środa, 24 sierpnia 2016

26."And I think oh, like I'm lost and can't be found."

W tę noc spałem spokojnie. Obudziłem się z chęcią do wszystkiego przysięgam, mógłbym góry przenosić. Chociaż... Przed snem dużo myślałem i stwierdziłem, że Rose nie może mieszkać z tym typem. Czy to nie dziwne, że utrzymuje ją bezinteresownie?
Wątpliwe.
Ten dzień będzie trudny, muszę jechać po Rose.
Wyciągnę ją chodź by siłą z domu tego typa.
Ogarnąłem się i zszedłem na dół wypić herbatę.
W kuchni siedziała już Susan z moim ojcem.
-Cześć Will, błagam powiedz, że Rose coś jeszcze pisała. Rozmawiałeś z nią?- od razu wystrzeliła z pytaniami.
-Tak właściwie... -podrapałem się po karku. -To za chwilę po nią jadę.
Oboje spojrzeli na mnie jakbym powiedział nie wiadomo co.
-Co?
-No tak. Tylko nie krzycz. -poprosiłem. -Wczoraj się ze mną spotkała, miałem nikomu nic nie mówić, ale ona mieszka u jakiegoś gościa, to nie jest normalne, prawda?
-Will do cholery, dlaczego mi nic nie powiedziałeś?!
-Bo byś pojechała ze mną, a ja chciałem z nią porozmawiać! -krzyknąłem, ale tylko dlatego żeby jej dorównać.
-No to chyba oczywiste!
-Dobra, uspokójcie się. -wtrącił się mój ojciec. -Co z nią?
-Jest...dziwna. Kompletnie wykończona psychicznie.-spojrzałem na kubek. -Muszę jechać. -wstałem od stołu.
-Will, ona chce wrócić? -zatrzymała mnie jeszcze Susan.
-Nie, nie obchodzi mnie to.
Wziąłem kluczyki i pojechałem pod ten blok.
Siedziałem chwilę i na samą myśl jak ona zareaguje przeszły mnie ciary.
W końcu wysiadłem i wszedłem na klatkę schodową, na drugim piętrze były trzy mieszkania.
No to niech będą te. Cholera, otworzyła mi jakaś babka z ręcznikiem na głowie. Stara i pomarszczona, kocham kobiety...
-Em, dzień dobry, szukam... Michaela.
Kobieta zmarszczyła brwi.
-Idź stąd, ty patologiczny przestępco! -zaczęła wymachiwać rękoma i zatrzasnęła drzwi.
Okay, to było miłe.
Dobra teraz te drzwi, kulturalnie zapukałem, ale tym razem nikt nie otworzył.
Mam nadzieję, że to te drzwi, noi miałem rację. Otworzył mi Michael we własnej osobie, był bez koszulki.
Ugh, kurwa jak się dowiem, że on i Rose...coś, nie ręczę za siebie.
Zmarszczył brwi jakby mnie nie poznał, a potem je uniósł.
-Ja do Rose. -burknąłem i przepchnąłem się przez jego rękę, którą opierał o framugę.
Rozejrzałem się po mieszkaniu i wszedłem do salonu skąd usłyszałem telewizor.
Na kanapie siedziała Rose pod kocem i jadła płatki z mlekiem, a w telewizji leciał "London Spy".
Odwróciła głowę w moją stronę, jej mina od razu się zmieniła.
-Will?! Co ty tutaj robisz?! To nie jest mój dom, żebyś mógł przychodzić kiedy chcesz! -wydarła się uprzednio odstawiając miskę i wstając.
Zobaczyłem kilka siniaków na jej rękach i mój wzrok właśnie na nich się zatrzymał.
-Nie no, luz. To twój przyjaciel.-wtrącił się Michael, a ja podniosłem na niego wzrok.
-Ty chory pojebie!- rzuciłem się w jego stronę i złapałem za jego koszulkę.
-Will zwariowałeś?! Puszczaj go!- teraz już blondynka zaczęła mnie odciągać, ale dopiero, gdy uderzyła mnie w ramię odsunąłem się i to wcale nie dlatego, że mnie bolało, nie chciałem żeby była na mnie zła.
-Przemyślałem to. Pakuj się. -rozkazałem i spojrzałem na chwilę w podłogę.
-Nie ma mowy, wyjdź stąd. Powiedziałeś, że nie będziesz mnie namawiał!
-Powiedziałem to za nim zdążyłem się zastanowić dlaczego ten gość cię utrzymuję i za nim zobaczyłem siniaki na twoim rękach. -powiedziałem spokojnie, próbując unormować oddech.
Byłem tak cholernie zły...
-Michael nic mi nie zrobił!
-Błagam... Powiedz jeszcze, że się uderzyłaś w szafkę... Pakuj swoje rzeczy. -założyłem ręce na klatce piersiowej.
-Nigdzie nie idę. -usiadła na kanapie i powtórzyła mój gest.
-Może ja was zostawię... -chłopak chciał wyjść z pokoju, ale Rose się odezwała.
-Nie, Will już wychodzi.
-Jeżeli wyjdę bez ciebie to wrócę z policją. -nie miałem już argumentów, więc musiałem ją zaszantażować i było mi z tym kurewsko źle.
-Co? -powiedziała do mnie, ale spojrzała na Michaela.
-Przykro mi Rose, ale nie pozwolę ci tu zostać. -podszedłem i chciałem dotknąć jej ramienia, żeby pokazać, że ją wspieram, ale ona wybiegła z pomieszczenia.
-Stary... Obyś tego nie żałował. -chłopak położył dłonie na biodrach i wypuścił powietrze z płuc.
-Bez obaw. -warknąłem i wyszedłem na balkon zapalić papierosa.
Najbardziej się wkurwiłem na samego siebie, nie potrafiłem jej wytłumaczyć tego, że jak wróci to będzie to dla niej lepsze, tylko musiałem ją zaszantażować. Po tym co przeszła powinienem być delikatniejszy, a ja się na nią wydarłem.
Jestem cholernym idiotą.
Wyrzuciłem peta i wszedłem do środka, nie zamknąłem nawet balkonu, bo usłyszałem szepty, powoli skierowałem się w ich stronę, ale gdy uchyliłem drzwi do pokoju obok od razu ucichli.
Rose klęczała na ziemi pakując walizkę, a chłopak kucał obok niej. Spojrzał na mnie, a potem wstał i zaczął zbierać jej rzeczy z całego pokoju.
Rose zapięła zamek od walizki i wstała.
-Pamiętaj, że możesz przychodzić tu kiedy chcesz. -powiedział, gdy już wychodziliśmy i wcisnął jej coś do kieszeni.
-Dziękuję. Za wszystko. -uśmiechnęła się do niego, a ja nie mogłem na to patrzeć i popchnąłem ją lekko, by już poszła.
Chciałem zabrać od niej walizkę, ale nie pozwoliła mi na to.
-Daruj sobie. -warknęła i zaczęła ściągać ją ze schodów, robiąc tym ogromny hałas.
-Rose, zrozum...
-Nie zrozumiem.-"krzyknęła" szeptem.
Jak to chujowo mieć sąsiadów, z którymi dzielisz schody.
-To moje życie, a ty się wpieprzasz.
-Bo się martwię, tak trudno to zrozumieć? -akurat pokonaliśmy pierwsze piętro i się do mnie odwróciła.
-Pilnuj swojego tyłka.-warknęła i znów zaczęła ciągnąć walizkę po schodach.
Z kim ja w ogóle rozmawiam? To nie jest dawna Rose.
Zatkało mnie.
Ona mnie nienawidzi. Nienawidzi za to, że chcę dla niej jak najlepiej.
Nie pozwoliła mi nawet zapakować swojej walizki do bagażnika, a gdy otworzyłem jej drzwi, ona to zignorowała i usiadła na tylnym siedzeniu.
Wziąłem głęboki oddech i wsiadłem do auta.
***
Ogólnie to sytuacja wygląda tak, że odkąd przyjechaliśmy, czyli od pięciu godzin, Rose siedzi u siebie w pokoju.
Susan się cieszyła jak nigdy, gdy ją zobaczyła a Rose tylko palnęła "Błagam, nie udawaj, że ci na mnie zależy" i tyle ją widzieliśmy.
Już wszystkich włącznie z policją poinformowaliśmy, że wróciła do domu i teraz siedzimy na kanapie i z ojcem pocieszamy Susan.
Usłyszeliśmy dzwonek i byłem święcie przekonany, że to Leo skończył nagrywanie i przyszedł zobaczyć Rose i w sumie, gdy otworzyłem drzwi stał tam Leo, ale nie sam.
Na chuj przyszedł ten czarny typ?!
-Cześć Leo. -podałem mu rękę. -A ty po co przyszedłeś? Rose nie ma w domu.
Leo stał i patrzył to na mnie to na niego.
-Nie rób mnie w chuja, sama napisała, żebym po nią przyszedł. -był nienaturalnie spokojny, jakby był na lekach uspakajających.
-Spieprzaj i nie pokazuj się tu więcej, widziałem siniaki na jej rękach!
-Ty ją biłeś?! -wtrącił się Leo. Michael tylko prychnął i podszedł patrząc na niego z góry.
-Akurat TY nie powinieneś się wypowiadać. -powiedział już zły, Leondre chyba się przestraszył, bo spuścił wzrok.
-Co tu się dzieję? -odwróciłem się i zobaczyłem Rose, była ubrana...ładnie, niestety wory pod oczami,mimo makijażu były widoczne. Najpierw rozejrzała się po podwórku, a potem spojrzała na nas. 

-Tylko rozmawiamy, idziemy? Ten facet ma tylko godzinę.
-Mhm.-chciała iść, ale złapałem ją za nadgarstek.
-Jaki facet?!
Wkurwia mnie, że nic nie wiem.
Michael, że tak powiem delikatnie (odepchnięciem mnie) zasugerował żebym ją puścił, więc to zrobiłem.
-Nie twoja sprawa. -powiedziała patrząc na swoje wysokie buty i wyszła na podwórko, a za nią Michael.
-Mam ochotę go rozjebać jakimś pociągiem. -stwierdziłem patrząc jak odchodzą.
-Czemu...ona z nim? I od kiedy jest blondynką?
-Nie mam pojęcia, ale muszę zapalić. -weszliśmy do domu, poinformowaliśmy Susan gdzie wyszła Rose i poszliśmy do jej pokoju.
To chamskie, bo ona nienawidzi gdy ktoś "narusza jej prywatność", ale z mojego okna widać taras, a jak ojciec się dowie, że palę to mnie zabije.
Usiedliśmy na parapecie i zapaliliśmy po jednym papierosie.
Odpowiedziałem Leo o wszystkim co stało się wczoraj i dzisiaj, a potem wziąłem laptopa Rose.
-Zastanawiam się... -zaczął brunet. -O jakiego gościa chodzi. Gdzie oni poszli?
-Nie mam pojęcia, mam nadzieję, że nie o to, o czym myślę.
-Rose by tego nie zrobiła.
-Wiem, ale z tym całym Michaelem jest coś nie tak. Utrzymywał ją przez kilka dni i nie przeszkadzało mu to za bardzo, a na rękach miała siniaki, nie sądzisz, że to dziwne?
Chłopak na chwilę się zamyślił, co było dziwne i nic nie odpowiedział.
-Czy ty coś wiesz?-spytałem prosto z mostu.
-Nie, co ty, po prostu się o nią martwię. -kiwnął głową w stronę komputera. -Założyła hasło.
-Myślisz, że coś ukrywa?
-Jestem pewien, że coś ukrywa.
***
Dzień spędziłem z Leo, a gdy on wyszedł usiadłem na schodkach przed domem i czekałem na Rose, którą przyprowadził oczywiście Michael. Podziękowała mu i weszła na posiadłość.
-Gdzie byłaś? -spytałem gasząc papierosa, wstałem i wyrzuciłem go za bramę.
-Nigdzie. -spuściła wzrok, lekko się chwiała na swoich szpilkach.
-Ty piłaś?! -dogoniłem ją, gdy weszła do domu.
-Nie.
-Czy my możemy normalnie porozmawiać?!
-Ty nie rozmawiasz, ty krzyczysz. -powiedziała obojętnie i ruszyła w stronę swojego pokoju.
-Dobra, przepraszam, poniosło mnie. Może chcesz coś... -zatrzasnęła drzwi do swojego pokoju. -Do jedzenia.-dokończyłem.
Ona jest tak cholernie trudna. 

***
Wstałem około dziewiątej, ta noc nie była taka spokojna, bo pytań było coraz więcej, a ja się wkurwiałem, że nie znam na nie odpowiedzi.
Zszedłem na dół, miałem nadzieję, że porozmawiam z Susan i obmyślimy jakiś plan co do Rose, przecież nie może unikać nas do końca życia.
Niestety w jadalni nikogo nie było, pustka. Pewnie są w pracy.
No dobra, więc ja zrobię śniadanie.
To w sumie dobry plan, przez żołądek do serca kobiety, nie? Rose jest kobietą przecież.
Omlet będzie ok. Zrobiłem dwa omlety, herbaty i poszedłem do pokoju Rose. Oczywiście zapukałem i oczywiście nikt nie odpowiedział, więc je otworzyłem. Wszedłem w głąb i jedyne co zobaczyłem to idealną czystość, nawet łóżko było idealnie pościelone.
Błagam kurwa, jeżeli jeszcze raz uciekła to...kurwa wynajmę chyba ochroniarza.
Zostawiłem tacę na jej łóżku i zbiegłem na dół po telefon.
Znów to samo, nie odbiera, ale sygnał jest.
Zadzwoniłem do Susan i od niej dowiedziałem się, że po Rose dziś rano przyjechał Michael.
O chuj chodzi.
***
*ROSE*

Do domu wróciłam po dwudziestej drugiej, na szczęście odwiózł mnie Michael, przed domem stał tylko samochód mojej mamy, wiec albo nie ma tej dwójki albo Willa. I wyszło na to, że nie ma tej dwójki, bo Loczek siedział na schodkach paląc swojego ukochanego papierosa.
-Gdzie byłaś? -spytał nie zbyt miłym tonem, gdy otworzyłam bramkę.
-Nigdzie.
Ta ucieczka, to jak się zachowuję, to wcale nie chodzi o niego. Po prostu wszystko co się stało, sprawiło, że brzydzę się samej siebie i jedyne kontakty na jakie sobie pozwalam to z Michaelem, mimo tego co robi, dał mi dach nad głową i wyciągnął do mnie pomocną dłoń.
-Martwię się o ciebie cały dzień, chyba zasługuje na jakieś wyjaśnienie. -wstał, gdy podeszłam, ale nie miałam ochoty z nim rozmawiać, więc spuściłam wzrok i weszłam do domu. -Rose, błagam powiedz mi cokolwiek, bo boję się, że coś jest nie tak. Kurwa, ja wiem, że coś jest nie tak. Coś się dzieje i cholernie się o ciebie martwię. -mówił do tyłu mojej głowy. Jego głos był taki błagalny... on prosi mnie, żeby mi pomóc. 

Do czego ja doprowadziłam?
Wzięłam głęboki wdech, żeby się nie rozpłakać.
-Nie martw się o mnie.- tyle udało mi się powiedzieć zanim pierwsza łza spłynęła po moim policzku i uciekłam do pokoju.
***
*LEO*

Jestem tak kurewsko zły na siebie, że mam ochotę przebić sobie płuco i umierać powoli i boleśnie, bo tylko na to zasługuje.
Jak ja w ogóle mogłem podnieść rękę na Rose?
Powinni mi uciąć tą rękę.
To co się z nią stało to moja wina. Gdybyśmy się nie pokłócili, gdybym nie poniósł tej cholernej ręki, gdybym nie robił jej tych jebanych zdjęć wszystko byłoby dobrze.
Dlaczego muszę być tak tępym dupkiem?
Kocham ją nad życie i sam nie wiem dlaczego taki dla niej byłem, bo mógłbym wskoczyć dla niej w ogień.
Przysięgam zrobiłbym wszystko, żeby nic się nie wydarzyło i żebym mógł leżeć teraz z nią i rozmawiać o wszystkich głupich rzeczach, które tak naprawdę  nie mają znaczenia.
Najgorsze jest udawanie, że jestem niewinny, a przecież to wszystko moja wina, ale co? Miałbym się przyznać?
Przez ten czas, gdy mieszkała u tego typa i myślałem, że naprawdę sobie coś zrobiła. Nie mógłbym sobie z tym poradzić, zabiłbym się, gdyby nie wróciła.
Teraz, gdy wróciła, teoretycznie mógłbym widywać ją codziennie, niestety w praktyce jest zupełnie inaczej. Rose nie ma w domu, a gdy jest, ja mam jakieś nagrania czy inne gówna. Nawet, gdy trafiam na nią w domu, to ona nie opuszcza swojego pokoju. Will powiedział, że tak jest cały czas.
Gdy zobaczyłem ją pierwszy raz od jej ucieczki serce podeszło mi do gardła, dziwne uczucie. Bałem się, ale cholernie cieszyłem, mimo, że zmieniła kolor włosów, który mi osobiście się nigdy nie podobał, i miała podkrążone oczy jakby nie spała przez tydzień, dla mnie była piękna, a uczucie, którym ją darze uderzyło ze zdwojoną siłą.
To miał być koniec martwienia się o nią, tak myślałem, ale niestety. Wychodzi na całe dnie z tym Michaelem, on po nią przyjeżdża, odwozi ją, ale zobaczyłem, że witają i żegnają się tylko uśmiechem, co mnie cieszy, bo to znaczy, że są tylko znajomymi.
No właśnie o co chodzi?
Nie są razem i nie wyglądają jakby zamierzali, a utrzymywał ją przez niby tylko kilka dni, ale nie miał problemu z tym żeby u niego została na dłużej. 

