czwartek, 24 listopada 2016

38.

*ROSE*
Cały tydzień siedziałam w szpitalu, oczywiście przed szkołą i po szkole. Zaprzyjaźniłam się z pielęgniarkami, które dawały mi darmową kawę, kupuję dla Willa jedzenie, sprawdzam czy oddycha...jak to brzmi.
Śpię z Willem, znaczy "śpię", bo nie udaje mi się to. Tabletki wywołują u mnie koszmary więc je odstawiłam i znów pojawiły się wory pod oczami.
Wracając do Willa, już wszystko wiadomo. Nie da się nic zrobić. Choroba postępuje bardzo szybko i operacja mogłaby go zabić, więc faszerują go lekami, które mają przedłużyć jego życie.
Nie chcę o tym myśleć.
*CHARLIE*
Dziś jest piątek i zrobiliśmy imprezę bez alkoholu.
Taką dla nerdów.
Ja, Leo,Will, Rose i A.K. graliśmy w karty na szpitalnym łóżku.
Wiem, że Will jest zadowolony, że przychodzimy, ale też widzę, że go to męczy. Boli go głowa, a od leków jest mocno osłabiony. Widać, że jego mięśnie zanikły, schudł, a jego skóra ma szaro żółty odcień.
I tak mocno zmienił się w tydzień.
Mimo, że jest chory-wiadomo-to nadal martwi się tylko o Rose.
Dziewczyna siedzi u niego non stop, chodzi tylko do szkoły, w szpitalu się nie wyśpi, mało je, żyje na kawie, a najbardziej boli go jej płacz.
Rose ciągle płacze. 

Moim zdaniem nie powinna pokazywać tego przy nim, ale nie mam nawet szansy z nią porozmawiać, bo nie odstępuje Willa na krok.
Robiło się już późno i musieliśmy się zbierać.
-Rose, może byś poszła do domu, no wiesz wyspać się porządnie. -zasugerował ostrożnie Will.
-Nie jestem zmęczona.
Jasne, wygląda prawie tak samo źle jak Will.
-Potrzebuje kilku rzeczy i fajnie by było gdybyś mi je jutro przywiozła.
-W takim razie jutro z rana po nie pojadę.
Nic, kompletnie nic do niej nie dociera.
Przyjaciel spojrzał na mnie oczekując pomocy.
-On ma rację, jedź sobie do domu, nie wiem prześpij się, posprzątaj odrób lekcje czy coś. Ja z nim zostanę.
-Nie ma mowy, nie zostawię go z tobą. -spojrzała na mnie groźnie.
-To ja też zostanę. -zaproponował Leondre, ale jego też zjechała wzrokiem.
-Z tobą tym bardziej.
-Ałć.
A.K. spojrzała na nas i głośno wciągnęła powietrze.
-Rose won do domu. Nie spałaś do cholery przez tydzień. -prawie się na nią wydarła. Ona nie ma takich oporów jak my.
-Spałam...
-Gówno prawda, dwie godziny to ja śpię w szkole koleżanko. Ja zostanę z Charliem, a Leondre dopilnuje, żeby ci przypadkiem do tej pojebanej głowy nie wpadło wrócenie tu. -zaczęła ich oboje wypychać.
-Ale...
-Nie ma ale. Idziesz do domu, bierzesz leki i śpisz do trzynastej, a ja spokojnie mogę przynieść Willowi śniadanie.
-Niee, lepiej zostanę. -uparła się.
-Czy ty kurwa nie rozumiesz, że jak tak dalej pójdzie to niedługo ciebie będę odwiedzać w szpitalu? -uniosła brwi. -Powiem ci, że jest mi to cholernie nie na rękę.
-Ugh, okay. Jak coś dzwońcie! -krzyknęła zanim A.K. wypchnęła ich za drzwi i je zamknęła.
-Kate uwielbiam cię. -stwierdził Will.
-Faktycznie ostatnio nie wygląda dobrze.
-Mówiła ci coś?
-Nah, prawie w ogóle nie rozmawiamy. W szkole mało się odzywa, a po szkole się nie widzimy.
-Za jakieś pół godziny możecie iść.
-Zwariowałeś? Rose by nam nogi połamała.-zaśmiała się i zaczęła wyjadać kolacje Willa.
***
Chłopak dostał mnóstwo kolorowych tabletek na wszystko co się da, a potem zasnął.
Siedzieliśmy na parapecie w ciemniej sali.
A.K. spojrzała na mnie znacząco kierując swój wzrok to na mnie to na szafkę.
-Jutro mu odkupimy. -machnąłem ręką i powoli podszedłem do szafki, w której były słodycze. Opróżniłem ją i oboje usiedliśmy na ziemi. Włączyłem muzykę na słuchawkach, podałem jedną dziewczynie i zaczęliśmy się obżerać.
-Rose się pyta czy wszystko okay i mam z rana kupić jakieś owoce, a ona przywiezie coś zdrowego. -szepnęła.
-Słodka jest.-stwierdziłem.
-Niby tak... Ale sama się wykończy. Fizycznie i psychicznie. Nie śpi, nie je, tylko płacze i się martwi...
-Wiem, wszyscy to wiemy, ale jej tego nie wytłumaczysz.
Przerwała nam starsza pielęgniarka, która spytała czy jest Rose, bo przyniosła jej kawę. Dała nam ją a potem przyniosła druga.
Na prawdę miła kobieta.
***
Siedzieliśmy oparci o ścianę, a oczy już prawie nam się zamykały. Znaleźliśmy zabawę :Jaka to piosenka. Ja śpiewałem kawałek piosenki a ona zgadywała tytuł i wykonawcę. Skubana wygrała chyba milion do zera, wszystko zgadywała jak z automatu. W sumie dobrze, gdyby przegrała mogłaby mnie pobić.
-A to"Deep in my heart, there's a fire, a burning heart
Deep in my heart, there's desire for a start "

