czwartek, 17 listopada 2016

37.

***
*ROSE*
Mam kaca jak stąd do Kijowa i nie mogę stać dłużej niż minutę, bo wszystko podchodzi mi do gardła. 
Jest mi tak wstyd za moje wczorajsze zachowanie: z A.K już się pogodziłam, a Leo... 
Matko co ja robiłam? 
Dlaczego ja to robiłam? 
Kolejna sprawa, a mianowicie jak wracałam do domu, zastałam czuwająca mamę, czekała na mnie i przed chwilą miałam drugi opieprz, za alkohol, późne wracanie, ślady na rękach po zadrapaniach wydały moją bójkę i no. Nie za fajnie. 
Muszę iść się umyć, więc zebrałam w sobie jakieś 30% siły i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i zaczęłam myć zęby. Stanie było udręka, jak najgorsza tortura. 
Nagle do łazienki wbiegł Will i jak nigdy nic rozpiął spodnie i zaczął sikać. 
-Hello its me. -zanuciłam.
Na szczęście stał tyłem więc nie miałam WIDOKÓW. 
-Sorry, nie wytrzymałem. 
Zaśmiałam się pod nosem. 
Kilka sekund później zapiął sponie i staną za mną. 
-Umyj ręce. 
-Dobrze mamo. -odkręcił wodę. -Jak tam było wczoraj? 
-Fajnie, znów się biłam z A.K.
-I to jest fajne? -uniósł brwi.
-Pogodziłyśmy się już. -wypłukałam buzie. Will otrzepał ręce z kropelek wody i nagle złapał się moich ramion.
-Will? Wszystko okay? -spojrzałam na jego bladą jak ściana twarz. 
-Tak, jakoś tak słabo mi się zrobiło. -odpowiedział po chwili i powoli pokręcił głową. -Pójdę do siebie. -chciał zrobić krok w przód i w tym jego oczy wywróciły się do góry. W ostatniej chwili zdążyłam złapać jego ramiona, upadł na ziemię, a ja delikatnie położyłam jego głowę. 
-MAAAAMOOOO!!! 
***
Siedziałam już od dwóch godzin na kanapie z telefonem w ręku. Willa zabrała karetka i od tamtej pory nie mam pojęcia co się z nim dzieje. George i mama pojechali do szpitala, kazali mi zostać i czekać na telefon od nich. 
Wpadłam w panikę i jak to ja siedziałam zalana łzami. Nie dałam rady już siedzieć tak bez żadnej informacji więc stwierdziłam, że sama do nich zadzwonię. 
Wybrałam numer do mamy, która odebrała po kilku sygnałów. 
-Tak?Rose?
-Jak z Willem? Odzyskał przytomność? Jak się czujesz? 
-Rose... To nie jest rozmowa na telefon. Porozmawiamy jak przyjadę. -słyszałam, że jest bliska płaczu, czułam, że coś jest nie tak. 
-W takim razie jadę do was. 
-Nie, nie możesz, ma robione badania. 
-Powiedz mi w tej chwili co się dzieję, bo przysięgam będę tam za pięć minut! 
-Dobrze, dobrze spokojnie. Kochanie... Will... Podejrzewają u niego guza mózgu. -zaszlochała, a moje serce stanęło. 
Powoli odsunęłam telefon od ucha i nacisnęłam czerwoną słuchawkę. 
To jest jakiś pieprzony żart. To po prostu nie może być prawda, nie zgadzam się. Nie Will. On nie może... 
-Kurwa! -rzuciłam telefon na stolik i miałam w dupie to, że od niego się odbił i prawdopodobnie połamał na pół. 
Zaczęłam ryczeć jak jeszcze nigdy. Po chwili zamienił się on w napad paniki, nie mogłam złapać powietrza, a moje ciało coraz przechodziły dreszcze. 
Nie mogłam przestać. 