Zastanawiające.
Myślę, że on wie. Wie o tym co jej zrobiłem.
Will mówił, że widział siniaki na jej rękach, jeżeli on ją uderzył to przysięgam, że zabije go gołymi rękoma.
Wracając, nie mam pojęcia gdzie ona chodzi całymi dniami. Nie mam pojęcia co to za typ. I nie mam pojęcia czego oczekuję od Rose.
Nic kurwa nie wiem i to jest najgorsze. Niewiedza. Cholerna niewiedza i wymyślanie tysięcy historyjek o co może chodzić.
Siedzieliśmy we trójkę u Turnerów- ja, Charlie i Will. Oczywiście graliśmy na konsoli w salonie.
Dawno nie było takiego momentu, gdy byliśmy wszyscy trzej...brakuje tylko Rose.
Właściwie to zjawiła się po 22, spojrzała tylko na nas, tak jak my na nią i poszła na górę.
-Rose może coś zjesz? -spytał Will, gdy była w połowie schodów.
-Nie jestem głodna. -odpowiedziała zanim zniknęła za drzwiami swojego pokoju.
-Skaczesz nad nią jak nad królową.
-Wal się Charlie.
-Spójrz, ona tylko wzbudza w was żal i poczucie winy,  ma was w dupie. A wy dwaj idioci dajecie się nabrać na jej gierki.
-Gierki? Zobacz co ona przeszła.-wtrąciłem się.
-No okay, fakt to było okrutne, ale wcześniej zerwała z tobą bez powodu. Pamiętasz? Pamiętasz jak się czułeś? Jak mi płakałeś?
Już się zamknąłem, to trochę poniżające dla mnie.
-A ty, Will? Traktujesz ją jak siostrę, zrobiłbyś dla niej wszystko, a ona ma to gdzieś. Jest zimną suką.
Charlie jej nienawidzi, mimo, że kiedyś byli przyjaciółmi.
Gdyby tylko znał całą prawdę o mnie i Rose...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemson!
Jak podobał się rozdział? Piszcie w komentarzach co myślicie o tym wszystkim. O co chodzi z Michaelem, gdzie Rose znika całymi dniami i kto zrobił ten profil na portalu? 
Oczywiście jeżeli macie jakieś inne spekulacje, chętnie poczytam :))
Wakacje dobiegają końca i cholera...nie chcę nawet myśleć, że będę musiała wstawać o 6.
Dla tych co idą do nowej szkoły powiem tylko tyle, żeby się nie bali nowego środowiska. Serio nie ma czego, jeżeli będziecie sympatyczni, otwarci na innych to gwarantuje, że was polubią.
Noooo, ROZDZIAŁ BĘDZIE 1WRZEŚNIA HEHE XD
wiecie tak żeby wam umilić czas czy coś tam. Pewnie będzie więcej Devriesa i ogólnie myślę, że się spodoba.
Niech te ostatnie dni się kurde nie kończą 
-Kate xx

czwartek, 18 sierpnia 2016

25.I want leave everything and everyone. I need it.


*trzy dni później*
Rose nadal nie daje znaku życia. Nie wiem co mam robić, policja chyba bardziej zainteresowała się sprawą, bo dzwonią i pytają się czy nadal się nie odzywa, wzywali nawet mnie i Leo na komisariat, chociaż to nic nie dało, bo nie wiedzieliśmy gdzie mogłaby teraz być.
Całymi dniami próbuję się do niej dodzwonić, ale nadal nie ma sygnału.
Robert już się dowiedział obwinia siebie, że to przez niego, ale gdy mu powiedziałem o tym wszystkim zaczął myśleć, że coś sobie zrobiła.
Z resztą chyba każdy z nas miał takie myśli.
Siedziałem u Rose w pokoju i paliłem kolejnego papierosa z rzędu, przed chwilą wyszedł Leondre, on sam ledwo wytrzymuje psychicznie tą sytuację, nawet Lenehan się przejął.
Chciałem już iść spać, więc zgasiłem peta i postanowiłem zadzwonić do Rose ostatni raz.
Wybrałem numer i prawie umarłem ze szczęścia, gdy usłyszałem sygnał, a potem drugi, trzeci itd. Miałem nadzieję, że w końcu odbierze, ale niestety. 
Mimo to, byłem szczęśliwy jak nigdy.
Był sygnał, czyli włączyła telefon, czyli jest cała i zdrowa!
Zamknąłem okno i wybiegłem na schody.
-Susan! Jest sygnał! Słyszysz Susan, jest ten cholerny sygnał! -darłem się jak pojebany i prawie przewróciłem na schodach. Susan wyszła z kuchni.
-Włączyła telefon? -spojrzała z nadzieją.
-Tak! O kurwa! Może odpisze!
-No kurwa... -zamyśliła się Susan, zaśmiałem się cicho z jej reakcji. -Zadzwonię na policję.
Tak też zrobiła, ale oni tylko powiedzieli żebyśmy próbowali się do niej dodzwonić.
Super.
Stwierdziłem, że od Susan na pewno nie odbierze, więc powiedziałem, że ja spróbuję się z nią skontaktować.
Leżałem na łóżku Rose i wydzwaniałem do niej.
Jeszcze potrafię zrozumieć dlaczego nie odbiera od Susan, ale co ja takiego zrobiłem? 
Tylko się o nią martwię.
Odpuściłem sobie, bo to i tak było bezsensu.
/Rose gówno/
Błagam napisz tylko, że wszystko jest okay, martwię się xx
Usiadłem na parapecie przy otwartym oknie i zapaliłem fajkę.
Trzymałem w ręku telefon, po kilku minutach za wibrował, a gdy zobaczyłem na wyświetlaczu. "Rose gówno"
Wyrzuciłem połowę papierosa i odebrałem wiadomość.
"Wszystko w porządku, nie musisz się martwić. "
Do:/Rose gówno/
Możemy się spotkać?
Od:/Rose gówno/
Po co?
Do:/Rose gówno/
Chcę tylko porozmawiać, proszę.
Muszę zmienić tą nazwę, już nie jest taka zabawna.
Od:/Rosalie/
Nie mów nikomu. Jutro?
Do:/Rosalie/
Podaj mi adres przyjadę teraz.
Od:/Rosalie/
Spotkajmy się w parku centralnym za pół godziny.
Do:/Rosalie/
Przyjadę po ciebie, jest późno.
Nie dostałem odpowiedzi, więc wziąłem bluzę i zbiegłem po schodkach.
-Susan!
-Odebrała? -kobieta wybiegła z kuchni.
-Napisała, że wszystko jest okay.
-Uff dzięki bogu, wiesz gdzie jest? -spytała zadowolona.
-Nie wiem, ale spokojnie, jutro jeszcze do niej napisze. -skłamałem, wziąłem kluczyki z haczyka i wybiegłem.
Po dziesięciu minutach byłem już na miejscu.
Park był dość spory, było cholernie zimno i cholernie ciemno, latarnię były co jakieś dwadzieścia metrów noi nie wszystkie działały.
Zastanawiałem się gdzie mam iść żeby mnie znalazła, ale zobaczyłem plac zabaw, więc pewnie tam będzie szukać.
Usiadłem na jednej z huśtawek i odepchnąłem się. Łańcuchy zaskrzypiały, a ja skrzywiłem się na ten dźwięk.
Wyjąłem paczkę i zapaliłem papierosa, nie mogłem się doczekać kiedy w końcu ją zobaczę.
To dziwne, że w tak krótkim czasie można przywiązać się do człowieka. 
Wczoraj płakałem. Wstyd się przyznać nawet samemu sobie, bo nie pamiętam kiedy ostatni raz to robiłem.
Czułem taką pustkę wewnątrz, lęk. Kurewsko się bałem, że już jej nigdy nie zobaczę, że coś sobie zrobiła. W ostatnim czasie tak bardzo cierpiała. Wolałbym przejąć jej cierpienie na swoje barki, żeby przez te dwa tygodnie widzieć ją uśmiechniętą, szczęśliwą.
Nigdy nie zrozumiem czym sobie zasłużyła na to wszystko, jest przecież wspaniałą osobą.
Moja siostra, znam ją niecały rok i mam takie poczucie, że moim obowiązkiem jest ochrona jej przed wszystkim co złe.
Dla niej zrobiłbym wszystko i mimo, że mam ojca, wieloletnich przyjaciół; ona stała się najważniejszą osobą w moim życiu.
Siedziałem i rozglądałem się dookoła w oczekiwaniu, aż w końcu upewnię się, że wszystko jest w porządku.
W pomarańczowym świetle latarni dostrzegłem dziewczynę idącą w moją stronę, ale była blondynką. 


Mimo innego koloru włosów rozpoznałem, że to Rose i zacząłem biec w jej stronę.
Gdy w końcu ją przytuliłem zacząłem się cieszyć jakbym wygrał na loterii i okręciłem nas w okół własnej osi.
-Boże Rose, ty żyjesz. -powiedziałem głupio, ale jakoś się nad tym nie zastanawiałem, złapałem jej twarz w dłonie i pocałowałem jej czoło, a gdy w końcu na nią spojrzałem, jej wzrok był pusty. 
Jakby była posągiem.
-Rose, dlaczego to zrobiłaś? Wiesz jak się martwiliśmy? Cholera, myśleliśmy, że coś ci się stało. Susan, Robert, Leondre.-parsknąłem śmiechem. -Nawet Charlie się martwił. Szuka cię policja i...
-Co? -nagle mnie odepchnęła. -Policja?!
-Tak... -podrapałem się po karku. -Na prawdę nie wiedzieliśmy co mamy robić.
-Sama mnie wygoniła, a potem poszła na policję?!
-Spokojnie...Błagam wróć ze mną do domu. -podszedłem, ale ona się cofnęła.
-Nigdzie nie idę. Nie możecie dać mi spokój? Po prostu mnie zostawcie, poradzę sobie.
-Co ty mówisz? Masz szkołe, nie masz gdzie mieszkać, nie masz pieniędzy... Gdzie ty właściwie byłaś przez ten czas?
-To nie ma znaczenia, nie wrócę do domu.
-Rosie...
-Nie, Will. Nie chcę tam wracać nigdy więcej.-chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. To co mówi, myśli było dla mnie okrutne.- Przepraszam, muszę iść. -odwróciła się, ale złapałem za jej ramię.
-Nie, proszę... -odwróciła się do mnie.
-Nie wrócę do domu. -oznajmiła patrząc mi prosto w oczy.
-Dobrze, po prostu porozmawiajmy.-zrobiłem proszącą minę i wygrałem. Dziewczyna ruszyła w stronę ławki, a ja mogłem się jej dokładniej przyjrzeć. Wszystko było okay, tylko zmieniła kolor włosów. Tyle...nawet miała ten sam co zawsze makijaż.
Usiedliśmy obok siebie i podniosłem ramię żeby ją objąć, nie chciałem żeby zmarzłam.
-Will nie dotykaj mnie. -powiedziała jakbym chciał jej zrobić nie wiadomo co i się odsunęła.
Patrzyłem na nią przez chwilę podczas, gdy jej wzrok był wbity w przestrzeń.
-Gdzie byłaś przez ten czas? -odezwałem się po chwili.
-Pamiętasz Michaela? Pozwolił mi zostać u siebie.
Przypomniałem sobie gościa, który wtedy przyprowadził ją do domu.
-Skąd ty go znasz?
-To długa historia...
-Mamy czas. -stwierdziłem.
Byłem cholernie ciekawy kim on jest, przecież nie znali się wcześniej. Tak po prostu pozwolił jej zostać u siebie i ją utrzymuje?
Rose to przemilczała.
-Po prostu odwołajcie policję, wszystko jest okay.
-Nie jest okay, masz 17 lat, szkołę i mieszkasz u jakiegoś dziwnego typa. Twoim zdaniem to okay?
-Will, co miałam zrobić, gdy matka mnie wyrzuciła? -spojrzała na mnie a jej oczy zaświeciły się.
-Nie płacz. Powiedziałem Susan o wszystkim, zrozumiała swój błąd i martwi się o ciebie.
-Powiedziałeś jej?!
-A co miałem zrobić? Nie dawałaś znaku życia i chyba miała prawo wiedzieć co się z tobą działo przez ostatni czas.
-Jakoś wcześniej się tym nie interesowała...
-Każdy ma prawo popełnić błąd, teraz chce go naprawić.
-Za późno, nie chcę jej widzieć.
-A twój ojciec?
Okay debilu, to był zły ruch.
-Nie bądź śmieszny, gdy myślał, że jestem jego córką czuł się zobowiązany do opieki nade mną, a potem...nic nie musiał.
-Rosie nie było mu łatwo. Kochał cię, a potem dowiedział się, że nie jesteś jego... Spróbuj to zrozumieć.
-Will ja też dowiedziałam się, że nie jest moim ojcem, ale nie potrzebowałam ani chwili żeby pomyśleć, czy faktycznie go kocham. Nie odzywał się kilka miesięcy. -patrzyła na mnie wzrokiem przepełnionym bólem. 
To mi łamie serce.
-Rozmawiałem z Leo...
-Nie interesuje mnie to. -przerwała.
Dlaczego ona tak reaguje, gdy tylko o nim wspominam.
-On tego nie zrobił!
-Will, powiem ci tyle... Gówno wiesz.
-Więc mnie oświeć, czego nie wiem?
-Nic nie wiesz, a ja nie mam zamiaru ci tego tłumaczyć. Przepraszam, jest już późno muszę już iść. -wstała i od razu odeszła.
Ja pierdolę, tak ciężko się z nią dogadać.
-Zaczekaj!-pobiegłem za nią i złapałem za ramię, żeby się do mnie odwróciła. -Odwiozę cię.
-Nie dzięki, przejdę się. -wyrwała ramię i szybko odeszła.
Chyba zwariowała, że pozwolę jej wracać o tej porze samej.
Znów ją dogoniłem złapałem w talii, pochyliłem się i wziąłem Rose na swoje barki.
-Will głupku, puszczaj mnie!-w końcu usłyszałem jej śmiech.
-Nie mogę. -zacząłem iść w stronę auta. -Ćwiczę chwyt strażacki, może zostanę strażakiem. -podskoczyłem, a ona znów się zaśmiała.
-Marzenia z dzieciństwa?
-Jak byłem dzieckiem, chciałem rozwozić pizze. -zaśmiałem się.
-Pizze? Czekaj... już wiem, nie dotarłaby do klienta. -otworzyłem samochód i okrążyłem go, by posadzić Rose.
-Uwaga na głowę. -poinformowałem i wrzuciłem ją do samochodu.
-Ał! Moja ręka!
Zaśmiałem się po czym zamknąłem drzwi.
-Rosie, może wrócimy do domu? -wsiadłem za kierownicę i przekręciłem kluczyk.
Chciałem brzmieć jakoś łagodnie, ale jej uśmiech zniknął z twarzy.
-Nie ma mowy. -chciała złapać za klamkę, ale szybko zatrzasnąłem drzwi. -Wypuść mnie! -zaczęła uderzać w drzwi.
-Dobrze spokojnie, odwiozę cię do tego Michaela.
-Gladys St.
-Ile on ma w ogóle lat? -spytała, gdy ruszyliśmy.
-22.
-On ci nic nie robi...prawda? -na chwilę odwróciłem głowę w jej stronę.
-Przestań, na prawdę bardzo mi pomógł.
-To trochę dziwne, że cię utrzymuje...
-Zrobił dla mnie dużo więcej niż utrzymywanie.
Coś musiało się stać tego wieczora, gdy ją przyprowadził. Nie chciałem jej już denerwować, więc zapytam o to innym razem.
Zatrzymałem się przed blogiem tego facet i spojrzałem na Rose.
-Możesz otworzyć. -pociągnęłam za klamkę.
-Spotkamy się jutro?
-Jutro nie mogę.
Westchnąłem. Wyjąłem z portfela pieniądze i włożyłem jej do dłoni kilka banknotów.
-Weź je, zadzwonię rano.
Dziewczyna spuściła na chwilę wzrok, a potem znów na mnie spojrzała.
-Dobranoc. -powiedziała cicho, otworzyłem drzwi, a ona wyszła.
Musiałem wiedzieć gdzie dokładnie mieszka, więc czekałem aż weszła na klatkę. Obserwowałem na którym piętrze zapalają się światła. Bingo drugie piętro.
Spokojny odjechałem.

wtorek, 16 sierpnia 2016

24."It's like you're screaming And no one can hear"

-Daj mi święty spokój! Nie chcę na ciebie patrzeć! Nigdy nie powiedziałam, że cię kocham! -wrzasnęłam, chłopak spojrzał na mnie ostatni raz, a potem wyszedł.
*WILL*
Cholerna szkoła... że też kurwa musieli dać ostatnią matmę z tą starą jedzą.
Gnębi mnie odkąd Rose wróciła z wycieczki, z której ją wrzucili.
Zaśmiałem się na to wspomnienie. Niby taka grzeczna i poukładana, ale ja wiem, że w głębi duszy to buntowniczka.
Dobrze, że zostało już tylko kilka dni. Ten rok minął cholernie szybko.
Otworzyłem bramkę i w momencie kiedy chciałem wejść na posiadłość ktoś na mnie wpadł przez co upadły mi klucze.
-Ani przepraszam, ani pocałuj mnie w dupę. -podniosłem klucze i odwróciłem się do tej osoby, ale zobaczyłem tylko jego plecy.
Mimo, że miał kaptur na głowie rozpoznałem, że to Leo.
Chodzi jak kaczor.
-Leo księżniczko!-zaśmiałem się, ale chyba mu się spieszyło, bo nawet się nie odwrócił. -Cwel. -powiedziałem pod nosem i ruszyłem w stronę drzwi.
Zdziwiło mnie to, że drzwi były otwarte, z tego co wiem, znaczy się na pewno jest Rose, która ma obsesję na punkcie zamkniętych drzwi.
Otworzyłem je powoli i równie powoli wszedłem do środka.
-Dzień do...!
-Zamknij mordę. -przerwał mi cichy głos. Odwróciłem głowę w prawo i zobaczyłem siedząca na ziemi Rose. Widać było, że jest zdenerwowana, szybko wstała i poszła do lodówki.
-Pokłóciliście się?
Trochę byłem zdziwiony, Leo praktycznie wybiegł z naszego domu, a Rose jest bliska płaczu. 

