Z rana obudził mnie Will, wściekły jak nigdy.
Ściągnął mnie na dół gdzie w salonie stał jakiś chłopak, gdy mnie zobaczył wstał i szybko podszedł.
-Gdzie jest Kate?! Wiem, że wy to zrobiłyście! Pójdę z tym na policję! -wydarł się i na szczęście staną między nami Will, bo trochę się go wystraszyłam.
-Co ja zrobiłam?
-Nie udawaj idiotki, mój samochód, cały w jakimś gównie! Poprzebijałyście mi opony! Gdzie ona jest?!
W duchu płakałam ze śmiechu.
-Trzeba było nie jeździć po gównie.-wzruszyłam ramionami, a on zrobił krok w moją stronę.
-Spokojnie.- odepchną go lekko Will. -Może na coś najechałeś.
-Czterema?!
Hahahhaha.
-W każdym razie, widzę cię pierwszy raz na oczy, a Kate tu nie ma. Nie lubię jej.
-Brandon mi powiedział, że ostatnio z tobą łazi! Słuchaj gówniaro... -uniósł palec do góry.
-Uważaj na słowa. -ostrzegł go Loczek.
-Sama robisz sobie problemy, znajomość z nią cię zniszczy. -powiedział i wyszedł z domu Willa.
Drzwi zamknęły się, a ja automatycznie wybuchłam niekontrolowanym śmiechem.
-Co ty znowu zrobiłaś?! Czy ty jesteś normalna?! Wiesz jak się o ciebie bałem wczoraj?!-wydarł się na mnie, a ja przestałam się śmiać.
-A.K. miała wspaniałomyślny plan, zemszczenia się na swoim byłym i...
-I?
-Wysmarowałyśmy jego auto pianką do golenia i przebiłyśmy opony. -spuściłam wzrok. Myślałam, że mi się oberwie, na szczęście usłyszałam tylko śmiech.
-Ja pierdzielę, Rose. Serio? Przecież on was zabije. -próbował powstrzymać się od śmiechu.
-Znasz go?
-Z podstawówki, jest starszy o rok. Właściwie jak wróciłaś? No wiesz, nie bałaś się?
-Ty byś się bał z A.K.?
-Jest tutaj? -zdziwił się.
-Śpi w pokoju gościnnym.
-Ta laska wpędzi cię w kłopoty. Serio ten koleś tego tak nie zostawi, więc uważaj na siebie.
-Sie wie szefie.
-A Kate...
-Myślisz, że to dobra dziewczyna dla ciebie?
-No wiesz... Jest gorąca.
-Mówicie o mnie? -odwróciłam się w stronę A.K., która stała na schodkach.
-O herbacie, herbata jest gorąca. -wykręcił się Will.
O nie, błagam. Nie, oni razem? Nie.
-Zrobię wam śniadanie. -stwierdził i poszedł do kuchni.
Kate spojrzała na mnie, ale ja tylko wzruszyłam ramionami.
-Ro, możemy później pogadać?
-Ro?
-Ro. Co za różnica? Po prostu musisz ze mną pogadać, jasne?
Ona chyba zawsze wstaje lewą nogą.
-Pf, jasne.
Usiadłyśmy na kanapie, a Will przyniósł nam kanapki.
Jego kanapki są nawet super smaczne.
-Will, kupiłbyś mi coś... Mocniejszego? -poprosiła A.K. wstawiając swój talerz i kubek po herbacie do zmywarki.
-Nie ma mowy, po wczorajszym starczy wam do końca życia.
-Sama sobie kupię.- Stwierdziła i zaczęła zakładać buty.
Wyglądała okropnie, rozmazany makijaż i ciuchy z imprezy, w których spała.
-Dobra, ale Rose, ty nie pijesz. -wskazał na mnie palcem.
-Mam kaca, jak stąd do Kijowa, nie mogę patrzeć na alkohol. -skrzywiłam się.
-Grzeczna dziewczynka. Wracam za piętnaście minut. Rodzice przyjadą, zjedzą coś i pojadą próbować dania na wesele, także... -spojrzał na nas. -Idźcie na górę.
Will wyszedł, w my poszłyśmy do mojego pokoju.
A.K jak zawsze była wkurwiona, ale nie odzywała się.
Myślę, że to idealna dziewczyna dla Devriesa, a nie Willa.
Oboje to chodzące wkurwy.
Zeswatałabym ich, gdyby Devries nie był takim gnojem. Chociaż ona prędzej by go pobiła, niż on ją.
Po dwudziestu minutach przyszedł do mojego pokoju Will, dał A.K. to co chciała ,kazał nam być cicho, bo rodzice są na dole i powiedział, że jakby co jest u siebie.
***
*WILL*
Rose zamówiła pizze, opróżniła zamrażarkę z moich lodów i cały dzień siedzi z A.K. w pokoju.
Słychać jakąś dołującą muzykę i cholera... To właśnie robią dziewczyny po rozstaniu z chłopakiem? Słuchają muzyki, żeby jeszcze bardziej się zdołować, piją alkohol i jedzą co popadnie? Nieźle.
Charlie miał wpaść wieczorem, bo cały dzień miał sprawy biznesowe.
Faktycznie po dwudziestej pierwszej siedzieliśmy na mojej kanapie z joystickami w rękach.
-Leondre znowu gdzieś pije? -zaśmiałem się.
Ten gówniarz ma niezniszczalną wątrobę.
-Obraził się biedny.
-Na mnie?
-Całowałeś się z Rose, chłopie. -spojrzał na mnie kątem oka.
-Noi? Grała w butelkę, daj spokój to moja siostra.
-Jak się całowaliście, nie wyglądało to...
-Fu, matko. Ja i Rose? Jak można w ogóle tak pomyśleć.
Byłem zniesmaczony tą uwagą, nie powiem. Rose od dawna traktuję jak siostrę i nie wyobrażam sobie, że mogło być inaczej.
-Nieważne. Może to i lepiej, że go nie ma. Rose powoli ma go dość.
-Mhm.
-Ej a jak ona w ogóle wróciła do domu?
-A no tak. Wczoraj A.K. odjebało i stwierdziła, że wysmarują pianką do golenia samochód tego faceta, który ją zdradził. Dziś przyszedł i zrobił awanturę.
Chłopak spojrzał na mnie jakby mi nie wierzył, a gdy stwierdził, że mówię poważnie wybuchł śmiechem.
-Rose też?
-Ta, dlatego nam uciekły. To nie śmieszne, on może iść z tym na policję.
Chłopak nic sobie nie zrobił z moich słów i nadal się śmiał. Co za debil. On by nie musiał tłumaczyć wszystkiego Susan, gdyby dostała telefon od policji, że jej córka niszczy cudze mienie.
-To nadal śmieszne. Jest u siebie? -zatrzymał grę i ruszył w stronę schodów.
-Nie idź lepiej, A.K. chyba chciała się wypłakać i pewnie leży najebana.
-Mają alkohol? Błagam... -z wielkim uśmiechem na twarzy poszedł do pokoju Rose, a ja za nim.
Zapukał i otworzył drzwi.
Matko jak tam jebało alkoholem i papierosami.
-Rose, wszystko w porządku? -spytałem, gdy je zobaczyłem.
Rose siedziała na ziemi opierając się plecami o łóżko, a A. K. leżała na brzuchu z twarzą w poduszce.
Blondynka szybko wytarła oczy.
-Ty płakałaś?
-Nie, no co ty.
-Nie kłam przecież widzę. I piłaś? Mówiłaś...
-Ona mi kazała. -wskazała na "dziewczynę trupa".
Posłałem porozumiewawcze spojrzenie Charliemu, żeby zgarnął jakoś A.K., ale on tylko pokręcił głową.
-Cipa. -usiadłem na łóżku obok dziewczyny. -Kate, wszystko okay?
-Niedobrze mi. -burknęła w poduszkę, a ja chciałem ją jak najszybciej podnieść, ale skubana się nie dała.
-Jak się tu porzygasz...
-Pojebało cię? Jestem damą, damy nie rzygają, debilu. -podniosła głowę, gdy to mówiła a potem znów rzuciła się na poduszkę.
Parsknąłem śmiechem.
-Dobrze, Słońce. To zrobię ci herbatę i jak poczujesz się lepiej to zawiozę cię do domu, okay? -odgarnąłem jej włosy.
-Will, chcę cię wziąć do domu. -zaśmiałem się na jej słowa.
Jestem na tak.
-Spierdalaj. -warknęła oburzona Rose i jako pierwsza wyszła z pokoju, a my za nią.
-Jesteś zazdrosna? -spytałem, gdy byliśmy już na schodach.
-Pf, o co? -burknęła.
O co chodzi?
Zbiegłem, by ją dogonić i szybko wziąłem ją na ręce.
-Will!
-O co chodzi? -zatrzymałem się w salonie.
-O nic. Jesteś moim bratem i o mnie musisz się martwić, nie o nią. -wydęła dolną wargę
-O. Mój. Boże. Ty jesteś zazdrosna! -zacząłem się śmiać, ale gdy zobaczyłem, że jej wcale nie jest do śmiechu przestałem. -Zachowujesz się jak dziecko. Po prostu chcę być miły dla twoich koleżanek.
-To nie moja koleżanka, przychodzi do mnie jak chce się najeść. Ona jest za głupia dla ciebie. Postaw mnie. -rozkazała a ja to zrobiłem.
-Czyli mam ją wyganiać z domu? -uniosłem rozbawiony brwi.
-Tak, właśnie tak.
-Ja bym ją przyjął gdyby była mniej agresywna i wyszczekana. - Lenehan podniósł rękę. -Jest gorąca.
-Prawda?-odwróciłem się do niego. -Jezu, te ciało. -spojrzeliśmy na wkurzoną Rose i wybuchliśmy śmiechem.
-Idioci, ona gustuje w mężczyznach, a nie takich cipach jak wy. -prychnęła i poszła na kanapę.
Powiedziałem niewerbalne "ouu" do Charliego i poszedłem do kuchni.
*ROSE*
-Miłość nie wybiera. -wyrecytował Will.
-Spróbuj.
Will zrobił kolację i matko, co on nie wrzuci to i tak smakuje dobrze.
Zeszła też A.K., która zmyła już swój rozmazany makijaż.
Szkoda.
Siedzieliśmy przy stole i jedliśmy w ciszy. Słychać było tylko ciamkanie Loczka, myślał, że albo nas tym rozbawi albo nie wiem, zdenerwuje?
-Will zawieziesz nas do mnie?
-Jakie nas?-spojrzałam chamsko na dziewczynę.
-Takie nas, mnie i ciebie. -oznajmiła równie chamsko.
-Aha. Nie będę ci pomagać w twoich SPRAWACH.
-Przestań, na razie mu wystarczy. Umówiłam się z moimi znajomymi, myślałam, że może przyda im się blondyneczka.
-Przyda? Zamknął ją w piwnicy czy coś? -zaśmiał się Charlie.
-Może znajdziesz chłopaka. -poruszyła brwiami, a ja posłałam jej morderczy wzrok. -Spokojnie, nie biją dziewczyn.
Głupia.
Chłopcy spojrzeli na mnie, a ja kopnęłam ją pod stołem.
-Oni nie wiedzą?
-Ty wiesz? -zdziwił się Charlie.
-Miałyśmy szczerą noc, jak to po pijaku. Twój kumpel to niezły chuj.
-Dobra, nieważne. Nigdzie nie idę. -odniosłam swój i Willa talerz do zmywarki.
-Nie wiem, czy zauważyłaś, ale to nie było pytanie kochana.
-Czy ty nie rozumiesz, że nie mam zamiaru z tobą nigdzie iść do cholerny?! -nie wytrzymałam.
Ona wkurwia mnie niesamowicie, kolejna chce układać mi życie.
-A ty nie rozumiesz, że chce ci kurwa pomóc?! Nie masz znajomych, chłopaka ani własnej wartości do chuja!
Tym chyba zatkała nas wszystkich, a mnie przy okazji uraziła.
-Wow, Kate uspokój się. -uspakajał ją Loczek.
-Zamknij się! Raz w życiu chce być miła, chcę pomóc, bo mi cię szkoda, a ty kurwa masz problem! Gówno mnie to obchodzi! Jutro idziemy razem na miasto i koniec. Will możesz zawieść mnie do domu. -wstała i lekko się zachwiała. Will wstał razem z nią i gdy szli w stronę drzwi a ona się chwiała, chciał jej pomóc i objął ją ramieniem.
-Potrafię chodzić do chuja! -wrzasnęła, założyła buty i wyszła.
-Dobra, moja miłość jej nie wybierze. -stwierdził Will, wziął kluczyki i wyszedł za nią.
-Sympatyczna. -podsumował ją Charlie, a mój wzrok utknął w obrusie, który leżał na stole.
-Dlaczego ja mam takiego pecha do ludzi? -spytałam retorycznie i w tym momencie usłyszałam otwieranie drzwi.
-Jesteśmy! -krzyknęła moja mama, a serce stanęło mi w piersi.
Wypiłam dwa drinki z coli, ale podejrzewam, że mogłam śmierdzieć wódką.
Spojrzałam przeraża na blondyna, który szybko wstał.
-Cześć wam. -przywitał się, gdy ta dwójka weszła do salonu.
-O siedzicie sobie?-uśmiechnęła się do nas mama.
-A siedzimy. Wiecie co? Pójdziemy posiedzieć na górę. -stwierdził chłopak i złapał mnie za ramiona.
-Gdzie Will? -spytał George.
-W sklepie.
-U Leo. -powiedzieliśmy w tym samym czasie.
Cholera.
-Był u Leo, a teraz pojechał do sklepu. -wytłumaczyłam. -My idziemy. -wstałam i szybko poszłam na górę.
Charlie zamknął drzwi, spojrzeliśmy na siebie i wybuchliśmy śmiechem.
Szybko zgarnęłam butelkę po alkoholu i włożyłam ją do szafki.
Ogarnęłam jeszcze łóżko żebyśmy mogli na nim usiąść.
-To... Idziesz jutro z Kate?
-Nie mam pojęcia. Chyba tak, no wiesz Michael pewnie by powiedział, że powinnam iść.
-Słyszałem co się stało i myślę, że dobrze zrobiłaś. -złapał mnie za dłoń.
-Wszyscy myślą, że dobrze zrobiłam, wszyscy oprócz mnie. Miał normalne życie, prace, mieszkanie, a ja wysłałam go do więzienia dla ćpunów.
-Rose, ćpanie nie jest czymś normalnym. Często to robił?
Nie wiedziałam co mu odpowiedzieć, bo faktycznie robił to codziennie. Spuściłam wzrok.
-No właśnie. Teraz będzie już tylko lepiej, będzie miał pracę, mieszkanie i wolność od nałogu. To będzie normalne życie.
-Może masz rację...
-Kim on tak właściwie jest dla ciebie? Tylko szczerze, nie zachowujecie się jak znajomi.
-Szczerze? -zamyśliłam się. -Nie jest tylko moim przyjacielem, jest moim autorytetem. Wybił się z dan, gdy był sam; bez rodziny, przyjaciół... Poradził sobie, sam ułożył sobie życie bez niczyjej pomocy. Mimo, że przekonał się jaki świat jest okrutny, postawił się mu. Nie jest taki jak wszyscy, egoistą dbający tylko o siebie, pomógł mi mimo, że mnie nie znał. Pomógł obcej dziewczynie, nic ode mnie nie chciał. Chciał tylko tego, żebym była dobrym człowiekiem. -spłynęła mi łza. -A ja tak mu się odwdzięczyłam. Ja jestem tym egoistycznym człowiekiem w tym egoistycznym świecie. Nie martwię się o niego, martwię się o siebie. Nie wiem jak sobie radzić bez niego, nie wiem co mam robić. -łez zaczęło spływać coraz więcej, nie mogłam tego powstrzymać. -Nie potrafię wyjść sama z domu, bo boję się każdego obcego człowieka. Piję, robię rzeczy których nie chcę a potem płaczę z obrzydzenia, że jakiś przypadkowy chłopak mnie dotykał i całował. Nienawidzę siebie, brzydzę się sobą. Potrzebuje rozmowy z Michaelem, niczego więcej chcę tylko z nim porozmawiać. Nie obchodzi mnie to, że siedzi w tym pieprzonym ośrodku! Potrzebuje go, bo nie radzę sobie sama ze sobą... -rozpłakałam się na dobre. Charlie nie powiedział ani słowa, po prostu mnie przytulił.
-My... Leo przyszedł. -usłyszałam za plecami cichy głos Willa, ale miałam to gdzieś. Schowałam twarz w szyję blondyna, żeby nikt nie widział moich zapłakanych oczu.
Poczułam jak materac ugina się, a potem kolejną dłoń na moich plecach.
-Pomogę ci, tylko powiedz jak? -odezwał się z troską Devries.
-Myślisz, że teraz wszystko naprawisz? -odsunęłam się od blondyna i wytarłam oczy. -Po tym wszystkim? Jesteś tak samo bezwartościowy jak ja.
-Nie mów tak. Wiem, że jestem nic nie wartym śmieciem, ale ty jesteś warta o wiele więcej niż sobie możesz wyobrazić. -powiedział spokojnie i tym mnie zatkał. Kompletnie nie wiedziałam co mam powiedzieć. -Rosie, jesteś wspaniała, trochę się pogubiłaś i wiem, że to też moja wina, ale pozwól sobie pomóc. -po tych słowach przytulił mnie a ja nie mogłam wykonać żadnego ruchu.
Pozwoliłam mu na to.
-Powinnaś się położyć, jesteś pewnie zmęczona. -stwierdził. Dziwiłam się sama sobie, bo nie chciałam, żeby mnie puszczał, chciał zostać w jego ramionach otulających mnie bezpieczeństwem.
Chciałam żeby położył się ze mną i całował mnie w czoło mówiąc, że mnie kocha.
Ale to przecież nieprawda. Nigdy mnie nie kochał, były to tylko puste słowa i moje wyobrażenia.
Odsunęłam się od niego i spojrzałam w jego czekoladowe oczy. Zawsze mi sie wydawało, że oczy nie kłamią, ale jego oczy kłamały perfekcyjnie, bo widziałam w nich troskę i coś nieodgadnionego. Coś co wywoływało przyjemne ciarki na moim ciele.
Przecież to kłamstwo. On sprawia, że czuję się kochana. Czułam się. A zrobił to umyślnie, by potem zniszczyć mnie od środka.
-Masz rację, chodźmy do mnie. -nasz kontakt wzrokowy przerwał Will, mam wrażenie, że trwał za długo.
Długo za długo.
-Dobranoc. -uśmiechnął się ciepło i wyszedł a za nim Charlie uprzednio głaszcząc mnie po ramieniu.
Will poczekał aż wyjdą, a gdy to zrobili podszedł do mnie.
-Nie pozwolę żeby skrzywdził cię kolejny raz. Spróbuj zasnąć, wpadnę później. -zgasił światło i wyszedł.
Ja też.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemson!
Jak tam?
U mnie po staremu, szkoła, szkoła, szkoła. Dopiero teraz zaczęłam organizować sobie czas i jakoś tak wychodzi, że mam więcej czasu np. dla znajomych co jest mega osiągnięciem xD
No rozdział jest i jako, że do środy mam wolne, to byćmoże uda mi się dodać kolejny już w tą środę.
No.
To jak wam się podoba A.K.?
Staram się ją przedstawiać jako mocną, konkretną postać, nie wiem, mam nadzieję, że wam się podoba.
DLA SUPER LUDZI!!!
Zusa prowadzi bloga, które kocham i zdeklarowała się, że rozdziały będą częściej (mam nadzieję).
ZAPRASZAM!!http://keep-smiling-143.blogspot.com/
-Kate xx
sobota, 29 października 2016
czwartek, 20 października 2016
33. Ufałeś za bardzo.
*CHARLIE*
Nie mogłem uwierzyć w to co właśnie usłyszałem. Wszystko przez co nienawidziłem Rose okazało się kłamstwem. Mój najlepszy przyjaciel miał czelność wyrządzić taką krzywdę Rose. Osobie, którą tak mocno kochał.
-Wstawaj. -pociągnąłem go za bluzę.
-Nigdzie nie idę.
-Wstawaj debilu. -tym razem mocniej go pociągnąłem i wstał.
-Ja nie chciałem, żeby ktoś ją skrzywdził...
-Przestań ryczeć.
-Ja nie chciałem...
-Ale zrobiłeś! I jeszcze spokojnie patrzyłeś jak ją obrażam! Cholera... Czy ty rozumiesz, że ktoś chciał ją zgwałcić?! Leondre to nie są żarty... -spojrzałem na niego poważnie.
-Wiem...kurwa. Wiem. Ale ja nie zrobiłem tego profilu. Jennifer wykradła to zdjęcie z mojego telefonu.
-A pozwoliła ci robić to zdjęcie?! -chłopak tylko spuścił wzrok. -No właśnie. Robisz z siebie ofiarę, a tak na prawdę to twoja wina! Jutro pójdę ją przeprosić, jeżeli mi nie wybaczy...Leondre wszystko spieprzyłeś. To była moja przyjaciółka... -odwróciłem się i zacząłem iść w stronę mojego domu.
***
Cały dzień byliśmy w studiu, nie odzywaliśmy się do siebie, dzień ogólnie był nieprzyjemny.
Wieczorem postanowiłem pójść do Rose. Muszę ją przeprosić.
Jezu... Zachowywałem się jak kompletny dupek... Nawet gorzej. Jak mogłem ją tak traktować?
Kupiłem kwiaty i poszedłem do domu Turnerów.
Susan otworzyła mi drzwi z wielkim uśmiechem na twarzy.
-O Charlie, nie mów, że te kwiaty są dla Willa? -zaśmiała się i wpuściła do środka.
Wyjąłem jedną róże z bukietu i dałem kobiecie.
-Dziękuję. -uśmiechnęła się ciepło.
-Przyszedłem do Rose, jest u siebie?
-Tak, wchodzicie gdzieś... Razem?
-Muszę ją przeprosić, co myślisz o kwiatach?
-To jest Rose... Z nią nie trafisz. Ostatnio spotykała się z Michaelem, więc...
-Tym facetem u którego mieszkała? Przecież on jest od niej starszy.
-No właśnie... Powodzenia. -uśmiechnęła się i poszła na taras gdzie siedział George, machnąłem do niego ręką i poszedłem na górę.
Otworzy mi?
Raczej nie, sam sobie otworzę.
Pociągnąłem za klamkę i powoli wszedłem do ciemnego pokoju. Zapaliłem światło, dziewczyna leżała tyłem do mnie.
-Will, chcę spać.
-To super. -szybko usiadła i odwróciła się do mnie.
-Wyjdź, nie będę rozmawiała z Devriesem, a jeżeli chcesz mnie obrażać to tym bardziej wyjdź.
-Właściwie. -wyciągnąłem kwiaty w jej stronę.
-Kwiaty? -uniosła brwi.
-Tak...
-Nieważne, zabieraj te ziele i spieprzaj.
-Nie ma mowy, musimy...
-Nic nie musimy, skoro ty nie wyjdziesz to ja to zrobię. -wstała i zaczęła iść w stronę drzwi.
Nie ma mowy.
Złapałem ją w tali i z powrotem położyłem ją na łóżku.
-Nie dotykaj mnie idioto! -wrzasnęła, szybko wziąłem kluczyk z szafki, zamknąłem drzwi i wrzuciłem go do tylnej kieszeni spodni.
-Przepraszam, już nie będę.
-O co ci chodzi?! Daj mi wyjść!
-Spokojnie... -usiadłem obok niej na łóżku -Już wszystko wiemy. -spuściła wzrok -Leondre wszystko powiedział, Will wszystko powiedział...
-Co powiedzieli?
-Wiem dlaczego zerwałaś z Leo, wiem o tym dlaczego zamknęłaś się w sobie... -chwilę siedzieliśmy w ciszy. -Przepraszam. Leondre chodził załamany, kocha cię... Byłem zły na ciebie, za to, co mu zrobiłaś, nie znałem prawdy. A teraz, zgadzam się z tobą w stu procentach, to co zrobił było okropne, nie potrafię go zrozumieć, jak mógł ci to zrobić. I przepraszam za to jak cię traktowałem, wcale nie byłem lepszy. Nie miałem pojęcia co przeszłaś. Nie miałem prawa mówić tak o tobie, jest mi cholernie wstyd i żałuję, że nasza znajomość tak się skończyła. Mimo, że jest mi źle z tym jak cię traktowałem, widzę swój błąd to nie mogę przeprosić cię za to, że stałem po stronie Leo. Jest moim przyjacielem i zawsze będę stał po jego stronie. Chyba nie powinienem, ale proszę cię, żebyś mi wybaczyła. Bardzo bym chciał żeby między nami było jak kiedyś, ale wiem, że to niemożliwe więc chcę tylko przeprosić.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że to co powiedziałem nie było nawet warte wysłuchania, ale znałem też Rose.
Na pewno mnie zrozumiała.
-Leondre ma wspaniałego przyjaciela. Mam nadzieję, że ja też kiedyś znajdę taką osobę. -spojrzała na mnie i lekko się uśmiechnęła.-Rozumiem cię, nie wiedziałeś co się stało. Nie mogę mieć ci za złe, że zaufałeś za bardzo.
-Ty masz Willa, nieważne co byś zrobiła on byłby zawsze z tobą. Też nie znał prawdy, ale nigdy nie powiedział o tobie złego słowa.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko bawiła się swoimi palcami.
-Na prawdę ci się nie podobają? -podniosłem kwiaty i przyjrzałem się im.
Oboje się zaśmialiśmy.
-Są piękne, dziękuję. -wzięła je z mojej ręki i położyła na biurko.
-Jeżeli chodzi o tą sprawę z twoim profilem... Muszę stanąć w obronie Leo, jakaś laska wzięła zdjęcie z jego telefonu, on sam...
-Nie miał prawa robić tego zdjęcia. Nie chcę więcej o tym rozmawiać.
-Dobrze, rozumiem. -pokiwałem głową. -Mogę cię przytulić? -nie wiem czy to pytanie było na miejscu. Will wspominał, że kontakty damsko-męskie przychodzą jej z trudem, nawet z nim, a no...ja jestem jednak płci przeciwnej i jeszcze wczoraj mieliśmy wojnę.
Rose podniosła głowę i wtuliła się we mnie, co w pewnym sensie było kojące.
Mocno przyciągnąłem ją do mojego ciała.
-Przekaż Leo, żeby więcej się do mnie nie zbliżał. -szepnęła i odsunęła się.
-Dobrze. Między nami jest okay?
-Okay. -powiedziała, ale jej mina mówiła "idź już sobie".
-Buziak na zgodę? - zrobiłem dziubek i w końcu znów się zaśmiała.
-Chyba zwariowałeś!
-Taki przyjacielski. -złapałem jej twarz i dałem soczystego buziaka w policzek.
Rose zaczęła się śmiać i wycierać twarz.
-O fu...! Ślinisz się jak pies!
-Przestań tylko ty narzekasz.
-Dobra Charlie, na prawdę chcę się położyć, mógłbyś?
-Pytasz czy mógłbym się z tobą położyć? Jasne. -oczywiście żartowałem i położyłem się na łóżku.
Znów się zaśmiała.
To mi się podoba.
-Serio, Charlie...
-Dobra, już idę, idę. -podniosłem się i ruszyłem do wyjścia. -Dobranoc.
-Dobranoc.
Zgasiłem światło i wyszedłem.
Uf, wszystko poszło dobrze.
Gdy zszedłem na dół na kanapie siedział Will. Spojrzał na mnie marszcząc brwi, ale nic nie powiedział.
-Siema, byłem u Rose. -wskazałem palcem na schody.
-Wpuściła cię? Mi nie pozwala być tam dłużej niż trzydzieści sekund...
-Kup kwiaty, polecam. -zaśmiałem się, ale on był śmiertelnie poważny.
-Zawsze miała do ciebie słabość... Mówiła coś? -podszedł do mnie.
-Powiedziała, że między nami jest okay i żebym przekazał Leo, że ma się do niej nie zbliżać. Tyle. Teraz poszła spać.
-Heh, głupi jesteś. Chciała cię wygonić.
-Co?
-Chciała się ciebie pozbyć, ona ma problemy ze snem, na pewno nie śpi.
-Tak, czy siak, pogodziliśmy się. Z tym snem powinna iść do lekarza, wygląda jakby nie spała tydzień. Dobra, muszę iść, jutro mam zajęcia. Jakoś się zgadamy. -podałem mu rękę i wyszedłem.
Nie mogłem uwierzyć w to co właśnie usłyszałem. Wszystko przez co nienawidziłem Rose okazało się kłamstwem. Mój najlepszy przyjaciel miał czelność wyrządzić taką krzywdę Rose. Osobie, którą tak mocno kochał.
-Wstawaj. -pociągnąłem go za bluzę.
-Nigdzie nie idę.
-Wstawaj debilu. -tym razem mocniej go pociągnąłem i wstał.
-Ja nie chciałem, żeby ktoś ją skrzywdził...
-Przestań ryczeć.
-Ja nie chciałem...
-Ale zrobiłeś! I jeszcze spokojnie patrzyłeś jak ją obrażam! Cholera... Czy ty rozumiesz, że ktoś chciał ją zgwałcić?! Leondre to nie są żarty... -spojrzałem na niego poważnie.
-Wiem...kurwa. Wiem. Ale ja nie zrobiłem tego profilu. Jennifer wykradła to zdjęcie z mojego telefonu.
-A pozwoliła ci robić to zdjęcie?! -chłopak tylko spuścił wzrok. -No właśnie. Robisz z siebie ofiarę, a tak na prawdę to twoja wina! Jutro pójdę ją przeprosić, jeżeli mi nie wybaczy...Leondre wszystko spieprzyłeś. To była moja przyjaciółka... -odwróciłem się i zacząłem iść w stronę mojego domu.
***
Cały dzień byliśmy w studiu, nie odzywaliśmy się do siebie, dzień ogólnie był nieprzyjemny.
Wieczorem postanowiłem pójść do Rose. Muszę ją przeprosić.
Jezu... Zachowywałem się jak kompletny dupek... Nawet gorzej. Jak mogłem ją tak traktować?
Kupiłem kwiaty i poszedłem do domu Turnerów.
Susan otworzyła mi drzwi z wielkim uśmiechem na twarzy.
-O Charlie, nie mów, że te kwiaty są dla Willa? -zaśmiała się i wpuściła do środka.
Wyjąłem jedną róże z bukietu i dałem kobiecie.
-Dziękuję. -uśmiechnęła się ciepło.
-Przyszedłem do Rose, jest u siebie?
-Tak, wchodzicie gdzieś... Razem?
-Muszę ją przeprosić, co myślisz o kwiatach?
-To jest Rose... Z nią nie trafisz. Ostatnio spotykała się z Michaelem, więc...
-Tym facetem u którego mieszkała? Przecież on jest od niej starszy.
-No właśnie... Powodzenia. -uśmiechnęła się i poszła na taras gdzie siedział George, machnąłem do niego ręką i poszedłem na górę.
Otworzy mi?
Raczej nie, sam sobie otworzę.
Pociągnąłem za klamkę i powoli wszedłem do ciemnego pokoju. Zapaliłem światło, dziewczyna leżała tyłem do mnie.
-Will, chcę spać.
-To super. -szybko usiadła i odwróciła się do mnie.
-Wyjdź, nie będę rozmawiała z Devriesem, a jeżeli chcesz mnie obrażać to tym bardziej wyjdź.
-Właściwie. -wyciągnąłem kwiaty w jej stronę.
-Kwiaty? -uniosła brwi.
-Tak...
-Nieważne, zabieraj te ziele i spieprzaj.
-Nie ma mowy, musimy...
-Nic nie musimy, skoro ty nie wyjdziesz to ja to zrobię. -wstała i zaczęła iść w stronę drzwi.
Nie ma mowy.
Złapałem ją w tali i z powrotem położyłem ją na łóżku.
-Nie dotykaj mnie idioto! -wrzasnęła, szybko wziąłem kluczyk z szafki, zamknąłem drzwi i wrzuciłem go do tylnej kieszeni spodni.
-Przepraszam, już nie będę.
-O co ci chodzi?! Daj mi wyjść!
-Spokojnie... -usiadłem obok niej na łóżku -Już wszystko wiemy. -spuściła wzrok -Leondre wszystko powiedział, Will wszystko powiedział...
-Co powiedzieli?