Nie mogłam siedzieć sama, bo w głowie miałam najgorsze myśli. 
Szybko wstałam, założyłam buty i wybiegłam z domu. 
Nie czułam strachu przed wyjściem poza dom, był tylko strach przed stratą najbliżej mi osoby. 
Nie mogę go stracić. 
Dobiegłam do celu, wytarłam niepotrzebnie oczy, które zaraz i tak zalały się morzem łez. 
Zapukałam do drzwi, a czekanie na otwarcie trwało wieczność. 
Otworzyła mi średniego wzrostu blondynka. 
-Matko, Rose, co się dzieje? -wystraszona wprowadziła mnie do środka, a mi trudno było wydusić jakiekolwiek słowo. -Charlie! Chodź szybko! -krzyknęła i zaprowadziła mnie na kanapę. Usiadła razem ze mną, przytulając mnie do siebie. -Charlie, chodź w tej chwili! 
-Idę, idę, pali się? -usłyszałam kroki, więc pewnie stał na schodach. -Rose? Co ty tu... Coś się stało? -zbiegł po schodach i zaraz usiadł obok mnie otulając swoimi ramionami, a ja bez skruchy zaczęłam jeszcze mocniej płakać w jego ramię. 
-Zrobię herbatę. -stwierdziła kobieta i wstała kierując się do kuchni. 
-Shhhh, Rose co się dzieję? -spytał łagodnie i odsunął moją twarz od swojego ciała. 
-Will... -tyle udało mi się wychlipieć
-Coś z Willem? 
-Jest w szpitalu, podejrzewają u niego guza...w mózgu. -znów schowałam twarz w jego ramię. Tym razem objął mnie niepewnie. Czułam jak ciężko oddycha przez co zdenerwowałam się jeszcze bardziej. 
-Jak on się czuję? 
-Nie wiem, robią mu badania. Zawieziesz mnie do niego? 
-Co mówiła Susan? 
-Że ma badania.
-Idź, na górę, zaraz do ciebie dojdę. -powiedział beznamiętnie i pocałował mnie w głowę. 
-Charlie zawieź mnie do niego. -poprosiłam piskliwym głosem. On mnie kompletnie olał, zniknął za ścianą a ja znów miałam napad płaczu. 
Słyszałam jak Charlie krzyczy szeptem do swojej mamy i stukot szklanek. 
Jakoś udało mi się dostać do pokoju blondyna, położyłam się na jego łóżku i zwinęłam w kulkę. 
***
*CHARLIE*
Rozdzieliłem plastikową powłoczkę tabletki i wsypałem proszek do herbaty. 
Pokłóciłem się z mamą, która przed sekundą wyszła. W sumie to nie była kłótnia, cholera właśnie się dowiedziałem, że mój kumpel jest poważnie chory, chce mi się płakać i rozpierdolić wszystko co jest w zasięgu mojego wzroku na raz, a ona mi mówi, żeby się nie martwić na zapas. No nie. 
Zabrałem kubek i poszedłem do swojego pokoju. Rosie leżała na łóżku zalana łzami. Co mam jej powiedzieć? "Rose, nie płacz, wszystko będzie dobrze?" 
Sam nie chciałbym usłyszeć tych żałosnych słów. 
-Usiądź. -poprosiłem, a gdy to zrobiła zająłem miejsce obok niej i podałem jej herbatę. 
-Proszę zawieź mnie do szpitala. -już nie płakała tak bardzo, ale głos nadal jej się łamał. 
-Nie możemy tam jechać skoro robią mu badania. Pij. 
Objąłem ją ręką i położyłem podbródek na jej ramieniu. 
Kurwa to niemożliwe. 
Jak Will- ten mój debilny przyjaciel od podstawówki- może być chory. 
Nie może. 
-Wypij herbatę.
Dopilnowałem, żeby Rose wypiła herbatę i położyliśmy się. 