Oni praktycznie w ogóle się nie kłócili.
-Można tak powiedzieć... W sumie to zerwałam z nim.-powiedziała bez uczuciowo i wyjęła lody.
-Co kurwa?!
-To kurwa! Głuchy jesteś?! -odwróciła się, a ja miałem wrażenie, że rozmawiam z w ogóle inną osobą.
-Jak to z nim zerwałaś? Przecież wy...
-My nie. Tu kropka. -wzięła jeszcze łyżkę i poszła do swojego pokoju.
Położyłem dłonie na karku i wypuściłem powietrze z ust.
-Cholera. -wbiegłem po schodach i pociągnąłem za klamkę, ale drzwi do jej pokoju były zamknięte.
-Rose! Otwórz!
-Spieprzaj!
-Wow.
Kurde.
Nie wyobrażam sobie tego. Leondre szalenie się w niej zakochał i to dosłownie. Opowiada o niej jakbyśmy jej z Charliem nie znali, mówi o tym jaka jest piękna, zabawna, inteligentna i ogólnie wspaniała. I przyznam to było dziwne dowiedzieć się, że on ma uczucia i tak silnym uczuciem obdarzył Rose.
Nie wiem jak on się z tym czuje. Rose wygląda jakby była trochę zła, ale to takie chwilowe. Prawda?
Nie wiem, zawsze wyglądało jakby oni nawzajem byli w sobie ślepo zakochani i nagle od tak ona z nim zrywa?
Może to chwilowe, jutro zapewne wszystko wróci do normy.
*ROSE*
Obudziłam się z brakiem chęci na cokolwiek. 

Dosłownie. 
Leżałam w łóżku jakąś godzinę, do drzwi zapukał Will, więc szybko wymyśliłam ból głowy.
Nie miałam ochoty nawet z nim rozmawiać.
Nie wiem co mam robić.
Z jednej strony cholernie mi na nim zależy i chciałbym cofnąć czas, by nasza kłótnia nie miała miejsca.
Z drugiej strony Leondre poniósł na mnie rękę, chciał mnie uderzyć, co bolało mnie tysiąc razy mocniej niż jego wszystkie zdrady, no właśnie jeszcze mnie zdradził, dwa razy, znaczy no, o tych dwóch razach wiem.
Jak tak sobie myślę, to co z tego, że mi na nim zależy, skoro on ma moje uczucia gdzieś? Okazał mi brak szacunku, myślał, że jestem jego własnością i stracił przez te wszystkie zdrady moje zaufanie.
Wszystko na czym powinien opierać się związek, on to stracił.
Mój szacunek i zaufanie.
W domu panowała cisza więc Will już pewnie poszedł do szkoły, a reszta do pracy.
No właśnie co z Willem i Charliem?  Przecież oni nie dowiedzą się ani o naszej długiej znajomości z Leo, ani o kłótniach, ani o wczoraj. Bo Leondre zapewne będzie bał się im powiedzieć, a ja...ja też im nie powiem.
Będą wiedzieć tylko tyle, że to ja zniszczyłam nasz kilku miesięczny związek. Leondre to ich przyjaciel i...oni mnie za to znienawidzą. 

Trudno, mam to gdzieś, zostanę w moim łóżku do końca życia.
Jak tak leżałam i myślałam o tym wszystkim i o tych szczęśliwych momentach z Leo rozpłakałam się. Mimo wszystko uwielbiałam leżeć z nim wieczorami i rozmawiać, tak o wszystkim, kiedy leżałam wtulona w jego ciało, a on głaskał moje włosy i całował w czoło, te monety są warte wszystkiego. Szkoda, że tych chwil było tak niewiele i były zagłuszone przez te wszystkie kłótnie.
Mimo, że podjęłam słuszną decyzję to płakałam jak dziecko.
Będzie mi go brakować.
***
Obudził mnie dźwięk mojego telefonu i byłam święcie przekonana, że to Leo chce się spotkać.
A propo, dlaczego on wczoraj płakał skoro z jego zachowania wynika, że nasz związek nic dla niego nie znaczył.
W każdym razie pomyliłam się, bo na wyświetlaczu był nieznany numer.
-Tak?
-Rosalie Nixton?
-Tak, o co chodzi?
-zmarszczyłam brwi. To był męski głos, pierwsze co pomyślałam, że to może ze szkoły, ale po pierwsze dzwoniliby do rodziców, a po drugie moim nauczycielem jest kobieta.
-Jestem teraz w Bristol i chciałbym się spotkać, masz czas dziś wieczorem?
-To chyba pomyłka...
-Nie sądzę, znalazłem numer na portalu, dobrze zapłacę. Mam adres jeżeli chcesz mogę po ciebie przyjechać.
-Jakim portalu? Przepraszam, to na pewno pomyłka.
-wcisnęłam czerwoną słuchawkę.
Okay.
To było dziwne.
Propozycja była bynajmniej dwuznaczna.
Pewnie ktoś sobie żarty robi, trochę zły moment na to wybrał.
Odłożyłam telefon, ale znów zaczął dzwonić. Ten sam numer, odrzuciłam połączenie i zablokowałam.
Zdenerwowana zeszłam na dół, sprawdziłam czy drzwi są zamknięte i poszłam do kuchni.
Wzięłam miskę z Kubusia Puchatka, którą kiedyś kupił mi George z Willem, wsypałam trochę płatków i zalałam mlekiem.
Usiadłam na wysepce i zanim zdążyłam włożyć pierwszą łyżkę do buzi mój telefon znowu zaczął dzwonić.
Nieznany numer.
-Halo?
-Rosalie?
-Tak.
-Cześć, mam na imię Hunter, masz czas dzisiejszej nocy?
-Co?
-Rosalie Nixton? Woodland 8?

Zakończyłam połączenie.
Okay już mnie to nie bawi, ten ktoś zna mów adres.
Spanikowana upewniłam się czy drzwi na taras są zamknięte i wróciłam do śniadania.
Rozumiem, że komuś się nudzi, ale robienie ze mnie prostytutki nie jest w żaden sposób zabawne.
Gdy zjadłam odniosłam miskę do zmywarki i poszłam do swojego pokoju.
Moje myśli przeplatały się, co było nie do zniesienia.
Leondre.
Tajemnicze telefony.
Leondre.
Muszę się rozluźnić.
Przebrałam się w sportowe ciuchy i wyszłam biegać.
Zamknęłam dom i wrzuciłam klucze do nerki, tylko przekroczyłam bramkę, z samochodu po drugiej stronie ulicy wysiadł mężczyzna w średnim wieku i podbiegł do mnie. Byłam przerażona to mało powiedziane, moje serce mało nie wyskoczyło z piersi.
-Rosalie Nixton? -podszedł trochę za blisko więc się odsunęłam.
-Ttak. Oo co chodzi?
-Widziałem ogłoszenie w Internecie, skoro był tam adres to przyjechałem. Mojej żony nie ma więc mam teraz czas i... -złapał mnie za ramię, a ja już byłam maksymalnie przestraszona.
-Proszę mnie zostawić. -wyrwałam się już bliska płaczu. -Jeżeli pan nie odjedzie zadzwonię na policję.
Mężczyzna spojrzał w prawo, a potem znów na mnie i wtedy już się odsunął.
-Słuchaj ty mała... -nie dokończył, bo właśnie stąd gdzie wcześniej patrzył przed nami przeszła starsza kobieta. -Nie po to przyjechałem tu, żeby usłyszeć odmowę!-krzyknął szeptem z uniesionym do góry jednym palcem.
-Zadzwonię na policję. -tyle udało mi się wydusić.
Mężczyzna przejechał dłonią po moich włosach co było ohydne, chciałam uciec, ale znów złapał mnie za ramię.
-Do zobaczenia. -prychnął i odszedł do samochodu.
Przez chwilę stałam jak sparaliżowana, a gdy odjechał wróciłam do domu. Zamknęłam drzwi na wszystkie zamki i zsunęłam się na ziemię nie powtrzymując już płaczu.
Wstałam po jakichś piętnastu minutach i wróciłam z powrotem do łóżka, sprawdziłam jeszcze telefon, na którym było kilka nieodebranych połączeń i wiadomości od nieznanych numerów, szybko wszystkie zablokowałam i wzięłam laptopa.
O co chodzi z tym portalem?
Szybko wystukałam na klawiaturze swoje nazwisko. Pierwsze co odszukała przeglądarka to była moja szkoła, portale społecznościowe i strona z adresem "lovers.com".
Przełknęłam głośno ślinę i otworzyłam link, byłam jeszcze bardziej przestraszona, gdy musiałam potwierdzić, że mam ukończone 18 lat. Potwierdziłam i zamknęłam oczy na moment, gdy strona się ładowała. Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam swoje zdjęcie. Moje zdjęcie w samej bieliźnie, stałam na nim przed lustrem. Było widać wszystko, tyłek, piersi, twarz...
"Mam osiemnaście lat, liczę na ekscytujące doznania z dojrzałymi mężczyznami. :*
Rosalie Nixton, Bristol Woodland 8,UK"

Było tam też mój numer telefonu.
Do moich oczu zebrały się łzy i nie mogłam złapać oddechu jakby w pomieszczeniu zabrakło tlenu.
Szybko otarłam łzy ręką i znalazłam maila do administratora strony.
Płakałam przez co nie widziałam literek na klawiaturze, denerwowałam się, że ich nie widzę i płakałam jeszcze bardziej.
Wkońcu udało mi się napisać o co chodzi i poprosiłam o to by jak najszybciej usunęli profil "mojej osoby".
Wyślij.
Opadłam na łóżko i już nie musiałam powstrzymać łez. To stąd te telefony, ale kto mógł mi zrobić takie świństwo?
Chwileczkę, to zdjęcie... Przecież to było w łazience domu Will'a on sam nigdy w życiu nie zrobiłby mi takiego zdjęcia, ale...kiedyś Devries wszedł do łazienki, gdy się przebierałam.
Nienawidzę, go, dlaczego on mi to zrobił? Cholerny dupek, przecież to świństwo.
***
Obudziłam się z wielkim bólem głowy i cholera, słońce świeciło mi prosto w twarz. Powoli wstałam z łóżka i zasłoniłam rolety. 

Od razu lepiej.
Usiadłam na ziemi, bo nie dałam rady już stać.
Ugh, muszę wyjść z pokoju. Założyłam na siebie bluzę i założyłam kaptur na głowę.
Zeszłam na dół i akurat była pora obiadowa.
-Ty płakałaś?-moja matka odezwała się takim tonem jakby miała o to do mnie pretensje.
Błagam daj mi spokoju kobieto.
Nic nie powiedziałam tylko weszłam do kuchni i wzięłam tabletki od bólu głowy. Złapałam jeszcze butelkę wody i chciałam wrócić do pokoju, gdy byłam na schodach odezwał się jeszcze Will.
-Rosalie, możemy porozmawiać za chwilę?
-Nie. -burknęłam i poszłam do swojej groty.
W pokoju było prawie ciemno, oświetlało go tylko światło przebijające się przez beżowe rolety. Leżałam zwinięta w kulkę i patrzyłam w jeden punkt. Tak minął mi czas do dwudziestej drugiej kiedy poszłam spać.
*dwa dni później*
Wczoraj również nie poszłam do szkoły tylko siedziałam zamknięta w swoim pokoju, brawa dla mojej mamy, która nawet nie przyszła zapytać czy wszystko w porządku.
Will za to kilka razy pytał się czy nie chce porozmawiać, ale odmawiałam.
Teraz jestem zdana tylko na siebie.
Rodzice mają mnie gdzieś, Leo nienawidzę, a Will i Charlie są święcie przekonani, że zerwanie z ich przyjacielem to był mój wybryk, nie wiedzą o jego zdradach, ani tego że chciał mnie uderzyć, wiedzą tylko to jak rzekomo mnie kochał. 

Pieprzony aktor. Potrafi dobrze udawać.
Pewnie nigdy nie dowiedzą się prawdy, ja im nie powiem, bo najzwyczajniej w świecie wstydzę się tego, że pozwoliłam się tak traktować, a Devries to zwyczajny tchórz.
Rok szkolny się już kończy, a gdy to się stanie jadę do ojca i guzik mnie obchodzi czy mnie chcę czy nie. Zamknę się w swoim pokoju i zapomnę o wszystkim i o wszystkich, będę Rose, której nikt nie zauważa.
Nie chcę zostać w tym cholernym mieście.
Muszę dziś iść do szkoły, nauczyciele zaczną dzwonić i no muszę jakoś zdać.
Przed szóstą poszłam do toalety się ogarnąć, bo i tak nie mogłam spać.
Wzięłam prysznic, umyłam zęby i zrobiłam minimalny makijaż składający się z tuszu do rzęs i pudru. 


Gdy byłam gotowa było przed siódmą, wszyscy jeszcze spali, więc zrobiłam sobie kawę w termos i wyszłam żeby przypadkiem nie natknąć się na Willa, który wstaje o siódmej.
Poszłam do parku niedaleko szkoły, pogoda była szara, ale na szczęście nie padało dzięki czemu mogłam spokojnie wypić sobie kawę na ławce.
Gdy zostało mi pięć minut do lekcji ruszyłam w stronę szkolnych murów. Założyłam kaptur na głowę, gdy weszłam na teren szkoły, jakby to miało sprawić, że nikt mnie nie zauważy.
Teraz przydałaby się peleryna niewidka.
Bałam się tego, że ktoś mógłby zobaczyć "moje" ogłoszenie na lovers.com, wczoraj dostałam odpowiedź od administratorów, że przykro im z powodu sytuacji i, że konto zostało usunięte, mimo wszystko Devries mógł pokazać je swoim znajomym czy coś.
Niestety w końcu znalazłam się w budynku, a spojrzenia automatycznie skierowały się na mnie.
Rose oni wiedzą. 