-Wiem dlaczego zerwałaś z Leo, wiem o tym dlaczego zamknęłaś się w sobie... -chwilę siedzieliśmy w ciszy. -Przepraszam. Leondre chodził załamany, kocha cię... Byłem zły na ciebie, za to, co mu zrobiłaś, nie znałem prawdy. A teraz, zgadzam się z tobą w stu procentach, to co zrobił było okropne, nie potrafię go zrozumieć, jak mógł ci to zrobić. I przepraszam za to jak cię traktowałem, wcale nie byłem lepszy. Nie miałem pojęcia co przeszłaś. Nie miałem prawa mówić tak o tobie, jest mi cholernie wstyd i żałuję, że nasza znajomość tak się skończyła. Mimo, że jest mi źle z tym jak cię traktowałem, widzę swój błąd to nie mogę przeprosić cię za to, że stałem po stronie Leo. Jest moim przyjacielem i zawsze będę stał po jego stronie. Chyba nie powinienem, ale proszę cię, żebyś mi wybaczyła. Bardzo bym chciał żeby między nami było jak kiedyś, ale wiem, że to niemożliwe więc chcę tylko przeprosić.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że to co powiedziałem nie było nawet warte wysłuchania, ale znałem też Rose.
Na pewno mnie zrozumiała.
-Leondre ma wspaniałego przyjaciela. Mam nadzieję, że ja też kiedyś znajdę taką osobę. -spojrzała na mnie i lekko się uśmiechnęła.-Rozumiem cię, nie wiedziałeś co się stało. Nie mogę mieć ci za złe, że zaufałeś za bardzo.
-Ty masz Willa, nieważne co byś zrobiła on byłby zawsze z tobą. Też nie znał prawdy, ale nigdy nie powiedział o tobie złego słowa.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko bawiła się swoimi palcami.
-Na prawdę ci się nie podobają? -podniosłem kwiaty i przyjrzałem się im.
Oboje się zaśmialiśmy.
-Są piękne, dziękuję. -wzięła je z mojej ręki i położyła na biurko.
-Jeżeli chodzi o tą sprawę z twoim profilem... Muszę stanąć w obronie Leo, jakaś laska wzięła zdjęcie z jego telefonu, on sam...
-Nie miał prawa robić tego zdjęcia. Nie chcę więcej o tym rozmawiać.
-Dobrze, rozumiem. -pokiwałem głową. -Mogę cię przytulić? -nie wiem czy to pytanie było na miejscu. Will wspominał, że kontakty damsko-męskie przychodzą jej z trudem, nawet z nim, a no...ja jestem jednak płci przeciwnej i jeszcze wczoraj mieliśmy wojnę.
Rose podniosła głowę i wtuliła się we mnie, co w pewnym sensie było kojące.
Mocno przyciągnąłem ją do mojego ciała.
-Przekaż Leo, żeby więcej się do mnie nie zbliżał. -szepnęła i odsunęła się.
-Dobrze. Między nami jest okay?
-Okay. -powiedziała, ale jej mina mówiła "idź już sobie".
-Buziak na zgodę? - zrobiłem dziubek i w końcu znów się zaśmiała.
-Chyba zwariowałeś!
-Taki przyjacielski. -złapałem jej twarz i dałem soczystego buziaka w policzek.
Rose zaczęła się śmiać i wycierać twarz.
-O fu...! Ślinisz się jak pies!
-Przestań tylko ty narzekasz.
-Dobra Charlie, na prawdę chcę się położyć, mógłbyś?
-Pytasz czy mógłbym się z tobą położyć? Jasne. -oczywiście żartowałem i położyłem się na łóżku.
Znów się zaśmiała.
To mi się podoba.
-Serio, Charlie...
-Dobra, już idę, idę. -podniosłem się i ruszyłem do wyjścia. -Dobranoc.
-Dobranoc.
Zgasiłem światło i wyszedłem.
Uf, wszystko poszło dobrze.
Gdy zszedłem na dół na kanapie siedział Will. Spojrzał na mnie marszcząc brwi, ale nic nie powiedział.
-Siema, byłem u Rose. -wskazałem palcem na schody.
-Wpuściła cię? Mi nie pozwala być tam dłużej niż trzydzieści sekund...
-Kup kwiaty, polecam. -zaśmiałem się, ale on był śmiertelnie poważny.
-Zawsze miała do ciebie słabość... Mówiła coś? -podszedł do mnie.
-Powiedziała, że między nami jest okay i żebym przekazał Leo, że ma się do niej nie zbliżać. Tyle. Teraz poszła spać.
-Heh, głupi jesteś. Chciała cię wygonić.
-Co?
-Chciała się ciebie pozbyć, ona ma problemy ze snem, na pewno nie śpi.
-Tak, czy siak, pogodziliśmy się. Z tym snem powinna iść do lekarza, wygląda jakby nie spała tydzień. Dobra, muszę iść, jutro mam zajęcia. Jakoś się zgadamy. -podałem mu rękę i wyszedłem.
*piątek*
*ROSE*
Cały tydzień nie odzywałam się do nikogo. Trochę tylko pisałam z Charliem. Cieszę się, że wszystko mi wytłumaczył i przeprosił. Rozumiem go, można powiedzieć, że Leo trochę nim manipulował i nie mogę mieć mu za złe tego, że był po stronie przyjaciela.
William próbował ze mną porozmawiać, ale skutecznie go spławiałam, wstyd mi tego co zrobił Leondre. A teraz wszyscy już wiedzą.
Z A.K. jest dziwna sytuacja, nie spędzamy ze sobą czasu w szkole, prawie nie rozmawiamy i można nawet uznać, że się nie lubimy. Szczerze? Wisi mi to. Denerwuje mnie ta laska.
Jest wieczór i od obiadu Will siedzi przed telewizorem.
Szkoda mi go, wiem, że się o mnie martwi i przykro mu, że się do niego nie odzywam, ale jest mi po prostu trudno rozmawiać o tym wszystkim.
Siedziałam w pokoju i nie wytrzymałam. Nie mogę go tak ranić.
Zeszłam powoli na dół, a gdy mnie usłyszał na chwilę na mnie spojrzał i wrócił do oglądania meczu.
-Will? -zaczęłam i czekałam na jego relacje.
Wstydziłam się rozmawiać z przyszłym bratem. Cholera, co to się stało.
-Rodzice pojechali na zakupy. -powiedział nawet na mnie nie patrząc.
-Właściwie... Ja... Możemy byśmy wyszli razem, na jakąś pizze, czy coś. -chłopak odwrócił i się spojrzał na mnie niedowierzając. -Ja stawiam. -uniosłam ręce.
-Jjasne, no pewnie. Lecę się ubrać. -w ciągu jednej sekundy był już w swoim pokoju, a w drugiej wyszedł z niego zakładając jakąś bluzkę. Zwykłą, czarną, ale i tak wyglądał w niej bardzo dobrze.
-Możemy iść. -poinformował i poszedł założyć buty i szary płaszcz. Dzisiejszy wieczór jest cholernie zimny.
Wzięłam portfel i także się ubrałam.
Szliśmy środkiem ulicy oświetlonej światłem latarni, naszym osiedlem rzadko ktoś przejeżdża.
-Wszystko w porządku? -spytał Loczek już po pewnym czasie. Nie bardzo wiedziałam o co mu chodzi.-Boisz się?
No tak, przecież jak głupia rozglądam się dookoła.
-Nie, wszystko jest okay. -uśmiechnęłam się, a chłopak objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Nie miałam nic przeciwko i po prostu objęłam go w pasie.
-Cieszę się, że wychodzimy razem.
-Tak, ja też. Wcześniej po prostu... Nie wiem o co mi chodziło. Nie znałeś całej prawdy i nie chciałam być obsypywana milionem pytań. Przepraszam, że tak się zachowywałam.
Chłopak spojrzał na mnie jakby już od dawna czekał, aż to powiem.
-Nie ma sprawy, ale więcej tego nie rób. Jesteś moją małą siostrzyczką i łamiesz mi serce, gdy odpychasz mnie od sobie. -pocałował mnie w czubek głowy.
-Oj nie taką małą. Jesteś ledwo co starszy, a twój mózg jest poniżej poziomu przeciętnego pięciolatka.
-Serio? Ledwo co zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, a ty już mnie obrażasz?
Mieliśmy iść do centrum, ale stwierdziliśmy, że jest za zimno i weszliśmy do pierwszej lepszej pizzerii.
To chyba był błąd, bo przy jednym ze stolików siedzieli Leondre i Charlie z jakimś znajomymi.
*WILL*
Rose zatrzymała się jakby zastanawiała się czy nie uciec.
-Przywitamy się kulturalnie i usiądziemy gdzieś na drugim końcu. -pochyliłem się nad jej uchem i popchnąłem w ich stronę.
Charlie od razu nas zobaczył i wstał żeby się przywitać. Podał mi rękę i pocałował policzek Rose.
-Dosiądziecie się? -spytał i tu pojawił się problem.
-Właściwie, musimy coś obgadać...
-A no, pewnie tak...-Charlie spojrzał kątem oka na Devriesa, który nie odrywał wzroku od blondynki.
-No, jutro się zobaczymy, czy coś. -objąłem Rose i szybko ruszyliśmy do wolnego stolika.
-To było...
-Dziwne. -dokończyłem.
-No dobra, co bierzemy?
-Cokolwiek.
-No... Coś dużego i kalorycznego.
-O matko! Co zrobiłaś z moją siostrą? -chłopak przyłożył dłoń do ust.
-To było słabe William.
-Wiem, wiem, ale się zaśmiałaś.
Wybraliśmy jedzenie i napoje, a kelnerka zabrała zamówienie. Po kilku minutach przyniosła też koszyk z rachunkiem.
*ROSE*
-Mówiłam, że ja stawiam. -powiedziałam, gdy Loczek wyjął portfel.
-Możesz postawić. -uśmiechnął się łobuzersko i poprawił spodnie.
-Jesteś ohydny.
-Taak, wiem.
Wyjęłam pieniądze i włożyłam do koszyczka.
-Pójdę do toalety, zaraz wracam.
Myłam ręce kiedy drzwi łazienki otworzyły się a do pomieszczenia szybko wszedł Leondre. Zakręciłam wodę i odsunęłam na drugi koniec małego pomieszczenia.
-Wyjdź stąd. -rozkazałam i uniosłam ręce gdy zaczął podchodzić.
-Spokojnie, dlaczego mi nie powiedziałaś o tym wszystkim? Przecież bym ci jakoś pomógł... -staną dokładnie na przeciwko mnie, tak, że czubki naszych butów prawie się stykały. Odwróciłam głowę w lewą stronę żeby na niego nie patrzeć.
-Wyjdź stąd, bo zacznę krzyczeć. -powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
-Nie bój się, przecież nic ci nie zrobię... -odgarną kosmyk moich włosów i w tym momencie go odepchnęłam.
-Zostaw mnie w spokoju. -prawie wybiegłam z łazienki.
Nie boję się go. Po prostu po tym wszystkim, nie mam ochoty na niego patrzeć.
Usiadłam przy stoliku na którym stały już nasze napoje.
-Wszystko okay? -Loczek spojrzał na mnie podejrzliwie.
-Tak, dlaczego? -uśmiechnęłam się.
-Nie wiem, tak jakoś.
Rozmawialiśmy jak kiedyś, Will dużo opowiadał o swoim collegeu. Boże... Że tak dużo mnie ominęło.
Kiedy zjedliśmy było po dwudziestej i stwierdziliśmy, że pójdziemy już do domu.
-Jest pojebany. -stwierdził Will, gdy wyszliśmy już z lokalu.
-Kto?-spytałam zajęta swoim telefonem. Miałam kilka nieodebranych połączeń od Michaela.
-No Devries, minęło już tyle czasu, a on nadal...
-No, słuchaj dzwonił do mnie Michael, może to coś ważnego, oddzwonię do niego.
Chłopak tylko przytaknął, a ja zadowolona zadzwoniłam do przyjaciela.
Za dużo się nie dowiedziałam, tylko tyle, że jest przed moim domem i żebym szybko przyszła, bo to ważne.
Trochę się zdenerwowałam więc prawie biegiem wróciliśmy do domu.
Na schodach siedział chłopak z kapturem na głowie, z pod którego wystawała brązowa grzywka.
-Nie miał kto ci włosów malować, co? -zaśmiałam się, gdy tylko go zobaczyłam.
Mich szybko wstał i podszedł mnie przytulić.
-Nawet nie wiesz jak bez ciebie było mi trudno. -stwierdził, a ja nie za bardzo wiedziałam o co chodzi.
To mi jest ciężko bez niego.
-Coś się stało? -odsunęłam się. -Może chodźmy do domu, jest zimno. -spojrzałam na Willa prosząco.
-Okay, jeżeli rodzice siedzą na tarasie to ich zagadam. -zgodził się Loczek. -Puszczę sygnał.
Wszedł do domu i nawet usłyszałam jego "Dobry wieczór!!!".
Po dosłownie chwili mój telefon za wibrował.
-Dobra, chodź, tylko cicho. -złapałam go za rękaw bluzy i po cichu weszliśmy do ciemnego domu.
-Idź na górę.-szepnęłam, a on wykonał moje polecenie.
Zdjęłam buty, odwiesiłam kurtkę i jakby nigdy nic weszłam do kuchni gdzie nastawiłam wodę na herbatę.
-Susan mówiła, że przyszedł Michael, ale go nie wpuściła. -szepnął Will.
-Dlatego czekał na schodach.
-Co się stało?
-Nie wiem, zaraz z nim porozmawiam.
Zalałam trzy herbaty a Will pomógł mi je zanieść do mojego pokoju.
Na moim łóżku siedział ogromny Michael owinięty różowym kocykiem. Musiał zmarznąć na tych schodach.
-Wyglądasz jak pedał. -stwierdziłam i postawiłam swoją herbatę na biurku, a Will herbatę Michaela na szafkę nocną.
-Musisz mi pomóc. -stwierdził patrząc w jeden punkt.
Loczek zamkną drzwi pokoju i oboje usiedliśmy obok, teraz, bruneta.
-No to mów.
-Błagam nie zabij mnie. -spojrzał na mnie.
-Nie obiecuję.
-Eh, oczywiście jak tylko przestałem się z tobą spotykać miałem za dużo czasu wolnego...
-Znowu narobiłeś sobie kłopotów?! -uniosłam się, może trochę za bardzo.
-Rich mnie wydał, pamiętasz go?-przytaknęłam, znałam sporo znajomych Michaela. -Policja zrobiła przeszukanie mojego mieszkania, miałem trochę za dużo...
-Mówiłam, żebyś przestał!
-Rose, daj spokój. -uspokoił mnie Loczek.
-Co teraz?
-Nic...-wzruszył ramionami. -Znaczy...
-Znaczy?
-Miałem mocny towar. Albo podejmę leczenie w ośrodku zamkniętym dla narkomanów, albo rozpoczną śledztwo. Zgodziłem się na to leczenie, gdy miałem się spakować uciekłem. -spuścił wzrok.
Ja. Pierdziele.
-Zawsze ci powtarzałam, że wpadniesz przez to w kłopoty! A ty dalej swoje! I co teraz?!
-Myślałem, że może... Mogę zatrzymać się u ciebie na dosłownie chwilę? -spojrzał na mnie błagalnie. -Podzwonię po znajomych, poszukam czegoś...
-Mam cię kryć przed policją?
Chłopak kiwnął głową.
-Jak? Przecież... Ugh, postaram się, ale jak nasi rodzice się dowiedzą...
-Nie dowiedzą, będę jak duch. Obiecuję. -położył rękę na piersi.
-Will, pomożesz?-spojrzałam na chłopaka, który z przymusu przytaknął.
-To opowiadaj co się działo przez te dni.
***
Siedzę między tymi dwoma idiotami i nie mam pojęcia co robić.
Obudzić? Czy pozwolić im spać razem? Tak jako malutki żarcik.
Oglądaliśmy film i oboje zasnęli. Will z odchyloną głową do tyłu dość głośno chrapiąc, a Mich ślini się na moim ramieniu.
W końcu zdecydowałam, że poświęcę Willa i przeturlałam się po nim.
-Kurwa... -złapał się za krocze.
-Przepraszam. Nie chciałam.
-Nigdy nie chcesz, a jednak zawsze trafiasz. -przetarł oczy i spojrzał na Michaela -Czuję się maksymalnie gejowsko.
-Shh. -przyłożyłam mu palec do ust, który ugryzł. -Ał, idioto. Chodź. -wyszliśmy z pokoju, który zamknęłam na klucz i poszliśmy do niego.
-Myślisz, że to mu pomoże? -spytał, gdy usiedliśmy na jego łóżku.
-Wiem, o co ci chodzi. Zastanawiałam się nad tym, ale... On mnie znienawidzi.
-On ma na prawdę duży problem. Musisz mu pomóc, tak jak on pomógł tobie.
Nic nie odpowiedziałam tylko kiwnęłam głową.
Will ma rację, muszę mu pomóc.
***
Obudziłam się po ósmej, spojrzałam na Willa, który jeszcze smacznie spał sobie na ziemi.
Poszłam do mojego pokoju, gdzie jeszcze spał Michael.
Nie mam pojęcia czy to co robię jest słuszne.
Rose, ty mu pomagasz.
No właśnie, pomagam mu.
Wzięłam rzeczy z szafy i poszłam do łazienki się ogarnąć.
***
-Dzień dobry. -Will zszedł dopiero po dziewiątej, gdy ja już kończyłam swoje śniadanie.
-Nie jestem pewna.
-To twój przyjaciel, nie zadecyduję za ciebie.
-Rodzice wracają około 16?
-Mhm.
Dobra, teraz albo nigdy.
Wyszłam na taras i zrobiłam rzecz, której prawdopodobnie będę żałować. W sumie żałowałam już po wykonaniu telefonu.
Tak, ja- Rosalie Nixton zdradziłam przyjaciela. Wydałam go policji.
Siedziałam na krześle w kuchni i cała się trzęsłam.
Napisałam do Michaela, że może zejść, bo rodziców nie ma.
Noi zszedł, radosny jak nigdy.
-Siemka, boże jestem taki głodny. -otworzył lodówkę i przeciągnął się przed nią. -A co wy w takim złym humorze? Ładna pogoda, może pójdziemy gdzieś potem?
Planował, był wesoły...a moje serce pękło.
-Tak, może. -spuściłam wzrok.
-O co chodzi? -odwrócił się i spojrzał na mnie poważnie.
Nie wiedziałam co mam powiedzieć, na szczęście, a może i nie, zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Mam iść na górę?
-Ja otworzę. -zaoferował Will i ruszył do drzwi.
-Rose o co chodzi? -Michael dosiadł się do mnie.
-Ja... Przepraszam. -spojrzałam na niego smutno, a do domu weszli dwaj policjanci.
Chłopak momentalnie staną na równe nogi.
-Michael....?
-Zadzwoniłaś na policję?!
-Chciałam ci pomóc.
-Zamykając mnie w ośrodku dla ćpunów?!
-Musimy pana zabrać. -przerwał nam policjant, podszedł do chłopaka i złapał go za przedramię.
Nie opierał się, po prostu z nimi wyszedł patrząc na mnie z żalem.
Gdy wyszli ocknęłam się i wybiegłam za nimi.
-Michael! Przepraszam!
-Myślałem, że mi pomożesz! Ufałem ci! -krzyknął za nim wsiadł do radiowozu, a potem odjechali.
-Zawiodłam swojego jedynego przyjaciela. -powiedziałam do siebie i zalana łzami usiadłam na schodach.
-Nie płacz. -usiadł obok mnie Loczek. -Dobrze zrobiłaś.
-Zawiodłam go.
-Teraz tak myśli, ale potem będzie ci wdzięczny, zobaczysz... -potarł moje ramiona.
-Zawieziesz mnie do jego mieszkania? Spakuje jego rzeczy.
-Masz klucze?
-Tak, dał mi jak się wyprowadzałam od niego. -wytarłam oczy i poszłam założyć buty.
Will się ogarnął i pojechaliśmy do mieszkania Michaela.
W między czasie zadzwoniłam na komisariat żeby się czegoś dowiedzieć. Kazali nam przyjechać, dali nam numer do ośrodka i powiedzieli, że sami dostarczą mu rzeczy.
Od dyrektora ośrodka dowiedziałam się, że najwcześniej mogę go odwiedzić za dwa tygodnie i tylko wtedy, gdy terapia Micha będzie miała jakieś efekty.
Cały dzień spędziłam w pokoju oglądając pierwszy sezon AHS.
On tak bardzo mi pomógł, a ja odwdzięczyłam się wydaniem go na policję.
Chyba już wiem dlaczego nie mam przyjaciół.
Will zawołał mnie na obiad po siedemnastej.
-Rodziców nie ma?
-Wiesz jacy są... -postawił przede mną talerz.
-Dziękuję.
-Nie przejmuj się, jestem pewien, że Michael ci za to podziękuję.
-Taa.
-Rose? -zaczął i usiadł naprzeciwko mnie. -Miałem dziś iść na imprezę... Nie obrazisz się jak cię zostawię samą?
-Nie, nie jestem dzieckiem, nic mi się nie stanie. -odpowiedziałam od razu.
Nie będzie siedział w domu po to by słuchać jak użalam się nad sobą.
No właśnie...co ja robię ze swoim życiem?
Siedzę, użalam się nad sobą i płacze.
Pieprzyć takie życie.
-Właściwie... -pomyślałam. -Pójdę z tobą.
-Co?
-Też chcę się zabawić. -oznajmiłam, ale on chyba nie był zadowolony. -Coś nie tak?
-Nie, to znaczy...
-Mów no.
-Jadę z Charliem i... Leo. -spuścił wzrok jakby się bał mojej reakcji.
-Mogę z wami?
-Jasne, tylko, że...wiesz.
-Słuchaj. To co się stało ze mną i Leo, to tylko i wyłącznie nasz sprawa. To, że nasza relacja się zepsuła nie znaczy, że z waszą ma być tak samo. To twój przyjaciel i ja to rozumiem. Serio, nie będę ci wybierać znajomych.
-Na pewno?
-Jasne. Ja nie muszę z nim rozmawiać.
-Okay, więc zabiorę cię jeżeli nie będziesz piła.
Przekręciłam tylko oczami i zaczęliśmy jeść.
***
Jestem już zwarta i gotowa. Kompletnie nie widziała co mam założyć. Moją miłością są sweterki, ale chyba by mnie wyśmiali. W końcu wzięłam pierwsze lepsze ciuchy i ubrałam się.
Usłyszałam śmiechy na dole, więc już chyba jedziemy.
Założyłam przygotowane buty i zeszłam na dół.
Dziś muszę się zabawić.
-Siemka wszystkim! -uniosłam rękę. Oczywiście wszyscy trzej nie byli jakoś specjalnie ubrani, ale oni tego nie potrzebują. Twarz robi swoje.
-Rose...Jedziesz z nami? -Charlie zmarszczył brwi.
-No jasne!
-Ciężki dzień? -spytał, a ze mnie wyparowała cała radość.
Mojego przyjaciela zamknęli w ośrodku dla ćpunów, a ja idę na imprezę.
-Idziemy?-zignorowałam jego pytanie i ruszyłam w stronę wyjścia. Usłyszałam jeszcze jak pyta Willa "o co chodzi?", otworzyłam drzwi dokładnie się rozglądając, dopiero wtedy mogłam przekroczyć próg.
-Wszystko w porządku? -spytał Devries, a ja nawet nie odwracając się do niego powiedziałam, że owszem tak.
W drodze nikt się nie odzywał, było słychać tylko stukot moich paznokci.
Ciekawe czy Michael się tam za klimatyzuje...
Gdy byliśmy już blisko, wyjęłam z torebki puder i nałożyłam go na twarz.
-Tapeciara... -zaśpiewał Charlie, a ja z groźną miną odwróciłam się do niego.
-Jakiś problem Lenehan?
Wszyscy się zaśmiali.
-Broń mnie panie boże, mówiłem do siebie.
-No ja myślę. -usiadłam prosto, akurat byliśmy już na miejscu. -Miłej zabawy! -otworzyłam drzwi i szybko poszłam do domu.
Nie było tylu ludzi jak na ostatniej imprezie, ale hej!
Alkohol?
Obecny!
Szybko skierowałam się do kuchni, ale nie znalazłam ani jednego procenta.
Czyżby nieobecny?
Nie no ludzie chodzą z jakimiś napojami w ręku, a to pewnie nie sok.
Na pewno nie sok.
Wyszłam z kuchni i obserwowałam ludzi. Okay, w salonie stoi kilka piw, ale impreza z samym piwem to nie impreza.
Ludzie, sporo ludzi, wychodziło jakby z piwnicy.
Bingo.
Poszłam tam, a moim oczom ukazał się stół do bilarda i baryk.
META.
Usiadłam przy nim i zamrugałam do chłopaka, który rozlewała alkohol.
-Co dla pani? -uśmiechnął się.
-Coś mocnego i fajnie by było żeby było owocowe.
-Już się robi. -zasalutował, nalał mi czegoś różowego do kieliszka, a ja to wypiłam.
-E-e, nie chowaj, daj mi całą. -poprosiłam.
-Jesteś tu sama? -spytał wypełniając mój kieliszek.
-Z bratem.
-Wow, brat pozwala ci...-wzruszyłam ramionami i wypiłam zawartość kieliszkach
-To chyba grejfrut, co? Poproszę jeszcze.
-Tak myślę. -podrapał się po karku. -Jesteś pewna? Chyba trochę za szybko dla ciebie.
-Chłopie, za co ci płacą? Lej. -podniosłam kieliszek.
-Właściwie mi nie płacą, przyszedłem po coś i po prostu chciałem zagadać.
-Nie jesteś barmanem?
-Nie.
-Ou, przepraszam. -lekko skinęłam głową. -W takim razie oddaj mi butelkę.-przysunęłam ją bliżej siebie, stwierdziłam, że nie ma na co czekać i nalałam sobie kolejnego, który szybko zniknął.
-Jak ma na imię twój brat? Czekaj... Czy ty byłaś kiedyś brunetką? -przekręcił głowę.
-Nie wydaje mi się.
-Ty jesteś Rose, prawda?
-Nie znam dziewczyny. -nalałam sobie kolejnego, którego wypiłam już jak wodę.
-Byłaś z Devriesem, pamiętam cię.
-Ja ciebie niebardzo. -wzruszyłam ramionami. Znów napełniłam naczynie.
-Spokojnie dziewczyno.-uniósł ręce. -Zaraz wrócę, poczekasz na mnie?
-Jak klepsydra się przeleje znikam stąd. -wskazałam na butelkę. -Start!
Chłopak szybko gdzieś poszedł, a ja wypiłam po kolei dwa szoty.
-Woo Rose, czyżby starczy? -zaśmiałam się do siebie.
-Myślę, że starczy. -usłyszałam za sobą głos rozwagi i dojrzałości, odwróciłam się żeby zobaczyć kto to.
-Serio panie barman? Po co mi Devries? -znów odwróciłam się do baru.
-Chyba powinnaś iść do domu. -Devries złapał mnie za ramię.
-Mam gaz pieprzowy w torebce więc lepiej mnie nie dotykaj.
-Dobrze, ale tobie już starczy. -zabrał mi butelkę.
-O nie nie nie, jest impreza, trzeba się bawić... -przysunęłam naczynie do siebie, ale było mi trochę niedobrze, więc już nie nalewałam.
-Od kiedy ty się bawisz? -dosiadał się do mnie i wziął kieliszek.
-Pierdol się.
Kątem oka widziałam jak pije moje grejpfrutowe coś.
-Co jest powodem twojej samotnej libacji?
-Samotnej libacji... -zaśmiałam się. -Zdradziłam przyjaciela. -sięgnęłam po butelkę i wypełniłam swój kieliszek.
-Fatalnie. -przytaknął. -Michaela?
-Tak.
-W jaki sposób.... No wiesz, zdradziłaś go? -spytał ostrożnie.
-Wydałam go policji, rozumiesz? -powiedziałam już ze łzami w oczach i oparłam głowę na dłoniach. -Jak można zrobić coś tak okropnego? Zresztą ...mówię to mojemu byłemu, który zdradził mnie kilkukrotnie.
-Jak to policji?
-Michael ćpa, wydałam go policji i zabrali go do ośrodka. -zachlipałam.
-Nie płacz, dobrze zrobiłaś. -potarł moje ramiona.
-Ufał mi...
-Przecież go wyleczą.
Spojrzałam na niego i wypiłam kolejnego kieliszka.
-Nie rozumiesz mnie. -zeskoczyłam z krzesełka barowego, musiałam się przytrzymać chłopaka, żeby nie stracić równowagi.
-Adios amigos czy jakoś tak. -odwróciłam się i poszłam na górę.
-Dlaczego te schody są takie strome. -wytarłam pot, którego nie było, z mojego czoła.
-Najebałaś się.
-Będziesz za mną teraz łaził?
-Nie, zabiorę cię do domu. -złapał mnie w tali i zaczął pchać w stronę drzwi.
-Chyba sobie żartujesz. -odepchnęłam go i poszłam w stronę pokoju w którym było najgłośniej.
Butelka!
Wcisnęłam się do koła, z resztą Devries zrobił to samo.
Po niedługim czasie czubek butelki wskazał na mnie.
-Okay, okay. -odezwała się dziewczyna, która kręciła. Ona chyba uczyła się w mojej starej szkole. Pamiętam jej pojebane kreski na oku. -Pocałuj...-spojrzała na Devriesa.
Spróbuj tylko złociutka, a twoje rączki już nigdy w życiu nie zrobią tych kresek.
-Willa. -przeniosła swój wzrok za mnie tak jak wszyscy. Stał tam Will ze znajomymi i śmiał się w najlepsze.
-On nie gra. -zaprotestował Leondre.
-Zrobię to. -podniosłam się z kolan.
-Z językiem.
-Okay. -wzruszyłam ramionami.
Odwróciłam się do Willa i zaczęłam iść w jego stronę. Nieświadomy uśmiechnął się do mnie, a gdy byłam już maksymalnie blisko przyciągnęłam go za koszulkę i wbiłam się w jego usta od razu włączając język. William nie miał nic przeciwko, położył dłonie na moich pośladkach i ściskał jakby ostatni raz miał dotykać dziewczynę. Odwrócił nas, nawet na moment nie przerywając pocałunku i przycisnął mnie do ściany.
On całuje zajebiście, przysięgam.
Gdy zaczęło robić się gorąco ostatni raz ścisnął moje pośladki i przerwał pocałunek.
-Gramy w butelkę.- szepnęłam lekko oszołomiona.
-Mhm, nie pij już więcej. -pocałował mnie w czoło i puścił, a ja dumna z siebie wróciłam do koła.
-Wow, to było...-zaczęła dziewczyna, która kręciła.
-Gorące.-skończyła jej koleżanka.
Resztę gry to były jakieś drobne zadania, typu masz dwie minuty na zebranie pięciu numerów od płci przeciwnej.
Nawet Devries raz na mnie zakręcił i kazał mi siebie pocałować.
Ta.
Nie zrobiłam tego, więc karą było wypicie na raz kubka piwa.
Dla mnie jak najbardziej spoko.
Szczerze?
Później już specjalnie nie wykonywałam zadań, tylko po to żeby się napić.
Chciałam się najebać i zapomnieć o tym co zrobiłam Michaelowi.
Nawet nie pamiętam jak, znalazłam się w salonie tańcząc w samym środku.
Boże, sama sobie zazdroszczę tych kocich ruchów.
Przydałby mi się teraz Justin Bieber, służący za rurę.
O nieładnie Rose, o czym ty myślisz.
-Rose do cholery, tu jesteś! -moje marzenia przerwał Will wyciągając mnie z tłumu.
-Nie jadę do domu. -pokręciłam głową.
-Twoja koleżanka się zalała i płacze na podwórku!
-Super, ale ja nie mam koleżanek.
-Dobra nieważne, A.K. tam siedzi, co ja mam zrobić?
-Skąd mam wiedzieć, zostaw ją tam.
-Zwariowałaś? Jeszcze ktoś jej coś zrobi.
-Więc ją zabierz do domu czy coś. -chciałam wrócić na parkiet, ale Will mocno trzymał mnie za rękę.
-Chcieliśmy ją odwieźć, ale pobiła Charliego. -podrapał się po karku, a ja wybuchłam śmiechem.
-A mnie to nie uderzy?
-Ty możesz jej oddać... Serio Rose, szkoda mi jej.
-No dobra. -wyszłam z nim przed dom, gdzie na trawniku siedziała zapłakana A.K a nad nią stali Leondre i Charlie z czerwonym policzkiem.
Will pomógł mi pokonać schodki i dotarłam do dziewczyny.
-Kate głupku, chodź do samochodu, bo Will się o ciebie martwi.
-Spierdalaj.
-Noi czego beczysz? -usiadłam obok niej.