Zasnęła w mgnieniu oka, przez jakieś dziesięć minut ani drgnęła, po tej chwili przyszedł do mojego pokoju Leondre. Spojrzał na nas zły, ale potem jego mina złagodniała. 
-Chodź. -szepnął. 
Delikatnie odłożyłem dziewczynę na poduszkę i obaj wyszliśmy z pokoju. 
-Karen wszystko mi powiedziała. -oznajmił gdy schodziliśmy na dół. 
-Mam nadzieję, że to jakaś pomyłka. -burknąłem, weszliśmy do salonu gdzie była moja mama i Victoria.-Cześć. -machnąłem głową. -Mamo masz numer do Susan? 
-Tak, powiedz, że jak trzeba to Rose może zostać u nas. -kiwnąłem głową  i zadzwoniłem z jej telefonu do Susan. 
Nie rozmawialiśmy długo, kobieta podziękowała za propozycje mojej mamy i musiała kończyć. 
Rozłączyłem się, a wszyscy patrzyli na mnie w oczekiwaniu. 
Nie chciałem mówić tego na głos. Usiadłem na kanapie i przetarłem dłońmi twarz. 
-Choroba jest potwierdzona. Muszą teraz zrobić badania, żeby dobrać leki, a w ciągu kilku dni będzie wiadomo jak szybko postępuje choroba i ile...no wiecie. -przełknąłem głośno ślinę. -Ile mu zostało. 
-A operacje? Przecież są sposoby!-wybuchła moja mama. 
-Nie wiem, ponoć jest źle. -głos mi się załamał. Kurwa... Mój najlepszy kumpel. -Nie kwalifikuje się na operację... Nie wiem, cholera. -schowałem twarz w dłonie. 
Trudno mówić mi to z myślą, że mówię o Willu. 
-Boże.
-Dobrze by było, gdyby Rose została u nas na noc, nie wiem. Jak ja mam jej to powiedzieć? -spojrzałem na mamę. 
-Coś wymyślimy. -wstała i poszła do kuchni. 
Ja pierdole, jak to jest w ogóle możliwe? Wszystko było dobrze, był kurwa szczęśliwy, a teraz... Teraz wszytko się spieprzyło. 
-Charlie, ty wyciągnąłeś leki dziadka?! 
-Tak, dałem je Rose! Ma problemy ze snem! -odkrzyknąłem, a mama stanęła w progu pomieszczenia. 
-Dałeś je Rose?! -spojrzała na mnie przerażona. -Wiesz jak mocne są te leki!-wydarła się na mnie i szybko pobiegła na górę, a my wszyscy za nią. 
Czemu ja jestem takim debilem?!
Mama otworzyła drzwi od mojego pokoju i razem z Victoria zaczęły szarpać dziewczyną. 
-Rose! Wstawaj! Rose!
Staliśmy przerażeni w progu pokoju.
Nasze mamy krzyczały, szarpały nią a ona nic. Nie budziła się. 
Boże...zabiłem Rose.
-Mamo zrób coś! -krzyknął bliski płaczu Devries.
-Dzwońcie po karetkę!-rozkazała, ale zanim zdążyłem wyjąć telefon z kieszeni, Rose zaczęła się przeciągać. Przetarła twarz, usiadła i otworzyła oczy. 
-Coś się stało? -zamrugała kilka razy. Miała zaspany głos, a oczka wyglądy tak niewinnie. -Coś z Willem? -nagle wstała i zaczęła poprawiać włosy. 
Wszyscy spuścili głowy i cała odpowiedzialność przekazania jej złych wieści spadła na mnie. 
-Znaczy... -podszedłem do niej, a ona odsunęła się. 
-Mów w tej chwili. 
-Tylko spokojnie. 
-Charlie. -warknęła. 
-Badania potwierdziły nowotwór, teraz robią mu badania, żeby dostosować leki, a niedługo...-zdałem sobie sprawę, że tego nie powinienem mówić, niestety zacząłem. -Będzie wiadomo jak długo... 