Odezwał się głos w mojej głowie. Czułam jak łzy zbierają się pod moimi powiekami, więc spuściłam jeszcze bardziej głowę.
Oni wszyscy widzieli moje zdjęcie w bieliźnie. Oni myślą, że to ja założyłam to konto.
Mocno ściskałam pasek od mojej torby, żeby na coś przenieść całe napięcie.
Szybko dotarłam do mojej szafki, przy której stał tłum, a w nim zobaczyłam Juli i Jennifer.
-No, no Rose, niby taka cicha, a tu proszę. Ale na tym zdjęciu to cię prawie nie poznałam. -Jennifer wskazała palcem na moją szafkę, a ja podniosłam wzrok.
Na drzwiczkach wisiały jakieś kartki. Zerwałam jedną z nich i...to było zdjęcie. Zdjęcie grubej dziewczyny w brzydkich szarym dresie, włosami związanymi grubą frotkę i kanapką w ręku.
Tą dziewczyną byłam ja.
Ręka w której miałam zdjęcie zaczęła się trząść, a pojedyncze łzy spłynęły po policzku. Spojrzałam jeszcze raz i była jeszcze jedna kartka, od razu rozpoznałam co to jest- wydruk ze strony "lovers.com".
Jak najszybciej ją zerwałam i obie wylądowały na ziemi, słyszałam gwizdy i śmiechy. Przepchnęłam się przez ludzi i zaczęłam iść w stronę wyjścia, oczywiście na pamięć, bo kompletnie nic nie widziałam. W momencie, gdy wytarłam oczy kątem oka zobaczyłam tablicę ogłoszeń, która była cała obwieszona moimi zdjęciami.
Pobiegłam do niej po drodze rzucając torbę gdzieś na bok i jak wariatka zaczęłam zrywać wszystkie kartki.
-Rose! -rozpoznałam głos Willa, który w przeciągu sekundy złapał mnie w talii i zaczął odciągać. Płakałam i wyrywałam się, ale od bez trudu wyprowadził mnie ze szkoły.
-Matko... Co się stało? O co chodzi z tymi zdjęciami? -w końcu postawił mnie na ziemi i lekko popchnął bym usiadła na ławkę, a ja wytarłam oczy rękawami bluzy, oczywiście były całe w tuszu do rzęs.
-To wszystko jego wina! Devries to pieprzony dupek! Nienawidzę go kurwa! Nienawidzę...
-To Leo? Dobra, poczekaj tu chwilkę, wrócę po twoje rzeczy i pojedziemy do domu. - odszedł kilka kroków nadal będąc przodem do mnie, potem się odwrócił i pobiegł do szkoły.
Nie myśląc za bardzo nad tym co robię, wstałam i zaczęłam biec przed siebie, przez park, ulicę z kawiarniami, aż dotarłam do plaży. Usiadłam na piasku i przytuliłam kolana do klatki piersiowej.
***
*WILL*

Wbiegłem do szkoły po tą głupią torbę, ale zatrzymał mnie Charlie i Devries, który tępo wpatrywał się w kartkę ośmieszającą Rosie.
-Ty gnoju! Na chuj ci to było?! -złapałem go za bluzę i przycisnąłem do ściany. Niestety, a może stety blondyn mnie odepchnął.
-Co ty robisz?
-Ty to zrobiłeś! Jesteś z siebie zadowolony?! -popchnąłem go, ale Charlie tym razem stanął między nami.
-Pojebało cię? Nigdy w życiu nie zrobiłbym jej czegoś takiego!
Faktycznie, dlaczego miałby to zrobić, przecież ją kocha...
-Gdzie ona jest?
-Przed szkołą.
Odwróciłem się i poszedłem po tą torbę.
-Czego się tak gapicie?!
Byłem tak wkurwiony, że przysięgam gdybym mógł rozniósłbym tą szkołę.
Wróciłem przed budynek, gdzie stali Charlie z rękoma w kieszeni i Leondre, który rozgadał się nerwowo dookoła z rękoma na karku.
-Gdzie ona jest. -przeszukałem wzrokiem dziedziniec w poszukiwaniu brunetki.
-Nie wiem, nie ma jej, cholera...
-Pewnie poszła ryczeć do domu. -prychnął Lenehan.
-Daruj sobie...
-Taka prawda, nie ma znajomych więc gdzie mogła pójść...
Miałem ochotę mu w tym momencie przyjebać, ale to mój przyjaciel.
Odkąd Rose z niewiadomych przyczyn zerwała z Leo, szczerze jej nienawidzi. Rozumiem, Leo jest jego przyjacielem i przez ostatnie dni chodził bez życia jak zombie, ale musiała mieć jakiś powód, znam ją i wiem, że nie bawiła się jego uczuciami.
Odwróciłem się i zacząłem iść w stronę parkingu.
-Leo, gdzie ty idziesz?
To chyba znaczy, że Devries idzie za mną.
-Muszę wiedzieć jak się czuje! -odkrzyknął
-Jak sobie chcecie, ja nie będę dla niej robił sobie problemów.
Otworzyłem samochód ojca i na tylne siedzenie rzuciłem torbę Rose. Usiadłem za kierownicę, a Leondre sekundę później siedział już obok i ruszyliśmy.
Po drodze rozglądaliśmy się za dziewczyną mając nadzieję, że złapiemy ją jakoś po drodze, ale niestety.
W domu jej nie było, w kuchni, salonie, jej pokoju nigdzie.
-Ja pierdolę. -złapałem się za głowę.
Devries wziął torbę Rose i wyjął z niej telefon.
-Nie wzięła. -rzucił go na blat w kuchni.-Może zdzwońmy do Susan?
-One nawet nie rozmawiają ze sobą... Susan powie, że to pewnie nic takiego, a jak powiemy jej co się stało to Rose już w ogóle się do nas nie odezwie.
-Nie rozmawiasz z nią?
Pokręciłem głową, było mi najzwyczajniej w świecie przykro, bo jest dla mnie siostrą i przyjaciółką, a tak z dnia na dzień przestała ze mną rozmawiać.
-Widziałeś to zdjęcia...O co chodzi? Kto to zrobił?
Brunet na chwilę spuścił głowę.
On coś wie.
-Nie mam pojęcia. -odpowiedział po chwili.
-Słuchaj, jeżeli się dowiem, że to ty...
-To nie ja. -przerwał mi. -Nie zrobiłbym z niej prostytutki...
-Kurwa... To było na jakiejś stronce, jej zdjęcia. -rzuciłem się w stronę schodów.
Wbiegłem do pokoju Rosie i od razu sięgnąłem po jej laptopa.
-Sprawdzisz tą stronę? Znasz adres? -Leo usiadł obok mnie na łóżku.
-Rose ostatnio była dziwna, może już dawno wiedziała o tej stronie.
Sprawdziłem historię komputera.
-Bingo. Ostatni raz korzystała z internetu wczoraj rano, poczta i "lovers.com". Rosalie Nixton. Jak można być takim idiotą żeby podać jej nazwisko. -wszedłem w link i wyskoczył komunikat, że strona nie istnieje.

-Usunął to.
-Albo i nie.
-Jak to? -nie odpowiedziałem tylko wszedłem na pocztę modląc żeby się nie wylogowała. 

I wymodliłem.
Miała w wiadomościach mnóstwo reklam i jedna odebrana od strony "lovers".
Napisali coś o tym, że im przykro i, że profil został już usunięty.
-Czyli to ona do nich napisała.
-Mhm, tylko dlaczego nic mi nie powiedziała? Kurwa mogłem się domyślić, że coś jest nie tak, od dwóch dni nie wychodziła ze swojego pokoju.
Odłożyłem komputer, otworzyłem okno i wyjąłem papierosy. Usiedliśmy na parapecie i zapaliliśmy po jednym.
-Gdzie ona może teraz być?
-Nie mam pojęcia, ale to Rose, na pewno niedługo wróci. Weź napisz do Charliego, żeby wysłał ci zdjęcia tych kartek. -poprosiłem, a Leo wyjął telefon i napisał do przyjaciela.

***
Siedzieliśmy w salonie, aż do dwudziestej pierwszej, a jej nadal nie było, mój ojciec i Susan wpadli dosłownie na pięć minut i znów wyszli, tato tylko spytał czy wszystko w porządku i czy jest Rose. Odpowiedziałem, że siedzi w pokoju.
Uważam, że Susan to fajna babka, ale matką jest chujową, nawet mój ojciec bardziej interesuje się Rose, niż ona.
Bałem się, że coś się stało, ale ciągle powtarzałem sobie, że Rosie jest rozważna.
Charlie wysłał nam zdjęcie tych kartek były dwie, na jednej było zdjęcie Rose, gdy była jeszcze gruba, a na drugiej wydruk jej profilu.
Jaką trzeba być świnią, żeby zrobić takie coś?
Podali jej nazwisko, adres i numer telefonu, a opisie było napisane, że lubi starszych mężczyzn, nie dość tego było zdjęcie, jej, w samej bieliźnie.
To świństwo.
Było już po dwudziestej drugiej, a ja już myślałem, żeby dzwonić do Susan. Na szczęście usłyszałem otwieranie drzwi.
Obaj wstaliśmy jak poparzeni i pobiegliśmy w stronę drzwi.
Faktycznie była to Rose, która z płaczem przepchnęła się przez nas i pobiegła na górę, ale nie była sama. 

Przyszedł z nią jakiś facet.
Wysoki, szczupły, z kruczoczarnymi włosami.
-Em, cześć. -wyciągnął w moją stronę dłoń.-Jestem Micheal.
-Cześć.- odpowiedziałem zmieszany. -Co się tak właściwie stało?
-Najlepiej, jak dziewczyna wam wszystko powie, nie chcę się wtrącać. Daj mi jakąś kartkę zapiszę swój numer i dasz jej go, w razie czego.
Byłem zdziwiony, jakiś typ przyprowadził zapłakaną Rose.
Dałem mu kartkę i długopis. Zapisał ciąg liczb i wyszedł.
Spojrzeliśmy na siebie z Devriesem, a potem pobiegliśmy na górę.
Drzwi były otwarte więc powoli weszliśmy, siedziała skulona na ziemi między oknem, a łóżkiem.
-Rosie, o co chodzi?-podszedłem powoli do niej. 

Miała rozczochrane włosy, a jej ciało drżało.
-Proszę Will, wyjdź stąd.
W moim gardle zebrała się wielka gula, gdy usłyszałem jej głos.
-Co się stało? -podszedłem bliżej, kucnąłem i chciałem odgarnąć jej włosy, gdy tylko dotknąłem jej ciała odskoczyła jak poparzona.
-Nie dotykaj mnie! Wyjdzie stąd! Wynoście się! -krzyknęła jak opętana.
To było przerażające, płakała jakby się stało nie wiadomo co.
Szybko się odsunąłem, a ona znów przytuliła kolana do klatki piersiowej.
-Proszę... Idźcie sobie.
Jej głos i wygląd łamał moje serce, ale zrobiłem to o co prosiła wyszliśmy z jej pokoju.
-Cholera... -położyłem dłonie na karku.
-No...
-Leo, idź do domu, jutro do ciebie zadzwonię, jak Rose się trochę uspokoi.
Brunet nic nie odpowiedział tylko wyszedł z mojego domu.
***
-Rosalie, wszystko w porządku? Muszę iść do szkoły, poradzisz sobie? -brak odpowiedzi. -Może zostanę? -nadal nic. -Eh... Zadzwonię później.
Zszedłem na dół, gdzie siedzieli nasi rodzice.
-O hej Will, myślisz, że lepiej organizować wesele na sali, czy raczej w plenerze? Właściciele mają dużą posiadłość i w ciągu miesiąca mamy się zdecydować. Osobiście uważam, że plener byłby okay, ale co jeśli będzie padać?
-Nie wiem, nie znam się. -usiadłem i nalałem sobie kawy. -Tato mogę wziąć twój samochód?
-Mhm, jasne. A jak z Rosalie, nie widziałem jej od wczoraj, dobrze się czuje?
-Oh przestań George, ona tak ma. Czasem jak jej coś strzeli do głowy... Nie przejmuj się nią.
Spojrzałem na nią zdziwiony. Dlaczego nie zauważyłem jak ona traktuje Rose?
Wziąłem ostatniego łyka i wyszedłem zabierając z haczyka kluczyki samochodowe.
Napisałem do Charliego i Leo, że zaraz u nich będę i wsiadłem do auta.
Pojechałem pod ich domy, gdzie czekał już Leondre.
-Siema, i jak z nią? -przybił mi piątkę.
-Nie rozmawiałem z nią jeszcze.
-Jakto? Co jeśli ona coś sobie zrobiła?
-Zwariowałeś? Nie...-zamyśliłem się na chwilę i faktycznie się przestraszyłem. -Kurwa... Napiszę do ojca. -tak też zrobiłem.
Podoba mi się to, że nie pyta o co chodzi, tylko czy powinien się martwić, jeżeli mówię, że nie to nie zadaje więcej pytań.
Odpisał, że był u niej przed chwilą i, że boli ją głowa.
-Jest okay, znaczy no wiesz. -poinformowałem bruneta, ten tylko kiwnął smutno głową.
Kątem oka widziałem jak tupie nerwowo nogą.
Kurde, na prawdę nie wiem dlaczego Rose z nim zerwała, przecież on się tak o nią martwi.
-Siema laleczki. -do auta wsiadł Lenehan trzymając w jednej ręce kanapkę, a drugą poprawiając włosy.
-Odezwał się, zostaw już te włosy pedale. -zapaliłem silnik i ruszyłem.
-Spieprzaj. I jak z naszą królewną?
-Interesuje cię to w ogóle?
-Masz rację, nie interesuje, chciałem być miły.
Resztę drogi spędziliśmy w ciszy.
Przyznam Lenehan potrafi być dupkiem.
Próbowałem się dodzwonić do Rose w czasie przerwy, ale nie odebrała. Kartek z jej zdjęciami już nie było, ponoć zdjął je Jeremy-przyjaciel Leo, a nauczyciele nic nie zauważyli.
Nie zauważyli, nie chcieli zauważyć cholerni hipokryci. Gówno ich obchodzą uczniowie.
Po lekcjach odwiozłem chłopaków do domu i sam wróciłem do siebie.
Nie mogłem się doczekać, miałem nadzieję, że Rosalie się uspokoi i ze mną porozmawia.
Wszedłem do domu i od razu pobiegłem na górę mijając Susan i ojca siedzących w jadalni.
Zapukałem do drzwi Rose i czekałam aż się odezwie.
-Rose, możemy pogadać?
-Will chodź zjeść obiad! Ten leń pewnie śpi! -usłyszałem Susan więc zszedłem znów na dół.
***
*tydzień później*

To głupie i nieracjonalne, ale przez tydzień nie widziałem Rosie, a przecież mieszkamy w jednym domu do cholery!!
Nie chodziła do szkoły, a jej matka nawet nie zareagowała. To już patologia, przysięgam.
Chciałem jakoś delikatnie zacząć ten temat z Susan, żeby się nie domyśliła, że coś jest nie tak, ale ona kompletnie to olewa. Powoli zmieniam o niej zdanie, no bo jak można nie przejmować się tym, że twoja córka nie wychodzi z pokoju? Znaczy na pewno wychodzi, bo musi jakoś jeść itd., ale wychodzi, gdy mnie nie ma w domu.
To cholernie boli. 

Martwię się o nią.
Dziś było zakończenie roku i Rose również się nie pojawiała.
Wszedłem do domu i od razu usłyszałem krzyki, wybiegłem na górę i zobaczyłem Susan dobijającą się do pokoju Rose, a mój ojciec próbował ją uspokoić.
-Co się stało?
-Napisała do ojca, Robert będzie tu za chwilę.
Odetchnąłem z ulgą.
-Noi co z tego?
-Chce wrócić do Cardiff.
Wypuściłem powietrze z ust i położyłem dłonie na tyle mojej głowy.
-Dlaczego?
-Nie mam pojęcia, za bardzo ją rozpieściliśmy. Rose! Otwieraj te cholerne drzwi!
Nic.
Po kilku minutach przyjechał Robert.
-Co się dzieje? -spytał podając mi i mojemu ojcowi dłoń.
-Po co tu przyjeżdżałeś?! Miałam sama z nią porozmawiać! -wrzasnęła Susan.
-Okay...O czymś nie wiem? -spojrzałem na wszystkich po kolei, ale każdy odwrócił wzrok.
Nie zdążyłem zarządzać odpowiedzi, bo Rose otworzyła drzwi, a Susan wparowała tam mało ich nie wywarzając z zawiasów.
-Czy ty sobie żartujesz?! Dzwonisz do niego poza moimi plecami?! Jestem twoją matką! -wydarła się od razu i wszyscy weszliśmy do środka.
Rosalie siedziała na łóżku i przyglądała się jej obojętnie. Wyglądała jakby nie spała przez ten tydzień.
-Chcę wrócić do Cardiff. -oznajmiła cicho.
-No właśnie, dlaczego? -wszyscy przysłuchiwaliśmy się ich rozmowie.
-Bo nie mam zamiaru zostać tu ani dnia dłużej. Chce mieszkać z tatą.
-Heh, tatą? Rosalie muszę ci powiedzieć, że Robert wcale nie jest twoim ojcem. -powiedziała tak jakby chciała dogryźć swojej córce.
Zatkało mnie. Spojrzałem na Roberta, który spuścił wzrok.
-Słucham?
-Tak właśnie, chciałam z tobą normalnie porozmawiać, ale nie dałaś mi nawet szansy, siedzisz w tym pokoju jak jakiś odludek...
-Susan. -skarcił ją mój ojciec.
-Nie teraz George.
-Ale jjak to?
-A no tak to. -wzięła głęboki oddech. -Myślisz, że dlaczego nie odzywał się przez kilka miesięcy? Bo się dowiedział, że nie jesteś jego córką... 




-Tato... -Rose załamał się głos, a mi zrobiło się jej cholernie szkoda.
Wiedziałem, że nie mogę się wtrącać, to przecież nie moje sprawy.
-Rosie, przepraszam, po prostu musiałem to wszystko przemyśleć i...
-Musiałeś zastanowić się czy mnie kochasz? -Robert nic nie odpowiedział, no bo w sumie co miał powiedzieć. Dziewczyna wstała.
-No proszę, taki kochany tatuś, proszę bardzo wracaj do Cardiff jak tak bardzo chcesz. - Susan założyła ręce na pierś.