-Nic ci nie powiem.
-Oh, jesteś pijana.
-Nie prawda.
-Prawda.
-Nie.
-Taak.
-Conor całował się z jakąś szmatą. -zaczęła ryczeć jak dziecko.
-Okay, a kim jest Conor?
-Mój chłopak.
-Wiesz, jakbym była facetem i moja dziewczyna biła chłopaków. -spojrzała na Charliego. -Też bym ją zdradzała.
Powiedziałam i tak, to było chamskie, ale na usprawiedliwienie miałam to, że byłam pijana. A.K. chyba to nie interesowało, bo rzuciła się na mnie.
-Nienawidzę go!
Co ja biedna mogłam zrobić? Zaczęłam się z nią szarpać i taczałyśmy się po trawie, aż chłopcy nas nie rozdzielili. Mnie trzymał Charlie, który w sumie nie miał co trzymać, bo od razu się uspokoiłam, za to Will trzymał A.K., która w tym momencie była dziką bestią. Wyrywała się niesamowicie. Loczek wziął ją swoim chwytem strażackim i nawet nie przeszkadzało mu to, że się szarpała.
-Do samochodu, Rose z przodu. -rozkazał, otworzył mi drzwi z przodu, a potem na tylne siedzenie wrzucił brunetkę.
Wszyscy usiedli i w końcu Will ruszył.
Głowa mi się chwiała z lewej na prawą.
-Will niedobrze mi. -oznajamiłam.
-Błagam nie.
-Will.
Chłopak zatrzymał się na środku drogi i wybiegł, by wyprowadzić mnie z samochodu.
O dziwo, gdy tylko z niego wyszłam, zrobiło mi się lepiej.
-Jest okay?
-Tak, myślę.
-Dobra chodź.
Wstaliśmy, ale drzwi od strony Charliego otworzyły się i wychyliła się A.K.
-Muszę siku.
-Ja pierdolę. -Will położył ręce na kark i odchylił głowę. -Żartujesz?-spojrzał na nią.
-Muszę siku! Nie słyszysz kurwa?! -wydarła się i wyczołgała po kolanach Charliego.
-Dobrze, okay. Idź w krzaki. -chciał być spokojny, ale jakoś słabo mu to wyszło.
-Jest ciemno. -stwierdziła.
-Mam iść i ci latarką świecić?!-Loczek już nie wytrzymał i krzyknął. Wow, brawo A.K. jesteś jedyną, która potrafi wyprowadzić go z równowagi.
Teraz może zostać jego żoną.
-Nie krzycz na mnie!!
-Rose idź z nią. -rozkazał zakładając ręce na pierś.
-W ciemne krzaki? Nie ma mowy, boję się.
-Zrobimy tak, jak tylko zaczniesz krzyczeć przybiegnę do ciebie.
-Po co my ją braliśmy?!
-Jeszcze raz ktoś krzyknie i przysięgam zrobi się nieprzyjemnie!! -z samochodu wyskoczył Charlie i wydarł się na nas.
-Dobra, pójdę. Jak ktoś mnie zgwałci wasza wina.
Wzięłam z torebki gaz pieprzowy i pociągnęłam A.K. w krzaki.
-Nienawidzę cię.
-Ja ciebie też, chodź tam. -pociągnęłam mnie w stronę ulicy.
-Zwariowałaś gdzie ty mnie...
-Pomożesz mi.
-Nie ma nawet nowy. Brzuch mnie boli.
-No weź! Ten jeden raz!
-Daj mi telefon.
Z telefonu A.K. napisałam do Willa żeby pojechali, bo A.K. musi coś załatwić.
Ta o pierwszej w nocy.
Tylko ona ma tak nasrane w głowie.
Oczywiście Will zaczął wydzwaniać, ale nie odbierałam, bo by mnie opieprzył.
W końcu przeszłyśmy ten mały lasek, a potem dziewczyna zaprowadziła mnie do całodobowego marketu.
Pani przy kasie mozolnie przeciągała każdy z piętnastu dozownik pianki do golenia oraz dwa batony.
Nie odzywałam się do niej do momentu wyjścia ze sklepu. Bo w ogóle nie interesowało mnie po co jej 15 opakowań pianki do golenia.
-Okay, będziesz golić goryla? -spytałam gdy brałyśmy torby z wózka. Oprócz nas w sklepie była jakaś starsza pani, która chyba nie mogła spąć i... no, tylko on.
-Ha, ha. Będę się mścić.
-Okay, twój były ma takie chaszcze?
-Nie gadaj tylko chodź.
Noi poszłam, slalomem, ale poszłam.
*****************************
Siemson!
Jak tam życie?
U mnie w sumie okay, zaczęło się American horror story, w sobote powinny być Pamiętniki wampirów, mogę żyć. XD
O!!!!! BARDZO DZIĘKUJĘ ZA KOMENTARZE!!!
Na prawdę fajnie, że ktoś jeszcze czyta to co piszę, bo...........WERBEL PROSZĘ..............................
W PIĄTEK MINĄŁ ROK OD PROLOGU "JESTEŚ NAJLEPSZYM CO MNIE W ŻYCIU SPOTKAŁO" COOOO OZNACZA, ŻE PISZĘ JUŻ OD ROKUUUU! YEEEEEEY!!
Tak, wiem, super. Ogólnie to o tym zapomniałam, ale już sobie przypomniałam XD
No tak, oczywiście dziękuję wszystkim, którzy czytali tam tego bloga, tego bloga i którzy będą czytali mojego następnego itd itd.
Naprawdę wielkie dzięki gdyby nie wy, nigdy bym nie skończyła JNCMWŻS i już na pewno nie zaczęłabym tego.
DZIĘKUJĘ I KOCHAM
-Kate xx
*ROSE*
Cały tydzień nie odzywałam się do nikogo. Trochę tylko pisałam z Charliem. Cieszę się, że wszystko mi wytłumaczył i przeprosił. Rozumiem go, można powiedzieć, że Leo trochę nim manipulował i nie mogę mieć mu za złe tego, że był po stronie przyjaciela.
William próbował ze mną porozmawiać, ale skutecznie go spławiałam, wstyd mi tego co zrobił Leondre. A teraz wszyscy już wiedzą.
Z A.K. jest dziwna sytuacja, nie spędzamy ze sobą czasu w szkole, prawie nie rozmawiamy i można nawet uznać, że się nie lubimy. Szczerze? Wisi mi to. Denerwuje mnie ta laska.
Jest wieczór i od obiadu Will siedzi przed telewizorem.
Szkoda mi go, wiem, że się o mnie martwi i przykro mu, że się do niego nie odzywam, ale jest mi po prostu trudno rozmawiać o tym wszystkim.
Siedziałam w pokoju i nie wytrzymałam. Nie mogę go tak ranić.
Zeszłam powoli na dół, a gdy mnie usłyszał na chwilę na mnie spojrzał i wrócił do oglądania meczu.
-Will? -zaczęłam i czekałam na jego relacje.
Wstydziłam się rozmawiać z przyszłym bratem. Cholera, co to się stało.
-Rodzice pojechali na zakupy. -powiedział nawet na mnie nie patrząc.
-Właściwie... Ja... Możemy byśmy wyszli razem, na jakąś pizze, czy coś. -chłopak odwrócił i się spojrzał na mnie niedowierzając. -Ja stawiam. -uniosłam ręce.
-Jjasne, no pewnie. Lecę się ubrać. -w ciągu jednej sekundy był już w swoim pokoju, a w drugiej wyszedł z niego zakładając jakąś bluzkę. Zwykłą, czarną, ale i tak wyglądał w niej bardzo dobrze.
-Możemy iść. -poinformował i poszedł założyć buty i szary płaszcz. Dzisiejszy wieczór jest cholernie zimny.
Wzięłam portfel i także się ubrałam.
Szliśmy środkiem ulicy oświetlonej światłem latarni, naszym osiedlem rzadko ktoś przejeżdża.
-Wszystko w porządku? -spytał Loczek już po pewnym czasie. Nie bardzo wiedziałam o co mu chodzi.-Boisz się?
No tak, przecież jak głupia rozglądam się dookoła.
-Nie, wszystko jest okay. -uśmiechnęłam się, a chłopak objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Nie miałam nic przeciwko i po prostu objęłam go w pasie.
-Cieszę się, że wychodzimy razem.
-Tak, ja też. Wcześniej po prostu... Nie wiem o co mi chodziło. Nie znałeś całej prawdy i nie chciałam być obsypywana milionem pytań. Przepraszam, że tak się zachowywałam.
Chłopak spojrzał na mnie jakby już od dawna czekał, aż to powiem.
-Nie ma sprawy, ale więcej tego nie rób. Jesteś moją małą siostrzyczką i łamiesz mi serce, gdy odpychasz mnie od sobie. -pocałował mnie w czubek głowy.
-Oj nie taką małą. Jesteś ledwo co starszy, a twój mózg jest poniżej poziomu przeciętnego pięciolatka.
-Serio? Ledwo co zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, a ty już mnie obrażasz?
Mieliśmy iść do centrum, ale stwierdziliśmy, że jest za zimno i weszliśmy do pierwszej lepszej pizzerii.
To chyba był błąd, bo przy jednym ze stolików siedzieli Leondre i Charlie z jakimś znajomymi.
*WILL*
Rose zatrzymała się jakby zastanawiała się czy nie uciec.
-Przywitamy się kulturalnie i usiądziemy gdzieś na drugim końcu. -pochyliłem się nad jej uchem i popchnąłem w ich stronę.
Charlie od razu nas zobaczył i wstał żeby się przywitać. Podał mi rękę i pocałował policzek Rose.
-Dosiądziecie się? -spytał i tu pojawił się problem.
-Właściwie, musimy coś obgadać...
-A no, pewnie tak...-Charlie spojrzał kątem oka na Devriesa, który nie odrywał wzroku od blondynki.
-No, jutro się zobaczymy, czy coś. -objąłem Rose i szybko ruszyliśmy do wolnego stolika.
-To było...
-Dziwne. -dokończyłem.
-No dobra, co bierzemy?
-Cokolwiek.
-No... Coś dużego i kalorycznego.
-O matko! Co zrobiłaś z moją siostrą? -chłopak przyłożył dłoń do ust.
-To było słabe William.
-Wiem, wiem, ale się zaśmiałaś.
Wybraliśmy jedzenie i napoje, a kelnerka zabrała zamówienie. Po kilku minutach przyniosła też koszyk z rachunkiem.
*ROSE*
-Mówiłam, że ja stawiam. -powiedziałam, gdy Loczek wyjął portfel.
-Możesz postawić. -uśmiechnął się łobuzersko i poprawił spodnie.
-Jesteś ohydny.
-Taak, wiem.
Wyjęłam pieniądze i włożyłam do koszyczka.
-Pójdę do toalety, zaraz wracam.
Myłam ręce kiedy drzwi łazienki otworzyły się a do pomieszczenia szybko wszedł Leondre. Zakręciłam wodę i odsunęłam na drugi koniec małego pomieszczenia.
-Wyjdź stąd. -rozkazałam i uniosłam ręce gdy zaczął podchodzić.
-Spokojnie, dlaczego mi nie powiedziałaś o tym wszystkim? Przecież bym ci jakoś pomógł... -staną dokładnie na przeciwko mnie, tak, że czubki naszych butów prawie się stykały. Odwróciłam głowę w lewą stronę żeby na niego nie patrzeć.
-Wyjdź stąd, bo zacznę krzyczeć. -powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
-Nie bój się, przecież nic ci nie zrobię... -odgarną kosmyk moich włosów i w tym momencie go odepchnęłam.
-Zostaw mnie w spokoju. -prawie wybiegłam z łazienki.
Nie boję się go. Po prostu po tym wszystkim, nie mam ochoty na niego patrzeć.
Usiadłam przy stoliku na którym stały już nasze napoje.
-Wszystko okay? -Loczek spojrzał na mnie podejrzliwie.
-Tak, dlaczego? -uśmiechnęłam się.
-Nie wiem, tak jakoś.
Rozmawialiśmy jak kiedyś, Will dużo opowiadał o swoim collegeu. Boże... Że tak dużo mnie ominęło.
Kiedy zjedliśmy było po dwudziestej i stwierdziliśmy, że pójdziemy już do domu.
-Jest pojebany. -stwierdził Will, gdy wyszliśmy już z lokalu.
-Kto?-spytałam zajęta swoim telefonem. Miałam kilka nieodebranych połączeń od Michaela.
-No Devries, minęło już tyle czasu, a on nadal...
-No, słuchaj dzwonił do mnie Michael, może to coś ważnego, oddzwonię do niego.
Chłopak tylko przytaknął, a ja zadowolona zadzwoniłam do przyjaciela.
Za dużo się nie dowiedziałam, tylko tyle, że jest przed moim domem i żebym szybko przyszła, bo to ważne.
Trochę się zdenerwowałam więc prawie biegiem wróciliśmy do domu.
Na schodach siedział chłopak z kapturem na głowie, z pod którego wystawała brązowa grzywka.
-Nie miał kto ci włosów malować, co? -zaśmiałam się, gdy tylko go zobaczyłam.
Mich szybko wstał i podszedł mnie przytulić.
-Nawet nie wiesz jak bez ciebie było mi trudno. -stwierdził, a ja nie za bardzo wiedziałam o co chodzi.
To mi jest ciężko bez niego.
-Coś się stało? -odsunęłam się. -Może chodźmy do domu, jest zimno. -spojrzałam na Willa prosząco.
-Okay, jeżeli rodzice siedzą na tarasie to ich zagadam. -zgodził się Loczek. -Puszczę sygnał.
Wszedł do domu i nawet usłyszałam jego "Dobry wieczór!!!".
Po dosłownie chwili mój telefon za wibrował.
-Dobra, chodź, tylko cicho. -złapałam go za rękaw bluzy i po cichu weszliśmy do ciemnego domu.
-Idź na górę.-szepnęłam, a on wykonał moje polecenie.
Zdjęłam buty, odwiesiłam kurtkę i jakby nigdy nic weszłam do kuchni gdzie nastawiłam wodę na herbatę.
-Susan mówiła, że przyszedł Michael, ale go nie wpuściła. -szepnął Will.
-Dlatego czekał na schodach.
-Co się stało?
-Nie wiem, zaraz z nim porozmawiam.
Zalałam trzy herbaty a Will pomógł mi je zanieść do mojego pokoju.
Na moim łóżku siedział ogromny Michael owinięty różowym kocykiem. Musiał zmarznąć na tych schodach.
-Wyglądasz jak pedał. -stwierdziłam i postawiłam swoją herbatę na biurku, a Will herbatę Michaela na szafkę nocną.
-Musisz mi pomóc. -stwierdził patrząc w jeden punkt.
Loczek zamkną drzwi pokoju i oboje usiedliśmy obok, teraz, bruneta.
-No to mów.
-Błagam nie zabij mnie. -spojrzał na mnie.
-Nie obiecuję.
-Eh, oczywiście jak tylko przestałem się z tobą spotykać miałem za dużo czasu wolnego...
-Znowu narobiłeś sobie kłopotów?! -uniosłam się, może trochę za bardzo.
-Rich mnie wydał, pamiętasz go?-przytaknęłam, znałam sporo znajomych Michaela. -Policja zrobiła przeszukanie mojego mieszkania, miałem trochę za dużo...
-Mówiłam, żebyś przestał!
-Rose, daj spokój. -uspokoił mnie Loczek.
-Co teraz?
-Nic...-wzruszył ramionami. -Znaczy...
-Znaczy?
-Miałem mocny towar. Albo podejmę leczenie w ośrodku zamkniętym dla narkomanów, albo rozpoczną śledztwo. Zgodziłem się na to leczenie, gdy miałem się spakować uciekłem. -spuścił wzrok.
Ja. Pierdziele.
-Zawsze ci powtarzałam, że wpadniesz przez to w kłopoty! A ty dalej swoje! I co teraz?!
-Myślałem, że może... Mogę zatrzymać się u ciebie na dosłownie chwilę? -spojrzał na mnie błagalnie. -Podzwonię po znajomych, poszukam czegoś...
-Mam cię kryć przed policją?
Chłopak kiwnął głową.
-Jak? Przecież... Ugh, postaram się, ale jak nasi rodzice się dowiedzą...
-Nie dowiedzą, będę jak duch. Obiecuję. -położył rękę na piersi.
-Will, pomożesz?-spojrzałam na chłopaka, który z przymusu przytaknął.
-To opowiadaj co się działo przez te dni.
***
Siedzę między tymi dwoma idiotami i nie mam pojęcia co robić.
Obudzić? Czy pozwolić im spać razem? Tak jako malutki żarcik.
Oglądaliśmy film i oboje zasnęli. Will z odchyloną głową do tyłu dość głośno chrapiąc, a Mich ślini się na moim ramieniu.
W końcu zdecydowałam, że poświęcę Willa i przeturlałam się po nim.
-Kurwa... -złapał się za krocze.
-Przepraszam. Nie chciałam.
-Nigdy nie chcesz, a jednak zawsze trafiasz. -przetarł oczy i spojrzał na Michaela -Czuję się maksymalnie gejowsko.
-Shh. -przyłożyłam mu palec do ust, który ugryzł. -Ał, idioto. Chodź. -wyszliśmy z pokoju, który zamknęłam na klucz i poszliśmy do niego.
-Myślisz, że to mu pomoże? -spytał, gdy usiedliśmy na jego łóżku.
-Wiem, o co ci chodzi. Zastanawiałam się nad tym, ale... On mnie znienawidzi.
-On ma na prawdę duży problem. Musisz mu pomóc, tak jak on pomógł tobie.
Nic nie odpowiedziałam tylko kiwnęłam głową.
Will ma rację, muszę mu pomóc.
***
Obudziłam się po ósmej, spojrzałam na Willa, który jeszcze smacznie spał sobie na ziemi.
Poszłam do mojego pokoju, gdzie jeszcze spał Michael.
Nie mam pojęcia czy to co robię jest słuszne.
Rose, ty mu pomagasz.
No właśnie, pomagam mu.
Wzięłam rzeczy z szafy i poszłam do łazienki się ogarnąć.
***
-Dzień dobry. -Will zszedł dopiero po dziewiątej, gdy ja już kończyłam swoje śniadanie.
-Nie jestem pewna.
-To twój przyjaciel, nie zadecyduję za ciebie.
-Rodzice wracają około 16?
-Mhm.
Dobra, teraz albo nigdy.
Wyszłam na taras i zrobiłam rzecz, której prawdopodobnie będę żałować. W sumie żałowałam już po wykonaniu telefonu.
Tak, ja- Rosalie Nixton zdradziłam przyjaciela. Wydałam go policji.
Siedziałam na krześle w kuchni i cała się trzęsłam.
Napisałam do Michaela, że może zejść, bo rodziców nie ma.
Noi zszedł, radosny jak nigdy.
-Siemka, boże jestem taki głodny. -otworzył lodówkę i przeciągnął się przed nią. -A co wy w takim złym humorze? Ładna pogoda, może pójdziemy gdzieś potem?
Planował, był wesoły...a moje serce pękło.
-Tak, może. -spuściłam wzrok.
-O co chodzi? -odwrócił się i spojrzał na mnie poważnie.
Nie wiedziałam co mam powiedzieć, na szczęście, a może i nie, zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Mam iść na górę?
-Ja otworzę. -zaoferował Will i ruszył do drzwi.
-Rose o co chodzi? -Michael dosiadł się do mnie.
-Ja... Przepraszam. -spojrzałam na niego smutno, a do domu weszli dwaj policjanci.
Chłopak momentalnie staną na równe nogi.
-Michael....?
-Zadzwoniłaś na policję?!
-Chciałam ci pomóc.
-Zamykając mnie w ośrodku dla ćpunów?!
-Musimy pana zabrać. -przerwał nam policjant, podszedł do chłopaka i złapał go za przedramię.
Nie opierał się, po prostu z nimi wyszedł patrząc na mnie z żalem.
Gdy wyszli ocknęłam się i wybiegłam za nimi.
-Michael! Przepraszam!
-Myślałem, że mi pomożesz! Ufałem ci! -krzyknął za nim wsiadł do radiowozu, a potem odjechali.
-Zawiodłam swojego jedynego przyjaciela. -powiedziałam do siebie i zalana łzami usiadłam na schodach.
-Nie płacz. -usiadł obok mnie Loczek. -Dobrze zrobiłaś.
-Zawiodłam go.
-Teraz tak myśli, ale potem będzie ci wdzięczny, zobaczysz... -potarł moje ramiona.
-Zawieziesz mnie do jego mieszkania? Spakuje jego rzeczy.
-Masz klucze?
-Tak, dał mi jak się wyprowadzałam od niego. -wytarłam oczy i poszłam założyć buty.
Will się ogarnął i pojechaliśmy do mieszkania Michaela.
W między czasie zadzwoniłam na komisariat żeby się czegoś dowiedzieć. Kazali nam przyjechać, dali nam numer do ośrodka i powiedzieli, że sami dostarczą mu rzeczy.
Od dyrektora ośrodka dowiedziałam się, że najwcześniej mogę go odwiedzić za dwa tygodnie i tylko wtedy, gdy terapia Micha będzie miała jakieś efekty.
Cały dzień spędziłam w pokoju oglądając pierwszy sezon AHS.
On tak bardzo mi pomógł, a ja odwdzięczyłam się wydaniem go na policję.
Chyba już wiem dlaczego nie mam przyjaciół.
Will zawołał mnie na obiad po siedemnastej.
-Rodziców nie ma?
-Wiesz jacy są... -postawił przede mną talerz.
-Dziękuję.
-Nie przejmuj się, jestem pewien, że Michael ci za to podziękuję.
-Taa.
-Rose? -zaczął i usiadł naprzeciwko mnie. -Miałem dziś iść na imprezę... Nie obrazisz się jak cię zostawię samą?
-Nie, nie jestem dzieckiem, nic mi się nie stanie. -odpowiedziałam od razu.
Nie będzie siedział w domu po to by słuchać jak użalam się nad sobą.
No właśnie...co ja robię ze swoim życiem?
Siedzę, użalam się nad sobą i płacze.
Pieprzyć takie życie.
-Właściwie... -pomyślałam. -Pójdę z tobą.
-Co?
-Też chcę się zabawić. -oznajmiłam, ale on chyba nie był zadowolony. -Coś nie tak?
-Nie, to znaczy...
-Mów no.
-Jadę z Charliem i... Leo. -spuścił wzrok jakby się bał mojej reakcji.
-Mogę z wami?
-Jasne, tylko, że...wiesz.
-Słuchaj. To co się stało ze mną i Leo, to tylko i wyłącznie nasz sprawa. To, że nasza relacja się zepsuła nie znaczy, że z waszą ma być tak samo. To twój przyjaciel i ja to rozumiem. Serio, nie będę ci wybierać znajomych.
-Na pewno?
-Jasne. Ja nie muszę z nim rozmawiać.
-Okay, więc zabiorę cię jeżeli nie będziesz piła.
Przekręciłam tylko oczami i zaczęliśmy jeść.
***
Jestem już zwarta i gotowa. Kompletnie nie widziała co mam założyć. Moją miłością są sweterki, ale chyba by mnie wyśmiali. W końcu wzięłam pierwsze lepsze ciuchy i ubrałam się.
Usłyszałam śmiechy na dole, więc już chyba jedziemy.
Założyłam przygotowane buty i zeszłam na dół.
Dziś muszę się zabawić.
-Siemka wszystkim! -uniosłam rękę. Oczywiście wszyscy trzej nie byli jakoś specjalnie ubrani, ale oni tego nie potrzebują. Twarz robi swoje.
-Rose...Jedziesz z nami? -Charlie zmarszczył brwi.
-No jasne!
-Ciężki dzień? -spytał, a ze mnie wyparowała cała radość.
Mojego przyjaciela zamknęli w ośrodku dla ćpunów, a ja idę na imprezę.
-Idziemy?-zignorowałam jego pytanie i ruszyłam w stronę wyjścia. Usłyszałam jeszcze jak pyta Willa "o co chodzi?", otworzyłam drzwi dokładnie się rozglądając, dopiero wtedy mogłam przekroczyć próg.
-Wszystko w porządku? -spytał Devries, a ja nawet nie odwracając się do niego powiedziałam, że owszem tak.
W drodze nikt się nie odzywał, było słychać tylko stukot moich paznokci.
Ciekawe czy Michael się tam za klimatyzuje...
Gdy byliśmy już blisko, wyjęłam z torebki puder i nałożyłam go na twarz.
-Tapeciara... -zaśpiewał Charlie, a ja z groźną miną odwróciłam się do niego.
-Jakiś problem Lenehan?
Wszyscy się zaśmiali.
-Broń mnie panie boże, mówiłem do siebie.
-No ja myślę. -usiadłam prosto, akurat byliśmy już na miejscu. -Miłej zabawy! -otworzyłam drzwi i szybko poszłam do domu.
Nie było tylu ludzi jak na ostatniej imprezie, ale hej!
Alkohol?
Obecny!
Szybko skierowałam się do kuchni, ale nie znalazłam ani jednego procenta.
Czyżby nieobecny?
Nie no ludzie chodzą z jakimiś napojami w ręku, a to pewnie nie sok.
Na pewno nie sok.
Wyszłam z kuchni i obserwowałam ludzi. Okay, w salonie stoi kilka piw, ale impreza z samym piwem to nie impreza.
Ludzie, sporo ludzi, wychodziło jakby z piwnicy.
Bingo.
Poszłam tam, a moim oczom ukazał się stół do bilarda i baryk.
META.
Usiadłam przy nim i zamrugałam do chłopaka, który rozlewała alkohol.
-Co dla pani? -uśmiechnął się.
-Coś mocnego i fajnie by było żeby było owocowe.
-Już się robi. -zasalutował, nalał mi czegoś różowego do kieliszka, a ja to wypiłam.
-E-e, nie chowaj, daj mi całą. -poprosiłam.
-Jesteś tu sama? -spytał wypełniając mój kieliszek.
-Z bratem.
-Wow, brat pozwala ci...-wzruszyłam ramionami i wypiłam zawartość kieliszkach
-To chyba grejfrut, co? Poproszę jeszcze.
-Tak myślę. -podrapał się po karku. -Jesteś pewna? Chyba trochę za szybko dla ciebie.
-Chłopie, za co ci płacą? Lej. -podniosłam kieliszek.
-Właściwie mi nie płacą, przyszedłem po coś i po prostu chciałem zagadać.
-Nie jesteś barmanem?
-Nie.
-Ou, przepraszam. -lekko skinęłam głową. -W takim razie oddaj mi butelkę.-przysunęłam ją bliżej siebie, stwierdziłam, że nie ma na co czekać i nalałam sobie kolejnego, który szybko zniknął.
-Jak ma na imię twój brat? Czekaj... Czy ty byłaś kiedyś brunetką? -przekręcił głowę.
-Nie wydaje mi się.
-Ty jesteś Rose, prawda?
-Nie znam dziewczyny. -nalałam sobie kolejnego, którego wypiłam już jak wodę.
-Byłaś z Devriesem, pamiętam cię.
-Ja ciebie niebardzo. -wzruszyłam ramionami. Znów napełniłam naczynie.
-Spokojnie dziewczyno.-uniósł ręce. -Zaraz wrócę, poczekasz na mnie?
-Jak klepsydra się przeleje znikam stąd. -wskazałam na butelkę. -Start!
Chłopak szybko gdzieś poszedł, a ja wypiłam po kolei dwa szoty.
-Woo Rose, czyżby starczy? -zaśmiałam się do siebie.
-Myślę, że starczy. -usłyszałam za sobą głos rozwagi i dojrzałości, odwróciłam się żeby zobaczyć kto to.
-Serio panie barman? Po co mi Devries? -znów odwróciłam się do baru.
-Chyba powinnaś iść do domu. -Devries złapał mnie za ramię.
-Mam gaz pieprzowy w torebce więc lepiej mnie nie dotykaj.
-Dobrze, ale tobie już starczy. -zabrał mi butelkę.
-O nie nie nie, jest impreza, trzeba się bawić... -przysunęłam naczynie do siebie, ale było mi trochę niedobrze, więc już nie nalewałam.
-Od kiedy ty się bawisz? -dosiadał się do mnie i wziął kieliszek.
-Pierdol się.
Kątem oka widziałam jak pije moje grejpfrutowe coś.
-Co jest powodem twojej samotnej libacji?
-Samotnej libacji... -zaśmiałam się. -Zdradziłam przyjaciela. -sięgnęłam po butelkę i wypełniłam swój kieliszek.
-Fatalnie. -przytaknął. -Michaela?
-Tak.
-W jaki sposób.... No wiesz, zdradziłaś go? -spytał ostrożnie.
-Wydałam go policji, rozumiesz? -powiedziałam już ze łzami w oczach i oparłam głowę na dłoniach. -Jak można zrobić coś tak okropnego? Zresztą ...mówię to mojemu byłemu, który zdradził mnie kilkukrotnie.
-Jak to policji?
-Michael ćpa, wydałam go policji i zabrali go do ośrodka. -zachlipałam.
-Nie płacz, dobrze zrobiłaś. -potarł moje ramiona.
-Ufał mi...
-Przecież go wyleczą.
Spojrzałam na niego i wypiłam kolejnego kieliszka.
-Nie rozumiesz mnie. -zeskoczyłam z krzesełka barowego, musiałam się przytrzymać chłopaka, żeby nie stracić równowagi.
-Adios amigos czy jakoś tak. -odwróciłam się i poszłam na górę.
-Dlaczego te schody są takie strome. -wytarłam pot, którego nie było, z mojego czoła.
-Najebałaś się.
-Będziesz za mną teraz łaził?
-Nie, zabiorę cię do domu. -złapał mnie w tali i zaczął pchać w stronę drzwi.
-Chyba sobie żartujesz. -odepchnęłam go i poszłam w stronę pokoju w którym było najgłośniej.
Butelka!
Wcisnęłam się do koła, z resztą Devries zrobił to samo.
Po niedługim czasie czubek butelki wskazał na mnie.
-Okay, okay. -odezwała się dziewczyna, która kręciła. Ona chyba uczyła się w mojej starej szkole. Pamiętam jej pojebane kreski na oku. -Pocałuj...-spojrzała na Devriesa.
Spróbuj tylko złociutka, a twoje rączki już nigdy w życiu nie zrobią tych kresek.
-Willa. -przeniosła swój wzrok za mnie tak jak wszyscy. Stał tam Will ze znajomymi i śmiał się w najlepsze.
-On nie gra. -zaprotestował Leondre.
-Zrobię to. -podniosłam się z kolan.
-Z językiem.
-Okay. -wzruszyłam ramionami.
Odwróciłam się do Willa i zaczęłam iść w jego stronę. Nieświadomy uśmiechnął się do mnie, a gdy byłam już maksymalnie blisko przyciągnęłam go za koszulkę i wbiłam się w jego usta od razu włączając język. William nie miał nic przeciwko, położył dłonie na moich pośladkach i ściskał jakby ostatni raz miał dotykać dziewczynę. Odwrócił nas, nawet na moment nie przerywając pocałunku i przycisnął mnie do ściany.
On całuje zajebiście, przysięgam.
Gdy zaczęło robić się gorąco ostatni raz ścisnął moje pośladki i przerwał pocałunek.
-Gramy w butelkę.- szepnęłam lekko oszołomiona.
-Mhm, nie pij już więcej. -pocałował mnie w czoło i puścił, a ja dumna z siebie wróciłam do koła.
-Wow, to było...-zaczęła dziewczyna, która kręciła.
-Gorące.-skończyła jej koleżanka.
Resztę gry to były jakieś drobne zadania, typu masz dwie minuty na zebranie pięciu numerów od płci przeciwnej.
Nawet Devries raz na mnie zakręcił i kazał mi siebie pocałować.
Ta.
Nie zrobiłam tego, więc karą było wypicie na raz kubka piwa.
Dla mnie jak najbardziej spoko.
Szczerze?
Później już specjalnie nie wykonywałam zadań, tylko po to żeby się napić.
Chciałam się najebać i zapomnieć o tym co zrobiłam Michaelowi.
Nawet nie pamiętam jak, znalazłam się w salonie tańcząc w samym środku.
Boże, sama sobie zazdroszczę tych kocich ruchów.
Przydałby mi się teraz Justin Bieber, służący za rurę.
O nieładnie Rose, o czym ty myślisz.
-Rose do cholery, tu jesteś! -moje marzenia przerwał Will wyciągając mnie z tłumu.
-Nie jadę do domu. -pokręciłam głową.
-Twoja koleżanka się zalała i płacze na podwórku!
-Super, ale ja nie mam koleżanek.
