła w święta 😂😭 Przez sekundę pomyślałam , że Will mógł by skończyć jak moja rybka XD
    Następną rybkę ( jeśli będę mieć ) nazwę Leo . Ten typ może zginąć za wszystko co zrobił Rose ..ale w sumie miała Rose ciekawy związek...i w sumie mogą być razem ...
    Może moją rybkę nazwę Lenehan ? to zawsze brzmi fajnie

    OdpowiedzUsuń
  7. Ha! Mówiłam, że nie jesteś przewidywalna! Nie wiem czemu ale ja chce comeback Rose i Leo ale no nie o tym teraz rozdział mega! No i to w sumie ode mnie tyle, love x

    OdpowiedzUsuń
  8. Kocham cię za to że go nie uśmierciłaś ��

    OdpowiedzUsuń