Cholera.
-Nienawidzę was! Ty wcale nie jesteś lepsza! Olewałaś mnie od samego początku odkąd tu jestem! Poniżałaś mówiąc, że jestem nienormalna,bo nie mam znajomych! Przeszłam piekło, a ty tego nie zauważyłaś! Jak można nie zauważyć, że twoja córka nie wychodzi przez ponad tydzień z pokoju! Nienawidzę was! -wykrzyczała Rose i zaczęła płakać. -Nienawidzę...
Robert chyba miał dość i po prostu wyszedł.
To co się właśnie działo to był dla mnie szok.
-Jeżeli ci tu tak źle to dlaczego tu nadal jesteś?
-Susan opamiętaj się. -znów wtrącił się mój ojciec.
-Nie. Proszę, jeżeli chcesz, droga wolna.-wskazała ręką na drzwi.
Brunetka spojrzała na nią przez łzy i podeszła do szafy,  z której wyjęła walizkę i zaczęła pakować swoje ubrania.
-Rose, przestań. -podszedłem i złapałem ją za ramie, ale mnie odepchnęła.
-Nie. Dotykaj. Mnie. -wycedziła i wróciła do pakowania ubrań.
-Tato zrób coś.
-Rosie, przestań twoja matka po prostu się zdenerwowała.
-George, ona i tak nie ma gdzie iść, wróci w ciągu godziny.
-Dziękuję George, ale ona ma rację. Skoro mi się nie podoba, wyprowadzam się.
Patrzyliśmy na siebie z ojcem i nie wiedzieliśmy co mamy robić.
Rose nagle wstała wzięła swój telefon i portfel, a potem wyszła.
-Jesteś najgorszą matką na świecie. -powiedziałem do Susan i poszedłem do swojego pokoju.

***
*WILL*
Nie spałem całą noc, ponieważ Rose nie wróciła jeszcze do domu. Jest siódma, a ja przez noc wypiłem chyba pięć kaw i wypaliłem paczkę papierosów.
Nie mam pieprzonego pojęcia, gdzie ona jest. Wczoraj dzwoniłem do Leo, miałem cichą nadzieję, że może pójdzie do niego, ale niestety. 

Siedział u mnie chyba do drugiej w nocy i wkurwiał niesamowicie. Nie dość, że sam byłem zdenerwowany to ten jeszcze mnie nakręcał.
Co jeśli ją ktoś porwał?
Co jeśli potrącił ją samochód?
Albo najlepsze: Co jeśli jest głodna?
Kurwa...na szczęście udało mi się go wygonić, bo już miał zamiar nocować.
Najgorsze jest to, że ma wyłączony telefon. Nie wiem, może jej się rozładował czy coś, bo wczoraj jeszcze normalnie był sygnał.
Susan ma kompletnie wywalone i jeszcze śpi, mój ojciec jest już w pracy, a Roberta nie chcę martwić, bo możliwe, że Rose wróci w każdej chwili.
-Cześć.-przywitała się Susan schodząc w szlafroku po schodach. -Rose nadal nie ma?
-Jak widać.
-Spokojnie, pewnie zmarzła przez noc i zaraz wróci. -nalała sobie kawy i usiadłam przy stole.
-Susan, czy ty siebie słyszysz? Jak możesz w ogóle tak mówić?! Twoja córka uciekła z domu!
-Will uspokój się, ona zawsze miała jakieś dziwne humorki...
-Jakie dziwne humorki?! Ona nie wychodziła ze swojego pokoju przez tydzień! Dla ciebie to dziwne humorki?!
-Przestań krzyczeć. Oczywiście ją kocham, ale trochę przegięła.
-Nie przestanę, bo ktoś musi ci uświadomić jak chujową matką jesteś!
Przyznam, że nie powinienem tego mówić, ale byłem tak wkurwiony, że nie myślałem nad tym co mówię.
-Will!
-Żadne Will! Ty nic o niej nie wiesz! Zerwała z chłopakiem, z którym była kilka miesięcy, ktoś umieścił jej prawie nagie zdjęcia na portalu dla starych dziwkarzy, ośmieszyli ją w szkole, a wczoraj jakiś typ przyprowadził ją zapłakaną do domu! I ty uważasz się za kochającą matkę?! Nie zauważyłaś, że przez ostani tydzień siedziała zapłakana w swoim pokoju!
-Jakie zdjęcia? Co? -dopiero teraz zobaczyłem w jej oczach troskę i łzy.
-Ktoś próbował być zabawny i zamieścił ogłoszenie na jakimś portalu, w szkole wszędzie były porozwieszane zdjęcia tego ogłoszenia i zdjęcia, gdy była otyła, to dlatego Rose nie wychodziła ze swojego pokoju.
-O mój boże. -kobieta zakryła dłonią usta. -Ja... Ja nie widziałam.
-No pewnie że nie widziałaś, bo byłaś zajęta swoją dupą.
Susan oparła łokcie na stole i złapała się za głowę.
-Ona mnie na prawdę nienawidzi...
-Susan martwię się o nią, nie odbiera telefonów...Ona jest wykończona psychicznie.
-Zadzwonię na policję. -nagle wstała od stołu i poszła do kuchni po telefon.
Zgodziłem się z nią, bo na prawdę nie wiedziałem już co mam robić. 

Ostatnio tyle się wydarzyło, bałem się, że coś sobie zrobi.
-Muszę jechać na komisariat.-oznajmiła Susan, gdy skończyła rozmowę. -Idę się ubrać i zadzwonię do szefa, że nie przyjdę do pracy. -weszła na górę, a ja dokończyłem kawę i wyszedłem zapalić póki nie było Susan.
Na komisariacie niestety Susan powiedziała o kłótni z Rose, więc policjant powiedział, że to u nastolatków normalne i że zazwyczaj wracają po około dwóch dniach. Muszę przyznać, że Susan w końcu się na coś przydała i zrobiła mu awanturę, założyła ręce na pierś i powiedziała, że nie wyjdzie póki czegoś nie zrobi. Ten policjant był tak poirytowany, że w końcu przyjął opis Rose, wysłał do serweru informacje i obiecał, że patrole będę się rozglądać.
Niby to mało, ale nic więcej nie dało się zrobić.
Wróciliśmy i nadal czekaliśmy na Rose.
-Will idź się połóż.
-Nie jestem zmęczony.
-Myślisz, że ona mi wybaczy?
-Rose? Jasne. -uśmiechnąłem się pokrzepiająco i złapałem za jej dłoń.
Dobrze, że w końcu się ogarnęła. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemson!
Jak tam wakacje?
Za szybko mijają , nie? XD
Mam nadzieję, że akcja wam się podoba. Piszcie co o tym myślicie, zniosę krytykę XD
Ogólnie, sytuacja wygląda tak, że Paulina będzie pisać bloga z ff i od czasu do czasu będę jej pomagać. http://destroyedteenagers.blogspot.com/
Dziś prawdopodobnie pojawi się prolog i pierwszy rozdział, także zapraszam. Pomysł jest na prawdę dobry, także no.
To tyle.
Do następnego 
-Kate xx

Ps:Tak myślałam, że Leondre to dusza towarzystwa. XD

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

23. Nie staraj się ratować czegoś co cię niszczy.

-Oh przestań dramatyzować...
-Mam przestać, co? Leo staram się, ignoruje twoje humorki, ale nie chcę już tak dłużej...
-Zastanów się zanim cokolwiek powiesz.-przerwał mi.
Był co najmniej zły, a jego dłoń zacisnęła się na moim nadgarstku.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na to co robi.
Nie był to pierwszy raz.
-Leo... -spojrzałam na niego, a łzy już zebrały mi się do oczu. Patrzyliśmy na siebie z takim samym bólem.
Widziałam to, żal w jego oczach. 

Więc dlaczego to robi? Dlaczego robi awantury i dlaczego jest agresywny?
Słyszałam jak przełyka ślinę, a potem puścił mój nadgarstek i zamknął mnie w mocnym uścisku.
-Przepraszam, ja...naprawdę przepraszam. -szepnął do mojego ucha i zaczął całować moją skórę aż do ust. -Przepraszam. -powtórzył, a mi zmiękło serce. 



Zamknął nasze usta w namiętnym pocałunku, a dłoń położył na tyle mojej głowy. Po chwili przerwał  by na mnie spojrzeć i znów zaczął mnie całować tym razem natarczywie i zachłannie. Popchnął mnie lekko na łóżku i zawisł nade mną, jego ręka wsunęła się pod moją bluzkę i powoli przesuwała się  w górę.
Więc o to mu chodzi.
Złapałam go za ramiona i odepchnęłam od siebie.
-Proszę, wyjdź. -usiadłam na łóżko i patrzyłam na zdezorientowanego bruneta.
-Co?
-Właśnie to, nie jestem głupia, wiem o co ci chodzi...Zrobimy to, a potem mnie zostawisz. Nie zależy ci na mnie.
Byłam taka dumna z siebie  że to powiedziałam, ale byłam też smutna przez to, że to prawda.
Jestem zabawką.
-Co proszę? -wstał, a moja duma i pewność siebie wyparowały.
On był zły i to cholernie zły.
-Myślisz, że ganiałbym za tobą jak głupi przez kilka miesięcy, tylko po to żeby się z tobą przespać?! Błagam...-prychnął jakby to był żart, a moje serce właśnie pękło.
-Jakbyś nie zauważyła ja nie muszę starać się o względy dziewczyn, mam każdą na zawołanie!
-Więc dlaczego na ofiarę wybrałeś mnie?! -wstałam by jakoś mu dorównać, przynajmniej próbowałam.
Przez chwilę patrzył na mnie pustym wzrokiem, a potem odpowiedział.
-Masz rację, dlaczego ty?
Potym odwrócił się i po prostu wyszedł.
Super.
Ekstra.
I w ogóle.
Kurwa.
Dlaczego do cholery on mi to robi?! Mówi, że kocha, że mu zależy i nagle jestem bezużyteczna, bo może mieć każdą.
-Proszę bardzo znajdź inną i sobie ją ruchaj i sobie jej kurwa mów, że ją kochasz! I sobie ją kurwa... I sobie rób co chcesz. Kurwa! -wydarłam się właściwie na zamknięte drzwi mojego pokoju.
Usiadłam bezsilnie na łóżku.
-Co ja mówię? Przecież mi na nim zależy. -schowałam twarz w dłonie i zaczęłam płakać, ryczeć jak dziecko.
***
Obudziłam się po 23 głodna jak nigdy. Zeszłam powoli w dół schodów, wszędzie było ciemno więc zapewne nikogo nie ma.
Wzięłam serka z lodówki i usiadłam na wysepce kuchennej.
Wygrzebywałam końcówkę mojej kolacji z dna opakowanie kiedy drzwi frontowe otworzyły się, a potem zamknęły z wielkim hukiem.
To był Will, który wszedł w brudnych buciorach nawet mnie nie zauważając i poszedł w kierunku schodów. No oczywiście slalomem.
Śledziłam go wzrokiem i skrzywiłam się, gdy całe pomieszczenie wypełnił odór alkoholu.
Głupi alkoholik.
Nie mogło być inaczej, potknął się na pierwszym stopniu i wyrżną twarzą o schody.
Wydał z siebie ciche "kurwa", a ja szybko podeszłam.
-Boże, idioto żyjesz?
-O Rosssalie! -uśmiechnął się jakby nie widział mnie z rok.
-Ugh. Nie otwieraj lepiej buzi. -skrzywiłam się i pomogłam mu wstać. -Chodź do pokoju.
-Tak się cieszę, że już normalnie ze  mną rozmawiasz. -szepnął do mojego ucha, gdy wciągałam go po schodach po czym je ugryzł.
-Will cholera, ogarnij się. Gdzie ty w ogóle byłeś?
-U Charliego, Karen pojechała z Brook do dziadka, dziadków, no wiesz babci i dziadka. Znaczy nie mojego, ich. Ich dziadka i ich babci.
-Dobra, łapię. -rzuciłam go na łóżko.
Leżał jak trup twarzą w poduszce.
Zdjęłam jego zabłocone buty i rzuciłam gdzieś w kąt.
Jego ciuchy były całe mokre. No tak padał deszcz.
-Will odwróć się. -rozkazałam, a ten wydał z siebie jęk niezadowolenia, ale po chwili leżał na plecach.
Zdjęłam jego bluzę, co było naprawdę trudne, bo był jak kłoda, bluzkę. Jedną ręką zasłoniłam oczy, a drugą zaczęłam rozpinać jego spodnie.
-Nanana powiem Leoooo!
-Śmiało i tak ma to gdzieś.
-Jak pije to robi się strasznie uczuciowy. -stwierdził, a czkawka przerwała mu w środku zdania.
-Co masz na myśli? -spytałam obojętnie i ściągnęłam jego jeansy.
-To, że cię kocha. Głupi wkopał się. Znaczy no wiesz, cieszę się ogromnie, że z tobą tak na poważnie, ale-w tym momencie beknął, a ja umarłam. -Kurczę, miłość? Miłość, miłość, miłość. Miłość to gówno.
-Idź już lepiej spać.
-Powiem ci coś, ale to będzie nasz sweet secret, oki? -zaśmiałam się z tego głupka. -Nie śmiej się, mówię poważnie.
Patrzył na mnie wielkimi, zielonymi oczami, co było przezabawne, ale powstrzymałam się od śmiechu.
-No słucham. -usiadłam obok niego czekając na ten sweet secret, ale usłyszałam tylko jakieś mruczenie. -Will nie żartuj sobie.
-Chodź bliżej, bo nikt nie może usłyszeć.
-Will idioto nikogo tu nie ma.
-Ktoś mógł zostawić podsłuch.-szepnął po czym zachichotał jak mała dziewczynka, jeszcze tylko zrobić mu dwa kucyki.
Przewróciłam oczami, ale przybliżyłam się.
-On cię kocha. -wyszeptał, a ja na ten moment wstrzymałam oddech żeby się nie otruć czy coś. 

Niby już mi to mówił, ale nie traktowałam tego tak poważnie. 
Czy powiedziałby kolegom jakby to była nieprawda?
-Idź spać. -wstałam i odeszłam w stronę drzwi.
-Nie cieszysz się?
-Nie bardzo...
-Ten idiota tak cię kocha, że aż się rozpłakał, a ty mówisz "nie bardzo"?
-Co?
No tym to mnie zaciekawił.
Wróciłam i znów usiadłam na łóżku.
-To. Piliśmy, on stwierdził, że idzie do ciebie, potem wrócił, znów piliśmy, on się prawie rozpłakał i powiedział, że cię kocha. No wiesz, nie chciałem żebyś z nim była, ale teraz myślę, że on na ciebie kurewsko zasługuje.
-Nie używaj słowa "kurewsko".-powiedziałam już zanurzona w swoich myślach.
On płakał? Leondre Devries płakał? Ale dlaczego? Przecież to on zawsze zaczyna kłótnie i to on stwierdził, że ma mnie gdzieś, bo może mieć inną.
Kurcze... Może faktycznie nie doceniam tego, że się stara, ale nie wychodzi mu tak jakby chciał.
Wychodzi na to, że to ja go zraniłam.
Cholercia.
-Rossssalie, słyszysz mnie?
-Mhmm, co chcesz? -spytałam patrząc w jeden punkt za oknem.
-Loda.
Ta, w tej chwili się otrząsnęłam i spojrzałam na niego jak na idiotę, którym jest.
-Głupi jesteś. -Loczek wybuchł śmiechem, którego w życiu u niego nie słyszałam. Śmiał się, dusił się, śmiał i krztusił.
-Ja pierdzielę, idź spać. -wstałam i już miałam kierować się do drzwi.
-Buzi. -złapał mnie mocno za nogę, której za cholerę nie mogłam wyrwać.
Odwróciłam się i dałam mu tego buziaka w czoło mówią ciche 'dobranoc' i pozwolił mi wyjść.
Wróciłam do swojego łóżka, ale nie potrafiłam zasnąć, myślałam tylko o tym jak zraniłam Leo. Jak on się teraz czuje? Co robi?
W końcu wzięłam do ręki telefon.
/El leondres/
Co robisz?
Odpowiedź dostałam niemalże od razu.
Będę za pięć minut.
A więc przyjdzie.
Cieszyłam się jak głupia i postanowiłam się przygotować, a mianowicie ZAŁOŻYŁAM STANIK.
Usiadłam na łóżku i myślałam nad tym co mam powiedzieć. Muszę przeprosić to oczywiste, ale co dalej? Cofnąć temat czy ciągnąć go dalej.
Plus. Gdzie w ogóle są mama i George? Coś za często nie wracają na noc. Tylko gdzie oni idą? Nie chcę mieć brata ani siostry. William mi styka.
Przygładziłam swoją fryzurę i siedziałam prosto jak struna, ale zdałam sobie sprawę, że przecież drzwi są zamknięte, a Leo nie zadzwoni dzwonkiem o północy.
Zeszłam na dół i postanowiłam poczekać na podwórku. Trochę świeżego powietrza mi się przyda.
Usiadłam na schodach przed drzwiami frontowymi i mimo, że było  mi zimno, bo miałam na sobie tylko krótkie spodenki i bluzkę, nie miałam zamiaru wrócić do domu.
W sumie długo nie musiałam czekać, bo już po kilku minutach zobaczyłam Leo.
Był ubrany cały na czarno, a na głowie miał kaptur. Trochę potykał się o własne nogi i przyznam wyglądał strasznie w prawie pomarańczowym świetle latarni.
Szybko otworzył furtkę i wszedł na posiadłość, a ja momentalnie wstałam by po chwili znaleźć się w jego ramionach.
-Przepraszam. Za wszystko, za to, że jestem takim cholernym dupkiem. -wyszeptał do mojego ucha i mimo, że śmierdział dymem papierosowym to nie przeszkadzało mi to, liczyło się tylko to, że przy mnie jest. 