-Dobra nieważne, A.K. tam siedzi, co ja mam zrobić?
-Skąd mam wiedzieć, zostaw ją tam.
-Zwariowałaś? Jeszcze ktoś jej coś zrobi.
-Więc ją zabierz do domu czy coś. -chciałam wrócić na parkiet, ale Will mocno trzymał mnie za rękę.
-Chcieliśmy ją odwieźć, ale pobiła Charliego. -podrapał się po karku, a ja wybuchłam śmiechem.
-A mnie to nie uderzy?
-Ty możesz jej oddać... Serio Rose, szkoda mi jej.
-No dobra. -wyszłam z nim przed dom, gdzie na trawniku siedziała zapłakana A.K a nad nią stali Leondre i Charlie z czerwonym policzkiem.
Will pomógł mi pokonać schodki i dotarłam do dziewczyny.
-Kate głupku, chodź do samochodu, bo Will się o ciebie martwi.
-Spierdalaj.
-Noi czego beczysz? -usiadłam obok niej.
-Nic ci nie powiem.
-Oh, jesteś pijana.
-Nie prawda.
-Prawda.
-Nie.
-Taak.
-Conor całował się z jakąś szmatą. -zaczęła ryczeć jak dziecko.
-Okay, a kim jest Conor?
-Mój chłopak.
-Wiesz, jakbym była facetem i moja dziewczyna biła chłopaków. -spojrzała na Charliego. -Też bym ją zdradzała.
Powiedziałam i tak, to było chamskie, ale na usprawiedliwienie miałam to, że byłam pijana. A.K. chyba to nie interesowało, bo rzuciła się na mnie.
-Nienawidzę go!
Co ja biedna mogłam zrobić? Zaczęłam się z nią szarpać i taczałyśmy się po trawie, aż chłopcy nas nie rozdzielili. Mnie trzymał Charlie, który w sumie nie miał co trzymać, bo od razu się uspokoiłam, za to Will trzymał A.K., która w tym momencie była dziką bestią. Wyrywała się niesamowicie. Loczek wziął ją swoim chwytem strażackim i nawet nie przeszkadzało mu to, że się szarpała.
-Do samochodu, Rose z przodu. -rozkazał, otworzył mi drzwi z przodu, a potem na tylne siedzenie wrzucił brunetkę.
Wszyscy usiedli i w końcu Will ruszył.
Głowa mi się chwiała z lewej na prawą.
-Will niedobrze mi. -oznajamiłam.
-Błagam nie.
-Will.
Chłopak zatrzymał się na środku drogi i wybiegł, by wyprowadzić mnie z samochodu.
O dziwo, gdy tylko z niego wyszłam, zrobiło mi się lepiej.
-Jest okay?
-Tak, myślę.
-Dobra chodź.
Wstaliśmy, ale drzwi od strony Charliego otworzyły się i wychyliła się A.K.
-Muszę siku.
-Ja pierdolę. -Will położył ręce na kark i odchylił głowę. -Żartujesz?-spojrzał na nią.
-Muszę siku! Nie słyszysz kurwa?! -wydarła się i wyczołgała po kolanach Charliego.
-Dobrze, okay. Idź w krzaki. -chciał być spokojny, ale jakoś słabo mu to wyszło.
-Jest ciemno. -stwierdziła.
-Mam iść i ci latarką świecić?!-Loczek już nie wytrzymał i krzyknął. Wow, brawo A.K. jesteś jedyną, która potrafi wyprowadzić go z równowagi.
Teraz może zostać jego żoną.
-Nie krzycz na mnie!!
-Rose idź z nią. -rozkazał zakładając ręce na pierś.
-W ciemne krzaki? Nie ma mowy, boję się.
-Zrobimy tak, jak tylko zaczniesz krzyczeć przybiegnę do ciebie.
-Po co my ją braliśmy?!
-Jeszcze raz ktoś krzyknie i przysięgam zrobi się nieprzyjemnie!! -z samochodu wyskoczył Charlie i wydarł się na nas.
-Dobra, pójdę. Jak ktoś mnie zgwałci wasza wina.
Wzięłam z torebki gaz pieprzowy i pociągnęłam A.K. w krzaki.
-Nienawidzę cię.
-Ja ciebie też, chodź tam. -pociągnęłam mnie w stronę ulicy.
-Zwariowałaś gdzie ty mnie...
-Pomożesz mi.
-Nie ma nawet nowy. Brzuch mnie boli.
-No weź! Ten jeden raz!
-Daj mi telefon.
Z telefonu A.K. napisałam do Willa żeby pojechali, bo A.K. musi coś załatwić.
Ta o pierwszej w nocy.
Tylko ona ma tak nasrane w głowie.
Oczywiście Will zaczął wydzwaniać, ale nie odbierałam, bo by mnie opieprzył.
W końcu przeszłyśmy ten mały lasek, a potem dziewczyna zaprowadziła mnie do całodobowego marketu.
Pani przy kasie mozolnie przeciągała każdy z piętnastu dozownik pianki do golenia oraz dwa batony.
Nie odzywałam się do niej do momentu wyjścia ze sklepu. Bo w ogóle nie interesowało mnie po co jej 15 opakowań pianki do golenia.
-Okay, będziesz golić goryla? -spytałam gdy brałyśmy torby z wózka. Oprócz nas w sklepie była jakaś starsza pani, która chyba nie mogła spąć i... no, tylko on.
-Ha, ha. Będę się mścić.
-Okay, twój były ma takie chaszcze?
-Nie gadaj tylko chodź.
Noi poszłam, slalomem, ale poszłam.
*****************************
Siemson!
Jak tam życie?
U mnie w sumie okay, zaczęło się American horror story, w sobote powinny być Pamiętniki wampirów, mogę żyć. XD
O!!!!! BARDZO DZIĘKUJĘ ZA KOMENTARZE!!!
Na prawdę fajnie, że ktoś jeszcze czyta to co piszę, bo...........WERBEL PROSZĘ..............................
W PIĄTEK MINĄŁ ROK OD PROLOGU "JESTEŚ NAJLEPSZYM CO MNIE W ŻYCIU SPOTKAŁO" COOOO OZNACZA, ŻE PISZĘ JUŻ OD ROKUUUU! YEEEEEEY!!
Tak, wiem, super. Ogólnie to o tym zapomniałam, ale już sobie przypomniałam XD
No tak, oczywiście dziękuję wszystkim, którzy czytali tam tego bloga, tego bloga i którzy będą czytali mojego następnego itd itd.
Naprawdę wielkie dzięki gdyby nie wy, nigdy bym nie skończyła JNCMWŻS i już na pewno nie zaczęłabym tego.
DZIĘKUJĘ I KOCHAM
-Kate xx
środa, 12 października 2016
32." I'm so into you, I can barely breathe."
*ROSE*
Obudził mnie, pierwszy raz od kilku miesięcy, smród papierosów. Otworzyłam oczy i próbowałam się podnieść, ale moje ciało było niesamowicie ciężkie.
-Warto było? -usłyszałam i odwróciłam głowę w stronę okna, ale słońce raziło mnie w oczy, więc znów odwróciłam się tyłem.
-O co ci chodzi?
-To ja się pytam o co chodzi? -zeskoczył z parapetu, a potem poczułam jak materac ugina się za mną.
Zamyśliłam się i przypomniała sobie wczorajszą imprezę.
O matko.
Mimo ogromnego bólu głowy usiadłam szybko.
-Rodzice są w domu?
-Tak, ale nie wiedzą, że musiałem przywieść cię do domu.
-Przywiozłeś mnie... -wytłumaczyłam sama sobie. -Muszę zadzwonić po Michaela. -szybko wzięłam telefon z szafki, ale Will mi go zabrał.
-Dobra, przepraszam, że ustaliliśmy bez ciebie, że nie możesz się z nim widywać, ale to dla twojego dobra...
-Will, nie macie pojęcia co jest dla mnie dobre... Oddaj mi telefon.
-Możesz mi powiedzieć co jest ze mną nie tak? Możesz porozmawiać ze mną, nie musisz dzwonić od razu po Michaela. -powiedział, a w jego oczach widziałam smutek.
-Po prostu muszę z nim porozmawiać, oddaj mi telefon. -rozkazałam mimo, że było mi go żal.
Chłopak podał mi telefon, a potem wyszedł trzaskając drzwiami
Chciałabym umieć rozmawiać z nim jak z Michaelem, ale nie mam pojęcia dlaczego mam opory. Może dlatego, że zawsze był po stronie Leo... Nigdy mi nie wierzył i zawsze uważał, że Devries jest bez winy.
Szybko zadzwoniłam po Michaela, który obiecał, że za chwilę będzie.
***
-Czyli najebałaś i całowałaś się z jakimś Brandonem?-spytał Michael zaglądając w każdy kąt mojego pokoju pewnie w poszukiwaniu jedzenia.
-Kurde... Nie wrócę do szkoły. -padłam na łóżko i zakryłam twarz poduszką.
-Przecież to zajebiście!
Podniosłam się i spojrzałam na niego jak na debila.
-Żartujesz? Wszyscy pomyślą że jestem jakąś dziwką...
-Głupia jesteś. -spojrzałam na niego groźnie. -Sorry... Nie pomyślą tak, bo nie latałaś za każdym gościem tylko całowałaś się z jednym.
-Nadal nie rozumiem. -pokręciłam głowa.
-Pozwoliłaś się zbliżyć do siebie jakiemuś chłopakowi, już się nie boisz, że każdy chcę cię zgwałcić. -wytłumaczył powoli.
-O ja... No. Ej! Mimo wszystko to było chamskie.
-No, ale spójrz...
-No wiem, faktycznie.
-Może coś z nim... -poruszył śmiesznie brwiami.
-Płakaliśmy sobie w ramiona. -zamknęłam oczy z zażenowania.
-Co? -zaśmiał się.
-On mi opowiedział o swoim związku, ja o...swoim.
-O Leo?
-On też tam był i w sumie dlatego całowałam się z Brandonem...
-Żeby był zazdrosny?
Boże jaka ja jestem głupia.
-Pff... -mało się nie oplułam. -Oczywiście, że nie... Chciałam żeby się odczepił, tyle...
-Rosalie...
-No może trochę! I co z tego?
-Przecież ty dalej coś do niego czujesz!
-Nie... Przecież wiesz co mi zrobił.
-Ja wiem, ty wiesz, a jednak nadal ciągle...
-Nie. -przerwałam mu.
-O nie kochana tak się nie bawimy. -uderzył mnie poduszką.
-Mich!
-Dalej coś do niego czujesz, przyznaj się!
-W życiu!
-Przyznaj się! -znów oberwałam poduszką.
-Mich!
Znów dostałam poduszką, ale typ razem już ją wyrwałam.
-Matko i córko! Ty nadal coś do niego czujesz!
-Nie!
-Przyznaj się!
-Przestań się zachowywać jakbyś wiedział lepiej ode mnie co myślę!
-Ty nawet nie wiesz co myślisz. Nie dopuszczasz do siebie myśli, że nadal możesz coś do niego czuć po tym wszystkim.-wytłumaczył już spokojnie, a ja doskonale wiedziałam, że ma rację.
Zawsze tak jest, że on wie lepiej co myślę, co robię i dlaczego, co jest trochę dziwne.
-Głupi psycholog.-burknęłam i opadłam na łóżko zakrywając twarz kołdrą.
-Wszystko co robisz, robisz podświadomie. Niby nie chcesz tego robić, ale nic na to nie możesz poradzić, że w głębi tej chorej bani. -uderzył mnie wskazującym palcem w czoło. -Chcesz żeby Leondre był zazdrosny.
-Matko... -uderzyłam się dłonią w twarz. -W skali od jednego do stu jak bardzo jestem głupia? -Opadłam na łóżko. To chyba przez tego kaca.
-Zero, serce nie sługa, nie?
-Kochany jesteś.... to powiedz co mam zrobić? Jak mam wybić go ze swojej głowy? -odwróciłam głowę, żeby go widzieć.
-Nie mam pojęcia, ale wydaje mi się, że powinnaś znaleźć kogoś kto będzie dla ciebie odpowiedni. -Położył się bokiem do mnie, a ja podkuliłam nogi, żeby zrobić mu trochę miejsca. -Kto będzie cię szanował...kochał... Będzie godny ciebie.-poczochrał moje włosy.
-Matko Michael i, że ty nie masz dyplomu psychologa...
-Może kiedyś uda mi się skończyć szkołę. Mogłabyś mi przynieść coś do jedzenia? Twoja mama patrzy na mnie jak na przestępce. -przewrócił oczami. -Will jej mówił o... No wiesz.
-Nie, no co ty. Ostatnio zrobili naradę rodzinną beze mnie i ustalili, że nie mogę się z tobą widywać i muszę iść do lekarza...
-Co ze mną nie tak? Pomogłem im na rozprawie.
-Mojej matki nie zrozumiesz. Więc co chcesz? -powoli wstałam i zacisnęłam powieki.
-Pierwszy kac to masakra. -zaśmiał się.
-To mój drugi. -powiedziałam z dumą, ale w sumie nie byłam z siebie dumna.
-Brawo. Kawę i coś do jedzenia cokolwiek.-wyszłam z pokoju zostawiając drzwi otwarte. -I zmyj makijaż, bo wyglądasz okropnie!
-Jeszcze słowo i posłodzę ci kawę! -zeszłam po schodach spotykając się z TYMI spojrzeniami, znaczy George to mój ziomek i tylko uśmiechnął się do mnie miło.
-Dzień dobry, Rose rozmawiałyśmy na temat Michaela. -mama spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek, kiedy robiła sobie kanapkę.
-A ja powiedziałam, że albo dasz mu spokój, albo mnie więcej nie zobaczysz. -nalałam kawy do kubka i zaczęłam robić dwie porcje płatek.
-Czy ty nie rozumiesz, że ten związek jest chory?! -krzyknęła szeptem, prawdopodobnie żeby Michael jej nie usłyszał.
-Twoja wyobraźnia jest chora, Michael mi tylko pomaga.
Położyłam wszystko na tacy, ale czułam, że matka zaraz odpowie mi coś co mnie zdenerwuje, więc na wszelki wypadek jej nie podnosiłam.
-Michael jest dorosłym mężczyzną! Czy ty wiesz czego chcą tacy mężczyźni?! Jesteś nieodpowiedzialna, samolubna i niewdzięczna! Miałaś miłego chłopaka i musiałaś to zepsuć!
Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że powie coś przez co aż się we mnie zagotuje.
-Susan, uspokój się. -George próbował coś zaradzić, a Will chyba już ma dość i po prostu siedział pijąc swoją kawę.
Chciałam jej od krzyczeć to co zawsze, czyli, że nic o mnie nie wie, ale zobaczyłam Michaela stojącego na schodach.
-To może... Ja już pójdę. -stwierdził i szybko zszedł po schodach.
-Nie, Michael.
-Nie mogę tu przebywać bez zgody twojej mamy. -zaczął zakładać buty.
-Mamo, powiedz mu, że może zostać! -rozkazałam, ale ona tylko wzruszyła ramionami. -Dobrze.
Poszłam na korytarz, by wziąć buty i wybiegłam za Michaelem słysząc jeszcze krzyk matki, że mam wracać.
-Michael, przepraszam. -spuściłam wzrok, gdy się obok niego zatrzymałam. -Pomagasz mi, a w zamian...
-Nie ma sprawy, ale ona ma rację. -spojrzał na mnie. -To głupie, że spędzam z tobą tyle czasu. Jestem od ciebie starszy. Nie powinienem ci pozwalać zostawać u mnie, a pomagać ci powinien psycholog.
-Michael doskonale wiesz, że tylko dzięki tobie dałam sobie radę, nadal potrzebuję twojej pomocy.
-Rose, pomogłem ci i więcej już nie mogę zrobić, teraz wszystko zależy od ciebie, musisz sama sobie poradzić. Dasz radę. -wsiadł do samochodu i po prostu odjechał.
Patrzyłam w jego stronę aż zniknął z mojego pola widzenia.
Nienawidzę ich wszystkich. Niech ich szlak.
Po kolei rzuciłam moje buty w stronę domu i dopiero potem do niego poszłam.
-Noi co zrobiłaś?! -wrzasnęłam wchodząc do jadalni.
-Nie rozumiesz, że tak będzie lepiej! Znajdź chłopaka w swoim wieku! Leondre ciągle o ciebie pyta... Zresztą jak ty wyglądasz? Ogarnij się i jedziemy po sukienki na wesele... -spokojnie wróciła do swojego śniadania, a ja miałam ochotę coś rozwalić, ale zacisnęłam tylko pięści.
-Nie.
-Słucham? -podniosła zdziwiona głowę zresztą jak wszyscy.
-Nie. Mam gdzieś te sukienki. Wolałabym mieszkać w Chinach i zbierać herbatę gdzieś w górach, niż mieszkać z tobą w jednym domu. -po tym jak to powiedziałam poszłam do swojego pokoju. Zasłoniłam okna i położyłam się pod kołdrę.
-Mogę? -usłyszałam niski głos Willa, dochodzący z progu pokoju, te drzwi powinny mieć zatrzask.
-Nie.
-Słuchaj przykro mi.
-Zostaw mnie.
Poczułam jak siada na łóżku, a potem położył dłoń na moich łopatkach.
-Pamiętaj, że jestem dla ciebie. -po tych słowach wstał i wyszedł, a ja cały dzień spędziłam w łóżku.
***
*poniedziałek*
Wstałam o szóstej co dało mi aż dwie i pół godziny snu. Yeey super!
Cały weekend spędziłam w swoim pokoju i miałam w dupie cały świat.
Świat dla mnie nie istniał.
Zdążyłam wziąć prysznic, pomalować się, pokręcić włosy, ubrać i nawet wypić kawę, której nienawidzę.
Droga do szkoły minęła w ciszy, a gdy byłyśmy już pod budynkiem, mama życzyła mi miłego dnia i tyle.
Byłam w tak złym humorze, że mogłabym zabić każdego, kto stanąłby mi na drodze.
Weszłam do sali i od razu zobaczyłam A.K. siedzącą w naszej ławce.
-Siema, mam dla ciebie ciuchy. -podała mi niedużą torebkę z jakiegoś sklepu.
-Zachowaj je sobie. -burknęłam i zaczęłam wypakowywać książki.
-Nie chcę ich.-wcisnęła mi pakunek, ale oddałam jej rzeczy.
-To je spal, zakop, sprzedaj, oddaj cokolwiek. Nie chce tego. -warknęłam tym razem patrząc jej w twarz.
-O co ci chodzi Nixton? -zjechała mnie wzrokiem od góry do dołu i z powrotem.
-O gówno! Zabrałaś mnie na tą pieprzoną imprezę i zostawiłaś z jakimś gościem!
-Heh! Myślałaś, że będę cię niańczyć?! -nagle wszyscy zebrali się wokół nas. -Nie wlewałam ci wódki do gardła ani nie kazałam się pieprzyć z nim na kanapie! W dupie mam te ciuchy. -po prostu otworzyła okno i wyrzuciła przez nie moje ciuchy.
-Nie pieprzyłam się z nim! -w tym momencie zrobiłam coś czego nie powinnam JEJ robić, po prostu ją popchnęłam, oczywiście nie była mi dłużna i oddała mi wywołując tym samym wojnę.
Zaczęłyśmy się bić jak prawdziwe kobiety, popychałyśmy się i ciągałyśmy za włosy.
-Kate, Rose do wychowawczyni. -oznajmiła spokojnie nauczycielka. Dla niej to chyba nie nowość. Mimo, że powiedziała spokojnie, wystarczyło nam to, puściłyśmy swoje włosy, spakowałyśmy swoje rzeczy i wyszłyśmy z klasy.
-Kurwa, rozciągnęłaś mi bluzkę. -warknęła układając na ciele materiał.
-Pierdol się. -poprawiłam torbę na ramieniu i zamiast iść do wychowawczyni wyszłam ze szkoły.
Zastanawiałam się gdzie mam iść, na pewno nie do domu, mimo, że był pusty, bałam się. To głupie, że do miejsca, które powinnam kojarzyć z bezpieczeństwem, nie potrafię wrócić ani wyjść z niego sama.
Boję się od momentu tego zajścia w "ciemniej uliczce". Mój adres zamieszkania był w internecie na profilu jakiejś prostytutki, nie jakiejś, bo tą prostytutką byłam "ja". Jestem pewna, że był to jakiś świr który mnie śledził aż od domu. Od tam tej pory dom nie jest moim azylem.
Znalazłam jakąś kawiarnię, zamówiłam herbatę i usiadłam przy stoliku. Nie minęło pół godziny kiedy zaczęły się telefony od mamy. Wychowawczyni musiała ją poinformować o bójce i ucieczce.
W kawiarni siedziałam do dziesiątej i miałam już chyba ze sto nieodebranych połączeń od mamy, za tym sto pierwszym postanowiłam odebrać. Oczywiście pierwsze co usłyszałam to krzyki, więc odsunęłam telefon od ucha,a gdy ustały powiedziałam jej gdzie jestem i żeby przyjechała.
Noi przyjechała.
Piekło w samochodzie. Było o tyle nie wygodnie, że nie miałam gdzie uciec, aż w pewnym momencie myślałam o tym żeby wyskoczyć z jadącego pojazdu.
Blablabla jesteś niedojrzałą gówniarą blablabla masz szlaban blablabla no i tak można podsumować piętnaście minut krzyku.
Mama musiała wrócić do pracy, więc zostałam sama.
Normalnie zadzwoniłabym do Michaela, ale no. Może mu wcale nie chodzi o zakaz mojej matki, tylko ma mnie już dość.
Pomagał mi, a ja w żaden sposób nie mogłam mu się odwdzięczyć. Ma już dość mnie i bezinteresownej pomocy. Nie dziwię mu się.
Zjadłam kanapkę i usiadłam na kanapie z myślą obejrzenia czegoś w tv.
Wow, jak ja dawno nie siedziałam na tej kanapie.
Nie nasiedziałam się długo, bo ktoś zadzwonił dzwonkiem.
A.K.
-Czego chcesz? -stanęłam opierając się o framugę.
-Jestem głodna. -oznajmiła i po prostu weszła do domu.
Co kurwa?
-Myślisz, że po tym wszystkim pozwolę ci zjeść mój obiad? -poszłam na nią i patrzyłam jak wyjmuję jakieś dziwne jedzenie przygotowane przez moją mamę.
Spojrzała na chwilę na mnie.
-Daj spokój, mordę masz całą. -wzruszyła ramionami i włożyła jedzenie do mikrofalówki.
-Ty jesteś serio popieprzona...
-Uratowałam ci dupę przed wychowawczynią i powiedziałam, że to ja zaczęłam.
-Bo zaczęłaś.
Prychnęła.
-Oddawaj mi jedzenie!-krzyknęłam gdy wyjęła je i zaczęła szukać sztućców.
-Luzuj, podzielę się.
W końcu znalazła widelce i poszła do salonu.
Siedziałyśmy przed telewizorem i jadłyśmy jakby nigdy nic.
Boże, dlaczego ja jej pozwoliłam tu wejść?
Zaczęłam się bać, no bo kto tak robi? Kto przychodzi do domu dziewczyny, z którą się pobił i zjada jej obiad?!
-Boże jakie to było smaczne. -stwierdziła gdy skończyła porcję dla czterech osób.
-Heh. Mam nadzieję, że pójdzie ci w dupę.
-Nie bądź suką.
-Po co tu przyszłaś?
-Nie wzięłam kluczy, a nie miałam ochoty siedzieć w szkole. -wzruszyła ramionami.
-Powinnaś nosić je na smyczy, bo niedługo sama nie będę miała co jeść.
-Oh przestań. -teatralnie machnęła ręką i uśmiechnęła się nienaturalnie. -Nigdy nie przychodzę z pustymi rękoma. -pobiegła na korytarz i wróciła ze swoją torbą. -Nanana. -wyjęła szklaną butelkę z torby i zaczęła tańczyć.
-Nie.
-Tak. Tak. Tak. -zaśpiewała.
-W życiu.
-Kiedy będą twoi starzy?
-Nie wiem.
-To się dowiedz, nie wiem ile mamy czasu.
-Słuchaj, nie mam zamiaru z tobą pić, znajdź se innego kumpla.
-Dowiedz się. -rozkazała i pobiegła w podskokach do kuchni.
Ja pierdolę.
Mam nadzieję, że Will odbierze.
-Tak? Coś się stało? Dlaczego nie jesteś w szkole? -obsypał mnie pytaniami.
-Możesz rozmawiać?
-Wyszedłem na siku. -zaśmiał się. -Coś się stało?
-Nie, nie. Tylko... Kiedy wrócą rodzice?
-Od razu z pracy jadą do jakiejś twojej ciotki i albo wrócą w nocy albo dopiero jutro.
-Aa, no dobra, a ty?
-Ja? -zdziwił się. -Miałem iść po zajęciach do Charliego, ale jeżeli chcesz mogę wrócić do domu...
-Nie, przyszła do mnie A.K.
-A dlaczego nie jesteście w...
-Narka!
-I co? -przyszła dziewczyna z dwoma kieliszkami, szklankami i butelką soku pomarańczowego pod pachą.
-Mamy czas.
-No to luz... -zaczęła nam napełniać naczynia. -Zdrowie!
Podniosłyśmy kieliszki.
Będę tego żałować.
Wypiłam całą jego zawartość, a potem zapiłam połową szklanką soku.
***
*WILL*
Musieliśmy się przenieść do mojego domu, wypiliśmy trochę za dużo, a Leondre w ogóle ledwo stał na nogach, gdyby zobaczyła nas Karen chyba wydziedziczyłaby Charliego.
Gdy wchodziliśmy do domu, trochę martwiłem się jak zareaguje Leo na widok Rose.
Ciągle o niej gada, a jak jest pijany nie ma nawet oporów przed rozpłakaniem się.
Wszedłem pierwszy, a za mną, rozbawiona dwójka.
Już na podwórku było słychać głośną muzykę, więc Rose pewnie się bawi.
Nie sądziłem, że aż tak.
Pierwsze co zobaczyłem po wejściu do domu, to kilka butelek alkoholu na stoliku w salonie, a później moją siostrę i A.K., które śpiewały Adel siedząc na wysepce kuchennej.
Najebane jak nic.
We trzej staliśmy jak wryci i patrzyliśmy na dziewczyny, które nawet nas nie zauważyły. Szybko poszedłem po pilot i wyłączyłem dźwięk.
W tyk momencie obie na mnie spojrzały.
-Ej! -Rose wydęła dolną wargę. -Przerwałeś nasz koncert. -podszedłem do niej i pomogłem zejść na ziemię, tak samo jak jej znajomej.
-William, dżentelmen jak zawsze. -powiedziała brunetka, ale zamiast mnie puścić przyciągnęła bliżej siebie.
-Jesteście pijane.
-Wy też.
-Odwiozę cie do domu. -oznajmiłem, ale przypomniałem sobie, że też piłem.
-O nono, Rose pijana, zapiszę w kalendarzu. -zaśmiał się Charlie.
-Khy-khym, Rose? Możemy porozmawiać? -spytał pijackim głosem Leo.
Serio, teraz idioto?
Z pijana Rose nie ma rozmowy.
-O Leo...a o czym chciałbyś porozmawiać? Myślałam, że już wszystko jest za nami...
-Leondre zostaw ją. -Charlie chciał go cofnąć do salonu, ale się nie dał.
-Nie, muszę z nią porozmawiać. -chwiejnym krokiem podszedł do niej.
-O nienienie. Miałeś swój czas kochany, dużo czasu, nawet za dużo czasu. Teraz się nawet do mnie nie zbliżaj.
Chłopak w ogóle jej nie słuchał i dotknął dłonią jej policzka.
-Proszę. -dodał, a Rose po prostu go odepchnęła.
-Nie dotykaj mnie.
-Rose proszę! Daj mi pięć minut! -złapał ją w talii i chciał odejść.
-Nie dotykaj mnie!-wrzasnęła, właśnie włączył w niej zapalnik.
-Leo nie dotykaj jej.-uprzedziłem, ale był za bardzo pijany i nic do niego nie docierało.
-Ja chce tylko pięć pieprzonych minut! Chyba mam prawo!
-Nie... -zaśmiała się gorzko. -Ty jesteś pieprzonym dupkiem, a pieprzym dupkom nie daje się praw.
Chłopak patrzył na nią przez kilka sekund, a potem szybkim ruchem złapał nóż w dłoń i przyłożył go sobie do wewnętrznej strony ręki.
Momentalnie wszyscy wytrzeźwieliśmy, wszyscy oprócz Rose i Devriesa.
-Chce tylko pięciu minut. -zagroził patrząc jej prosto w oczy.
-Leo, uspokój się jesteś pijany. -podszedłem do niego, ale odsunął się i przycisnął ostrze do skóry.
Wszystko byłoby zabawne, gdyby nie to, że jest pijany, śmiertelnie poważny i nieobliczalny.
-Daj spokój Leo, nie jest tego warta. -Lenehan uniósł dłonie chcąc go uspokoić.
-Oj Leo, Leo...-blondynka podeszła do niego powoli. -Zrobisz to? -spytała z perfidnym uśmieszkiem.
-Rose, daj spokój. -skarciła ją A.K.
Wszyscy staliśmy jak posągi, bo baliśmy się, że najmniejszy ruch może spowodować nieszczęście.
-Chcę tylko porozmawiać.
-No dalej.-Rose podeszła do niego jeszcze bliżej, a on stał nieruchomo, jakby nawet nie oddychał.
-Rose, przestań do cholery! -A.K. była tak przerażona, że prawie płakała.
-Zrobisz to tchórzu? -ztyknęła się z nim klatką piersiową i uniosła głowę.-Myślisz, że rusza mnie to przedstawienie?
-Co się z tobą stało? -spojrzał na nią z niezrozumieniem.
-Ty się stałeś Devries. To ty mi zniszczyłeś życie, wszystko to twoja wina i nie dam ci ani jednej minuty z mojego życia. -lekko się uśmiechnęła, a ja przełknąłem głośno ślinę. -Odłóż to, bo się skaleczysz.
Chłopak stał jak wryty, a ona po prostu wyjęła nóż z jego dłoni i wrzuciła do zlewu.
-Chodź A.K.-pociągnęła dziewczynę za rękę i poszły na górę.
-Leondre czy ciebie popierdoliło!-Lenehan rzucił się w jego stronę i zaczął popychać. -Czy twój głupi łeb kiedyś zrozumie, że ONA NIE JEST CIEBIE WARTA!
Chłopak tylko spojrzał na niego z zaszklonymi oczami a potem wybiegł.
-Przysięgam, jak będzie trzeźwy to go pierdolnę w tą głupią banię.
***
Obudziłem się jak zawsze przed siódmą po trzeciej drzemce. Przypomniałem sobie, że w domu mam dwie pijane dziewczyny, znaczy teraz będą zapewne na kacu.
Wstałem szybko i poszedłem do pokoju Rose.
Gdy tylko otworzyłem drzwi uderzyła we mnie fala odoru alkoholu, a na łóżku leżały Rose i A.K.
-Rose, wstawaj musisz iść do szkoły!
Ja zawsze robię za tego odpowiedzialnego.
-Rose, rodzice wrócą około dziesiątej, a ty wychlałaś im pół alkoholu z barku!
-Czego drzesz ryja? -jako pierwsza obudziła się A.K. Usiadłam i poprawiła swoje loki.
-Musicie iść do szkoły. -pociągnąłem za kołdrę pod którą leżała Rose.
-Oh błagam, ona nie da rady iść do szkoły... -wstała i założyła jeansy, które leżały obok łóżka.
-Trzeba było jej nie upijać...
-Ej to nie moja wina.
-Wiem, po prostu... Nieważne. Rose wstawaj. -potrząsnąłem ją lekko.
-Fajny z ciebie brat, szkoda, że mój taki nie jest. Idź, bo się spóźnisz na zajęcia, zgarnę ją do tej dziesiątej, ale nawet nie ma mowy, że pójdzie do szkoły.
-Dzięki. -posłałem jej uśmiech. -Jak coś by się działo to dzwońcie.
-Jasne, idź już.
Wyszedłem szybko z pokoju i poszedłem się ogarnąć.
W sumie ta A. K. nie jest taka zła. Uczyła się kiedyś w mojej szkole i z zachowania to faktycznie zbuntowana gówniara, która nie ma do nikogo szacunku, ale potrafi docenić, jak na przykład to, że staram się być dobrym bratem.
Szkoda, że Rose tego nie widzi.
***
Wracając z zajęć zadzwoniłem do Rose i dowiedziałem się, że są w parku, więc postanowiłem po nie pojechać.