-Mu zostało. -dokończyła wpatrzona załzawionymi oczami w jeden punkt. -Muszę iść. -mrugnęła i zaczęła iść w stronę schodów, ale Devries ją zatrzymał. 
-Nie możesz tam na razie iść, jutro pójdę tam z tobą, dobrze? -powiedział spokojnie, ale jak grochem o ścianę. 
-Nie, niedobrze. Puść mnie. 
-Rose on ma rację, nie wpuszczą cię na oddział. -wytłumaczyła jej moja mama. 
-Nie obchodzi mnie to. Muszę zobaczyć Willa. -odepchnęła bruneta i zbiegła po schodach. 
-Charlie, co tak stoisz? Idź z nią.-mama spojrzała na mnie surowo. -Tylko nie dawaj jej żadnych leków. 
Otrząsnąłem się i pobiegłem za nią. Złapałem ją, gdy zakładała buty. 
-Poczekaj, przebiorę się i jadę z tobą. 
-Nie mam czasu, cześć. -machnęła ręką i wybiegła, a Leondre za nią. 
Pobiegłem na górę przebrać, a gdy wróciłem na dół stał tam Leo. 
-Nie dogoniłeś jej? 
-Dogoniłem, rzuciła we mnie butem. -poniósł białego trampka do góry. 
Mama parsknęła śmiechem, ale chyba nikt nie miał humoru do żartów. 
-Gdzie poszła? 
-Nie wiem, chyba do domu. 
Szybko się ogarnęliśmy i poszliśmy do mojego samochodu. 
Weszliśmy do domu Turnerów, słychać było jak dziewczyna biegała po swoim pokoju, więc zaczekaliśmy na dole. 
-Charlie podwieziesz mnie? -nawet nie była zdziwiona naszym przyjście, zbiegła po schodach ocierając swoje łzy. 
-Nie płacz. -poprosił Leondre, ale ona tylko założyła buta i wyszła, czekając aż odpuścimy dom, żeby go zamknąć. 
***
Byliśmy już w szpitalu, ale niestety pani w białym kitlu nie chciała nas wpuścić na oddział, mało tego, zamknęła na klucz wejście do skrzydła, więc siedzieliśmy w poczekalni i wydzwanialiśmy do Susan, której telefon był chyba w innej galaktyce. 
W końcu ta wredna pani zabrała jakieś dokumenty, a potem wyszła. 
Rose wstała wyglądając za nią, a potem wzięła kluczyk zza lady. 
-Co ty wyprawiasz?! -krzyknąłem szeptem. 
-Nie mogę dłużej czekać. -otworzyła drzwi. -Zamknij i odłóż klucz. Napisze do was jak go zobaczę. -rzuciła mi klucz, który w ostatniej chwili złapałem a potem pobiegła wzdłuż korytarza. 
***
*ROSE*
Super, wkradłam się na oddział, ale co dalej? Jak mam go znaleźć. 
Rozglądałam się po salach, ale wszędzie byli dorośli ludzie, ani śladu kręconej głowy Willa, mamy czy Georgea
Zza jednych drzwi wyszła pielęgniarka, wytarłam oczy i starałam się zachowywać normalnie, chyba mi to nie wyszło. 
-Skarbie, zgubiłaś się? -spytała starsza kobieta. 
-Właściwie...szukam brata. 
Kobieta spojrzała na mnie podejrzliwie. 
-Ile masz lat? Jesteś upoważniona
-17, nie nie jestem, ale...-bardziej spytałam niż oznajmiłam.
-Przykro mi, ale musisz wyjść. -położyła rękę na moim ramieniu. 
-Nnie mogę. -za jąkałam się. 
-Wrócisz z rodzicem.
-Nikt nie odbiera telefonu, pani nie rozumie. Ja muszę go zobaczyć, dowiedzieć jak się czuję.-poleciały mi już łzy po policzkach. -Proszę, muszę wiedzieć co się dzieję. -spojrzałam w jej oczy i w końcu politowała się nade mną. 
-Dobrze. Jak ma na imię? -odwróciła się i weszła do sali obok. 