-Leo ja też przepraszam, po prostu boję się, że w końcu mną się mną znudzisz. -brunet złapał w dłonie moją twarz i delikatnie pocałował mnie w usta.
-To się nigdy nie stanie.-powiedział, a potem znów mnie przytulił.
Wtuliłam twarz w jego szyję, a on mocno ściskał mnie w talii.-Chodź tu jest zimno. -stwierdził, zjechał rękoma pod moje kolana i mnie podniósł.
Zaniósł mnie do mojego pokoju, a ja nie odezwałam się ani słowem. Nie wiedziałam co mogę powiedzieć ani nie czułam potrzeby czegokolwiek mówienia.
Położył mnie na łóżku i po chwili leżeliśmy wtuleni w siebie.
-Nie miałem tego na myśli. -odezwał się po chwili głaszcząc moje włosy.
-Czego?-spytałam szeptem.
-Wszystkiego co powiedziałem, kocham cię i nie traktuję ciebie jak przygody, a tym bardziej nie chcę cię wykorzystać.
-Więc dlaczego się tak zachowujesz?
-Trochę wypiłem, obiecuję że więcej się to nie powtórzy. -odpowiedział i pocałował mnie w czubek głowy.
-Mam nadzieję, bo wiesz, chyba mam powodzenie, dostałam dziś propozycje loda. -sama nie wierzyłam, że to powiedziałam, ale po prostu uwielbiam, go denerwować. No w każdym razie nie za bardzo denerwować.
Jego mięśnie od razu się napięły, usiadł prosto i spojrzał na mnie tą swoją wkurwioną miną.
-Co kurwa? Kto?! -wstał, a ja usiadłam próbując udawać poważną, ale słabo mi to wyszło więc spuściłam wzrok na swoje uda.
-Will. -odpowiedziałam podnosząc już głowę i śmiejąc się z jego reakcji.
Próbował się nie śmiać, ale widziałam jak jego kąciki uniosły się lekko w górę.
-Oszzz ty!-w jednej sekundzie znalazł się na mnie, zaczął łaskotać i całować między słowami. -Nikt powtarzam nikt nie może nawet na ciebie spojrzeć w ten sposób.
-Sposób loda? -udało mi się wydusić przez śmiech, ale wtedy przestał i po prostu położył dłoń na mojej talii, a drugą ogarnął moje włosy z policzka.
-Jakikolwiek inny niż obojętność.-szepnął i złączył nasze usta, ale inaczej niż zwykle. Pocałunek był delikatny, jakby się mną delektował, a gdy zabrakło nam powietrza przegryzł moją wargę i pociągnął do siebie żeby ani na chwilę nie rozłączyć naszych ust.
Czułam te wszystkie dziwne rzeczy w moim brzuchu.
Z jednej strony zazdrość z jego strony wydaje się być chora, bo faktycznie jest tak jak mówi: nikt, żaden chłopak nie może spojrzeć na mnie i uśmiechnąć się, bo albo mam awanturę albo się obraża jakby to było nie wiadomo co.
Z drugiej strony lubię gdy jest zazdrosny, bo po tej całej złości jest czuły i...po prostu taki jakiego go kocham. Znaczy uwielbiam.
Tak. Uwielbiam.
Jego usta na moich. Jego dłoń na moim ciele.
To uczucie jest niedopisania.
Po chwili, dłuższej chwili położył się na mnie i mocno przytulił.
-Leo, nie chcę psuć chwili, ale trochę mnie gnieciesz. -poklepałam go po łopatkach.
-Oj sorry. -odwrócił nas i to ja teraz leżałam na nim.
Czułam się niekomfortowo, bo teraz może sobie myśleć, że to ja go przygniatam i próbowałam zmienić pozycje tak aby jak najmniej czuł ten ciężar.
-Skarbie przestań, bo wbijasz mi kolano w jajka. -zaśmiał się i przycisną mnie do siebie przez co leżałam płasko na nim.
-Przepraszam. -położyłam policzek na jego klatce piersiowej i zaciągnęłam się jego zapachem.- Hej, czy ty paliłeś? -podniosłam głowę i zobaczyłam jak przewraca oczami.
-Noi co z tego?
-W tym momencie kochany to koniec czułości. - usiadłam po turecku na łóżku, a on powtórzył ruch.- Wiesz, że palenie zabija, nowotwory, choroby układu oddechowych, serca, układu pokarmowego, skóry...
-Dobrze rozumiem, obiecuję, że już nigdy nie wezmę papierosa do ust. -przyłożył otartą dłoń do piersi. -No a teraz daj buziaka. -zrobił dziubek i pocałowałam go w usta. -Twoi rodzice są w domu?
-E-e, gdzieś wyszli, nawet nie wiem gdzie.
-Okay, w takim razie idę wziąć prysznic i raz do ciebie wrócę. -uśmiechnął się i wyszedł z mojego pokoju. 

Wrócił po około dziesięciu minutach w samych bokserkach. 
O mój...
-Ja też pójdę się umyć.- szybko wstałam i poszłam do łazienki słysząc za sobą śmiech chłopaka.
Jestem wstydliwa w...takich sprawach, a go to bawi.
Wzięłam szybki prysznic, założyłam bieliznę i zaczęłam nakładać krem na twarz. 
Wyglądam jak gówno.
-Długo jeszcze? Nie mogę się doczekać...- spojrzałam w lustro i zobaczyłam bruneta opierającego sie o framugę drzwi.
-O mój boże! Leo wyjdź!- krzyknęłam i pierwszym moich odruchem było zakrycie brzucha.
-Dobrze, spokojnie.- zaśmiał się i wyszedł.
O cholera, ile on tam stał? Co jeśli widział mój spasiony brzuch?
***
*kilka miesięcy później*

Zadzwonił dzwonek na przerwę, więc zebrałam swoje rzeczy do torby.
-Leo, pójdę jeszcze do toalety, spotkamy się w sali. -poinformowałam chłopaka, który tylko wzruszył ramionami.
-O, Rose, hej. -zatrzymał mnie Jeremy przed pomieszczeniem toalet.
-Cześć, nie było cię na historii.
-Tak, zaspałem. Słuchaj: moi rodzice wyjeżdżają na weekend i wiem, że nie lubisz imprez, ale pomyślałem, że przyjdziesz z Leo. Będzie tylko kilka osób wypijemy, pośmiejemy się. Co ty na to?
Pomyślałam, że skoro będzie tylko kilka osób to w sumie nie impreza, a Leo ciągle narzeka, że mogłabym gdzieś z nim wyjść, więc pewnie się ucieszy.
-Okay, myślę, że Leo będzie za, więc na pewno przyjdziemy. -uśmiechnęłam się.
-Super, to... Poczekać na ciebie?
-Poprawię makijaż, więc nie będę cię zatrzymywać. Leo jest w sali. -poinformowałam go i weszłam do ubikacji.
Nałożyłam puder na twarz i rozczesałam włosy. W drzwiach minęłam kilka dziewczyn i usłyszałam jakiś komentarz na temat mojego stroju.
Czy zwykły sweterek jest przestępstwem?
Nie lubię żadnych komentarzy na mój temat, nienawidzę, gdy ktoś zwraca na mnie uwagę, a odkąd jestem z Leo, wszyscy zwracają na mnie uwagę.
Skręciłam w prawo i zauważyłam Jeremyego siedzącego na ławce, gdy podeszłam wstał i ruszyliśmy do klasy.
-Nie mam pojęcia gdzie teraz mamy, więc poczekałem. -niepotrzebnie się wytłumaczył.
-Okay, macie teraz jakiś mecz? -spytałam żeby podtrzymać rozmowę.
Jeremy gra w drużynie koszykarskiej i w sumie o czym miałam z nim rozmawiać. Jest bardzo miły i sympatyczny, ale nie spędzamy ze sobą zbytnio czasu więc o czym moglibyśmy rozmawiać.
-Za tydzień w środę, przyjdziesz?
-Jasne, zawsze chodzimy.
Miałam na myśli mnie, Leo, Willa, Charliego i ich paczkę.
-Okay jasne. -uśmiechnęłam się i weszliśmy do naszej sali, byłam trochę zawstydzona, gdy wszystkie oczy skierowały się na naszą dwójce.
W środowisku tej szkoły nawykiem są plotki. Jeżeli ktokolwiek zobaczy cię gdziekolwiek z kimkolwiek zaraz cała szkoła myśli, że coś się między wami dzieje. Oczywiście jeżeli jesteście płci przeciwnej. Przerabiałam już to z Willem na początku roku dopóki wszyscy nie dowiedzieli się, że będziemy rodzeństwem.
Spuściłam wzrok i skierowałam się szybkim krokiem w stronę mojej ławki i kurde...czy Jeremy jest masochistą do cholery? Położył rękę na moich plecach prowadząc mnie jakbym nie znała drogi.
Jakby nigdy nic usiadłam na krześle obok mojego chłopaka, ale w sumie...co się takiego stało? Nic się nie stało. Jeremy to dobry znajomy mojego chłopaka i po prostu rozmawialiśmy, no...właśnie. Bo to prawda.
W tej chwili, gdy wszyscy mnie obserwowali łącznie z Leo, sama zaczęłam się zastanawiać czy ja i Jeremy...matko bosko o czym ja myślę, przecież rozmawialiśmy ledwo pięć minut.
Usłyszałam chrząknięcie i odwróciłam głowę w lewo, spojrzałam na bruneta, który podpierał brodę na dłoni zasłaniając palcami usta.
-Miałaś iść do toalety. -przypomniał nie patrząc na mnie tylko przed siebie.
O nie, znowu jest zły.
-I byłam. -powiedziałam powoli i położyłam książki na ławkę.
-Heh, z Jeremim? Nie żartuj...
-Leo, spotkałam go na korytarzu i... -położyłam dłoń na jego ramieniu i chciałam kontynuować, ale on chamsko ją odepchną.
-Nie interesuje mnie to, po prostu nigdy więcej z nim nie rozmawiaj.
-Leo...
-Dobra skończmy ten temat, porozmawiamy później.
Dobra, cholera, znowu spieprzyłam.
Siedziałam cicho całą lekcje by przypadkiem nie narazić się bardziej mojemu chłopakowi.
Gdy tylko zadzwonił dzwonek spakowałam swoje rzeczy i razem z Leo chciałam wyjść z pomieszczenia, ale zatrzymał nas Jeremy.
-I co?
-Stary, nie zbliżaj się do niej. -powiedział brunet na chwilę odwracając się do niego a potem złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę drzwi. Udało mi się posłać Jeremiemu przepraszający uśmiech...boże co on sobie teraz myśli.
Gdy wyszliśmy z sali brunet puścił moją rękę i szybkim krokiem poszedł na kolejną lekcję.
Długą przerwę jak zawsze spędziłam na stołówce, usiadłam między Jeną(koleżanką z klasy Willa  Charliego ), a Willem i rozmawiałam z dziewczyną na temat jej studiów, Leo nadal się do mnie nie odzywał.
Trudno.
***
Do domu wróciłam sama piechotą, Will skończył wcześniej, a Leo no, poszedł sam oczywiście mając mnie głęboko w...poważaniu.
Gdy weszłam do domu wszyscy już siedzieli przy stole, znaczy męska część domu, mama wykładała jedzenie. Położyłam torbę na małej kanapie w korytarzu i poszłam do łazienki umyć ręce.
Chyba trzeba zrobić paznokcie.
-Jak tam minął dzień? -usłyszałam głos Loczka nad swoim uchem. Spojrzałam na nasze odbicie w lusterku.
-Dobrze. -burknęłam, zakręciłam wodę i wytarłam dłonie.
-A z Leo?-złapał mnie w talii, gdy chciałam go ominąć.
-Dobrze, a teraz przepraszam, jestem głodna.
Chłopak mnie puścił i wróciliśmy do jadalni.
***
W środku nocy obudził mnie dzwonek mojego telefonu, znalazłam go po omacku i przyłożyłam do ucha.
-Halo?-nic. -Halo?
Fakt, trzeba przecież odebrać.
Usiadłam na łóżku i tym razem przyciągnęłam zieloną słuchawkę.
-Tak?
-Rosalie możesz otworzyć drzwi?
-spytał pijanym głosem mój chłopak.
Przez chwilę zastanawiałam się czy mu otworzyć, ale...może mnie przeprosi?
Zbiegłam jak najszybciej na dół żeby przypadkiem nie złapał mnie jakiś duch. 

Nigdy nie wiadomo.
Zatrzymałam się przed drzwiami, wzięłam głęboki oddech i cholera...gdzie jest mój stanik?
Okay okay, może nie zauważy.
Powoli otworzyłam drzwi i nie usłyszałam nawet żadnego przywitania, bo brunet od razu przywarł do mnie ustami. Kontynuowałam pocałunek, a on zaczął pchać mnie w głąb domu. Ciągle trzymał dłonie na moich pośladkach, zdjął buty i oderwał się ode mnie tylko po to by zadać pytanie.
-Są wasi rodzice? -szepnął, a mnie prawie zemdliło od smrodu alkoholu.
-Nie mam pojęcia.
To mu wystarczyło, nic innego już nie miało znaczenia. Podniósł mnie do góry i znów zaczął zachłannie całować.
Nie czułam nic, ani chęci, ani pożądania, nic. Było mi wszystko jedno, to, że mnie całuje, dotyka, to, że mamy chwilę dla siebie. Nic, bo był pijany, a to oznaczało zero uczuć i czułości z jego strony. A skoro dla niego to nic nie znaczy, to mnie to tylko rani.
Droga po schodach była przerażająca, chwialiśmy się z lewej na prawą. Jego dłonie były już pod materiałem moich spodenek, gdy weszliśmy do pokoju. Udało mi się zamknąć drzwi zanim dotarliśmy do łóżka, a on rzucił mnie na nie. Szybko obejrzał mnie od góry do dołu, w sekundzie jego bluza wylądowała na ziemi a on sam położył się na mnie, całując i dotykając całego mojego ciała. Uda, biodra, brzuch i piersi.
W pokoju było słychać tylko mlaskanie naszych języków. 

Nigdy nie zwracałam na to uwagi.
Złapał mnie za rękę i położył na swoim ciele, w sumie nawet nie wiedziałam co mam z nią zrobić. Dotykać go po całym ciele, jak on mnie? Czy co?
Zaczęło robić się niebezpiecznie, gdy jego dłoń dostała się pod moją bluzkę i sunęła w górę.
O nie.
-Leo. -próbowałam go odsunąć od siebie, ale zamiast wykonać mojego polecenia przeniósł swoje usta na moją szyję. -Przestań....
-Spokojnie Kochanie.
-Jesteś pijany.
-Nie prawda. -zaprzeczył, a żeby to podkreślić przegryzł skórę na mojej szyi.
-Chodźmy spać, jestem zmęczona.
-Proszę, zrób to dla mnie. -szepnął i zaciął moją dłoń, która leżała na jego ciele i dopiero gdy poczułam wybrzuszenie zorientowałam się gdzie ona jest.
Wysunęłam się spod niego i odepchnęłam go.
-Leo!
-Kochanie... -znów próbował mnie pocałować, ale mocno trzymałam go za ramiona.
-Po prostu połóżmy się spać. -spojrzałam na niego prosząco, ale gdy jest pod wpływem nic na niego nie działa.
-Co? Myślisz, że wyszedłem z imprezy żeby z tobą spać? Tylko spać?
Ałć, to zabolało.
-Jesteś pijany.
-Noi co z tego?!-gwałtownie wstał.
-Leo proszę, połóżmy się.
-Chcesz to się kładź, narka. -odwrócił się i po prostu wyszedł.
Znowu.
Mam już tego dość.
Nie wytrzymam już.