Prawie nie poznałem bladej jak ściany Rose, BEZ MAKIJAŻU i owiniętej kocem.
W drodze do domu, Rose leżała na tylnych siedzeniach, a Kate naśmiewała się z tego, że obudziła moją siostrę w ostatniej chwili i dlatego dziewczyna jest nadal w piżamie i z kocem.
Odwiozłem dziewczynę do jakiegoś tam znajomego, a potem pojechaliśmy do naszego domu.
Rose nie odezwała się ani słowem, na szczęście przed domem nie było samochodu Susan, co oznaczało, że zakochańce znów gdzieś wybyli.
Rosie od razu pobiegła do swojego pokoju.
Jak z taką żyć?
Zrobiłem kilka kanapek i poszedłem do niej.
Jakoś musimy się dogadać.
Zapukałem do drzwi i od razu wszedłem. Dziewczyna leżała w pościeli.
-Nie potrzebujesz pozwolenia?
-Nah, mieszkam tu dłużej. -usiadłem na jej łóżku.
-Chamsko, wiem, że to twój dom, ale mogę się położyć?
-Wiesz, że nie o to mi chodziło.
-Eh, po prostu daj mi spać.
-Nie masz już tabletek, prawda?
-Może uda mi się zasnąć...
-Okay, dam ci spokój, ale jak będziesz chciała porozmawiać...
-Tak, wiem. -przerwała mi.
-Zostawię kanapki jakbyś była głodna. -pogłaskałem ją po głowie i wyszedłem.
***
Nasi rodzice wrócili przed siedemnastą i od Susan dowiedziałem się o bójce Rose z A. K., skoro się biły to dlaczego resztę dnia spędziły razem?
To dziwne, ale i tak niczego się nie dowiem.
Jutro mam więcej zajęć, więc powinienem być wypoczęty. Pograłem trochę na konsoli i miałem iść spać, ale oczywiście nie był mi dany odpoczynek, bo po 22 zadzwonił do mnie Charlie z informacją, że Leondre znów się najebał i nie da się go ruszyć z parku.
Ostatnio sporo pije, a ma do cholery siedemnaście lat.
Patologia, przysięgam.
Z Charliem ustaliliśmy, że to przez zerwanie z Rose, od tamtego czasu jest nie do życia.
Ja- ojciec wszystkich dzieci, musiałem po niego pojechać.
Od razu zobaczyłem ich na ławce, z daleka było słychać jak Charlie opieprza bruneta, który ma go konkretnie w dupie i przewraca w dłoniach szklaną butelkę. Gdy podszedłem bliżej zorientowałem się, że on płacze.
-Siema, weź z nim coś zrób, bo mnie zaraz coś trafi...
-Leondre o co znowu chodzi? Wracaj do domu.
-Nigdzie nie idę, chce umrzeć na tej ławce.
-Co ty pierdolisz?
-Cztery lata, pół litra, a ja wciąż ją kocham. -pokręcił głową i zaczął płakać.
-Jakie cztery lata? Jesteś pijany zawiozę cię do domu.
-Wy nic nie wiecie, to wszystko moja wina, to ja jej to zrobiłem. -powiedział nadal patrząc na pustą butelkę.
-Przestań, sama odizolowała się od wszystkich. Pamiętasz jak cie potraktowała? Martwi się tylko o swoją dupe, a ty ryczysz za nią jak debil.
-Zamknij morde. -od razu zareagował, co było dziwne. -Cztery pieprzone lata... Rozumiecie? -na chwilę na nas spojrzał. -Kocham ją od czterech lat, a udało mi się to spieprzyć w ciągu chwili.
-Jakie cztery lata? Ona jest tu od roku. Chodź do domu. -blondyn pociągnął go za ramię, ale ten się wyrwał.
-To nie prawda... -pociągnął nosem. -Znaliśmy się jeszcze z podstawówki.
-To o niej mi mówiłeś? -spytał zaskoczony Charlie, a ja kompletnie nie wiedziałem o co chodzi.
-Wszyscy widzieli w niej grubą dziewczynę, ale była najwspanialszą osobą jaką znałem. Była miła, zawsze mnie wspierała i pomagała chociaż sama przeżywała to samo co ja... A ja ją zdradziłem. -znów zaczął płakać. -Wolałem nie mieć wrogów, niż mieć przyjaciółkę. Wolałem ją zranić...boże... A ona potem wyjechała i straciłem wszystko co miałem, bo tak na prawdę miałem tylko ją. Dopiero wtedy zrozumiałem, że coś do niej czuję. Ja nawet nie wiedziałem co to do cholery jest. Kiedy wróciła wszystko zaczęło się od początku... Już wiem, że ją kocham. Pierwszy raz kiedy ją zobaczyłem po tych trzech latach, wtedy dowiedziałem się, że ona jest dla mnie najważniejsza. Kurwa... Gdy już ją miałem, znów wszystko spieprzyłem, znów jej nie doceniłem. Jak mogłem jej to zrobić? Zdradzałem ją, pokazywałem, że mam w dupie, chociaż tak na prawdę myślałem o niej cały czas. Ja pierdolę... Chciała ze mną zerwać, miała pieprzoną rację, ale ja nie wyobrażałem sobie tego... Nie chciałem, żeby mnie zostawiła, chciałem być już z nią zawsze i wtedy... Na prawdę nie chciałem jej uderzyć. -poryczał się jak dziecko. -Nie chciałem tego zrobić!
Nie mogłem w to uwierzyć. Zawsze mi się wydawało, że ich związek był idealny, zawsze mówił o niej tak pięknie. Ale każde jego słowo było gówno warte.
Nie myślałem nad tym co robię, moim odruchem było złapanie go za koszulkę i zadanie ciosu w twarz.
-Ty pieprzony gówniarzu! Cały czas kazałeś nam myśleć, że to ty jesteś ten biedny! To ty zrobiłeś ten profil, żeby się odegrać! Czy ty masz coś w ogóle w tej głupiej bani?! Wiesz co ona przeszła?! -chłopak momentalnie podniósł wzrok, a ja zobaczyłem krew cieknącą z jego nosa, i bardzo dobrze. -Przez ten głupi profil, jakiś skurwiel chciał ją zgwałcić! To dlatego zamknęła się w sobie! Nie może spać, boi się wyjść z domu! To wszystko twoja wina!
-Ja... Ja nie wiedziałem. -patrzył na mnie wielkimi oczami, a ja miałem ochotę jeszcze raz mu przypierdolić, ale się powstrzymałem.
-Oczywiście...wiesz co? Pierdol się Devries, mam nadzieję, że ktoś kiedyś ciebie tak potraktuje. -odwróciłem się na pięcie i poszedłem do samochodu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
SIEMSOOOON!
Jak tam życie?
Oczywiście, że wspaniale, co nie?
no.
Jak pisałam pod ostatnim rozdziałem, wstawiłam kolejny.
Nie wiem, podobał wam się? Ciężko mi ocenić, bo pisałam go dawno.
12.10.16- Postanawiam wstawiać rozdziały regularnie- raz w tygodniu.
no.
Miłego tygodnia i te sprawy :))
-Kate xx
Ps.: Leo i jego włosy hehe.
Obudził mnie, pierwszy raz od kilku miesięcy, smród papierosów. Otworzyłam oczy i próbowałam się podnieść, ale moje ciało było niesamowicie ciężkie.
-Warto było? -usłyszałam i odwróciłam głowę w stronę okna, ale słońce raziło mnie w oczy, więc znów odwróciłam się tyłem.
-O co ci chodzi?
-To ja się pytam o co chodzi? -zeskoczył z parapetu, a potem poczułam jak materac ugina się za mną.
Zamyśliłam się i przypomniała sobie wczorajszą imprezę.
O matko.
Mimo ogromnego bólu głowy usiadłam szybko.
-Rodzice są w domu?
-Tak, ale nie wiedzą, że musiałem przywieść cię do domu.
-Przywiozłeś mnie... -wytłumaczyłam sama sobie. -Muszę zadzwonić po Michaela. -szybko wzięłam telefon z szafki, ale Will mi go zabrał.
-Dobra, przepraszam, że ustaliliśmy bez ciebie, że nie możesz się z nim widywać, ale to dla twojego dobra...
-Will, nie macie pojęcia co jest dla mnie dobre... Oddaj mi telefon.
-Możesz mi powiedzieć co jest ze mną nie tak? Możesz porozmawiać ze mną, nie musisz dzwonić od razu po Michaela. -powiedział, a w jego oczach widziałam smutek.
-Po prostu muszę z nim porozmawiać, oddaj mi telefon. -rozkazałam mimo, że było mi go żal.
Chłopak podał mi telefon, a potem wyszedł trzaskając drzwiami
Chciałabym umieć rozmawiać z nim jak z Michaelem, ale nie mam pojęcia dlaczego mam opory. Może dlatego, że zawsze był po stronie Leo... Nigdy mi nie wierzył i zawsze uważał, że Devries jest bez winy.
Szybko zadzwoniłam po Michaela, który obiecał, że za chwilę będzie.
***
-Czyli najebałaś i całowałaś się z jakimś Brandonem?-spytał Michael zaglądając w każdy kąt mojego pokoju pewnie w poszukiwaniu jedzenia.
-Kurde... Nie wrócę do szkoły. -padłam na łóżko i zakryłam twarz poduszką.
-Przecież to zajebiście!
Podniosłam się i spojrzałam na niego jak na debila.
-Żartujesz? Wszyscy pomyślą że jestem jakąś dziwką...
-Głupia jesteś. -spojrzałam na niego groźnie. -Sorry... Nie pomyślą tak, bo nie latałaś za każdym gościem tylko całowałaś się z jednym.
-Nadal nie rozumiem. -pokręciłam głowa.
-Pozwoliłaś się zbliżyć do siebie jakiemuś chłopakowi, już się nie boisz, że każdy chcę cię zgwałcić. -wytłumaczył powoli.
-O ja... No. Ej! Mimo wszystko to było chamskie.
-No, ale spójrz...
-No wiem, faktycznie.
-Może coś z nim... -poruszył śmiesznie brwiami.
-Płakaliśmy sobie w ramiona. -zamknęłam oczy z zażenowania.
-Co? -zaśmiał się.
-On mi opowiedział o swoim związku, ja o...swoim.
-O Leo?
-On też tam był i w sumie dlatego całowałam się z Brandonem...
-Żeby był zazdrosny?
Boże jaka ja jestem głupia.
-Pff... -mało się nie oplułam. -Oczywiście, że nie... Chciałam żeby się odczepił, tyle...
-Rosalie...
-No może trochę! I co z tego?
-Przecież ty dalej coś do niego czujesz!
-Nie... Przecież wiesz co mi zrobił.
-Ja wiem, ty wiesz, a jednak nadal ciągle...
-Nie. -przerwałam mu.
-O nie kochana tak się nie bawimy. -uderzył mnie poduszką.
-Mich!
-Dalej coś do niego czujesz, przyznaj się!
-W życiu!
-Przyznaj się! -znów oberwałam poduszką.
-Mich!
Znów dostałam poduszką, ale typ razem już ją wyrwałam.
-Matko i córko! Ty nadal coś do niego czujesz!
-Nie!
-Przyznaj się!
-Przestań się zachowywać jakbyś wiedział lepiej ode mnie co myślę!
-Ty nawet nie wiesz co myślisz. Nie dopuszczasz do siebie myśli, że nadal możesz coś do niego czuć po tym wszystkim.-wytłumaczył już spokojnie, a ja doskonale wiedziałam, że ma rację.
Zawsze tak jest, że on wie lepiej co myślę, co robię i dlaczego, co jest trochę dziwne.
-Głupi psycholog.-burknęłam i opadłam na łóżko zakrywając twarz kołdrą.
-Wszystko co robisz, robisz podświadomie. Niby nie chcesz tego robić, ale nic na to nie możesz poradzić, że w głębi tej chorej bani. -uderzył mnie wskazującym palcem w czoło. -Chcesz żeby Leondre był zazdrosny.
-Matko... -uderzyłam się dłonią w twarz. -W skali od jednego do stu jak bardzo jestem głupia? -Opadłam na łóżko. To chyba przez tego kaca.
-Zero, serce nie sługa, nie?
-Kochany jesteś.... to powiedz co mam zrobić? Jak mam wybić go ze swojej głowy? -odwróciłam głowę, żeby go widzieć.
-Nie mam pojęcia, ale wydaje mi się, że powinnaś znaleźć kogoś kto będzie dla ciebie odpowiedni. -Położył się bokiem do mnie, a ja podkuliłam nogi, żeby zrobić mu trochę miejsca. -Kto będzie cię szanował...kochał... Będzie godny ciebie.-poczochrał moje włosy.
-Matko Michael i, że ty nie masz dyplomu psychologa...
-Może kiedyś uda mi się skończyć szkołę. Mogłabyś mi przynieść coś do jedzenia? Twoja mama patrzy na mnie jak na przestępce. -przewrócił oczami. -Will jej mówił o... No wiesz.
-Nie, no co ty. Ostatnio zrobili naradę rodzinną beze mnie i ustalili, że nie mogę się z tobą widywać i muszę iść do lekarza...
-Co ze mną nie tak? Pomogłem im na rozprawie.
-Mojej matki nie zrozumiesz. Więc co chcesz? -powoli wstałam i zacisnęłam powieki.
-Pierwszy kac to masakra. -zaśmiał się.
-To mój drugi. -powiedziałam z dumą, ale w sumie nie byłam z siebie dumna.
-Brawo. Kawę i coś do jedzenia cokolwiek.-wyszłam z pokoju zostawiając drzwi otwarte. -I zmyj makijaż, bo wyglądasz okropnie!
-Jeszcze słowo i posłodzę ci kawę! -zeszłam po schodach spotykając się z TYMI spojrzeniami, znaczy George to mój ziomek i tylko uśmiechnął się do mnie miło.
-Dzień dobry, Rose rozmawiałyśmy na temat Michaela. -mama spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek, kiedy robiła sobie kanapkę.
-A ja powiedziałam, że albo dasz mu spokój, albo mnie więcej nie zobaczysz. -nalałam kawy do kubka i zaczęłam robić dwie porcje płatek.
-Czy ty nie rozumiesz, że ten związek jest chory?! -krzyknęła szeptem, prawdopodobnie żeby Michael jej nie usłyszał.
-Twoja wyobraźnia jest chora, Michael mi tylko pomaga.
Położyłam wszystko na tacy, ale czułam, że matka zaraz odpowie mi coś co mnie zdenerwuje, więc na wszelki wypadek jej nie podnosiłam.
-Michael jest dorosłym mężczyzną! Czy ty wiesz czego chcą tacy mężczyźni?! Jesteś nieodpowiedzialna, samolubna i niewdzięczna! Miałaś miłego chłopaka i musiałaś to zepsuć!
Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że powie coś przez co aż się we mnie zagotuje.
-Susan, uspokój się. -George próbował coś zaradzić, a Will chyba już ma dość i po prostu siedział pijąc swoją kawę.
Chciałam jej od krzyczeć to co zawsze, czyli, że nic o mnie nie wie, ale zobaczyłam Michaela stojącego na schodach.
-To może... Ja już pójdę. -stwierdził i szybko zszedł po schodach.
-Nie, Michael.
-Nie mogę tu przebywać bez zgody twojej mamy. -zaczął zakładać buty.
-Mamo, powiedz mu, że może zostać! -rozkazałam, ale ona tylko wzruszyła ramionami. -Dobrze.
Poszłam na korytarz, by wziąć buty i wybiegłam za Michaelem słysząc jeszcze krzyk matki, że mam wracać.
-Michael, przepraszam. -spuściłam wzrok, gdy się obok niego zatrzymałam. -Pomagasz mi, a w zamian...
-Nie ma sprawy, ale ona ma rację. -spojrzał na mnie. -To głupie, że spędzam z tobą tyle czasu. Jestem od ciebie starszy. Nie powinienem ci pozwalać zostawać u mnie, a pomagać ci powinien psycholog.
-Michael doskonale wiesz, że tylko dzięki tobie dałam sobie radę, nadal potrzebuję twojej pomocy.
-Rose, pomogłem ci i więcej już nie mogę zrobić, teraz wszystko zależy od ciebie, musisz sama sobie poradzić. Dasz radę. -wsiadł do samochodu i po prostu odjechał.
Patrzyłam w jego stronę aż zniknął z mojego pola widzenia.
Nienawidzę ich wszystkich. Niech ich szlak.
Po kolei rzuciłam moje buty w stronę domu i dopiero potem do niego poszłam.
-Noi co zrobiłaś?! -wrzasnęłam wchodząc do jadalni.
-Nie rozumiesz, że tak będzie lepiej! Znajdź chłopaka w swoim wieku! Leondre ciągle o ciebie pyta... Zresztą jak ty wyglądasz? Ogarnij się i jedziemy po sukienki na wesele... -spokojnie wróciła do swojego śniadania, a ja miałam ochotę coś rozwalić, ale zacisnęłam tylko pięści.
-Nie.
-Słucham? -podniosła zdziwiona głowę zresztą jak wszyscy.
-Nie. Mam gdzieś te sukienki. Wolałabym mieszkać w Chinach i zbierać herbatę gdzieś w górach, niż mieszkać z tobą w jednym domu. -po tym jak to powiedziałam poszłam do swojego pokoju. Zasłoniłam okna i położyłam się pod kołdrę.
-Mogę? -usłyszałam niski głos Willa, dochodzący z progu pokoju, te drzwi powinny mieć zatrzask.
-Nie.
-Słuchaj przykro mi.
-Zostaw mnie.
Poczułam jak siada na łóżku, a potem położył dłoń na moich łopatkach.
-Pamiętaj, że jestem dla ciebie. -po tych słowach wstał i wyszedł, a ja cały dzień spędziłam w łóżku.
***
*poniedziałek*
Wstałam o szóstej co dało mi aż dwie i pół godziny snu. Yeey super!
Cały weekend spędziłam w swoim pokoju i miałam w dupie cały świat.
Świat dla mnie nie istniał.
Zdążyłam wziąć prysznic, pomalować się, pokręcić włosy, ubrać i nawet wypić kawę, której nienawidzę.
Droga do szkoły minęła w ciszy, a gdy byłyśmy już pod budynkiem, mama życzyła mi miłego dnia i tyle.
Byłam w tak złym humorze, że mogłabym zabić każdego, kto stanąłby mi na drodze.
Weszłam do sali i od razu zobaczyłam A.K. siedzącą w naszej ławce.
-Siema, mam dla ciebie ciuchy. -podała mi niedużą torebkę z jakiegoś sklepu.
-Zachowaj je sobie. -burknęłam i zaczęłam wypakowywać książki.
-Nie chcę ich.-wcisnęła mi pakunek, ale oddałam jej rzeczy.
-To je spal, zakop, sprzedaj, oddaj cokolwiek. Nie chce tego. -warknęłam tym razem patrząc jej w twarz.
-O co ci chodzi Nixton? -zjechała mnie wzrokiem od góry do dołu i z powrotem.
-O gówno! Zabrałaś mnie na tą pieprzoną imprezę i zostawiłaś z jakimś gościem!
-Heh! Myślałaś, że będę cię niańczyć?! -nagle wszyscy zebrali się wokół nas. -Nie wlewałam ci wódki do gardła ani nie kazałam się pieprzyć z nim na kanapie! W dupie mam te ciuchy. -po prostu otworzyła okno i wyrzuciła przez nie moje ciuchy.
-Nie pieprzyłam się z nim! -w tym momencie zrobiłam coś czego nie powinnam JEJ robić, po prostu ją popchnęłam, oczywiście nie była mi dłużna i oddała mi wywołując tym samym wojnę.
Zaczęłyśmy się bić jak prawdziwe kobiety, popychałyśmy się i ciągałyśmy za włosy.
-Kate, Rose do wychowawczyni. -oznajmiła spokojnie nauczycielka. Dla niej to chyba nie nowość. Mimo, że powiedziała spokojnie, wystarczyło nam to, puściłyśmy swoje włosy, spakowałyśmy swoje rzeczy i wyszłyśmy z klasy.
-Kurwa, rozciągnęłaś mi bluzkę. -warknęła układając na ciele materiał.
-Pierdol się. -poprawiłam torbę na ramieniu i zamiast iść do wychowawczyni wyszłam ze szkoły.
Zastanawiałam się gdzie mam iść, na pewno nie do domu, mimo, że był pusty, bałam się. To głupie, że do miejsca, które powinnam kojarzyć z bezpieczeństwem, nie potrafię wrócić ani wyjść z niego sama.
Boję się od momentu tego zajścia w "ciemniej uliczce". Mój adres zamieszkania był w internecie na profilu jakiejś prostytutki, nie jakiejś, bo tą prostytutką byłam "ja". Jestem pewna, że był to jakiś świr który mnie śledził aż od domu. Od tam tej pory dom nie jest moim azylem.
Znalazłam jakąś kawiarnię, zamówiłam herbatę i usiadłam przy stoliku. Nie minęło pół godziny kiedy zaczęły się telefony od mamy. Wychowawczyni musiała ją poinformować o bójce i ucieczce.
W kawiarni siedziałam do dziesiątej i miałam już chyba ze sto nieodebranych połączeń od mamy, za tym sto pierwszym postanowiłam odebrać. Oczywiście pierwsze co usłyszałam to krzyki, więc odsunęłam telefon od ucha,a gdy ustały powiedziałam jej gdzie jestem i żeby przyjechała.
Noi przyjechała.
Piekło w samochodzie. Było o tyle nie wygodnie, że nie miałam gdzie uciec, aż w pewnym momencie myślałam o tym żeby wyskoczyć z jadącego pojazdu.
Blablabla jesteś niedojrzałą gówniarą blablabla masz szlaban blablabla no i tak można podsumować piętnaście minut krzyku.
Mama musiała wrócić do pracy, więc zostałam sama.
Normalnie zadzwoniłabym do Michaela, ale no. Może mu wcale nie chodzi o zakaz mojej matki, tylko ma mnie już dość.
Pomagał mi, a ja w żaden sposób nie mogłam mu się odwdzięczyć. Ma już dość mnie i bezinteresownej pomocy. Nie dziwię mu się.
Zjadłam kanapkę i usiadłam na kanapie z myślą obejrzenia czegoś w tv.
Wow, jak ja dawno nie siedziałam na tej kanapie.
Nie nasiedziałam się długo, bo ktoś zadzwonił dzwonkiem.
A.K.
-Czego chcesz? -stanęłam opierając się o framugę.
-Jestem głodna. -oznajmiła i po prostu weszła do domu.
Co kurwa?
-Myślisz, że po tym wszystkim pozwolę ci zjeść mój obiad? -poszłam na nią i patrzyłam jak wyjmuję jakieś dziwne jedzenie przygotowane przez moją mamę.
Spojrzała na chwilę na mnie.
-Daj spokój, mordę masz całą. -wzruszyła ramionami i włożyła jedzenie do mikrofalówki.
-Ty jesteś serio popieprzona...
-Uratowałam ci dupę przed wychowawczynią i powiedziałam, że to ja zaczęłam.
-Bo zaczęłaś.
Prychnęła.
-Oddawaj mi jedzenie!-krzyknęłam gdy wyjęła je i zaczęła szukać sztućców.
-Luzuj, podzielę się.
W końcu znalazła widelce i poszła do salonu.
Siedziałyśmy przed telewizorem i jadłyśmy jakby nigdy nic.
Boże, dlaczego ja jej pozwoliłam tu wejść?
Zaczęłam się bać, no bo kto tak robi? Kto przychodzi do domu dziewczyny, z którą się pobił i zjada jej obiad?!
-Boże jakie to było smaczne. -stwierdziła gdy skończyła porcję dla czterech osób.
-Heh. Mam nadzieję, że pójdzie ci w dupę.
-Nie bądź suką.
-Po co tu przyszłaś?
-Nie wzięłam kluczy, a nie miałam ochoty siedzieć w szkole. -wzruszyła ramionami.
-Powinnaś nosić je na smyczy, bo niedługo sama nie będę miała co jeść.
-Oh przestań. -teatralnie machnęła ręką i uśmiechnęła się nienaturalnie. -Nigdy nie przychodzę z pustymi rękoma. -pobiegła na korytarz i wróciła ze swoją torbą. -Nanana. -wyjęła szklaną butelkę z torby i zaczęła tańczyć.
-Nie.
-Tak. Tak. Tak. -zaśpiewała.
-W życiu.
-Kiedy będą twoi starzy?
-Nie wiem.
-To się dowiedz, nie wiem ile mamy czasu.
-Słuchaj, nie mam zamiaru z tobą pić, znajdź se innego kumpla.
-Dowiedz się. -rozkazała i pobiegła w podskokach do kuchni.
Ja pierdolę.
Mam nadzieję, że Will odbierze.
-Tak? Coś się stało? Dlaczego nie jesteś w szkole? -obsypał mnie pytaniami.
-Możesz rozmawiać?
-Wyszedłem na siku. -zaśmiał się. -Coś się stało?
-Nie, nie. Tylko... Kiedy wrócą rodzice?
-Od razu z pracy jadą do jakiejś twojej ciotki i albo wrócą w nocy albo dopiero jutro.
-Aa, no dobra, a ty?
-Ja? -zdziwił się. -Miałem iść po zajęciach do Charliego, ale jeżeli chcesz mogę wrócić do domu...
-Nie, przyszła do mnie A.K.
-A dlaczego nie jesteście w...
-Narka!
-I co? -przyszła dziewczyna z dwoma kieliszkami, szklankami i butelką soku pomarańczowego pod pachą.
-Mamy czas.
-No to luz... -zaczęła nam napełniać naczynia. -Zdrowie!
Podniosłyśmy kieliszki.
Będę tego żałować.
Wypiłam całą jego zawartość, a potem zapiłam połową szklanką soku.
***
*WILL*
Musieliśmy się przenieść do mojego domu, wypiliśmy trochę za dużo, a Leondre w ogóle ledwo stał na nogach, gdyby zobaczyła nas Karen chyba wydziedziczyłaby Charliego.
Gdy wchodziliśmy do domu, trochę martwiłem się jak zareaguje Leo na widok Rose.
Ciągle o niej gada, a jak jest pijany nie ma nawet oporów przed rozpłakaniem się.
Wszedłem pierwszy, a za mną, rozbawiona dwójka.
Już na podwórku było słychać głośną muzykę, więc Rose pewnie się bawi.
Nie sądziłem, że aż tak.
Pierwsze co zobaczyłem po wejściu do domu, to kilka butelek alkoholu na stoliku w salonie, a później moją siostrę i A.K., które śpiewały Adel siedząc na wysepce kuchennej.
Najebane jak nic.
We trzej staliśmy jak wryci i patrzyliśmy na dziewczyny, które nawet nas nie zauważyły. Szybko poszedłem po pilot i wyłączyłem dźwięk.
W tyk momencie obie na mnie spojrzały.
-Ej! -Rose wydęła dolną wargę. -Przerwałeś nasz koncert. -podszedłem do niej i pomogłem zejść na ziemię, tak samo jak jej znajomej.
-William, dżentelmen jak zawsze. -powiedziała brunetka, ale zamiast mnie puścić przyciągnęła bliżej siebie.
-Jesteście pijane.
-Wy też.
-Odwiozę cie do domu. -oznajmiłem, ale przypomniałem sobie, że też piłem.
-O nono, Rose pijana, zapiszę w kalendarzu. -zaśmiał się Charlie.
-Khy-khym, Rose? Możemy porozmawiać? -spytał pijackim głosem Leo.
Serio, teraz idioto?
Z pijana Rose nie ma rozmowy.
-O Leo...a o czym chciałbyś porozmawiać? Myślałam, że już wszystko jest za nami...
-Leondre zostaw ją. -Charlie chciał go cofnąć do salonu, ale się nie dał.
-Nie, muszę z nią porozmawiać. -chwiejnym krokiem podszedł do niej.
-O nienienie. Miałeś swój czas kochany, dużo czasu, nawet za dużo czasu. Teraz się nawet do mnie nie zbliżaj.
Chłopak w ogóle jej nie słuchał i dotknął dłonią jej policzka.
-Proszę. -dodał, a Rose po prostu go odepchnęła.
-Nie dotykaj mnie.
-Rose proszę! Daj mi pięć minut! -złapał ją w talii i chciał odejść.
-Nie dotykaj mnie!-wrzasnęła, właśnie włączył w niej zapalnik.
-Leo nie dotykaj jej.-uprzedziłem, ale był za bardzo pijany i nic do niego nie docierało.
-Ja chce tylko pięć pieprzonych minut! Chyba mam prawo!
-Nie... -zaśmiała się gorzko. -Ty jesteś pieprzonym dupkiem, a pieprzym dupkom nie daje się praw.
Chłopak patrzył na nią przez kilka sekund, a potem szybkim ruchem złapał nóż w dłoń i przyłożył go sobie do wewnętrznej strony ręki.
Momentalnie wszyscy wytrzeźwieliśmy, wszyscy oprócz Rose i Devriesa.
-Chce tylko pięciu minut. -zagroził patrząc jej prosto w oczy.
-Leo, uspokój się jesteś pijany. -podszedłem do niego, ale odsunął się i przycisnął ostrze do skóry.
Wszystko byłoby zabawne, gdyby nie to, że jest pijany, śmiertelnie poważny i nieobliczalny.
-Daj spokój Leo, nie jest tego warta. -Lenehan uniósł dłonie chcąc go uspokoić.
-Oj Leo, Leo...-blondynka podeszła do niego powoli. -Zrobisz to? -spytała z perfidnym uśmieszkiem.
-Rose, daj spokój. -skarciła ją A.K.
Wszyscy staliśmy jak posągi, bo baliśmy się, że najmniejszy ruch może spowodować nieszczęście.
-Chcę tylko porozmawiać.
-No dalej.-Rose podeszła do niego jeszcze bliżej, a on stał nieruchomo, jakby nawet nie oddychał.
-Rose, przestań do cholery! -A.K. była tak przerażona, że prawie płakała.
-Zrobisz to tchórzu? -ztyknęła się z nim klatką piersiową i uniosła głowę.-Myślisz, że rusza mnie to przedstawienie?
-Co się z tobą stało? -spojrzał na nią z niezrozumieniem.
-Ty się stałeś Devries. To ty mi zniszczyłeś życie, wszystko to twoja wina i nie dam ci ani jednej minuty z mojego życia. -lekko się uśmiechnęła, a ja przełknąłem głośno ślinę. -Odłóż to, bo się skaleczysz.
Chłopak stał jak wryty, a ona po prostu wyjęła nóż z jego dłoni i wrzuciła do zlewu.
-Chodź A.K.-pociągnęła dziewczynę za rękę i poszły na górę.
-Leondre czy ciebie popierdoliło!-Lenehan rzucił się w jego stronę i zaczął popychać. -Czy twój głupi łeb kiedyś zrozumie, że ONA NIE JEST CIEBIE WARTA!
Chłopak tylko spojrzał na niego z zaszklonymi oczami a potem wybiegł.
-Przysięgam, jak będzie trzeźwy to go pierdolnę w tą głupią banię.
***
Obudziłem się jak zawsze przed siódmą po trzeciej drzemce. Przypomniałem sobie, że w domu mam dwie pijane dziewczyny, znaczy teraz będą zapewne na kacu.
Wstałem szybko i poszedłem do pokoju Rose.
Gdy tylko otworzyłem drzwi uderzyła we mnie fala odoru alkoholu, a na łóżku leżały Rose i A.K.
-Rose, wstawaj musisz iść do szkoły!
Ja zawsze robię za tego odpowiedzialnego.
-Rose, rodzice wrócą około dziesiątej, a ty wychlałaś im pół alkoholu z barku!
-Czego drzesz ryja? -jako pierwsza obudziła się A.K. Usiadłam i poprawiła swoje loki.
-Musicie iść do szkoły. -pociągnąłem za kołdrę pod którą leżała Rose.
-Oh błagam, ona nie da rady iść do szkoły... -wstała i założyła jeansy, które leżały obok łóżka.
-Trzeba było jej nie upijać...
-Ej to nie moja wina.
-Wiem, po prostu... Nieważne. Rose wstawaj. -potrząsnąłem ją lekko.
-Fajny z ciebie brat, szkoda, że mój taki nie jest. Idź, bo się spóźnisz na zajęcia, zgarnę ją do tej dziesiątej, ale nawet nie ma mowy, że pójdzie do szkoły.
-Dzięki. -posłałem jej uśmiech. -Jak coś by się działo to dzwońcie.
-Jasne, idź już.
Wyszedłem szybko z pokoju i poszedłem się ogarnąć.