-Dziękuję, Will... Will Turner. -miała sprawdzić coś w komputerze, ale zrezygnowała. 
-Jest teraz na badaniu. Rodzice wykupili mu osobną salę, chodź za mną. -zaczęłyśmy iść na koniec korytarza. 
-Może mi pani powiedzieć jak wygląda...sytuacja?
Na chwilę odwróciła się do mnie. 
-Z tego co narazie wiadomo to niewiele da się zrobić, będzie miał przypisane leki, narazie zostanie tutaj, prawdopodobnie na dłuższy czas... -weszła do sali, z tego co słyszałam TYMCZASOWEGO pokoju Willa. 
Łóżko, szafka, okno i zasuwane drzwi, prawdopodobnie toaleta. 
-On wyzdrowieje, prawda? 
Kobieta spojrzała na mnie smutno. 
-Skarbie, wierzę w to. -pogłaskała mnie po ramieniu i uśmiechnęła się pokrzepiająco. -Odwiedziny są do 18, więc masz jeszcze godzinę.-oznajmiła i wyszła zostawiając mnie samą w jasno zielonym pomieszczeniu. 
Wygląda nawet gorzej niż mój pokój. 
Napisałam do Charliego, że udało mi się wejść, ale oni nie mają szans i niech nie czekają na mnie. 
Usiadłam na jedynym krześle jakie tu było i postanowiłam nie płakać ze względu na Willa. 
Nie czekałam długo, bo po kilku minutach do sali na wózku wjechał Will prowadzony przez młodą pielęgniarkę. 
-Rose...-uśmiechnął się lekko. 
Nie wyglądał tak jak zawsze roześmiany, pełen energii. Siedział blady jak ściana na wózku inwalidzkim lekko zgarbiony. 
Szybko znalazłam się przy nim i gdy go przytuliłam nie mogłam powstrzymać już łez. 
-Hej... Nie płacz maleńka. -pogłaskał moje włosy 
-Mogę? -spytała kobieta, a ja odsunęłam się i wytarłam oczy. 
-Jasne.
Kobieta, a właściwie dziewczyna pomogła mu dostać się na łóżko.
-Dzięki Angi.
-Nie ma sprawy, zostawię cię z dziewczyną. Za godzinę wychodzę  więc do jutra. -uśmiechnęła się, a Will zaśmiał. 
-Do jutra. 
Gdy tylko wyszła rzuciłam się na Willa jakbym go rok nie widziała. 
-Tęskniłem. 
-Przez te kilka godzin? -zaszlochałam i spojrzałam na niego. 
-Nawet nie wiesz jak bardzo. -wytarł moje policzki. -Nie płacz. 
-Przepraszam. Gdzie są rodzice? 
-Poszli załatwiać formalności. Jak się tu dostałaś? -ogarną moje włosy. 
-Dobry agent ze mnie. -zaśmialiśmy się. 
-Trochę źle się czuję... -spojrzał na łóżko. 
-Jasne, kładź się. -usiadłam na krzesełku, a on powoli się położył. -Jak się czujesz? 
-Wiesz bywało lepiej. -uniósł jeden kącik ust.
-Wiem już wszystko. -wytarłam pojedynczą łzę która spłynęła po moim policzku. 
-Proszę, nie rozmawiajmy o tym. -przytaknęłam i akurat weszli nasi rodzice.
-Rose, co ty tu robisz? 
-Myślałaś, że będę spokojnie siedzieć w domu? 
-Eh, jadę po rzeczy Willa, a potem musimy jechać do domu. 
Mama pojechała do domu, a ja z Georgem zostaliśmy. 
George chyba pierwszy raz od dawna tak luźno rozmawiał z Willem, a ja z wielką gulą w gardle stałam przy oknie i widząc takiego Loczka nie miałam żadnych słów. 
Mama wróciła po ponad godzinie i pielęgniarka zdążyła przyjść już kilka raz poinformować, że to już koniec odwiedzin. 
-Dobra Rose, musimy już jechać. -oznajmiła mama. 