***
Właśnie wracam do domu ze szkoły, sama. Will kończy za godzinę, a Leo nawet nie wiem, bo od wczoraj nie rozmawiamy. Nie licząc kłótni, która była dziś w nocy.
W sumie nawet się nie zdziwiłam jak zobaczyłam go przed domem Willa, nic nowego, zawsze tak jest: kłócimy się, potem on udaję, że mu przykro, a ja głupia wybaczam, bo po prostu nie mogę inaczej. Nie potrafię.
-Chce porozmawiać. -oznajmił, gdy znalazłam się po drugiej stronie bramy i przechodziłam obok niego.
-Więc o co chodzi? -otworzyłam drzwi i weszłam do środka, zostawiając je otwarte, żeby on też wszedł.
Byłam wściekła, zła, rozgoryczona, smutna, rozczarowana, ale i tak udawałam obojętność, próbowałam nie wybuchnąć.
-Nie udawaj głupiej, co to było z Charliem? -warknął nachylając się nade mną.-Wszystko mi powiedział, wasza wspólna noc przed trasą, od kiedy ty w ogóle pijesz?!
-Pewnie od kiedy ty masz mnie w dupie. -wzruszyłam ramionami.
-Ja mam cię w dupie?! Spędziłaś noc z moim najlepszym przyjacielem!
-Nic nie było, on spał na...
-Błagam Rose... nie chcę żebyś z nim rozmawiała, nie chcę nawet żebyście stali obok siebie!
-Leondre...
-Żadne Leondre, nie życzę sobie żebyś rozmawiała z jakimkolwiek chłopakiem!
-Teraz to ty chyba żartujesz, czy ty siebie słyszysz?!
-Nie podnoś głosu! Jesteś moją dziewczyną i chyba powinnaś liczyć się z moim zdaniem!
-Nie, ty nie chcesz żebym liczyła się z twoim zdaniem ty chcesz żebym była twoją własnością! Mówisz mi co powinnam robić a czego nie i oczekujesz, że będę posłuszna jak piesek, ale ja już nie chcę. -ściszyłam ton i spojrzałam na niego łagodnie. Wiem do czego ta rozmowa prowadzi, wiem co chcę powiedzieć i już łzy zebrały się do moich oczu. -Właściwie nie wiem czego chcesz, bo czuję, że dla ciebie to jest jakaś zabawa i wcale mi się nie podoba. -przekręciłam oczami żeby jakoś opanować łzy i znów na niego spojrzałam. Miał zmarszczone brwi, a jego wielkie brązowe oczy patrzyły na mnie z niezrozumieniem. -Leo...
-Nie, Rose, po prostu chodźmy do twojego pokoju, obejrzyjmy jakiś film i zapomnimy o tej rozmowie. -mocno chwycił mnie za nadgarstek i zaczął ciągnąć w stronę schodów.
Nie mogę tego dłużej ciągnąć, przecież nasz związek powinien mnie uszczęśliwiać, a nie robi tego.
-Leo. -zatrzymałam się i starałam zachować spokój, ale pojedyncze łzy spływały po moich policzkach i zaczynałam mieć wątpliwości co do tego co chcę powiedzieć.
Może on się zmieni? Może wcale nie chce z nim zerwać?
-To koniec. -w końcu to powiedziałam i poczułam ogromną ulgę, która trwała tylko ten czas, gdy wypowiadałam te słowa.
Potem Leondre gwałtownie się odwrócił w moją stronę, a moim odruchem było zaciśnięcie powiek. Po kilku sekundach, które trwały jak wieczność, otworzyłam załzawione oczy i zobaczyłam dłoń bruneta kilkadziesiąt centymetrów od mojej twarzy.
On chciał mnie uderzyć.
-Rosalie...-spojrzał na swoją rękę jakby sam nie wierzył w to co chciał zrobić i powili ją opuścił. -Ja...ja...
-Wyjdź z mojego domu. -odsunęłam się na bezpieczną odległość, bo...bałam się. Najzwyczajniej w świecie się bałam osoby, która była dla mnie tak bardzo ważna.



-Rosalie, proszę... Ja cię kocham.
W jego oczach widziałam łzy.
-Wynoś się stąd!- nie wytrzymałam, otworzyłam drzwi i zaczęłam go popychać.
-Błagam daj mi chwilę, porozmawiamy, proszę. Przecież mnie kochasz, nie możesz tak po prostu...
-Daj mi święty spokój! Nie chcę na ciebie patrzeć! Nigdy nie powiedziałam, że cię kocham! -wrzasnnęłam, chłopak spojrzał na mnie ostatni raz, a potem wyszedł. 

NIENAWIDZĘ SIEBIE.

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

22. Love is overrated.

Dziś jest pogrzeb. Od samego rana atmosfera w domu jest dziwna. Cicho jakby wszyscy bali się odezwać.
Ubrałam odpowiednie ubrania i zrobiłam delikatny makijaż. 


Stanęłam przed lustrem i poprawiłam sukienkę.
-Hej. -usłyszałam słaby głos dobiegający z progu pokoju, odwróciłam się i zobaczyłam bruneta ubranego w czarną koszulę i spodnie. Odchrząknął. -Jak tam?
Nie mogłam na niego patrzeć, jego smutne brązowe oczy...
Podeszłam i mocno się w niego wtuliłam. Chłopak od razu schował twarz w zagłębienie mojej szyi.
-Spokojnie... -wplątałam dłoń w jego włosy, po chwili chciałam spojrzeć na jego twarz, ale nie pozwolił mi na to.
Pierwszy raz widziałam go w takim stanie.
Staliśmy tak kilka minut, a ja nie wiedziałam, co mam powiedzieć.
-Chodźmy Will i Charlie są na dole. -oderwał się ode mnie, ale za wszelką cenę unikał kontaktu wzrokowego.
Ci dwaj wcale nie wyglądali lepiej. Charlie na przywitanie próbował się uśmiechnąć, ale mu nie wyszło.
W ciszy poszliśmy do samochodu mojej mamy, Will usiadł za kierownicą obok niego Charlie, a z tyłu ja z Leo.
***
Było okropnie. Mimo, że nie znałam go dobrze, świadomość, że z nim rozmawiałam, śmiałam się, chciał ze mną umówić... to takie dziwne, że już nigdy go nie zobaczę, noi miał tylko 17 lat. Z tego co się dowiedzieliśmy był ofiarą napadu, ktoś chciał go okraść, szarpali się i przy upadku uderzył głową o chodnik.
Idziesz na imprezę, świetnie się bawisz, ale nie zdajesz sobie sprawy, że to twój ostatni dzień.
Wszyscy byliśmy w złym stanie psychicznym i każdy poszedł do swojego domu.
Od razu przebrałam się w wygodne ciuchy, włączyłam muzykę i położyłam się na łóżku.


I co Rose, będziesz leżeć w łóżku, gdy twój chłopak jest załamany?
Dobrym pomysłem jest chyba wspólny wieczór.
/el Leondres/
-Tak? -usłyszałam przybity głos chłopaka.
-Leo, może byśmy się spotkali...
-Widzieliśmy się pół godziny temu.
-Wiem, ale może...
-Jestem trochę zmęczony.
-przerwał mi.
-Nie teraz, wieczorem...
-Kurwa Rose, nie rozumiesz, że nie mam ochoty się z tobą widzieć? -chamsko warknął do słuchawki, a mnie, aż zatkało. Kompletnie nie wiedziałam co mam powiedzieć i nic nie musiałam mówić, bo się rozłączył.
Siedziałam chwilę z nadzieją, że zaraz oddzwoni i mnie przeprosi. Nie doczekałam się.
Wzięłam głęboki oddech i położyłam się pod kołdrę.
O co mu chodzi, chcę pokazać, że go wspieram, a on ma mnie głęboko.
Ostatnio często tak bywało. Ja się staram, a mu jakby nie zależało. Nie wiem już co mam robić.
***
Obudziły mnie głośne śmiechy dochodzące z parteru domu.
Kto to mógłby być jak nie idiota Will? 
Wkurwiona jak nigdy zeszłam na dół. Naszych rodziców jak zwykle nie ma, więc pewnie zaprosił znajomych.
Zdziwiłam się jak na kanapie zobaczyłam tylko Charlie'go, który jak głupi do sera śmiał się oglądając jakąś komedię.
-O hej Żabciu! -podbiegł do mnie i mocno przytulił.
-Ugh, spadaj Lenehan, śmierdzisz wódą! -próbowałam go odepchnąć, ale przylepił się jak rzep.
-Oj no weź.-odsunął się w końcu i spojrzał na mnie z udawanym smutkiem.
Mimo, że śmierdział niemiłosiernie to nie wyglądał na pijanego.
-Jesteś tu sam? -rozejrzałam się po pomieszczeniu załapując po drodze godzinę 2:12.
-Nie. -wskazał na kanapę. Powoli podeszłam i zobaczyłam Will'a, który spał skulony, a loczki zarywały połowę jego twarzy. Wyglądał uroczo, jak nieWill.
Wzięłam koc, który zawszę leży na fotelu i przykryłam go, ogarnęłam jego włosy za ucho, a następnie wyłączyłam telewizor.
-To...ty wybierasz się do domu? -wróciłam wzrokiem do blondyna.
-Co ty... Matka by mnie zabiła, jutro wyjeżdżamy.
-Serio? Gdzie?-spytałam ciekawa.
Pierwsze o czym pomyślałam to, to, że robi sobie wakacje. Wcale bym się nie zdziwiła. Charlie ma w dupie szkołę. Nie widzi siebie nigdzie indziej niż na scenie. W sumie zazdroszczę mu marzeń.
Może Malediwy albo Hiszpania...
-Kraje skandynawskie, zapomniałaś?
-Emm, nie mówiłeś mi.
-Leo pytał się czy jedziesz z nami, mamy trasę... -przekręcił oczami jakby to było oczywiste. Dla niego najwyraźniej było, ale moja szczęka w tym momencie praktycznie leżała na ziemi.-Nie mówił ci? -blondyn podszedł bliżej i spojrzałam na mnie łagodnie.
-Nie. -odpowiedziałam ledwo słyszalnie.
-Mówił mi, że nie chcesz z nami jechać, bo masz szkołę... Rose? Rozmawiał o tym z tobą? Rose, nic ci nie mówił?!
-Nie, nie powiedział! -krzyknęłam mu w twarz.
Byłam tak zdenerwowana... podejrzewam, że wyglądałam jak burak. Mój chłopak nie powiedział mi, że jedzie w trasę. Nie dość, że to smutne to jeszcze poniżające.
-Spokojnie...
-Chyba sobie żartujesz?! O co mu chodzi?! Staram się, robię dla niego wszystko! A on traktuje mnie jak każdą kolejną! -wykrzyczałam i wybiegłam na górę do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko.
-Rose... -po chwili przyszedł Charlie, poczułam jak materac się ugina, a potem jego dłoń na moim plecach.
-Charlie... Co ja mam robić? -usiadłam twarzą do niego. Czułam się niezręcznie, bo miałam już zaszklone oczy, ale musiałam się komuś wygadać. -Zależy mi na nim, ale co z tego skoro najwyraźniej jemu nie zależy.
-Rosie... -chłopak mnie po prostu przytulił. To był miły gest, tego potrzebowałam, wsparcia. -Nie chcę tego mówić, ale... Ostrzegałem cię. Nie wiem co mam ci poradzić. Mogę powiedzieć tylko tyle, że Leo teraz miał trudny okres w życiu, nie radzi sobie ze swoimi emocjami i jego wszystkie problemy odbijają się na waszymo związku.
-Obiecywał, że nie jestem jego kolejnym kaprysem, że coś do mnie czuję, powiedział nawet, że mnie kocha, ale ja tego nie widzę. Czuję się wykorzystywana, gdy chce się popisać przed kolegami, albo najwyraźniej mu się nudzi to jestem jego dziewczyna, a później, później traktuje mnie jak gówno. -chłopak mocniej mnie przytulił.
-Rosie, nie możesz na to pozwalać. Szanuj się, najwyraźniej nie dojrzał do związku, nie lataj za nim jak głupia. Zrozumie, to sam do ciebie przyjdzie i przeprosi, a jak nie, to radzę ci znaleźć kogoś, kto będzie cię traktował tak, jak na to zasługujesz. -odsunęłam się od niego.
-Charlie, ty po pijaku dopiero zaczynasz myśleć logiczne.-zaśmiałam się mimo łez. Oboje się zaśmialiśmy, a chłopak ogarnął moje włosy za ucho.
-Nie piłem dużo...
-Śmierdzisz jak żul. -znów zaczęliśmy się śmiać.
-Dzięki, to miłe. Za to ty wyglądasz jak siedem nieszczęść.
-Ej! Do kobiet się tak nie mówi! -w jednej sekundzie blondas rzucił się na mnie z łapami i zacząć łaskotać.
Leżałam zwinięta w kulkę i zakrywałam brzuch rękoma, ale skurczybyk miał więcej siły. Nie wiem jak i w którym momencie to się stało, ale chłopak leżał na mnie, a gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały zaprzestał ruchom i delikatnie położył dłoń na mojej talii.
Przełknęłam głośno ślinę, gdy chłopak zaczął powoli zbliżać swoją twarz do mojej. Odważnie patrzyłam w jego oczy, oddałam się chwili i...
Cholera, co my robimy?
-Charlie... -złapałam za jego ramiona i usiedliśmy.
-Rose, przepraszam... Po prostu... Eh, jesteśmy w podobnej sytuacji. Mimo tego wszystkiego co się stało, brakuje mi Sary. -spojrzał na mnie smutno.
-Na pewno nie Sary, tylko tego, że gdy z nią byłeś miałeś do kogo się przytulić.
-Nie rób ze mnie cioty...
-Najwyraźniej chłopcy też mają potrzebę bycia kochanymi... W takim razie mój chłopak jest jakiś wybrakowany. -zaśmialiśmy się
-Nie chce żeby to co się stało zmieniło coś w naszej relacji. -nagle spoważniał i złapał mnie za dłoń.
-Uznajmy to za incydent, który był wynikiem niestabilności emocjonalnej obojga z nas. -wytłumaczyłam i znów wywołało to u nas napad śmiechu.
-Jakie z nas pojeby... No może być- incydent.
-Charlie... Na ile wyjeżdżacie?
-Siedem dni. Spokojnie, dowiem się o co mu chodzi.-uśmiechnął się pokrzepiająco i potarł moje ramię.
Siedem dni. Jeden tydzień. Czy on jest głupi? Myślał, że pojedzie i nie zauważę?
-Dobra, nieważne. Możesz iść, bo chętnie bym się położyła... I najchętniej bym nie wstała.
-Jakie nie wstała dziewczyno, to tylko kolejny chłopak, musisz lepiej szukać. -puścił do mnie oczko, co wywołało u mnie uśmiech.
-Mam to w dupie, będę czekać w swojej grocie aż ktoś mnie znajdzie.
-W końcu po latach doczekasz się śmierdzącego ogra. -wybuchliśmy głośnym śmiechem.
-On przynajmniej kochał Fione.
-Oh kobiety lubią się nad sobą użalać. Chodź. -blondyn nagle wstał i wyciągnął w moją stronę dłoń.
-Gdzie? Jest prawie trzecia, jutro jedziesz.
-Daj spokój, wyśpię się w samolocie. Wstawaj. -pociągnął mnie za nogę, więc wolałam sama iść, niż być ciągnięta za nogę po schodkach.
-Dlaczego wy chodzicie ze spodniami na pół dupy? -spytałam, gdy byliśmy na schodach.
Charlie, Will i Leondre, wszyscy trzej tak chodzą, a ja tego nie potrafię zrozumieć.
-Bo spadają.
-Ciężko kupić pasek?
-Wolisz jak chłopakowi spodnie wbijają się w jajka? -odwrócił się do mnie, gdy zeszliśmy na dół. -No właśnie. -powiedział widząc moją minę, a ja tylko wzruszyłam ramionami.
-To kupuj szersze spodnie.- usiadłam na wysepce w kuchni, a chłopak zapalił światełka nad blatami.-Co robisz? -spytałam, gdy zaczął wyciągać z szafek różne rzeczy, a potem przyniósł pozostałości wódki, którą pili.
-E-e ja nie piję. -uniosłam ręce.
-Dlaczego?
-Robię potem dziwne rzeczy, a poza tym nie lubię.
-To polubisz, robię najlepsze drinki na świecie. -oznajmił wlewając do szklanki przezroczystą ciecz.
-Nie jestem co do tego przekonana.-spojrzałam na tabasco, które wziął do ręki.
-Oj Rosalie, nie wiesz jeszcze co dobre.
Obserwowałam co robi i składniki które używał kompletnie do siebie nie pasowały.
-Lepiej przynieś wiadro. -powiedziałam, gdy podał mi szklankę z napojem.
-Pij nie gadaj. -przyłożył naczynie do moich ust, a ja z zaciśniętymi powiekami upiłam trochę. Ku mojemu zaskoczeniu nie było palącego uczucia w gardle. Zamlaskałam kilka razy i otworzyłam oczy.
-I jak?
-To jest...dobre. Wow moje gratulacje. -powiedziałam i upiłam kolejnego łyka.
-A dziękuję, dziękuję.
I tak poszło, pierwszy, drugi, trzeci...
***
Obudziło mnie "ciche" przeklinanie Charlie'go, który siedział na moim łóżku i próbował założyć spodnie na swoje patykowate nogi.
Tak właściwie to jak ja znalazłam się w łóżku?
-Mówiłam, że szerokie są lepsze. -powiedziałam cicho i przeciągnęłam się.
-To przez te pieprzone dziury, ciągle w nie trafiam. -warknął i usłyszałam dźwięk dartego materiału. W sumie jedna dziurka nie zrobiłaby różnicy, bo jego spodnie wyglądały jakby ktoś chciał mu nogi zadźgać.
-Spokojnie, gdzie ci się tak śpieszy i dlaczego wkładasz spodnie w moim pokoju?
-Za 15 minut muszę być w domu, bo wyjeżdżamy i spokojnie, spałem na ziemi. -wstał i naciągnął spodnie na swój tyłek.
-Chyba sporo wypiłam, ale czuję się dobrze... -usiadłam i byłam zdziwiona brakiem bólu głowy.
-Moje drinki to cud. -zaczął zbierać poduszki rozwalone na całej podłodze, chyba na nich spał.
-Idź już, ja posprzątam. -zaśmiałam się, tak się spieszył, że poduszki wypadały mu z rąk przez co jeszcze bardziej się denerwował.
-Dziękuję, jesteś kochana. -podszedł i mocno mnie przytulił. -Zadzwonię później, może uda mi się wyciągnąć coś z Leo. Do zobaczenia za tydzień. -odsunął się i szybko pobiegł do wyjścia.