W sumie ta A. K. nie jest taka zła. Uczyła się kiedyś w mojej szkole i z zachowania to faktycznie zbuntowana gówniara, która nie ma do nikogo szacunku, ale potrafi docenić, jak na przykład to, że staram się być dobrym bratem.
Szkoda, że Rose tego nie widzi.
***
Wracając z zajęć zadzwoniłem do Rose i dowiedziałem się, że są w parku, więc postanowiłem po nie pojechać.
Prawie nie poznałem bladej jak ściany Rose, BEZ MAKIJAŻU i owiniętej kocem.
W drodze do domu, Rose leżała na tylnych siedzeniach, a Kate naśmiewała się z tego, że obudziła moją siostrę w ostatniej chwili i dlatego dziewczyna jest nadal w piżamie i z kocem.
Odwiozłem dziewczynę do jakiegoś tam znajomego, a potem pojechaliśmy do naszego domu.
Rose nie odezwała się ani słowem, na szczęście przed domem nie było samochodu Susan, co oznaczało, że zakochańce znów gdzieś wybyli.
Rosie od razu pobiegła do swojego pokoju.
Jak z taką żyć?
Zrobiłem kilka kanapek i poszedłem do niej.
Jakoś musimy się dogadać.
Zapukałem do drzwi i od razu wszedłem. Dziewczyna leżała w pościeli.
-Nie potrzebujesz pozwolenia?
-Nah, mieszkam tu dłużej. -usiadłem na jej łóżku.
-Chamsko, wiem, że to twój dom, ale mogę się położyć?
-Wiesz, że nie o to mi chodziło.
-Eh, po prostu daj mi spać.
-Nie masz już tabletek, prawda?
-Może uda mi się zasnąć...
-Okay, dam ci spokój, ale jak będziesz chciała porozmawiać...
-Tak, wiem. -przerwała mi.
-Zostawię kanapki jakbyś była głodna. -pogłaskałem ją po głowie i wyszedłem.
***
Nasi rodzice wrócili przed siedemnastą i od Susan dowiedziałem się o bójce Rose z A. K., skoro się biły to dlaczego resztę dnia spędziły razem?
To dziwne, ale i tak niczego się nie dowiem.
Jutro mam więcej zajęć, więc powinienem być wypoczęty. Pograłem trochę na konsoli i miałem iść spać, ale oczywiście nie był mi dany odpoczynek, bo po 22 zadzwonił do mnie Charlie z informacją, że Leondre znów się najebał i nie da się go ruszyć z parku.
Ostatnio sporo pije, a ma do cholery siedemnaście lat.
Patologia, przysięgam.
Z Charliem ustaliliśmy, że to przez zerwanie z Rose, od tamtego czasu jest nie do życia.
Ja- ojciec wszystkich dzieci, musiałem po niego pojechać.
Od razu zobaczyłem ich na ławce, z daleka było słychać jak Charlie opieprza bruneta, który ma go konkretnie w dupie i przewraca w dłoniach szklaną butelkę. Gdy podszedłem bliżej zorientowałem się, że on płacze.
-Siema, weź z nim coś zrób, bo mnie zaraz coś trafi...
-Leondre o co znowu chodzi? Wracaj do domu.
-Nigdzie nie idę, chce umrzeć na tej ławce.
-Co ty pierdolisz?
-Cztery lata, pół litra, a ja wciąż ją kocham. -pokręcił głową i zaczął płakać.
-Jakie cztery lata? Jesteś pijany zawiozę cię do domu.
-Wy nic nie wiecie, to wszystko moja wina, to ja jej to zrobiłem. -powiedział nadal patrząc na pustą butelkę.
-Przestań, sama odizolowała się od wszystkich. Pamiętasz jak cie potraktowała? Martwi się tylko o swoją dupe, a ty ryczysz za nią jak debil.
-Zamknij morde. -od razu zareagował, co było dziwne. -Cztery pieprzone lata... Rozumiecie? -na chwilę na nas spojrzał. -Kocham ją od czterech lat, a udało mi się to spieprzyć w ciągu chwili.
-Jakie cztery lata? Ona jest tu od roku. Chodź do domu. -blondyn pociągnął go za ramię, ale ten się wyrwał.
-To nie prawda... -pociągnął nosem. -Znaliśmy się jeszcze z podstawówki.
-To o niej mi mówiłeś? -spytał zaskoczony Charlie, a ja kompletnie nie wiedziałem o co chodzi.
-Wszyscy widzieli w niej grubą dziewczynę, ale była najwspanialszą osobą jaką znałem. Była miła, zawsze mnie wspierała i pomagała chociaż sama przeżywała to samo co ja... A ja ją zdradziłem. -znów zaczął płakać. -Wolałem nie mieć wrogów, niż mieć przyjaciółkę. Wolałem ją zranić...boże... A ona potem wyjechała i straciłem wszystko co miałem, bo tak na prawdę miałem tylko ją. Dopiero wtedy zrozumiałem, że coś do niej czuję. Ja nawet nie wiedziałem co to do cholery jest. Kiedy wróciła wszystko zaczęło się od początku... Już wiem, że ją kocham. Pierwszy raz kiedy ją zobaczyłem po tych trzech latach, wtedy dowiedziałem się, że ona jest dla mnie najważniejsza. Kurwa... Gdy już ją miałem, znów wszystko spieprzyłem, znów jej nie doceniłem. Jak mogłem jej to zrobić? Zdradzałem ją, pokazywałem, że mam w dupie, chociaż tak na prawdę myślałem o niej cały czas. Ja pierdolę... Chciała ze mną zerwać, miała pieprzoną rację, ale ja nie wyobrażałem sobie tego... Nie chciałem, żeby mnie zostawiła, chciałem być już z nią zawsze i wtedy... Na prawdę nie chciałem jej uderzyć. -poryczał się jak dziecko. -Nie chciałem tego zrobić!
Nie mogłem w to uwierzyć. Zawsze mi się wydawało, że ich związek był idealny, zawsze mówił o niej tak pięknie. Ale każde jego słowo było gówno warte.
Nie myślałem nad tym co robię, moim odruchem było złapanie go za koszulkę i zadanie ciosu w twarz.
-Ty pieprzony gówniarzu! Cały czas kazałeś nam myśleć, że to ty jesteś ten biedny! To ty zrobiłeś ten profil, żeby się odegrać! Czy ty masz coś w ogóle w tej głupiej bani?! Wiesz co ona przeszła?! -chłopak momentalnie podniósł wzrok, a ja zobaczyłem krew cieknącą z jego nosa, i bardzo dobrze. -Przez ten głupi profil, jakiś skurwiel chciał ją zgwałcić! To dlatego zamknęła się w sobie! Nie może spać, boi się wyjść z domu! To wszystko twoja wina!
-Ja... Ja nie wiedziałem. -patrzył na mnie wielkimi oczami, a ja miałem ochotę jeszcze raz mu przypierdolić, ale się powstrzymałem.
-Oczywiście...wiesz co? Pierdol się Devries, mam nadzieję, że ktoś kiedyś ciebie tak potraktuje. -odwróciłem się na pięcie i poszedłem do samochodu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
SIEMSOOOON!
Jak tam życie?
Oczywiście, że wspaniale, co nie?
no.
Jak pisałam pod ostatnim rozdziałem, wstawiłam kolejny.
Nie wiem, podobał wam się? Ciężko mi ocenić, bo pisałam go dawno.
12.10.16- Postanawiam wstawiać rozdziały regularnie- raz w tygodniu.
no.
Miłego tygodnia i te sprawy :))
-Kate xx
Ps.: Leo i jego włosy hehe.
sobota, 8 października 2016
31."And the crazy thing is I don't know if I'm ever gonna feel that way again."
-Rose, twoja mama jest wściekła, powinnaś być w szkole...-poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu. -Rose prawdopodobnie mało spała...tak rozumiem... Oczywiście. -ta druga część nie była do mnie, jakoś nie miałam siły nawet się odezwać.
Michael wyszedł z pokoju, a ja próbowałam sobie ogarnąć jaki dzisiaj dzień i stwierdziłam, że muszę się zobaczyć z ojcem.
Szybko wstałam z łóżka założyłam wczorajsze ubrania, zasnęłam w bieliźnie, bo zazwyczaj Michael nie wchodzi do swojego pokoju jak tu śpię.
Matko, mógł zobaczyć mój spasiony brzuch... Nieee, przecież byłam przykryta po sam nos.
Weszłam do salonu, gdzie Michael robił coś w kuchni.
Ten niezręczny moment.
Ciekawe czy pamięta nasz...pocałunek.
-Dzień dobry.
-O wstałaś, zrobię ci płatki.
-Nie dzięki, chyba powinnam spotkać się z ojcem. Zadzwonię po Willa.
Chłopak wszystko odłożył i spojrzał na mnie.
-Ja mogę cię zawieść...
-Nie będę cie wykorzystać...-odwróciłam wzrok.
-Jeżeli chodzi o wczoraj... Przepraszam, że musiałaś mnie widzieć w takim stanie...
Czyli nie pamięta, uf.
-Nie ma sprawy, to nie pierwszy raz.-szybko mu przerwałam.
-Wiem, ale wczoraj pewnie chciałaś ze mną porozmawiać, a ja... No. Odwiozę cię, wszystko jest okay. Później możemy spędzić razem czas i porozmawiać.
-Dlaczego to dla mnie robisz? -spytałam, bo tak na prawdę nawet dla mnie to była zagadka.
-Ale co?
-To. Wszystko.
-Rosie, sam kiedyś byłem w trudnej sytuacji, gdy nikt nie stoi po twojej stronie, wiem jak to jest. -podszedł bliżej. -Mogę cię przytulić?
-Jasne. -wtulił się we mnie.
On czuł się jak najbardziej swobodnie, za to ja byłam spięta i tylko lekko go objęłam rękoma.
-Jesteśmy już o krok dalej.
Żeby tylko.
-Tak, czasem potrzebuje żeby ktoś mnie przytulił.- powiedziałam tylko dlatego, że nie wiedziałam co mam powiedzieć.
-Mich, może moglibyśmy pojechać do domu Willa po jakieś ciuchy? Nie chcę iść w śmierdzącej bluzce.
-Jeżeli chcesz mogę dać ci coś do przebrania, co ty na to? -spojrzał na mnie.
-Dziękuję. -wydusiłam uśmiech i poszłam z nim do pokoju. Okazało się, że zostawiłam u niego jakąś bluzkę, więc dał mi tylko swoją bluzę i poszłam się ogarnąć. Chyba muszę iść bez makijażu.
-Umówiłem cię za pół godziny w twoim barze. -oznajmił, gdy wyszłam z łazienki.
-Do czego to doszło, że mam menadżera. Ojciec nie wyjechał z miasta?
-Na to wygląda. Chcesz coś do jedzenia?
-Y-y, zjem coś z ojcem. Twoja bluza jest ogromna. -stwierdziłam unosząc ręce w bok.
-Nie, to ty jesteś ogromna. -odwrócił głowę i uśmiechnął się, a ja dosiadłam się do stołu.
-Mama coś mówiła?
-Tylko to, że nie pozwala zostawać ci u mnie na noc.
-Eh, wracamy do czasów sprzed rozprawy. -przewróciłam oczami.
-Nie możesz mieć jej tego za złe, mam dwadzieścia dwa lata, wiesz co ludzie od razu myślą.
-Tak... Nienawidzę tego.
-Ja też, ale nic na to nie poradzimy.
Michael dokończył swoje śniadanie, zawiózł mnie do jogurtownii, a sam pojechał zrobić zakupy.
Kiedy weszłam do lokalu ojciec już tam był. Wstał gdy podeszłam i mnie przytulił.
-Cześć córcia.
-Hej.-zajęliśmy miejsca.
-Chcesz coś?
-Nie dziękuję, jadłam u Michaela.
-Mama pozwala zostawać ci u niego na noc. -nic nie odpowiedziałam więc kontynuował. -Wczoraj... Tak mi przykro, że przez to przeszłaś.
-Nie...
-Nie mogę sobie wybaczyć, że mnie wtedy nie było. Gdybym wiedział co się dzieje nic by się nie stało. Miałabyś wtedy normalne życie.
Więc teraz mam nienormalne... Okay.
-Tato, to nic by nie zmieniło.
-Nie możesz tego wiedzieć. Chciałem żebyś znów zamieszkała ze mną i żałuję, że nie wyszło.
-Dlaczego nie mówiłeś, że wyjeżdżasz?
-Eh, wtedy być była przeciwko.
Rozmowa z ojcem była dziwna. Nie było tak jak kiedyś, że rozmawialiśmy swobodnie, krępowałam się. Ciągle mówił o tym, że chciałby mnie zabrać ze sobą, jakby chciał żeby wyjechała wbrew wyrokowi sądu. Na koniec podziękowałam mu za wszystko co dla mnie zrobił, bo na prawdę jestem mu wdzięczna za te trzy lata, i przyjechał po mnie Michael.
Chłopak chciał kupić sobie jakieś spodnie więc zajechaliśmy do galerii, szybko poszło, wziął pierwsze czarne jeansy i je kupił. Stwierdziłam, że przy okazji kupię jakieś kosmetyki, które są na wyczerpaniu, zawsze jest tak, że wszystko kończy się w tym samym czasie.
Kupiłam puder, podkład, nową pomadkę i lakier, który wybrał mi Michael -fioletowy.
-Boże dlaczego zachciało mi się tych spodni? -chłopak uniósł ręce gdy byliśmy na parkingu podziemnym
-Bo masz platfusa i wypierdoliłeś się na prostej drodze. -wzruszyłam ramionami. -D13. Tutaj. -wskazałam na samochód i wsiedliśmy do niego.
Pod domem byłam przed osiemnasta.
-Wejdziesz?
-Nah, twoja mama była wściekła.
-Więc zostawiasz mnie samą, tchórzu?-spojrzałam na niego i uniosłam brwi.
-Miłej rozmowy. -rozbawiony położył dłoń na moim ramieniu.
-Jakby coś się stało... Zawieź moje prochy na Ibizę i połóż na jakiejś zajebistej plaży.
-Załatwione. -wystawił dłoń, a ja przybiłam mu piątkę i wyszłam.
To będzie ciężka rozmowa.
Otworzyłam powoli drzwi przygotowując się na najgorsze.
-Rose? Możesz tutaj? -usłyszałam surowy ale spokojny głos mojej matki.
Najpierw wystawiłam głowę, a gdy zobaczyłam wszystkich, zdjęłam buty i poszłam do stołu.
-Hej. -uniosłam dłoń i usiadłam na swoim miejscu obok Willa.
-No więc... Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszymy, że zostajesz z nami, ale są jednak jakieś zasady.
-A mianowicie?
-A mianowicie chodzi o Michaela, on ma dwadzieścia dwa lata i nie powinnaś u niego nocować, jest sześć lat starszy, więc nie powinnaś się nawet z nim spotykać.
Zmarszczyłam brwi.
-Skoro to jest RODZINA to powinniśmy razem ustalić zasady, wiecie każdy wyrazi swoje zdanie, zobaczymy kto jest za i przeciw i...
-Właściwie już to zrobiliśmy. -spojrzałam na nią z niedowierzaniem. -Myślimy też, że powinnaś się spotkać z terapeutą, oczywiście z lekarzem, które przepiszę ci leki na ten sen i nie wiem może chcesz porozmawiać o tym...wszystkim, no wiesz, myślę że to będzie dla ciebie dobre.
Nie wierzyłam w to co właśnie usłyszałam.
-Proszę? Po pierwsze jak możecie wiedzieć co jest dla mnie dobre?! Przez ostatnie trzy miesiące prawie nie rozmawiamy! Nagle dowiedzieliście się wszystkiego i już wiecie co jest dla mnie dobre... -zaśmiałam się gorzko. -Nie rozbawiajcie mnie. Po drugie w żadnym wypadku nie mam zamiaru zrywać znajomości z Michaelem, i wierzcie wy też tego nie chcecie, jest jedyną osobą której ufam i jeżeli zabronisz mi się z nim widywać wyjdę i już nigdy mnie nie zobaczysz. Przysięgam. Tylko on może mi pomóc... -wstałam ze spuszczoną głową.
-A ty jesteś pieprzonym zdrajcą. -zwróciłam się jeszcze do Willa i poszłam do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i miałam cholerną ochotę spuścić go w kiblu.
Złapałam poduszkę, przycisnęłam ją do twarzy i zaczęłam krzyczeć. W końcu upadłam na ziemie.
-Nienawidzę ich. -zalałam się łzami.
Michael pomógł im na rozprawie, nawet nie wiedzą jak bardzo mi pomógł, a dalej są przeciwko niemu.
Gdyby nie on jestem pewna, że już nie byłoby mnie na tym świecie.
-Rose możesz otworzyć? -usłyszałam Willa.
-Nie! Wypierdalaj!!
-Nie płacz...porozmawiajmy.
-Nie słyszałeś?! Spierdalaj!
***
Obudziłam się na podłodze o godzinie czwartej trzydzieści.
Supcio. Nie mam już tabletek więc każda noc będzie teraz męczarnia.
Poczułam ogromy ból głowy więc wzięłam tabletki, które zawsze trzymam w szafce nocnej. Zrobiłam wszystkie poranne czynności i udało mi się nawet pomalować paznokcie lakierem wybranym przez Micha.
Założyłam koszulę i krawat od mundurka a do tego zwykłe spodnie jeansowe. Nie mam zamiaru nosić spódnicy.
Robiłam sobie płatki kiedy mama zeszła na dół.
-Dzień dobry Rose, jeżeli chodzi o wczoraj...
-Słyszałam co powiedziałaś.
-Och, okay, super. Pójdę się ubrać.
Chyba wzięła moje słowa, za zgodę na jej zasady. Heh. Przykro mi.
W końcu przyszedł Will z Georgem, przepychali się trochę na schodach. Fajnie widzieć że ich kontakty są lepsze.
-Dzień dobry!
-Cześć Rose.
Uśmiechnęłam się tylko, zabrałam swoją miskę z płatkami i usiadłam przy stole.
-Wiesz... Wieczorem wychodzę ze znajomymi, nie będzie ani Charliego ani Leo, może chcesz...
-Nie, dzięki. -wzruszyłam ramionami i dokończyłam swoje płatki. Mama wypiła kilka łyków kawy i moglibyśmy jechać.
Przed szkołą jak zawsze było mnóstwo ludzi.
-Miłego dnia.
-Ta.
Wyszłam z samochodu i ze spuszczona głowa poszłam w stronę szkoły.
-Ej maleńka, poczekaj. -usłyszałam za sobą ohydny głos Foxa.
-Czego? -zatrzymałam się i odwróciłam do niego na pięcie.
-Może, no wiesz zapomnijmy o tym wszystkim. Dziś jest impreza. Może ty i ja. -wskazał najpierw na mnie potem co było takie żałosne...
-Nie. Dzięki. -pokręciłam głową.
-Skarbie... -złapał mnie w talii, a ja znów poczułam to obrzydzenie.
-Zostaw mnie. -próbowałam ode odepchnąć się od niego, ale to, że krzepy nie mam to nie nowość.
-Fox czy ty jesteś głuchy, zostaw ją. -odwróciłam się w stronę A.K. ona jest wszędzie, gdzie są kłopoty.
-A ty co? Obrończyni uciśnionych, czy jak? -zrobił przy tym tak idiotyczny wyraz twarzy, że razem z dziewczyną zaczęłyśmy się śmiać.
-Błagam schowaj tą mordę. -zasłoniłam jego twarz dłonią i chyba poczuł się urażony, bo puścił mnie.
-Jeszcze będziesz inaczej mówić. -zagroził i odszedł.
-Dzięki. -machnęłam głową do A.K. i poszłam do sali.
Lekcje minęły szybko, nawet długa przerwa, Fox minął mnie na niej bez słowa. Wow.
Zastanawiałam się czy powinnam zadzwonić do Michael czy mamy, żeby po mnie przyjrzała, hmm przecież nie mogę widywać się z Michealem i będzie musiała wyjść z pracy.
Zdecydowanie zrobię jej na złość, niech zwalnia się z pracy jak tak bardzo chce.
Napisała mi że spóźni się 10 minut, okay.
Wyszłam przed szkołę i patrzyłam jak uczniowie powoli znikają za bramę.
-Na księcia czekasz?
Eh, znów A.K.
-Chciałabym. Mama się spóźnia.
-Nie potrafisz wrócić sama?
-A ty nie masz co robić? -odwróciłam głowę w jej stronę i uniosłam brwi.
-Moja matka chyba o mnie zapomniała.
-Nie potrafisz wrócić sama? -przedrzeźniłam ją.
-Heh, na twoim miejscu żeby znaleźć przyjaciół byłabym milsza.
-Ty nie jesteś miła.
-Bo nie szukam przyjaciół.
-Więc czemu do mnie mówisz?
Czy to dobrze, że jestem chamska dla szkolnej chuliganiary? I czy w ogóle istnieje takie słowo?
-Ej Brandon nie mam gdzie się podziać do dwudziestej. -odezwała się a ja spojrzałam do kogo. Obok niej stał jakiś chłopak chyba ze starszej klasy.
-Jasne, ale będzie u mnie Cierra.-zaśmiał się.
-Ta głupia hinduska? Ta, dzięki.
-Miłego weekendu. -objął ją ramieniem i poszedł, ale po chwili zatrzymał się kilka metrów od nas i odwrócił.
-Powieść cię?-spojrzał na mnie, a ja nie wiedziałam co powiedzieć.
Wydaje się na miłego, jako jedyny z tej pieprzonej szkoły, ale nie mam zamiaru siedzieć z nim sama w samochodzie.
-Emm, tak, jasne. -uśmiechnęłam się i nie wierząc w to co robię, ruszyłam za nim ciągnąć za ramię A.K.
Niestety nie ruszyła się nawet.
-Nie wsiądę z nim sama do samochodu. -szepnęłam.
-Czemu? -zmarszczyła brwi.
-Eh, będziesz mogła zostać u mnie do dwudziestej. -przekręciłam oczami.
-No nie wiem... -podrapała się po głowie. -Jestem trochę głodna.
-Będziesz mogła wyżreć moją lodówkę. -pociągnęłam ją i tym razem z uśmiechem poszła ze mną.
Na prawdę jej towarzystwo było mi cholernie nie na rękę (nie to że chciałam się uczyć czy coś, nowy odcinek moje serialu dziś wchodzi), ale trochę chciałam zrobić na złość mojej matce. Będzie musiała wyjść na chwilę z pracy, żeby mnie odebrać, a mnie nie będzie.
Heh, wredna jestem.
Siedziałam z tyłu i przysługiwałam się ich rozmowie.
Dziwna jest ta A.K., w szkole z nikim nie gada poza tym swoim komputerowcem a jednak ma znajomych.
-To, Rose, przyjdziesz dziś na imprezę?-odwrócił się do mnie Brandon.
O mój boże, on zna moje imię!
-Em, no ten...
-Sofia, nie będzie zazdrosna? -A.K. uderzyła go w ramię.
Oh, tak rozmawiacie o ludziach których nie znam.
-Rose, to moja miłość od pierwszego wejrzenia. -stwierdził i zaśmialiśmy się.
Co ja mam odpowiedzieć na takie coś?
-Zastanowię się. -próbowałam jakoś za flirtować, ale chyba mi nie wyszło.
-Mam taką nadzieję. -uśmiechnął się i tak, chyba to mały flirt.
-Chodź, jestem głodna. -dziewczyna otworzyła drzwi i wysiadła.
-Do zobaczenia. -uśmiechnął się i o mój boże kocham go.
-Pa. -odwzajemniłam gest i wysiadłam.
-Chodź. -powiedziałam obojętnie i weszłam na posiadłość, a potem do domu, jeszcze nikogo nie ma.
-Ładny dom. -zaczęła się rozglądać.
-Ta.
A.K. to nie powiem, że typowa, ale dziewczyna z bogatego domu, widać to po wszystkim oprócz zachowaniu, więc nigdy nie zaprosiłabym jej do mojego małego mieszkania w Cardiff.
No właśnie co z nim skoro mój ojciec będzie mieszkał w chinach.
Dziewczyna bez skrepowania od razu znalazła lodówkę.
-Jasne czuj się jak u siebie w domu. -wzruszyłam ramionami.
-Brandon to miły chłopak, ale przeleciałby wszystko co się rusza.
O to tak samo ja Leondre. Coś mnie ciągnie do takich chłopaków.
-Ta. -wzruszyłam ramionami i patrzyłam jak lodówka powoli zostaje wyczyszczana.
Taka drobna dziewczyna tyle zje?
A.K. jest dość szczupła, ale nie mogę powiedzieć, że jest chuda, w sumie to chyba ma idealną figurę patrząc okiem faceta. Jest mniej więcej mojego wzrostu, więc nie całe metr sześćdziesiąt, a jej znakiem rozpoznawczym zdecydowanie jest burza loków. Ma długie brązowe włosy, takie jak miałam kiedyś i chyba milion kosmyków włosów, które się w sumie nie kręcą, tylko falują. Make up ma dość mocny, matowa czerwona szminka, brwi, przedłużane rzęsy, kreski, tapeta...az dziwne że wygadał to u niej dobrze, ale w sumie maluję się nie mniej.
-Kogo to? -wskazała na szarą bluzę wisząca na krześle w jadalni.
-Moje przyszłego brata.
-Wezmę. -oznajmiła i zdjęła koszule od mundurku, która zawisła na krześle i założyła bluzę, kiedy ja robiłam herbatę.
-Ile on ma lat?
-18 chyba... Coś takiego. -odwróciłam się do niej.-Weź sobie to jedzenie i chodź na górę.
Poszłyśmy do mojego pokoju, oczywiście przejrzała każdy kąt, serio, nawet szafki otwierała.
-Wygląda jak pokój hotelowy.
-Dzięki. -prychnełam i usiadłam na łóżku.
-Serio, jasne ściany, brązowe meble...
-Mieszkam tu od roku, niestety wyszło tak, że tu zostaję.
-Czemu? -spytała pakując do buzi chleb zamoczony w Nutelli.
-Miałam wrócić do ojca, ale on wyjeżdża do Chin.
-Super, oglądałam dokument o Chinach, pracują tam nawet dzieci.
-Ta, super.
-To idziesz na tą imprezę? Brandon jest chętny. -poruszyła brwiami a ja się zaśmiałam.
-Imprezy nie są dla mnie.
-Widać, ale wiesz alkohol, faceci...
-Co masz na myśli "widać"? Wyglądam jakoś źle?
-Znaczy no wiesz, wyglądasz okay, ale to po prostu widać po zachowaniu, jesteś łatwą ofiarą...
-Oh błagam.-wyrzuciłam ręce przed siebie. -Przecież nie jest ze mną az tak źle.
-Jak zaczepił cię Fox, nawet nie zareagowałaś. -przewróciła oczami.
-Powiedziałam, żeby mnie zostawił.
Na moje słowa dziewczyna zaśmiała się jakbym opowiedziała najśmieszniejszy żart na świecie.
-Przepraszam... -próbowała przestać, ale jej nie wyszło. -Myślisz, że tego się przestraszy?
-Nieee, myślę, że mnie zostawi?
-Błagam... Musisz mocno powiedzieć, żeby spierdalał i tyle, jak wtedy na wycieczce.
-A co jeśli mnie uderzy, czy coś?
-Dlaczego miałby cię uderzyć? -zdziwiła się. -Nie będzie chciał, żeby ośmieszyła go dziewczyna i sobie pójdzie.
-W sumie...
-Kate dobra rada zawsze pomaga.
-Co jeszcze powinnam zmienić?
-Emm. -spojrzała na mnie napychając sobie buzie chlebem z czekoladą.-Musisz być bardziej pewna siebie. Jak idziesz przez korytarz to nie z głową w dole, tylko wysoko uniesioną. Nie pokazuj, że się boisz tylko spraw by inni bali się ciebie.
-Po co mają się mnie bać?
-Taki jest świat, albo pomiatają tobą albo ty pomiatasz nimi.
Cenna uwaga.
Usłyszałam trzask drzwi frontowych.
-Twoi starzy?
-Nie, to chyba mój brat.
Stwierdziłam że napiszę do mamy, pewnie nawet po mnie nie wyjechała.
Siedziałyśmy chwilę rozmawiając o szkole.
W sumie ona nie jest taka zła.
Byłam pewna, że to się stanie... Will wszedł do mojego pokoju nawet nie pukając do drzwi i staną zdziwiony w progu.
Co Williamie to dziwne że mam koleżankę?
-Ou, cześć? Zrobiłem tosty. -uniósł talerz z dwoma grzankami. -Ale chyba zrobię więcej... -spojrzał na A.K.
-Hej, jestem Kate. -podeszła do niego i wyciągnęła dłoń, którą uścisną.
-Will.
-Zrób dużo więcej. -zaśmiała się. -O i pożyczyłam twoją bluzę.
-Nie ma sprawy. -spojrzał na mnie i odstawił talerz na szafkę nocną. Patrzył to na nią to na mnie jakby nie wierzył własnym oczom.
-Will, tosty ci się spalą. -przerwałam ten niezręczny moment.
-No tak. -nadal stał w tym samym miejscu. -Kurwa. -ogarnął się i ruszył wyszedł.
-Przystojny. -przegłosowała szeptem zanim on zdążył zamknąć drzwi.
-Ta. Ciacho. -przewróciłam oczami.
Dziewczyna usiadła na łóżko.
-Ma dziewczynę?
-Nie.
-Jest gejem?
-Widziałam jak prawie rucha się z francuska na biurku, więc chyba nie. A może to była Włoszka... Nie pamiętam.
-Przystojny, wolny, robi jedzenie... Cholera. Biorę go.
-Nie polecam, to pieprzony zdrajca.
-Nie lubisz go?
Wzruszyłam tylko ramionami.
-Wracając...idziesz na imprezę?
-Nie wiem... Po alkoholu robię dziwne rzeczy...
-Rzeczy na które na trzeźwo nie możesz sobie pozwolić, to jest fajne.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale wrócił Loczek z górą tostów i butelką Pepsi. Postawił wszystko na szafce nocnej i usiadł obok nas.
-To... Uczycie się razem? - ugryzł kawałek kanapki.
-Tak. Dziękuję, możesz wyjść?-uniosłam brwi.
-Em, tak, jasne. -odpowiedział zmieszany i tak jak prosiłam wyszedł.
-Mówią, że to ja jestem suką... -zaśmiała się A.K.
-Właściwie dlaczego mówią do ciebie A.K., masz na imię Kate, a to jakoś nie pasuję.
-Nigdy się tego nie dowiesz.
Zjadłyśmy nasz dzisiejszy obiad i dziewczyna namówiła mnie na imprezę, właściwie sama się namówiłam z myślą, że wkurzy to mamę.
-Napisze do Brandon żeby przyjechał bez tej dziwki Cierry. -oznajmiła.
Nie lubię gdy ktoś jest wulgarny, a A.K. jest najbardziej wulgarna dziewczyną jaką znam.
-Tak to ty jesteś suką...
-Ej mogłabyś mi pożyczyć coś na imprezę? Nie mam kluczy do domu a muszę jakoś wyglądać.
-Tak, możesz sobie pogrzebać w szafie.
Mam milion rzeczy, które powinny być ładne, ale potem twierdziłam, że wyglądam w tym źle i chowałam gdzieś na końcu szafy.
A.K. wyjmowała z mojej szafy wszystko, oglądała potem znów coś brała i tak jakieś pół godziny.
W końcu coś tam wygrzebała.
-Masz założysz to. -rzuciła we mnie jakimiś ciuchami, a ja się im przyjrzałam.
-To?! Przecież to jest... widać moje nogi i cały tyłek...
-O, dziewica się odezwała.-spiorunowałam ją wzrokiem. -Żartuje, będziesz w tym wyglądała dobrze.
-Nie ma mowy.
-Nie, wkładasz to i tyle.
-Nie.
-Brandonowi się spodoba... -zaśpiewała.
Czy ja w ogóle chce żeby mu się podobało? Oczywiście fajnie podobać się jakiemuś chłopakowi, ale wiadomo o co chodzi... Przecież ja nie pozwolę mu się nawet dotknąć.
-Dobra. -zabrałam od niej ciuchy i poszłam do łazienki gdzie jako tako się ogarnęłam.
Nie czuję się dobrze w tych ubraniach, właściwie czuję się fatalnie.
-I jak? -wróciłam do pokoju, gdzie przebierała się A.K.
-No... Jakbym była facetem to bym cię...
-Nie kończ. -skrzywiłam się, a ona zaśmiała.
Przyjrzałam się jej i no oczywiście, że wyglądała lepiej ode mnie.