-Zostaję. -stwierdziłam po chwili. Nie zostawię  go tu samego. 
-Nie możesz...
-Mogę. Nigdzie się nie wybieram. -usiadłam na parapecie. 
-Rose... 
-Nie. Nie i koniec. Nie przekonasz mnie.
-Nie rozumiesz, że nie możesz? 
Do sali weszła pielęgniarka poraz kolejny nas wygonić. 
-Muszą państwo już iść. 
-Ja zostanę.- oznajmiłam na co ona przekręciła oczami. 
-Niestety... 
-Zostaje, zapłaciłem za własną salę, więc Rose nie będzie nikomu przeszkadzać. -George uśmiechnął się do mnie. -My już wychodzimy. 
Pielęgniarka westchnęła i wyszła. 
Rodzice też pożegnali się mówiąc że będą rano i pojechali. 
-Jesteś uparta jak osioł. 
-Nie cieszysz się, że będziesz miał super towarzystwo? -zeskoczyłam na ziemie i poruszyłam brwiami. 
-Cieszę się, ten szpital jest straszny. Chodź tutaj. -przesunął się na koniec łóżka a ja położyłam się obok i przytuliłam do jego ramienia. -Dali mi na kolację dwie kanapki z mielonką. -skrzywił się. 
-Mmm, mielonka. Mogło być gorzej... 
-Tak? Na przykład co? 
-Mogli dać ci dżem. 
-Zostawił bym dla ciebie. -zaśmialiśmy się. 
Wtuliłam twarz w jego tors i słuchałam rytmicznego bicia jego serca. 
Nie mogę uwierzyć, że to prawda. Nie wyobrażam sobie że miałabym sobie sama gotować, sama wracać z imprez, nie kłócić się z nikim o łazienkę i nie słyszeć tych wykładów o tym, że robię źle. 
Nie mogę sobie wyobrazić życia bez Willa, pojeba, który dba o mnie jak nikt na świecie. 
-Proszę nie płacz. -potarł moje ramię. Nawet nie zauważyłam, że jego koszulka jest już morka. 
-Wyszłam dziś sama z domu. -pochwaliłam się, bo dla mnie na prawdę był to wyczyn. Ja nawet do ogrodu bałam się wyjść. 
Spojrzał na mnie zdziwiony. 
Cztery miesiące nie opuściłam sama progu domu. 
-Bałam się o ciebie tak bardzo, że nie myślałam już o niczym innym. 
Loczek pocałował mnie w głowę. 
-Nie musisz się o mnie bać. To... tymczasowe. 
-Co masz na myśli? 
-Zdążyłem już o tym pomyśleć i jeżeli okaże się, że już nic mi nie pomoże... Nie chcę się męczyć przez kilka miesięcy myśląc o tym, że jestem coraz bliżej śmierci. Co to za życie. To nie ma sensu. 
-Chyba zwariowałeś? -usiadłam i spojrzałam na niego z wyrzutami. 
-Nie,  ja po prostu... Eh, pamiętam jak męczyła się mama. 
-No właśnie. Męczyła się, a dla kogo? Dla osób które kocha. Jeżeli nie chcesz żyć dla siebie to pomyśl o nas. Ja, mama George, Charlie... A twoja mama? Myślisz, że byłaby z tego dumna? Na pewno pierwszy raz sprałaby ci dupę. -zaśmiał się. -Nie pozwolę, żebyś przegrał walkę z tym pieprzonym życiem. Jak będzie trzeba to przykuję cię do łóżka. -znów się położyłam, ale tym razem prawie cała leżałam na nim. -Obiecaj, że już nigdy o tym nie pomyślisz. 
-Obiecuję. 
-Na paluszek? -wystawiłam mały palec, a on zaśmiał się i zaczepił swój. 
-Na paluszek. 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dziękuję, że pod ostatnim rozdziałem tak jak poprosiłam zostawiliście tyle komentarzy.
-Kate xx