*tydzień później*
Najgorszy tydzień w moim życiu. Początkowo myślałam nad tym by sobie odpuścić, nawet wcieliłam ten plan z życie. Chyba można tak powiedzieć skoro zaczęłam myśleć o tym jak z nim zerwać, niestety żadnego scenariusza nie udało mi się skończyć, bo za bardzo za nim tęsknię. Chcę tylko go przytulić, mimo, że nie odezwał się ani słowem przez ten tydzień, żadnego telefonu, wiadomości. NIC.
Rozmawiałam z Charliem, ale chyba już nie jest po mojej stronie, bo unikał tematu o Leo i powiedział tylko, że nie będzie się wtrącał w nasz związek. Nagle przestał się wracać. Pff.
Najgorsze było to, że nie miałam komu nie wygadać, bo było mi najzwyczajniej wstyd. Wstyd tego, że mój chłopak tak mnie traktuje.
No więc cały tydzień tęskniłam za dupkiem, który ma mnie gdzieś.
Dziś powinien być w szkole, bo wczoraj rano wrócił.
Gdy byłam już umalowana i ubrana zeszłam na śniadanie.


-Dzień dobry. -przywitałam się z rodziną. A propos rodziny, mój ojciec nadal zachowuje się jakby już nie miał córki, to znaczy odbiera telefony, ale nie nalega już żebym go odwiedziła, a o moim powrocie nie ma nawet rozmowy.
Sama nie zaczynam tego tematu, bo przez te kilka miesięcy sporo się zmieniło, kontakt z rodzicami mam słaby, ale za to mam "chłopaka" i "brata". Tak mój chłopak jest teraz moim "chłopakiem".
Mam tylko nadzieję, że nie chce ze mną zerwać. Chyba bym się zabiła.
Każdy odpowiedział mi, krótkie 'hej' i dosiadłam się.
-Will masz dzisiaj jakieś plany? -spytała po krótkiej chwili moja mama.
-Nie wiem, możliwe, że wyjdę ze znajomymi.
-Jakbyś mógł, mamy zamiar z Georgem zabrać was na obiad do jakiejś restauracji.
Aha mamo. Mnie nie zapytasz o plany? Może też je mam?
Cóż...muszę żyć z myślą, że od jakiegoś czasu nie mam już rodziców, znaczy mam, tylko im się wydaje jakby nie mieli córki.
Przemilczałam to i z zadufaną miną zjadłam śniadanie, wzięłam torbę i bez słowa wyszłam.
Mam to w dupie idę piechotą.
Szłam uboczem drogi kopiąc po kolei wszystkie kamienie, aż usłyszałam klakson, drogę zajechał mi czarny samochód Georgea, a za kierownicą siedział Loczek.
-Zamawiała pani taksówkę z seksownym taksówkarzem? -spytał niskim głosem uprzednio uchylając szybę.
-Will na prawdę nie mam humory na żarty.
-No trudno, wsiadaj.
-Wolałabym się przejść.
-Mam użyć siły? -spojrzałam na jego poważną minę i wsiadłam do samochodu.
Zapięłam pasy i ruszyliśmy. Loczek jak zawsze nucił jakąś piosenkę pod nosem, co mnie dziwiło nie pytał się o moje samopoczucie.
Po chwili dowiedziałam się dlaczego, zamiast zatrzymać się przed szkołą jechaliśmy dalej.
-Williamie matka mnie zabiję... Cofaj.
-William... Jak oficjalnie. Rosalie to tylko jedna lekcja, wypijemy kawę i pójdziemy na lekcje.
Już się nie sprzeciwiałam, bo wiem, że to nic nie da.
Zajechaliśmy do przytulnej kawiarni, w której kiedyś byłam z Charliem.
Zamówiłam małą z mlekiem, nigdy jakoś nie przepadałam za kawą, więc będę piła ją z przymusu, a Loczek żyjący na kawie i papierosach wziął dużą czarną.
Jak on może to pić?
Dziwny typ.
-Na Susan się tak wkurwiłaś? -wkońcu zaczął temat, na który w tym momencie nie miał zamiaru, ani ochoty rozmawiać.
-Nie.
-Rose.
-Nie.
-Myślisz, że jestem kurwa tępy? -spojrzał na mnie zdenerwowany.
-Wiesz, że nie lubię, gdy ktoś przeklina.-upomniałam go.
-Jesteśmy jak rodzeństwo, możesz mi mówić wszystko.
-Eh...Matka woli ciebie ode mnie, a ojciec ma mnie gdzieś, zadowolony? W sumie matka od dawna ma mnie w dupie, ale mój ojciec? Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że tak mnie potraktuje.
-Dobrze wiesz, że to nie tak. -Loczek potarł dłonią moją dłoń.
-A jak? Gdy przychodzimy ze szkoły pytania lecą tylko do ciebie, a mnie ignoruje, a ojciec nawet nie ma czasu porozmawiać. Na prawdę nie chcę się nad sobą użalać, ale...kurde.
-Może po porostu porozmawiaj z nimi.
-Zwariowałeś? Powiedzą, że mi się wydaję i tyle. Nie ma sensu...
-I co? Będziesz chodziła wkurwiona na cały świat?
-Will.
-Przepraszam, zdenerwowana.
-Jutro już mi przejdzie.
-Jak uważasz, ale jeżeli coś... Możesz na mnie liczyć.
-Wiem, dziękuję. -uśmiechnęłam się i wzięłam się za picie mojej kawy.
Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, pytał się jak z Leo, a ja co miałam mu odpowiedzieć? Oczywiście zapewniłam go, że wszystko dobrze i lepiej być nie mogło.
Byliśmy w szkole pięć minut przed drugą lekcją, dla nas pierwszą. Wzięłam potrzebne książki i skierowałam się na schody. Szłam ze spuszczoną głową i zastanawiałam się co zrobi, gdy mnie zobaczy, i w sumie co ja zrobię, bo to też było pod znakiem zapytania.
Zakręciłam na schody i na kogoś wpadłam, na szczęście ten ktoś przytrzymał mnie, co było dziwne- mocno trzymał mnie w talii.
-Przepraszam... -burknęłam chcą jak najszybciej odsunąć się od nieznajomego. W sumie "nieznajomego", bo jego zapach był mi bardzo dobrze znany.
Tak ja Rose Nixton rozpoznaje ludzi po zapachu. Jak pies. A co.
Nie no, po prostu jego perfumy były jednymi z najpiękniejszych jakie czułam, męskie, a zarazem jakby to powiedzieć...eleganckie. Po prostu dla mnie perfumy męskie kojarzą się z jakimiś mocnymi zapachami gryzącymi w nozdrza, a te były delikatne, dopiero, gdy jesteś z kimś blisko je czujesz, a nie z kilometra dalej.
-Moja ulubiona koleżanka. -chłopak mnie mocno przytulił i już zorientowałam się kto to jest. Wysoki, chudy jak patyk, noi jedne z najlepszych perfum.
-Mój ulubiony blondyn. -wtuliłam się w niego.
-Odsuń się od niej. -warknął trzeci głos. Głos pełen gniewu, agresji i pretensji. To głos mojego chłopaka.
Powoli odsuneliśmy się od siebie z Charliem, ale chłopak nadal obejmował mnie ramieniem. -Możesz nas zostawić?
-Will, jest pod salą. -poinformowałam blondyna, a on ruszył w tamtą stronę.
Patrzyliśmy na siebie, ale jego wzrok był pusty i oschły w przeciwieństwie do mojego.
-Co ja takiego zrobiłam? -zapytałam, gdy już nie wytrzymałam ciszy.
-Nic.
-Więc dlaczego taki jesteś? Przez cały tydzień się nie odzywałeś.
-Może miałem powód?-uniósł brwi.
-Powód? -zapytałam trochę głośniej. -Chciałam się tylko spotkać, porozmawiać, a ty się na mnie wydarłeś, nawet nie powiedziałeś mi o trasie.
-Słuchaj. -podszedł bliżej i złapał mnie za nadgarstek.-Jeżeli ci nie odpowiada, to możesz ze mną zerwać.-warknął i puścił mój nadgarstek.
-Leo... Nie o to chodzi.
-Więc może powinnaś się bardziej starać?
On chyba sobie żartuje. Mam się bardziej starać?
Lustrowałam jego twarz i szukałam jakiejś małej oznaki, która mówiłaby, że to nieśmieszny żart. NIC. Tylko złość.
Nie wytrzymałam i odwróciłam serio na pięcie.
Teraz to ja będę miała go w dupie.
Szybko szłam przez korytarz chcąc jak najszybciej wyjść z tego budynku. Słyszałam jak mnie woła, ale w tym momencie miałam wszystko gdzieś, chciałam się położyć, zasnąć i zapomnieć o tym dupku.
Pech chciał, że po drodze wpadłam na Will'a i Charlie'go.
-O Rose, co się stało...?
Zignorowałam Loczka i przepchnęłam się przez nich.
-Rose! -dogonił mnie i pociągnął za nadgarstek.
-Czego?! -odwróciłam się i ze łzami w oczach spojrzałam na niego. Widziałam, że się o mnie martwi, ale będę się żalić osobie, która ostrzegała mnie przed Leo.
-Spokojnie, co się dzieje?
-Nic. Zostaw mnie.
Dzięki bogu, Will pozwolił mi pójść bez zadawania pytań.
***
Obudził mnie, jak często to się zdarzało, dym papierosowy. Ta Will chodzący komin.
Po tym dramatycznym wyjściu ze szkoły nie miałam siły włóczyć się po mieście i po prostu wróciłam do domu. Nie był to zły pomysł, bo powiedziałam mamie, że źle się poczułam na co beznamiętnie odpowiedziała 'to się połóż'.
Thanks mum.
Tak też zrobiłam i co dziwne od razu zasnęłam, bez zbędnych płaczy i myślenia co dalej. Po prostu zasnęłam.
Chyba jestem już zmęczona swoim życiem. Moja psychika nie wytrzymuje martwienia się o wszystko i woli się resetować podczas snu. Na szczęście... Bo już nie daję rady z natłokiem niepotrzebnych myśli.
Nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowy nawet z Will'em, a może szczególnie z nim... Nie wiem. Po prostu udawałam, że śpię.
Moje zdolności aktorskie ograniczają się do grania śpiącej debilki. Nie zadebiutuje w świecie filmu.
Ciekawe co robi Leo? Martwi się? Jest smutny? 
Spadaj Rossalindo!
Tak nazwałam swoje alter ego Rossalinda.
Pewnie siedzi gdzieś na imprezie owinięty jakaś blondynką i świetnie się bawi, bo taki jest. 
Skończ już! 
Loczek w końcu zamknął okno i czekałam, aż wyjdzie, ale on nie wyszedł. Poniósł kołdrę i położył się pod nią, a potem owiną ręce wokół mojej talii.
Wstrzymałam oddech i nadal udawałam, że śpię. To by było głupie, gdybym nagle się obudziła i kazała mu zabrać łapy.
-Wiesz, że jak człowiek śpi to oddycha.-szepnął i krótko się zaśmiał.
Dobra jednak jestem głupia.
Zacisnęłam powieki zzażenowania.
-Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać?
-Will proszę, źle się czuję. -w sumie to nie skłamałam, bo czułam się źle psychicznie.
Wyplątałam się z jego uścisku i podeszłam do małego fotela na którym leżała bluza. Założyłam ją na siebie i chciałam wyjść, ale przypomniałam sobie, że to mój pokój, więc stałam w miejscu i patrzyłam na niego.
Powoli usiadł na łóżku i odgarnął swoje loczki. Patrzyliśmy chwilę na siebie a potem on spuścił głowę i wyszedł.
Myślałam, że mam spokój, ale nie dali mi odpocząć i przyszła mama z wiadomością, że niedługo wychodzimy i mam się ubrać.
Ogarnęłam się w pół godziny i wszyscy wsiedliśmy do samochodu.




Yeey ta cisza w małej puszce!
Co jakiś czas mama i George rozmawiali, a ja z moim bratem mieliśmy oczy wlepione w szyby.
Moją uwagę przyciągnęła dziewczyna z burzą długich loków na głowie. Stała obok ławki w parku ze znajomymi. Śmiesznie wyglądali ona drobna dziewczyna około 160, a oni dobrze zbudowani facecie 190. Oblewali się wodą z butelki, głośno śmiali, ogólnie dobrze bawili ignorując gardzące spojrzenia przechodniów.
-A.K.-powiedział nagle Loczek.
-Co?
-A.K. tak na nią mówią, uczyła się u nas dwa lata temu, ale ją wrzucili. -wytłumaczył.
-Za co? -spytałam obojętnie.
-Nie wiem dokładnie, ponoć za to jak odzywała się do nauczycieli, ale kto by wyrzucił za takie coś.
Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem i wróciłam wzrokiem do szyby. 
-Zawsze była dziwna, do nikogo się nie odzywała chyba, że z pretensjami. -dodał, a George zatrzymał się przed knajpa z sushi. 
Jedliśmy w tej samej ciszy, która była w samochodzie, no oprócz Georgea i mamy oni ciągle o czymś rozmawiali.
-Mamy nowinę. -zaczęła zadowolona Susan patrząc to na mnie to na Loczka.
-Ja i Susan.
Jezu jak ja nie lubię jak jakaś para mówi tym trybem "raz on raz ona", nie może powiedzieć to jedno z nich.
-Mamy wynajętą sale na październik.
-Jaką salę? -spytałam nieświadoma pakując jedzenie do buzi.
-Jak to jaką, na wesele! -uniosła się zadowolona.
Myślałam, że się uduszę, przez jedzenie, które utknęło mi w przełyku. Zaczęłam kaszleć, Loczek uderzył mnie w plecy i na szczęście przeżyłam.
-Mamo, ślub?
-Przecież się zaręczyliśmy.-pomachała mi pierścionkiem przed twarzą.
Miałam nadzieję, że pierścionek jej starczy i będzie sobie z nim chodzić do końca życia.
-No to ten. -brunet podrapał się po głowie. -Super, nie? -uderzył mnie ramieniem, a ja na niego spojrzałam.
-No...super. -uśmiechnęłam się sztucznie.
Nie to, że nie chcę żeby była z Georgem, ale będę na ślubie swojej matki, będę pomagała wybierać jej suknię, kwiaty, kapelę i do października będę zalewana pytaniami czy obrusy powinny być białe czy raczej ecru.
Nie wyobrażam sobie tego.
A poza tym, kurcze to dziwne, że mama będzie miała innego męża, niż mój ojciec, noi jeszcze będę na tym ślubie.
Ogólnie to cały wieczór miną mi na słuchaniu o weselu. To nic, że zostało pół roku już wszystko jest ustalone.
Gdy wróciliśmy poszłam pod prysznic zmyć brudy dzisiejszego dnia.
Siedziałam chwilę na mediach społecznościowych, a potem po prostu leżałam słuchając muzyki.
Mimo, że muzyka nie była głośna nie obyło się bez wisku mojej mamy "Wyłącz to, bo wyrzucę głośniki przez okno!!!". I tak nie posłuchałam, dla Will'a nigdy nie zwraca uwagi.
Owinęłam się w kokon i nuciłam pod nosem melodię, gdy poczułam czyjeś ramiona owijające się wokół mnie. Szybko się odwróciłam do tej osoby.
-Co ty tu robisz? -usiadłam i wyłączyłam muzykę.
-Przeszedłem do swojej dziewczyny. To dziwne?-spojrzał na mnie rozbawiony.
Tak bardzo śmieszne.
-Myślałam, że nie zasługuje na ciebie...- uniosłam brwi
-Oh przestań dramatyzować...
-Mam przestać, co? Leo staram się, ignoruje twoje humorki, ale nie chcę już tak dłużej...
______________________________________
tamtamtam taaaammmm.
Jezu ten rozdział był tak nudny, że nawet nie chciało mi się go poprawiać XD z tego co pamiętam to kolejny jest chyba ciekawszy i pojawi się jak podejmę się poprawiania go. Ciężka robota, mówię wam XD
Jak tam wakejszyn?
Znacie to uczucie, gdy nie ma twojej mamy i nie wymyśla ci to nowych zadań? Ja już znam. Żyć nie umierać.
Dobra no to rozdział...nie wiem dlaczego ale teraz tak wieje nudą a mam tak fajne pomysły na ciąg dalszy...
Myślicie, że w następnym rozdziale Rose zerwie z Leo? 
Noi prawdopodobie już pod następnym rozdziale będzie link do mojego aska.
no to tyle
Miłego dnia
-Kate xx