***
Przyjechał po nas Brandon, tak jak chciała A.K. "bez tej dziwki Cierry". Mama spytała się czy wychodzę, co było głupie, bo zakładałam wtedy buty, odpowiedziałam, że tak i szybko wyszłyśmy.
-Moja koleżanka i moja dziewczyna. -zaśmiał się Brandon, który opierał się o samochód.
-A która to która?
-Sorry A., ale znam cię za dobrze żebym się w tobie zakochał.
-Dobra wsiadaj idioto. -popchnęła go za kierownicę.
Wsiedliśmy do samochodu i po dziesięciu minutach zatrzymaliśmy się pod domem, w którym była impreza.
Muzyka, krzyki i mnóstwo ludzi.
Gdy weszliśmy do środka A.K. od razu zniknęła w tłumie, a ja zostałam z Brandonem. SAMA.
-To co? Napijemy się?
Oczywiście, że nie wypije.
-Em... Jasne.
Chłopak złapał mnie w talii i zaczął prowadzić do kuchni.
Na początku jego ręka paliła mnie w skórę, ale po chwili się przyzwyczaiłam.
-Zrobię ci drinka. -oznajmił, a ja przytaknęłam chociaż wolałbym piwno. Nienawidzę smaku wódki.
Jedyne drinki, kóre mi smakują to te Charliego, ale teraz niech się pierdolą.
Usiadłam na blacie, a chłopak po chwili podał mi drinka.
Jest mega przystojny i to chyba mój gust, wysoki, blondyn z niebieskimi oczami.
-Uczysz się u nas dopiero od tego roku?-staną obok mnie.
-Mhm.
-Dlaczego się przeniosłaś? Nasza szkoła to gówno. -zaśmialiśmy się.
-Ta... Długa historia, jakoś przeżyję w waszej szlole.
-Z Kate jakoś poradzisz sobie z tym Foxem.
-Co? Skąd wiesz...
-Całej szkole się chwali, że na niego lecisz, a wszyscy wiedzą, że to idiota.
-Żeby było czym się chwalić...
-No wiesz... -odstawił swojego drinka i staną między moimi nogami. -Jesteś śliczna. -położył dłonie na moich udach, a mnie przeszedł przyjemny dreszcz. -Noi jeżeli jesteś taka jak Kate, zdobycie ciebie graniczy z cudem.
-Dlaczego mam być taka jak ona?- szepnęłam, bo on był tak blisko i z takim porządaniem na mnie patrzył...
-Bo jesteś jej jedyną koleżanką.
-My nie jesteśmy koleżankami.
Dlaczego my rozmawiamy o A.K.?
-Tylko z tobą rozmawia w szkole. -przybliżył swoje usta do mojej szczęki i delikatnie musnął moją skórę.
W tym momencie przypomniały mi się słowa A.K., że on przeleciałby wszystko co się rusza...
-Chcesz mnie przelecieć? -spytałam i miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
Tak to ja Rose.
Chłopak spojrzał na mnie z ogromnym uśmiechem przylepionym do twarzy.
-Co to za pytanie? -przeniósł swoje dłonie na moją talię. -Oczywiście że tak. -zaśmiał się, a podejrzewam, że zrobiłam się blada jak ściana. -Nie martw się, przyjaciele A.K. to moi przyjaciele.-wyjaśnił i szybko pocałował mnie w usta. Uśmiechnęłam się i postanowiłam posunąć o krok dalej, złapałam jego twarz w dłonie i złączyłam nasze usta.
Od razu pomyślałam o Leo, nie wiem czy było mi go żal, że on nadal się o mnie stara czy było mi żal siebie, że nie czuję tego, co czułam, gdy całowałam Leo...
-Rose? -usłyszałam głos Leo w mojej głowie, co było dziwne, bo całowałam Brandona i nie mogłam wtedy myśleć o Devriesie, nie ma mowy. Spieprzaj z mojej głowy!
-Rose! -nagle Brandon został ode mnie brutalnie odciągnięty, a ja o mało nie spadłam z blatu.
Oblizałam wargę i zorientowałam się o co chodzi. Przede mną stał Brandon, a jeszcze bliżej mnie Leondre we własnej osobie.
-Co ty robisz?!-krzyknął na mnie jakbym zrobiła coś złego. Pf.
-To ja was zostawię. -stwierdził i ulotnił się Brandon.
Zeskoczyłam z blatu i chciałam sobie pójść, ale Devries przetrzymał mnie za ramię.
-Najpierw ten ćpun a teraz on?! -odwrócił mnie do siebie.
-Właściwie to jeszcze przed nimi był agresywny dupek, kojarzysz może? -spytałam sarkastycznie i już nie był taki pewny siebie, gdy ja odważnie patrzyłam mu w oczy on spuścił wzrok.
-Mówię ci poraz kolejny, że ja nic nie zrobiłem.
-Możesz mówić co chcesz, ale ja ci nie wierzę.
-Po prostu... Porozmawiajmy. -poprosił patrząc na mnie swoimi smutnymi oczami.
O nie nie nie kochany, już od dawna na mnie to nie działa.
-Nie czuję takiej potrzeby, wybacz. -chciałam odejść, ale jeszcze na chwilę mnie zatrzymał.
-Cieszę się, że zostajesz.
-Ta. Niedługo. -sięgnęłam jeszcze po mojego drinka i odeszłam.
Boże jak ja go nienawidzę.
Wypiłam pozostałość napoju jednym duszkiem i stwierdziłam, że chcę się porządnie napić.
Poszłam szukać więcej alkoholu, złapałam po drodze Brandona, który trzymał w dłoni butelkę, na pewno taniej, wódki i zaciągnęłam go na kanapę w salonie.
-Poczekaj kochana, pójdę po coś do zapicia.
Co tam będę na niego czekać, odkręciłam butelkę z nadzieją, że wypije kilka łyków, ale już po pierwszym zapiekło mnie gardło i miała ochotę to wypluć. Skrzywiłam się i wytarłam buzie.
-Spokojnie, bo się upijesz. -zaśmiał się Brandon i usiadł obok mnie kładąc moje nogi na swoich udach.
-Chcę się upić i zasnąć gdzieś pod stołem.-zaszlochałam.
-Wow, co to był za chłopak? -zaczął nalewać pepsi do czerwonych kubków, podał mi jeden, a drugi wziął sobie.
-Jestem za trzeźwa żeby o tym rozmawiać...
-Więc pijmy!-podał mi butelkę. -Panie przodem.
-Twoje zdrowie. -uniosłam szkło, a potem upiłam łyk. -Cholera.
Chłopak zrobił to samo.
Stwierdziłam, że jeżeli chcę się upić to musimy pić szybko i tak też zrobiliśmy, piliśmy łyk po łyku. Już byłam lekko...trochę bardzo lekko wstawiona i zobaczyłam, że Leondre nam się przygląda. Cholerny dupek.
-Chcesz żeby był zazdrosny?-zakręcił butelkę, która była w połowie pusta.
-Chcę żeby poczuł się tak jak ja. -szybko usiadłam na jego kolanach i zaczęliśmy się całować. Szybko, namiętnie, noi wydawało mi się, że to wyglądało seksownie, ale wszyscy wiemy jak wyglądają ludzie prawie ruchający się na imprezach.
Tymi ludźmi byliśmy teraz ja i Brandon.
-Rose co ty robisz do cholery! -usłyszałam w momencie kiedy zostałam odciągnięta od chłopaka.
Oczywiście wiadomo kto to był.
-Nie widać? -zaśmiałam się prosto w jego twarz.
-Chodź idziemy do domu. -złapał mnie za rękę i pociągnął, ale zaczęłam się opierać.
-Puszczaj mnie!
-Nie słyszałeś? Powiedziała żebyś ją zostawił. -Brandon stanął nad nim, a że górował na Devriesem nie było już rozmowy.
-Jak sobie chcesz. -warknął i odszedł.
-Piąteczka. -wystawił dłoń, a ja zadowolona jak dziecko przybiłam mu piątkę
-Dopijmy butelkę.
Śmialiśmy się i piliśmy, aż wypiliśmy. Świat już wirował przed moimi oczami, tak, że nie mogłam nawet utrzymać głowy w pionie.
-To opowiadaj.- rozkazał i poparł to beknięciem.
-Fuuu! -zaczęłam machać ręką żeby usunąć smród alkoholu chociaż i tak czułam go cały czas. -Dobra, ale to sekret i jak komuś powiesz, to upierdolę ci nogę.
-Zrobimy tak. Ty mi coś opowiesz, a ja tobie, okay?
-Okay.-zgodziłam się, oparłam się o jego bok plecami i położyłam głowę na jego ramieniu. -To był Leondre Devries.
-Leondre Devries to gwiazda kochana, wszyscy go znają.
-Nie przerywaj mi, ja ciebie proszę.
-Przepraszam.
-No, byliśmy ze sobą cały rok, no prawie.
-Prawie to też rok. -stwierdził pijackim głosem.
-Miałeś nie przerywać.
-Przepraszam.
-Na początku było dobrze, ale po pewnym czasie zobaczyłam, że coś jest z nim nie tak. Na początku to było picie. Jak szesnastoletni chłopak może co weekend chlać tyle wódy? -spojrzałam na niego, ale nie oczekiwałam odpowiedzi. -Potem z każdym kolejnym tygodniem stawał się coraz bardziej zazdrosny, aż w końcu agresywny. Były to takie drobne gesty, szarpanie, ściskanie nadgarstków, zapomniałam wspomnieć o tym, że kilkukrotnie mnie zdradził... Mimo, że robił te wszystkie rzeczy to nie miałam do niego żalu, obwiniałam siebie. Myślałam, że to ja robię coś nie tak, że po prostu muszę zasłużyć na niego. Głupia jestem wiem. -wzruszyłam ramionami. -W końcu dostrzegłam, że ten związek jest chory i chciałam z nim zerwać, nie byłam jeszcze tego pewna, w głębi duszy myślałam, że jak się rozstaniemy to się ogarnie i po pewnym czasie znów do siebie wrócimy. Myliłam się, bo on nigdy się nie zmieni. Gdy to usłyszał chciał mnie uderzyć. -usiadłam prosto i zaczęłam płakać. -Rozumiesz? Chciał mnie uderzyć.
Chłopak objął mnie i przytulił do swojego ramienia.- Najgorsze jest to, że nie wiem czy kiedykolwiek poczuję się przy kimś tak samo dobrze jak przy nim, bo mimo wszystko ciągle pamiętam te dobre chwile.-wytarłam dolną powiekę.-A ty? Ciebie też ktoś chciał uderzyć? -spytałam co było głupie, ale byliśmy pijani więc nie zwróciliśmy na to uwagi.
-Nie. Miałem dziewczynę przez trzy lata, kochałem ją, wiesz? -spojrzał na mnie i zaczął plątać palce w moje włosy. -A ona mnie zdradziła. Ta dziwka zdradziła mnie z moim najlepszym kumplem, ty to rozumiesz? -spojrzałam na niego, płakał tak samo jak ja.
-A to wredna...
-No, kurwa, ale oni nie całowali się, oni uprawiali seks, rozumiesz to?
-Nie... -przekręciłam głowę z niedomierzeniem.
-Tak. Tak, robili to. -pokiwał energicznie głową.-Kochasz kogoś, planujesz z nim przyszłość, a on. -pstryknął palcami. -Od tak to wszystko przekreśla.
-Miłość jest do dupy.
-Miłość jest chujowa.
-Już nigdy w życiu się nie zakocham.
-Ja też. Ty go kochałaś? -spojrzał na mnie.
-Nie wiem, chyba nie, nie znam tego uczucia, ale był dla mnie cholernie ważny. -zamyśliłam się. -Będę rzygać.
-Łazienka jest na górze.
Pamiętam tylko jak próbowałam wstać i w końcu przy pomocy chłopaka udało mi się, a potem film mi się urwał.
*KATE*
Impreza była całkiem fajna, ale bywałam na lepszych.
Ale hej! Nie ma co narzekać alkohol za free.
Jak co imprezę w moich żyłach zamiast krwi płynęła wódka.
Tańczyłam z jakimś typem, ale zobaczyłam Rose wspinającą się po schodach, ona nie szła, praktycznie wciągała się po ramię.
Kurwa, muszę ją zgarnąć, jak się zabije będzie na mnie. Nie chce mieć nieumyślnego spowodowania śmierci w papierach.
Chociaż... Nikt nie musi wiedzieć, że ją znam. Nie no, muszę jej pomóc. Szybko poszłam w jej stronę, co było trudne, bo byłam już wstawiona.
-Rose! Kurwa, zatrzymaj się!
Nawet nie zwróciła na mnie uwagi tylko wepchnęła się jakiejś lasce w kolejkę do toalety.
-Ej co jest?!
-Radzę ci znaleźć inną łazienkę. -podeszłam do niej.
-Tu nie ma innej. -stwierdziła oburzona.
-Przykro mi, a teraz spierdalaj. -machnęłam ręką i weszłam do toalety.
Blondynka dosłownie leżała na muszli klozetowej.
-Oh Rose, nie rzygaj, trzymaj fason.
-Zamknij się.
-Dobra, więc zrób to szybko i znajdę ci jakąś podwózkę. -usiadłam na pralce i zebrałam jej włosy w dłonie na wszelki wypadek i ten wypadek w końcu nadszedł.
-To nie miało tak być, miałam się najebać i zasnąć pod stołem. -prawie się rozpłakała. Wyglądała okropnie.
-Nie rycz.
-Będę! Moje życie jest chujowe, bo zachciało mi się miłości... Brandon mówi, że miłość jest chujowa, mógł mi powiedzieć to rok temu.
-Oh Brandon to idiota. Nie słuchaj go. -machnęłam ręką.
-On ma świętą racje.
-Jesteś pijana.
-Nie jestem. Devries to pieprzony idiota, nienawidzę go, kiedyś wybije mu zęby, przyrzekam.
Doskonale wiedziałam kim jest Devries, nie miałam okazji go poznać, ale często pojawia się na imprezach i jest gwiazdą, każdy w tym mieście go zna.
-Dobrze pomogę ci, tylko się uspokój.
Usłyszałam pukanie do drzwi i wstałam żeby odprawić tą osobę.
Wyszłam zamykając za sobą drzwi, żeby ta osoba nie widziała mojej zarzyganej koleżanki i miałam rację, bo przed drzwiami stał Devries we własnej osoby.
-Ona nie chce cię widzieć. -powiedziałam szybko i zasłoniłam swoim ciałem drzwi.
-Kto? -zmarszczył brwi, najwyraźniej nie wiedział, że tam jest Rose. -Rose tam jest?!
Oj chyba już się dowiedział.
-Pff, niee. -próbowałam się wymigać. -W ogóle jaka Rose? Ja nie znam żadnej Rose...
-Daj mi tam wejść. -podszedł bliżej i chciał mnie przesunąć, ale zaparłam się.
-Nie ma mowy. -pokręciłam głową. -Ona nie chce cie widzieć.
-Wiem, że jest pijana, zabiorę ją do domu. -uniósł dłonie jakby chciał mnie uspokoić. Wyglądał na zmartwionego, ale solidarność jajników, to jednak solidarność jajników.
-Nigdzie nie wejdziesz. -powiedziałam powoli.
-Ugh jesteś gorsza od niej... -poczochrał swoje włosy, co było słodkie, ale potem zaczął się ze mną szarpać, co było już mniej urocze.
Chciałam go uderzyć, ale przytrzymał moje nadgarstki.
-Zostaw mnie!!! -wrzasnęłam na cały dom i po tym już mnie puścił.
-Okay, dzwonię do jej brata.
-Okay. -zgodziłam się i usiadłam po turecku opierając się placami o drzwi jak jakiś strażnik.
Devries faktycznie z kimś rozmawiał, a ja w sumie cieszyłam się, że dzwoni po Willa, bo sama bym jej stąd nie ewakuowała.
Kiedy skończył usiadł tak jak ja tylko przy ścianie i wysoko uniósł brodę.
Will przyjechał szybko, bo po niecałych piętnastu minutach.
Gdy zauważyłam go na schodach, wstałam łapiąc się klamki, bo czułam się jeszcze bardziej pijana. Miał na sobie spodenki koszykarskie, pognieciony t-shirt, czarną bluzę, a jego oczy były zaspane. Wyglądał jakby właśnie wyszedł z łóżka i pewnie tak było.
-Siema. Dzięki, że zadzwoniłeś. -podał rękę Devriesowi.
-Nie chciała mnie wpuścić. -wskazał głową na mnie.
-Rose cię nie lubi.
Oboje westchnęli i nie miałam pojęcia dlaczego.
-Kate, Rose mnie lubi, mogę tam wejść? -Will powiedział do mnie jak do dziecka.
-Nie lubi cię, bo jesteś pieprzonym zdrajcą. -powiedziałam patrząc w jakiś punkt, który widziałam kątem oka. -Ale zrobiłeś mi tosty, więc jesteś spoko. -poklepałam go po ramieniu i odsunęłam się od drzwi.
Trochę bałam się, że zobaczymy tam zarzyganą Rose, ale gdy Will otworzył drzwi, dziewczyna zwinięta w kulkę siedziała oparta o pralkę i prawdopodobnie spała...albo umarła.
-Chodź tu. -szepnął Will i wziął ją na ręce.-Kate, zaprowadzisz mnie do drzwi? -ładnie poprosił, więc zaczęłam go prowadzić. -Chodź, tu jest samochód, w bluzie mam kluczyki, otworzysz go? -instruował mnie ciągle tak miłym głosem, że..
O matko. Zrobiłam to o co poprosił, potem otworzyłam tylne drzwi, położył Rose na siedzenia i przykrył ją swoją bluzą. -Dziękuję. -okrążył samochód i otworzył drzwi pasażera. -Wsiadaj. -machnął ręką.
Jest pierwszym chłopakiem, który otworzył mi drzwi... Mogę za niego wyjść?
-Nie będę robić ci problemu...Jakoś sobie poradzę. -powiedziałam chociaż w głowie miałam "ucieknijmy razem gdzieś na koniec świata".
-Nie zostawię cię tu pijanej, więc albo sama wsiądziesz albo wciągnę cię siłą.
Oh błagam wyciągnij mnie siłą.
Myślałam tylko o tym żeby iść prosto, ale niestety mi nie wyszło i wpadłam na maskę samochodu, co było ugh, czemu teraz musiałam pić. Mogłam wyrwać Willa (jebać mojego chłopaka), a wątpię, że lubi pijane dziewczyny.
W końcu wsiadłam do auta, a on zamknął za mną drzwi. Chwilę rozmawiał z Devriesem a potem wsiadł na miejsce kierowcy, poprawił bluzę, która przykrywała Rose i ruszył.
Przyjechał po nią w środku nocy, zaniósł do samochodu, przykrył ją swoją bluzą i jeszcze wiezie mnie do domu.
O jezusie.
Dlaczego mój brat taki nie jest?
Podałam mu swój adres chociaż wcale o niego nie prosił i jechaliśmy w ciszy.
Pierwszy raz było mi głupio: to ja namówiłam ją na tą imprezę, zostawiłam, a Will musiał zrywać się z łóżka.
-Sorry, no wiesz, za TO.
-Nie ma sprawy, uwierz mi, że to jeszcze nic. Po prostu jeżeli będzie następny raz to od razu dzwoń po mnie.
Kiwnęłam głową i zatrzymaliśmy się pod moim domem. Chwilę siedziałam patrząc przed siebie.
-Dzięki. -otworzyłam drzwi i wyszłam.
**********************************
Zabijcie mnie.
Tak, wiem, to co tu się dzieje to totalna patola.
Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
Oczywiście muszę się głupio wytłumaczyć, no bo jak. Mianowicie, moje życie prywatne jest gdzieś poniżej zera w skali nerda, co za tym idzie blog został odłożony na trzeci/czwarty plan.
No wiecie staram się jakoś ogarniać swoje życie: szkoła, życie prywatne i blog.
Mam tyle na głowie w tym roku, że no. Po prostu nie mam nawet minimum czasu na bloga.
Postaram się żeby następny rozdział był jakoś w tygodniu/ najpóźniej pod koniec i no.
Jeszcze raz przepraszam ;((
Ps.: Jeżeli komuś się nudzi zapraszam na mojego starego bloga bloga http://welcomebam.blogspot.com/
-Kate xx
Michael wyszedł z pokoju, a ja próbowałam sobie ogarnąć jaki dzisiaj dzień i stwierdziłam, że muszę się zobaczyć z ojcem.
Szybko wstałam z łóżka założyłam wczorajsze ubrania, zasnęłam w bieliźnie, bo zazwyczaj Michael nie wchodzi do swojego pokoju jak tu śpię.
Matko, mógł zobaczyć mój spasiony brzuch... Nieee, przecież byłam przykryta po sam nos.
Weszłam do salonu, gdzie Michael robił coś w kuchni.
Ten niezręczny moment.
Ciekawe czy pamięta nasz...pocałunek.
-Dzień dobry.
-O wstałaś, zrobię ci płatki.
-Nie dzięki, chyba powinnam spotkać się z ojcem. Zadzwonię po Willa.
Chłopak wszystko odłożył i spojrzał na mnie.
-Ja mogę cię zawieść...
-Nie będę cie wykorzystać...-odwróciłam wzrok.
-Jeżeli chodzi o wczoraj... Przepraszam, że musiałaś mnie widzieć w takim stanie...
Czyli nie pamięta, uf.
-Nie ma sprawy, to nie pierwszy raz.-szybko mu przerwałam.
-Wiem, ale wczoraj pewnie chciałaś ze mną porozmawiać, a ja... No. Odwiozę cię, wszystko jest okay. Później możemy spędzić razem czas i porozmawiać.
-Dlaczego to dla mnie robisz? -spytałam, bo tak na prawdę nawet dla mnie to była zagadka.
-Ale co?
-To. Wszystko.
-Rosie, sam kiedyś byłem w trudnej sytuacji, gdy nikt nie stoi po twojej stronie, wiem jak to jest. -podszedł bliżej. -Mogę cię przytulić?
-Jasne. -wtulił się we mnie.
On czuł się jak najbardziej swobodnie, za to ja byłam spięta i tylko lekko go objęłam rękoma.
-Jesteśmy już o krok dalej.
Żeby tylko.
-Tak, czasem potrzebuje żeby ktoś mnie przytulił.- powiedziałam tylko dlatego, że nie wiedziałam co mam powiedzieć.
-Mich, może moglibyśmy pojechać do domu Willa po jakieś ciuchy? Nie chcę iść w śmierdzącej bluzce.
-Jeżeli chcesz mogę dać ci coś do przebrania, co ty na to? -spojrzał na mnie.
-Dziękuję. -wydusiłam uśmiech i poszłam z nim do pokoju. Okazało się, że zostawiłam u niego jakąś bluzkę, więc dał mi tylko swoją bluzę i poszłam się ogarnąć. Chyba muszę iść bez makijażu.
-Umówiłem cię za pół godziny w twoim barze. -oznajmił, gdy wyszłam z łazienki.
-Do czego to doszło, że mam menadżera. Ojciec nie wyjechał z miasta?
-Na to wygląda. Chcesz coś do jedzenia?
-Y-y, zjem coś z ojcem. Twoja bluza jest ogromna. -stwierdziłam unosząc ręce w bok.
-Nie, to ty jesteś ogromna. -odwrócił głowę i uśmiechnął się, a ja dosiadłam się do stołu.
-Mama coś mówiła?
-Tylko to, że nie pozwala zostawać ci u mnie na noc.
-Eh, wracamy do czasów sprzed rozprawy. -przewróciłam oczami.
-Nie możesz mieć jej tego za złe, mam dwadzieścia dwa lata, wiesz co ludzie od razu myślą.
-Tak... Nienawidzę tego.
-Ja też, ale nic na to nie poradzimy.
Michael dokończył swoje śniadanie, zawiózł mnie do jogurtownii, a sam pojechał zrobić zakupy.
Kiedy weszłam do lokalu ojciec już tam był. Wstał gdy podeszłam i mnie przytulił.
-Cześć córcia.
-Hej.-zajęliśmy miejsca.
-Chcesz coś?
-Nie dziękuję, jadłam u Michaela.
-Mama pozwala zostawać ci u niego na noc. -nic nie odpowiedziałam więc kontynuował. -Wczoraj... Tak mi przykro, że przez to przeszłaś.
-Nie...
-Nie mogę sobie wybaczyć, że mnie wtedy nie było. Gdybym wiedział co się dzieje nic by się nie stało. Miałabyś wtedy normalne życie.
Więc teraz mam nienormalne... Okay.
-Tato, to nic by nie zmieniło.
-Nie możesz tego wiedzieć. Chciałem żebyś znów zamieszkała ze mną i żałuję, że nie wyszło.
-Dlaczego nie mówiłeś, że wyjeżdżasz?
-Eh, wtedy być była przeciwko.
Rozmowa z ojcem była dziwna. Nie było tak jak kiedyś, że rozmawialiśmy swobodnie, krępowałam się. Ciągle mówił o tym, że chciałby mnie zabrać ze sobą, jakby chciał żeby wyjechała wbrew wyrokowi sądu. Na koniec podziękowałam mu za wszystko co dla mnie zrobił, bo na prawdę jestem mu wdzięczna za te trzy lata, i przyjechał po mnie Michael.
Chłopak chciał kupić sobie jakieś spodnie więc zajechaliśmy do galerii, szybko poszło, wziął pierwsze czarne jeansy i je kupił. Stwierdziłam, że przy okazji kupię jakieś kosmetyki, które są na wyczerpaniu, zawsze jest tak, że wszystko kończy się w tym samym czasie.
Kupiłam puder, podkład, nową pomadkę i lakier, który wybrał mi Michael -fioletowy.
-Boże dlaczego zachciało mi się tych spodni? -chłopak uniósł ręce gdy byliśmy na parkingu podziemnym
-Bo masz platfusa i wypierdoliłeś się na prostej drodze. -wzruszyłam ramionami. -D13. Tutaj. -wskazałam na samochód i wsiedliśmy do niego.
Pod domem byłam przed osiemnasta.
-Wejdziesz?
-Nah, twoja mama była wściekła.
-Więc zostawiasz mnie samą, tchórzu?-spojrzałam na niego i uniosłam brwi.
-Miłej rozmowy. -rozbawiony położył dłoń na moim ramieniu.
-Jakby coś się stało... Zawieź moje prochy na Ibizę i połóż na jakiejś zajebistej plaży.
-Załatwione. -wystawił dłoń, a ja przybiłam mu piątkę i wyszłam.
To będzie ciężka rozmowa.
Otworzyłam powoli drzwi przygotowując się na najgorsze.
-Rose? Możesz tutaj? -usłyszałam surowy ale spokojny głos mojej matki.
Najpierw wystawiłam głowę, a gdy zobaczyłam wszystkich, zdjęłam buty i poszłam do stołu.
-Hej. -uniosłam dłoń i usiadłam na swoim miejscu obok Willa.
-No więc... Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszymy, że zostajesz z nami, ale są jednak jakieś zasady.
-A mianowicie?
-A mianowicie chodzi o Michaela, on ma dwadzieścia dwa lata i nie powinnaś u niego nocować, jest sześć lat starszy, więc nie powinnaś się nawet z nim spotykać.
Zmarszczyłam brwi.
-Skoro to jest RODZINA to powinniśmy razem ustalić zasady, wiecie każdy wyrazi swoje zdanie, zobaczymy kto jest za i przeciw i...
-Właściwie już to zrobiliśmy. -spojrzałam na nią z niedowierzaniem. -Myślimy też, że powinnaś się spotkać z terapeutą, oczywiście z lekarzem, które przepiszę ci leki na ten sen i nie wiem może chcesz porozmawiać o tym...wszystkim, no wiesz, myślę że to będzie dla ciebie dobre.
Nie wierzyłam w to co właśnie usłyszałam.
-Proszę? Po pierwsze jak możecie wiedzieć co jest dla mnie dobre?! Przez ostatnie trzy miesiące prawie nie rozmawiamy! Nagle dowiedzieliście się wszystkiego i już wiecie co jest dla mnie dobre... -zaśmiałam się gorzko. -Nie rozbawiajcie mnie. Po drugie w żadnym wypadku nie mam zamiaru zrywać znajomości z Michaelem, i wierzcie wy też tego nie chcecie, jest jedyną osobą której ufam i jeżeli zabronisz mi się z nim widywać wyjdę i już nigdy mnie nie zobaczysz. Przysięgam. Tylko on może mi pomóc... -wstałam ze spuszczoną głową.
-A ty jesteś pieprzonym zdrajcą. -zwróciłam się jeszcze do Willa i poszłam do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i miałam cholerną ochotę spuścić go w kiblu.
Złapałam poduszkę, przycisnęłam ją do twarzy i zaczęłam krzyczeć. W końcu upadłam na ziemie.
-Nienawidzę ich. -zalałam się łzami.
Michael pomógł im na rozprawie, nawet nie wiedzą jak bardzo mi pomógł, a dalej są przeciwko niemu.
Gdyby nie on jestem pewna, że już nie byłoby mnie na tym świecie.
-Rose możesz otworzyć? -usłyszałam Willa.
-Nie! Wypierdalaj!!
-Nie płacz...porozmawiajmy.
-Nie słyszałeś?! Spierdalaj!
***
Obudziłam się na podłodze o godzinie czwartej trzydzieści.
Supcio. Nie mam już tabletek więc każda noc będzie teraz męczarnia.
Poczułam ogromy ból głowy więc wzięłam tabletki, które zawsze trzymam w szafce nocnej. Zrobiłam wszystkie poranne czynności i udało mi się nawet pomalować paznokcie lakierem wybranym przez Micha.
Założyłam koszulę i krawat od mundurka a do tego zwykłe spodnie jeansowe. Nie mam zamiaru nosić spódnicy.
Robiłam sobie płatki kiedy mama zeszła na dół.
-Dzień dobry Rose, jeżeli chodzi o wczoraj...
-Słyszałam co powiedziałaś.
-Och, okay, super. Pójdę się ubrać.
Chyba wzięła moje słowa, za zgodę na jej zasady. Heh. Przykro mi.
W końcu przyszedł Will z Georgem, przepychali się trochę na schodach. Fajnie widzieć że ich kontakty są lepsze.
-Dzień dobry!
-Cześć Rose.
Uśmiechnęłam się tylko, zabrałam swoją miskę z płatkami i usiadłam przy stole.
-Wiesz... Wieczorem wychodzę ze znajomymi, nie będzie ani Charliego ani Leo, może chcesz...
-Nie, dzięki. -wzruszyłam ramionami i dokończyłam swoje płatki. Mama wypiła kilka łyków kawy i moglibyśmy jechać.
Przed szkołą jak zawsze było mnóstwo ludzi.
-Miłego dnia.
-Ta.
Wyszłam z samochodu i ze spuszczona głowa poszłam w stronę szkoły.
-Ej maleńka, poczekaj. -usłyszałam za sobą ohydny głos Foxa.
-Czego? -zatrzymałam się i odwróciłam do niego na pięcie.
-Może, no wiesz zapomnijmy o tym wszystkim. Dziś jest impreza. Może ty i ja. -wskazał najpierw na mnie potem co było takie żałosne...
-Nie. Dzięki. -pokręciłam głową.
-Skarbie... -złapał mnie w talii, a ja znów poczułam to obrzydzenie.
-Zostaw mnie. -próbowałam ode odepchnąć się od niego, ale to, że krzepy nie mam to nie nowość.
-Fox czy ty jesteś głuchy, zostaw ją. -odwróciłam się w stronę A.K. ona jest wszędzie, gdzie są kłopoty.
-A ty co? Obrończyni uciśnionych, czy jak? -zrobił przy tym tak idiotyczny wyraz twarzy, że razem z dziewczyną zaczęłyśmy się śmiać.
-Błagam schowaj tą mordę. -zasłoniłam jego twarz dłonią i chyba poczuł się urażony, bo puścił mnie.
-Jeszcze będziesz inaczej mówić. -zagroził i odszedł.
-Dzięki. -machnęłam głową do A.K. i poszłam do sali.
Lekcje minęły szybko, nawet długa przerwa, Fox minął mnie na niej bez słowa. Wow.
Zastanawiałam się czy powinnam zadzwonić do Michael czy mamy, żeby po mnie przyjrzała, hmm przecież nie mogę widywać się z Michealem i będzie musiała wyjść z pracy.
Zdecydowanie zrobię jej na złość, niech zwalnia się z pracy jak tak bardzo chce.
Napisała mi że spóźni się 10 minut, okay.
Wyszłam przed szkołę i patrzyłam jak uczniowie powoli znikają za bramę.
-Na księcia czekasz?
Eh, znów A.K.
-Chciałabym. Mama się spóźnia.