17 komentarzy:

  1. Oszalałaś. Jak on nie wyzdrowieje to ja trafie do szpitala. Will jest najlepszy. Proszę nie odbieraj go. I tak wiem że komentarz pewnie ci się tylko obije o uszy, ale no proszee

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana nawet tak nie pisz bo każdy komentarz jest dla mnie mega ważny. Widzę twoje komentarze pod każdym rozdziałem i na prawdę dziękuję :))
      -K xx

      Usuń
  2. Nie poradzę Cię nie zabijaj go... Boże cały rozdział rycze, błagam 😭

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeju wszystko tylko go nie zabiaj! Ps. niech rose bedzie z Charlim ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. czy ja mam cie zajebać, mówiłam ujeb mu noge czy cos ale nie zabijaj no japierdole ibrjnghjk4oipk5he

    OdpowiedzUsuń
  5. Ehem.. Wiem , że masz już wizję co ma być dalej , ale przed tym wysłuchaj moich argumentów dlaczego nie należy zabijać, uśmiercać bohatera ff , którego czytelniczka pokochała . Argument:
    1. Czytelniczka bloga oznajmi Ci , że Cię nie lubi ( ale spokojnie , ona Cię kocha )
    2. Bez bohatera , który rozwalał system będzie nudno, to już nie będzie to samo ff !
    3. Osoba , która będzie to czytać i dowie się , że jej ulubieniec nie żyje nigdy Ci tego nie wybaczy .
    4. Będzie płakać .
    5. Będzie chciała skoczyć z dywanu , z parapetu, z czegokolwiek.
    6.Ranisz jej uczucia .
    7. Będzie chciała Cię zabić ( lecz będą to tylko groźby, do ręko czynu nie dojdzie )
    8. Będzie Ci wypominać , że zabiłaś jej ulubionego bohatera.
    9. Będzie opowiadać swojej Bff o tym , jak jej naj bohater doświadczył śmierci.
    10. Popsujesz jej humor ( po pół godzinie zapomni , że czytała Twoje ff )
    Wszystkie argumenty są objęte prawami autorskimi, moimi ! XD
    Kc Kate <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Nieee Will! Ryczałam cały rozdział i nadal rycze�� proszę cię nie on! Ja go kocham ❤️

    OdpowiedzUsuń
  7. Jejku świetny rozdział �� Troszku się popłakałam jak się dowiedziałam że Will jest chory i wsumie nie chcę aby umierał no ale to już nie ode mnie zależy ��❤

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie możesz mi tak robić...
    Ryczę jak by mi matke zabili...
    Tylko nie Will... Charli Leo ale nie Will

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziewczyno,niszczysz mi życie tym rozdziałem! :( Przecież Will to miłość no :/ 💔

    OdpowiedzUsuń
  10. AGFAFGGAG
    Masz nie uśmierać Will'a
    Nie możesz ok
    Aż brak mi słów
    Elo foch
    ~13

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeju cudo *-*
    Ale jakim prawem chcesz go uśmiercić? ;8
    Weny <33

    http://stayyoungff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. Wow rozpłakałam się! To mój pierwszy komentarz a czytam od dawna i pisze go tylko dlatego żeby napisać ci... CZY TY ZWARIOWAŁAŚ?������ NIE MOŻESZ GO ZABIĆ ROZUMIESZ? ON JEST NAJLEPSZY JAK ON UMRZE TO JA UMRE OK?�� No to chyba tyle do następnego��

    OdpowiedzUsuń