-Nie potrafisz wrócić sama?
-A ty nie masz co robić? -odwróciłam głowę w jej stronę i uniosłam brwi.
-Moja matka chyba o mnie zapomniała.
-Nie potrafisz wrócić sama? -przedrzeźniłam ją.
-Heh, na twoim miejscu żeby znaleźć przyjaciół byłabym milsza.
-Ty nie jesteś miła.
-Bo nie szukam przyjaciół.
-Więc czemu do mnie mówisz?
Czy to dobrze, że jestem chamska dla szkolnej chuliganiary? I czy w ogóle istnieje takie słowo?
-Ej Brandon nie mam gdzie się podziać do dwudziestej. -odezwała się a ja spojrzałam do kogo. Obok niej stał jakiś chłopak chyba ze starszej klasy.
-Jasne, ale będzie u mnie Cierra.-zaśmiał się.
-Ta głupia hinduska? Ta, dzięki.
-Miłego weekendu. -objął ją ramieniem i poszedł, ale po chwili zatrzymał się kilka metrów od nas i odwrócił.
-Powieść cię?-spojrzał na mnie, a ja nie wiedziałam co powiedzieć.
Wydaje się na miłego, jako jedyny z tej pieprzonej szkoły, ale nie mam zamiaru siedzieć z nim sama w samochodzie.
-Emm, tak, jasne. -uśmiechnęłam się i nie wierząc w to co robię, ruszyłam za nim ciągnąć za ramię A.K.
Niestety nie ruszyła się nawet.
-Nie wsiądę z nim sama do samochodu. -szepnęłam.
-Czemu? -zmarszczyła brwi.
-Eh, będziesz mogła zostać u mnie do dwudziestej. -przekręciłam oczami.
-No nie wiem... -podrapała się po głowie. -Jestem trochę głodna.
-Będziesz mogła wyżreć moją lodówkę. -pociągnęłam ją i tym razem z uśmiechem poszła ze mną.
Na prawdę jej towarzystwo było mi cholernie nie na rękę (nie to że chciałam się uczyć czy coś, nowy odcinek moje serialu dziś wchodzi), ale trochę chciałam zrobić na złość mojej matce. Będzie musiała wyjść na chwilę z pracy, żeby mnie odebrać, a mnie nie będzie.
Heh, wredna jestem.
Siedziałam z tyłu i przysługiwałam się ich rozmowie.
Dziwna jest ta A.K., w szkole z nikim nie gada poza tym swoim komputerowcem a jednak ma znajomych.
-To, Rose, przyjdziesz dziś na imprezę?-odwrócił się do mnie Brandon.
O mój boże, on zna moje imię!
-Em, no ten...
-Sofia, nie będzie zazdrosna? -A.K. uderzyła go w ramię.
Oh, tak rozmawiacie o ludziach których nie znam.
-Rose, to moja miłość od pierwszego wejrzenia. -stwierdził i zaśmialiśmy się.
Co ja mam odpowiedzieć na takie coś?
-Zastanowię się. -próbowałam jakoś za flirtować, ale chyba mi nie wyszło.
-Mam taką nadzieję. -uśmiechnął się i tak, chyba to mały flirt.
-Chodź, jestem głodna. -dziewczyna otworzyła drzwi i wysiadła.
-Do zobaczenia. -uśmiechnął się i o mój boże kocham go.
-Pa. -odwzajemniłam gest i wysiadłam.
-Chodź. -powiedziałam obojętnie i weszłam na posiadłość, a potem do domu, jeszcze nikogo nie ma.
-Ładny dom. -zaczęła się rozglądać.
-Ta.
A.K. to nie powiem, że typowa, ale dziewczyna z bogatego domu, widać to po wszystkim oprócz zachowaniu, więc nigdy nie zaprosiłabym jej do mojego małego mieszkania w Cardiff.
No właśnie co z nim skoro mój ojciec będzie mieszkał w chinach.
Dziewczyna bez skrepowania od razu znalazła lodówkę.
-Jasne czuj się jak u siebie w domu. -wzruszyłam ramionami.
-Brandon to miły chłopak, ale przeleciałby wszystko co się rusza.
O to tak samo ja Leondre. Coś mnie ciągnie do takich chłopaków.
-Ta. -wzruszyłam ramionami i patrzyłam jak lodówka powoli zostaje wyczyszczana.
Taka drobna dziewczyna tyle zje?
A.K. jest dość szczupła, ale nie mogę powiedzieć, że jest chuda, w sumie to chyba ma idealną figurę patrząc okiem faceta. Jest mniej więcej mojego wzrostu, więc nie całe metr sześćdziesiąt, a jej znakiem rozpoznawczym zdecydowanie jest burza loków. Ma długie brązowe włosy, takie jak miałam kiedyś i chyba milion kosmyków włosów, które się w sumie nie kręcą, tylko falują. Make up ma dość mocny, matowa czerwona szminka, brwi, przedłużane rzęsy, kreski, tapeta...az dziwne że wygadał to u niej dobrze, ale w sumie maluję się nie mniej.
-Kogo to? -wskazała na szarą bluzę wisząca na krześle w jadalni.
-Moje przyszłego brata.
-Wezmę. -oznajmiła i zdjęła koszule od mundurku, która zawisła na krześle i założyła bluzę, kiedy ja robiłam herbatę.
-Ile on ma lat?
-18 chyba... Coś takiego. -odwróciłam się do niej.-Weź sobie to jedzenie i chodź na górę.
Poszłyśmy do mojego pokoju, oczywiście przejrzała każdy kąt, serio, nawet szafki otwierała.
-Wygląda jak pokój hotelowy.
-Dzięki. -prychnełam i usiadłam na łóżku.
-Serio, jasne ściany, brązowe meble...
-Mieszkam tu od roku, niestety wyszło tak, że tu zostaję.
-Czemu? -spytała pakując do buzi chleb zamoczony w Nutelli.
-Miałam wrócić do ojca, ale on wyjeżdża do Chin.
-Super, oglądałam dokument o Chinach, pracują tam nawet dzieci.
-Ta, super.
-To idziesz na tą imprezę? Brandon jest chętny. -poruszyła brwiami a ja się zaśmiałam.
-Imprezy nie są dla mnie.
-Widać, ale wiesz alkohol, faceci...
-Co masz na myśli "widać"? Wyglądam jakoś źle?
-Znaczy no wiesz, wyglądasz okay, ale to po prostu widać po zachowaniu, jesteś łatwą ofiarą...
-Oh błagam.-wyrzuciłam ręce przed siebie. -Przecież nie jest ze mną az tak źle.
-Jak zaczepił cię Fox, nawet nie zareagowałaś. -przewróciła oczami.
-Powiedziałam, żeby mnie zostawił.
Na moje słowa dziewczyna zaśmiała się jakbym opowiedziała najśmieszniejszy żart na świecie.
-Przepraszam... -próbowała przestać, ale jej nie wyszło. -Myślisz, że tego się przestraszy?
-Nieee, myślę, że mnie zostawi?
-Błagam... Musisz mocno powiedzieć, żeby spierdalał i tyle, jak wtedy na wycieczce.
-A co jeśli mnie uderzy, czy coś?
-Dlaczego miałby cię uderzyć? -zdziwiła się. -Nie będzie chciał, żeby ośmieszyła go dziewczyna i sobie pójdzie.
-W sumie...
-Kate dobra rada zawsze pomaga.
-Co jeszcze powinnam zmienić?
-Emm. -spojrzała na mnie napychając sobie buzie chlebem z czekoladą.-Musisz być bardziej pewna siebie. Jak idziesz przez korytarz to nie z głową w dole, tylko wysoko uniesioną. Nie pokazuj, że się boisz tylko spraw by inni bali się ciebie.
-Po co mają się mnie bać?
-Taki jest świat, albo pomiatają tobą albo ty pomiatasz nimi.
Cenna uwaga.
Usłyszałam trzask drzwi frontowych.
-Twoi starzy?
-Nie, to chyba mój brat.
Stwierdziłam że napiszę do mamy, pewnie nawet po mnie nie wyjechała.
Siedziałyśmy chwilę rozmawiając o szkole.
W sumie ona nie jest taka zła.
Byłam pewna, że to się stanie... Will wszedł do mojego pokoju nawet nie pukając do drzwi i staną zdziwiony w progu.
Co Williamie to dziwne że mam koleżankę?
-Ou, cześć? Zrobiłem tosty. -uniósł talerz z dwoma grzankami. -Ale chyba zrobię więcej... -spojrzał na A.K.
-Hej, jestem Kate. -podeszła do niego i wyciągnęła dłoń, którą uścisną.
-Will.
-Zrób dużo więcej. -zaśmiała się. -O i pożyczyłam twoją bluzę.
-Nie ma sprawy. -spojrzał na mnie i odstawił talerz na szafkę nocną. Patrzył to na nią to na mnie jakby nie wierzył własnym oczom.
-Will, tosty ci się spalą. -przerwałam ten niezręczny moment.
-No tak. -nadal stał w tym samym miejscu. -Kurwa. -ogarnął się i ruszył wyszedł.
-Przystojny. -przegłosowała szeptem zanim on zdążył zamknąć drzwi.
-Ta. Ciacho. -przewróciłam oczami.
Dziewczyna usiadła na łóżko.
-Ma dziewczynę?
-Nie.
-Jest gejem?
-Widziałam jak prawie rucha się z francuska na biurku, więc chyba nie. A może to była Włoszka... Nie pamiętam.
-Przystojny, wolny, robi jedzenie... Cholera. Biorę go.
-Nie polecam, to pieprzony zdrajca.
-Nie lubisz go?
Wzruszyłam tylko ramionami.
-Wracając...idziesz na imprezę?
-Nie wiem... Po alkoholu robię dziwne rzeczy...
-Rzeczy na które na trzeźwo nie możesz sobie pozwolić, to jest fajne.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale wrócił Loczek z górą tostów i butelką Pepsi. Postawił wszystko na szafce nocnej i usiadł obok nas.
-To... Uczycie się razem? - ugryzł kawałek kanapki.
-Tak. Dziękuję, możesz wyjść?-uniosłam brwi.
-Em, tak, jasne. -odpowiedział zmieszany i tak jak prosiłam wyszedł.
-Mówią, że to ja jestem suką... -zaśmiała się A.K.
-Właściwie dlaczego mówią do ciebie A.K., masz na imię Kate, a to jakoś nie pasuję.
-Nigdy się tego nie dowiesz.
Zjadłyśmy nasz dzisiejszy obiad i dziewczyna namówiła mnie na imprezę, właściwie sama się namówiłam z myślą, że wkurzy to mamę.
-Napisze do Brandon żeby przyjechał bez tej dziwki Cierry. -oznajmiła.
Nie lubię gdy ktoś jest wulgarny, a A.K. jest najbardziej wulgarna dziewczyną jaką znam.
-Tak to ty jesteś suką...
-Ej mogłabyś mi pożyczyć coś na imprezę? Nie mam kluczy do domu a muszę jakoś wyglądać.
-Tak, możesz sobie pogrzebać w szafie.
Mam milion rzeczy, które powinny być ładne, ale potem twierdziłam, że wyglądam w tym źle i chowałam gdzieś na końcu szafy.
A.K. wyjmowała z mojej szafy wszystko, oglądała potem znów coś brała i tak jakieś pół godziny.
W końcu coś tam wygrzebała.
-Masz założysz to. -rzuciła we mnie jakimiś ciuchami, a ja się im przyjrzałam.
-To?! Przecież to jest... widać moje nogi i cały tyłek...
-O, dziewica się odezwała.-spiorunowałam ją wzrokiem. -Żartuje, będziesz w tym wyglądała dobrze.
-Nie ma mowy.
-Nie, wkładasz to i tyle.
-Nie.
-Brandonowi się spodoba... -zaśpiewała.
Czy ja w ogóle chce żeby mu się podobało? Oczywiście fajnie podobać się jakiemuś chłopakowi, ale wiadomo o co chodzi... Przecież ja nie pozwolę mu się nawet dotknąć.
-Dobra. -zabrałam od niej ciuchy i poszłam do łazienki gdzie jako tako się ogarnęłam.
Nie czuję się dobrze w tych ubraniach, właściwie czuję się fatalnie.
-I jak? -wróciłam do pokoju, gdzie przebierała się A.K.
-No... Jakbym była facetem to bym cię...
-Nie kończ. -skrzywiłam się, a ona zaśmiała.
Przyjrzałam się jej i no oczywiście, że wyglądała lepiej ode mnie.
***
Przyjechał po nas Brandon, tak jak chciała A.K. "bez tej dziwki Cierry". Mama spytała się czy wychodzę, co było głupie, bo zakładałam wtedy buty, odpowiedziałam, że tak i szybko wyszłyśmy.
-Moja koleżanka i moja dziewczyna. -zaśmiał się Brandon, który opierał się o samochód.
-A która to która?
-Sorry A., ale znam cię za dobrze żebym się w tobie zakochał.
-Dobra wsiadaj idioto. -popchnęła go za kierownicę.
Wsiedliśmy do samochodu i po dziesięciu minutach zatrzymaliśmy się pod domem, w którym była impreza.
Muzyka, krzyki i mnóstwo ludzi.
Gdy weszliśmy do środka A.K. od razu zniknęła w tłumie, a ja zostałam z Brandonem. SAMA.
-To co? Napijemy się?
Oczywiście, że nie wypije.
-Em... Jasne.
Chłopak złapał mnie w talii i zaczął prowadzić do kuchni.
Na początku jego ręka paliła mnie w skórę, ale po chwili się przyzwyczaiłam.
-Zrobię ci drinka. -oznajmił, a ja przytaknęłam chociaż wolałbym piwno. Nienawidzę smaku wódki.
Jedyne drinki, kóre mi smakują to te Charliego, ale teraz niech się pierdolą.
Usiadłam na blacie, a chłopak po chwili podał mi drinka.
Jest mega przystojny i to chyba mój gust, wysoki, blondyn z niebieskimi oczami.
-Uczysz się u nas dopiero od tego roku?-staną obok mnie.
-Mhm.
-Dlaczego się przeniosłaś? Nasza szkoła to gówno. -zaśmialiśmy się.
-Ta... Długa historia, jakoś przeżyję w waszej szlole.
-Z Kate jakoś poradzisz sobie z tym Foxem.
-Co? Skąd wiesz...
-Całej szkole się chwali, że na niego lecisz, a wszyscy wiedzą, że to idiota.
-Żeby było czym się chwalić...
-No wiesz... -odstawił swojego drinka i staną między moimi nogami. -Jesteś śliczna. -położył dłonie na moich udach, a mnie przeszedł przyjemny dreszcz. -Noi jeżeli jesteś taka jak Kate, zdobycie ciebie graniczy z cudem.
-Dlaczego mam być taka jak ona?- szepnęłam, bo on był tak blisko i z takim porządaniem na mnie patrzył...
-Bo jesteś jej jedyną koleżanką.
-My nie jesteśmy koleżankami.
Dlaczego my rozmawiamy o A.K.?
-Tylko z tobą rozmawia w szkole. -przybliżył swoje usta do mojej szczęki i delikatnie musnął moją skórę.
W tym momencie przypomniały mi się słowa A.K., że on przeleciałby wszystko co się rusza...
-Chcesz mnie przelecieć? -spytałam i miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
Tak to ja Rose.
Chłopak spojrzał na mnie z ogromnym uśmiechem przylepionym do twarzy.
-Co to za pytanie? -przeniósł swoje dłonie na moją talię. -Oczywiście że tak. -zaśmiał się, a podejrzewam, że zrobiłam się blada jak ściana. -Nie martw się, przyjaciele A.K. to moi przyjaciele.-wyjaśnił i szybko pocałował mnie w usta. Uśmiechnęłam się i postanowiłam posunąć o krok dalej, złapałam jego twarz w dłonie i złączyłam nasze usta.
Od razu pomyślałam o Leo, nie wiem czy było mi go żal, że on nadal się o mnie stara czy było mi żal siebie, że nie czuję tego, co czułam, gdy całowałam Leo...
-Rose? -usłyszałam głos Leo w mojej głowie, co było dziwne, bo całowałam Brandona i nie mogłam wtedy myśleć o Devriesie, nie ma mowy. Spieprzaj z mojej głowy!
-Rose! -nagle Brandon został ode mnie brutalnie odciągnięty, a ja o mało nie spadłam z blatu.
Oblizałam wargę i zorientowałam się o co chodzi. Przede mną stał Brandon, a jeszcze bliżej mnie Leondre we własnej osobie.
-Co ty robisz?!-krzyknął na mnie jakbym zrobiła coś złego. Pf.
-To ja was zostawię. -stwierdził i ulotnił się Brandon.
Zeskoczyłam z blatu i chciałam sobie pójść, ale Devries przetrzymał mnie za ramię.
-Najpierw ten ćpun a teraz on?! -odwrócił mnie do siebie.
-Właściwie to jeszcze przed nimi był agresywny dupek, kojarzysz może? -spytałam sarkastycznie i już nie był taki pewny siebie, gdy ja odważnie patrzyłam mu w oczy on spuścił wzrok.
-Mówię ci poraz kolejny, że ja nic nie zrobiłem.
-Możesz mówić co chcesz, ale ja ci nie wierzę.
-Po prostu... Porozmawiajmy. -poprosił patrząc na mnie swoimi smutnymi oczami.
O nie nie nie kochany, już od dawna na mnie to nie działa.
-Nie czuję takiej potrzeby, wybacz. -chciałam odejść, ale jeszcze na chwilę mnie zatrzymał.
-Cieszę się, że zostajesz.
-Ta. Niedługo. -sięgnęłam jeszcze po mojego drinka i odeszłam.
Boże jak ja go nienawidzę.
Wypiłam pozostałość napoju jednym duszkiem i stwierdziłam, że chcę się porządnie napić.
Poszłam szukać więcej alkoholu, złapałam po drodze Brandona, który trzymał w dłoni butelkę, na pewno taniej, wódki i zaciągnęłam go na kanapę w salonie.
-Poczekaj kochana, pójdę po coś do zapicia.
Co tam będę na niego czekać, odkręciłam butelkę z nadzieją, że wypije kilka łyków, ale już po pierwszym zapiekło mnie gardło i miała ochotę to wypluć. Skrzywiłam się i wytarłam buzie.
-Spokojnie, bo się upijesz. -zaśmiał się Brandon i usiadł obok mnie kładąc moje nogi na swoich udach.
-Chcę się upić i zasnąć gdzieś pod stołem.-zaszlochałam.
-Wow, co to był za chłopak? -zaczął nalewać pepsi do czerwonych kubków, podał mi jeden, a drugi wziął sobie.
-Jestem za trzeźwa żeby o tym rozmawiać...
-Więc pijmy!-podał mi butelkę. -Panie przodem.
-Twoje zdrowie. -uniosłam szkło, a potem upiłam łyk. -Cholera.
Chłopak zrobił to samo.
Stwierdziłam, że jeżeli chcę się upić to musimy pić szybko i tak też zrobiliśmy, piliśmy łyk po łyku. Już byłam lekko...trochę bardzo lekko wstawiona i zobaczyłam, że Leondre nam się przygląda. Cholerny dupek.
-Chcesz żeby był zazdrosny?-zakręcił butelkę, która była w połowie pusta.
-Chcę żeby poczuł się tak jak ja. -szybko usiadłam na jego kolanach i zaczęliśmy się całować. Szybko, namiętnie, noi wydawało mi się, że to wyglądało seksownie, ale wszyscy wiemy jak wyglądają ludzie prawie ruchający się na imprezach.
Tymi ludźmi byliśmy teraz ja i Brandon.
-Rose co ty robisz do cholery! -usłyszałam w momencie kiedy zostałam odciągnięta od chłopaka.
Oczywiście wiadomo kto to był.
-Nie widać? -zaśmiałam się prosto w jego twarz.
-Chodź idziemy do domu. -złapał mnie za rękę i pociągnął, ale zaczęłam się opierać.
-Puszczaj mnie!
-Nie słyszałeś? Powiedziała żebyś ją zostawił. -Brandon stanął nad nim, a że górował na Devriesem nie było już rozmowy.
-Jak sobie chcesz. -warknął i odszedł.
-Piąteczka. -wystawił dłoń, a ja zadowolona jak dziecko przybiłam mu piątkę
-Dopijmy butelkę.
Śmialiśmy się i piliśmy, aż wypiliśmy. Świat już wirował przed moimi oczami, tak, że nie mogłam nawet utrzymać głowy w pionie.
-To opowiadaj.- rozkazał i poparł to beknięciem.
-Fuuu! -zaczęłam machać ręką żeby usunąć smród alkoholu chociaż i tak czułam go cały czas. -Dobra, ale to sekret i jak komuś powiesz, to upierdolę ci nogę.
-Zrobimy tak. Ty mi coś opowiesz, a ja tobie, okay?
-Okay.-zgodziłam się, oparłam się o jego bok plecami i położyłam głowę na jego ramieniu. -To był Leondre Devries.
-Leondre Devries to gwiazda kochana, wszyscy go znają.
-Nie przerywaj mi, ja ciebie proszę.
-Przepraszam.
-No, byliśmy ze sobą cały rok, no prawie.
-Prawie to też rok. -stwierdził pijackim głosem.
-Miałeś nie przerywać.
-Przepraszam.
-Na początku było dobrze, ale po pewnym czasie zobaczyłam, że coś jest z nim nie tak. Na początku to było picie. Jak szesnastoletni chłopak może co weekend chlać tyle wódy? -spojrzałam na niego, ale nie oczekiwałam odpowiedzi. -Potem z każdym kolejnym tygodniem stawał się coraz bardziej zazdrosny, aż w końcu agresywny. Były to takie drobne gesty, szarpanie, ściskanie nadgarstków, zapomniałam wspomnieć o tym, że kilkukrotnie mnie zdradził... Mimo, że robił te wszystkie rzeczy to nie miałam do niego żalu, obwiniałam siebie. Myślałam, że to ja robię coś nie tak, że po prostu muszę zasłużyć na niego. Głupia jestem wiem. -wzruszyłam ramionami. -W końcu dostrzegłam, że ten związek jest chory i chciałam z nim zerwać, nie byłam jeszcze tego pewna, w głębi duszy myślałam, że jak się rozstaniemy to się ogarnie i po pewnym czasie znów do siebie wrócimy. Myliłam się, bo on nigdy się nie zmieni. Gdy to usłyszał chciał mnie uderzyć. -usiadłam prosto i zaczęłam płakać. -Rozumiesz? Chciał mnie uderzyć.
Chłopak objął mnie i przytulił do swojego ramienia.- Najgorsze jest to, że nie wiem czy kiedykolwiek poczuję się przy kimś tak samo dobrze jak przy nim, bo mimo wszystko ciągle pamiętam te dobre chwile.-wytarłam dolną powiekę.-A ty? Ciebie też ktoś chciał uderzyć? -spytałam co było głupie, ale byliśmy pijani więc nie zwróciliśmy na to uwagi.
-Nie. Miałem dziewczynę przez trzy lata, kochałem ją, wiesz? -spojrzał na mnie i zaczął plątać palce w moje włosy. -A ona mnie zdradziła. Ta dziwka zdradziła mnie z moim najlepszym kumplem, ty to rozumiesz? -spojrzałam na niego, płakał tak samo jak ja.
-A to wredna...
-No, kurwa, ale oni nie całowali się, oni uprawiali seks, rozumiesz to?
-Nie... -przekręciłam głowę z niedomierzeniem.
-Tak. Tak, robili to. -pokiwał energicznie głową.-Kochasz kogoś, planujesz z nim przyszłość, a on. -pstryknął palcami. -Od tak to wszystko przekreśla.
-Miłość jest do dupy.
-Miłość jest chujowa.
-Już nigdy w życiu się nie zakocham.
-Ja też. Ty go kochałaś? -spojrzał na mnie.
-Nie wiem, chyba nie, nie znam tego uczucia, ale był dla mnie cholernie ważny. -zamyśliłam się. -Będę rzygać.
-Łazienka jest na górze.
Pamiętam tylko jak próbowałam wstać i w końcu przy pomocy chłopaka udało mi się, a potem film mi się urwał.
*KATE*
Impreza była całkiem fajna, ale bywałam na lepszych.
Ale hej! Nie ma co narzekać alkohol za free.
Jak co imprezę w moich żyłach zamiast krwi płynęła wódka.
Tańczyłam z jakimś typem, ale zobaczyłam Rose wspinającą się po schodach, ona nie szła, praktycznie wciągała się po ramię.
Kurwa, muszę ją zgarnąć, jak się zabije będzie na mnie. Nie chce mieć nieumyślnego spowodowania śmierci w papierach.
Chociaż... Nikt nie musi wiedzieć, że ją znam. Nie no, muszę jej pomóc. Szybko poszłam w jej stronę, co było trudne, bo byłam już wstawiona.
-Rose! Kurwa, zatrzymaj się!
Nawet nie zwróciła na mnie uwagi tylko wepchnęła się jakiejś lasce w kolejkę do toalety.
-Ej co jest?!
-Radzę ci znaleźć inną łazienkę. -podeszłam do niej.
-Tu nie ma innej. -stwierdziła oburzona.
-Przykro mi, a teraz spierdalaj. -machnęłam ręką i weszłam do toalety.
Blondynka dosłownie leżała na muszli klozetowej.
-Oh Rose, nie rzygaj, trzymaj fason.
-Zamknij się.
-Dobra, więc zrób to szybko i znajdę ci jakąś podwózkę. -usiadłam na pralce i zebrałam jej włosy w dłonie na wszelki wypadek i ten wypadek w końcu nadszedł.
-To nie miało tak być, miałam się najebać i zasnąć pod stołem. -prawie się rozpłakała. Wyglądała okropnie.
-Nie rycz.
-Będę! Moje życie jest chujowe, bo zachciało mi się miłości... Brandon mówi, że miłość jest chujowa, mógł mi powiedzieć to rok temu.
-Oh Brandon to idiota. Nie słuchaj go. -machnęłam ręką.
-On ma świętą racje.
-Jesteś pijana.
-Nie jestem. Devries to pieprzony idiota, nienawidzę go, kiedyś wybije mu zęby, przyrzekam.
Doskonale wiedziałam kim jest Devries, nie miałam okazji go poznać, ale często pojawia się na imprezach i jest gwiazdą, każdy w tym mieście go zna.
-Dobrze pomogę ci, tylko się uspokój.
Usłyszałam pukanie do drzwi i wstałam żeby odprawić tą osobę.
Wyszłam zamykając za sobą drzwi, żeby ta osoba nie widziała mojej zarzyganej koleżanki i miałam rację, bo przed drzwiami stał Devries we własnej osoby.
-Ona nie chce cię widzieć. -powiedziałam szybko i zasłoniłam swoim ciałem drzwi.
-Kto? -zmarszczył brwi, najwyraźniej nie wiedział, że tam jest Rose. -Rose tam jest?!
Oj chyba już się dowiedział.
-Pff, niee. -próbowałam się wymigać. -W ogóle jaka Rose? Ja nie znam żadnej Rose...
-Daj mi tam wejść. -podszedł bliżej i chciał mnie przesunąć, ale zaparłam się.
-Nie ma mowy. -pokręciłam głową. -Ona nie chce cie widzieć.
-Wiem, że jest pijana, zabiorę ją do domu. -uniósł dłonie jakby chciał mnie uspokoić. Wyglądał na zmartwionego, ale solidarność jajników, to jednak solidarność jajników.
-Nigdzie nie wejdziesz. -powiedziałam powoli.
-Ugh jesteś gorsza od niej... -poczochrał swoje włosy, co było słodkie, ale potem zaczął się ze mną szarpać, co było już mniej urocze.
Chciałam go uderzyć, ale przytrzymał moje nadgarstki.
-Zostaw mnie!!! -wrzasnęłam na cały dom i po tym już mnie puścił.
-Okay, dzwonię do jej brata.
-Okay. -zgodziłam się i usiadłam po turecku opierając się placami o drzwi jak jakiś strażnik.
Devries faktycznie z kimś rozmawiał, a ja w sumie cieszyłam się, że dzwoni po Willa, bo sama bym jej stąd nie ewakuowała.
Kiedy skończył usiadł tak jak ja tylko przy ścianie i wysoko uniósł brodę.
Will przyjechał szybko, bo po niecałych piętnastu minutach.
Gdy zauważyłam go na schodach, wstałam łapiąc się klamki, bo czułam się jeszcze bardziej pijana. Miał na sobie spodenki koszykarskie, pognieciony t-shirt, czarną bluzę, a jego oczy były zaspane. Wyglądał jakby właśnie wyszedł z łóżka i pewnie tak było.
-Siema. Dzięki, że zadzwoniłeś. -podał rękę Devriesowi.
-Nie chciała mnie wpuścić. -wskazał głową na mnie.
-Rose cię nie lubi.
Oboje westchnęli i nie miałam pojęcia dlaczego.
-Kate, Rose mnie lubi, mogę tam wejść? -Will powiedział do mnie jak do dziecka.
-Nie lubi cię, bo jesteś pieprzonym zdrajcą. -powiedziałam patrząc w jakiś punkt, który widziałam kątem oka. -Ale zrobiłeś mi tosty, więc jesteś spoko. -poklepałam go po ramieniu i odsunęłam się od drzwi.
Trochę bałam się, że zobaczymy tam zarzyganą Rose, ale gdy Will otworzył drzwi, dziewczyna zwinięta w kulkę siedziała oparta o pralkę i prawdopodobnie spała...albo umarła.
-Chodź tu. -szepnął Will i wziął ją na ręce.-Kate, zaprowadzisz mnie do drzwi? -ładnie poprosił, więc zaczęłam go prowadzić. -Chodź, tu jest samochód, w bluzie mam kluczyki, otworzysz go? -instruował mnie ciągle tak miłym głosem, że..
O matko. Zrobiłam to o co poprosił, potem otworzyłam tylne drzwi, położył Rose na siedzenia i przykrył ją swoją bluzą. -Dziękuję. -okrążył samochód i otworzył drzwi pasażera. -Wsiadaj. -machnął ręką.
Jest pierwszym chłopakiem, który otworzył mi drzwi... Mogę za niego wyjść?
-Nie będę robić ci problemu...Jakoś sobie poradzę. -powiedziałam chociaż w głowie miałam "ucieknijmy razem gdzieś na koniec świata".
-Nie zostawię cię tu pijanej, więc albo sama wsiądziesz albo wciągnę cię siłą.
Oh błagam wyciągnij mnie siłą.
Myślałam tylko o tym żeby iść prosto, ale niestety mi nie wyszło i wpadłam na maskę samochodu, co było ugh, czemu teraz musiałam pić. Mogłam wyrwać Willa (jebać mojego chłopaka), a wątpię, że lubi pijane dziewczyny.
W końcu wsiadłam do auta, a on zamknął za mną drzwi. Chwilę rozmawiał z Devriesem a potem wsiadł na miejsce kierowcy, poprawił bluzę, która przykrywała Rose i ruszył.
Przyjechał po nią w środku nocy, zaniósł do samochodu, przykrył ją swoją bluzą i jeszcze wiezie mnie do domu.
O jezusie.
Dlaczego mój brat taki nie jest?
Podałam mu swój adres chociaż wcale o niego nie prosił i jechaliśmy w ciszy.
Pierwszy raz było mi głupio: to ja namówiłam ją na tą imprezę, zostawiłam, a Will musiał zrywać się z łóżka.
-Sorry, no wiesz, za TO.
-Nie ma sprawy, uwierz mi, że to jeszcze nic. Po prostu jeżeli będzie następny raz to od razu dzwoń po mnie.
Kiwnęłam głową i zatrzymaliśmy się pod moim domem. Chwilę siedziałam patrząc przed siebie.
-Dzięki. -otworzyłam drzwi i wyszłam.
**********************************
Zabijcie mnie.
Tak, wiem, to co tu się dzieje to totalna patola.
Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
Oczywiście muszę się głupio wytłumaczyć, no bo jak. Mianowicie, moje życie prywatne jest gdzieś poniżej zera w skali nerda, co za tym idzie blog został odłożony na trzeci/czwarty plan.
No wiecie staram się jakoś ogarniać swoje życie: szkoła, życie prywatne i blog.
Mam tyle na głowie w tym roku, że no. Po prostu nie mam nawet minimum czasu na bloga.
Postaram się żeby następny rozdział był jakoś w tygodniu/ najpóźniej pod koniec i no.
Jeszcze raz przepraszam ;((
Ps.: Jeżeli komuś się nudzi zapraszam na mojego starego bloga bloga http://welcomebam.blogspot.com/
-Kate xx
Subskrybuj:
Posty (Atom)