-Modern Talking. Zamknij się już.-ziewnęła, otwierając swoją umalowaną buzie, jak lew. -Nie dam rady myśleć.
-Połóż się do Willa.
-Nah, nie chcę go budzić. Poza tym będzie mu niewygodnie.
-Wow, ty zawracasz uwagę na takie rzeczy?
-Nie wkurwiaj, Will to chyba najlepszy chłopak jakiego poznałam. Nie mogę uwierzyć, że... Jest chory.
-Tak ja też. -spuściłem wzrok. -Zawsze musi się coś spieprzyć.
-Wyjdzie z tego i wszystko będzie okay.
-Skąd możesz to wiedzieć? Lekarze dają mu dwa miesiące.
-Bo wiem. Will jest tak zapartym człowiekiem ma tyle kochających osób w ogół siebie... Rose-zaśmiała się. -On wygrzebie się z największego gówna. Jeżeli tylko się nie podda, wszystko jest w naszej podświadomości. -uderzyła mnie palcem w skroń. -Wierzę, że za kilka miesięcy przyliżę się z nim na jakiejś domówce po pijaku, będziemy tańczyć i spędzimy zajebiście czas jak przyjaciele. On też musi wierzyć, że jego życie nie jest ograniczone do jakiegoś czasu który wyznaczył mu pieprzony doktorek. Ja wierzę, że to wcale nie jest koniec.
-Chciałbym mieć takie samo nastawienie.
-To je sobie zmień.
-Ta... Jutro Will nas zabije za te zjedzone słodycze. -zaśmialiśmy się.
-Zawsze jest jakieś wyjście żeby zrzucić winę na tego niewinnego. -stwierdziła.
-Jak?
-On będzie krzyczał, że zjedliśmy jego słodycze, a ja na niego nakrzyczę, że powinien się zdrowo odżywiać. -wytłumaczyła a ja odchyliłem głowę do tyłu żeby nie wybuchnąć śmiechem i nie obudzić Willa.
-Nie warto się z tobą kłócić.
-Dokładnie, zawsze wygram.
Było już chyba około trzeciej i ziewaliśmy na zmianę. Nuciłem coś pod nosem, aż w końcu A.K. zasnęła. Pierwszy raz wyglądała niewinnie, jakby nie chciała zabić każdego kogo widzi, zawsze ma taką minę.
Jest bardzo ładna i pociągająca, ale wystarczy jej wzrok żeby zabić. Na prawdę. Podziwiam chłopaka, który ma odwagę do niej zagadać.
Zdjąłem bluzę, którą położyłem na jej nogi i przytuliłem jej głowę do swojego ramienia.
*KATE* 

Obudziłam się śliniąc koszulkę Lenehana. O w mordę.
Wyprostowałam się i lekko wytarłam palcami materiał. Blondyn spał z odchyloną głową do tyłu, miał lekko uchylone usta i cicho chrapał.
-Takie pociągające. -stwierdziłam z sarkazmem.
-Ty też chrapałaś.
Odwróciłam się, a na łóżku siedział rozbawiony Will.
-Ja nie chrapie. -wstałam czując ból pośladków i pleców. Ogarnęłam włosy i poprawiłam obrania.
-Nie musieliście tu być.
-To był ostatni raz.
-Taa nie pasujecie do siebie z Charliem.-zaśmiał się.
-Boże... Choroba wyżera ci mózg.
Przyznam to było chamskie, ale ja jakoś wszystko traktuje z wielkim dystansem i Will chyba też, bo wybuchł śmiechem. -Rose kazała ci kupić coś zdrowego. -powiedziałam i zabrałam swoją torebkę z krzesła.
-Błagam nie. Kate proszę, mi już się śnią te warzywa, które kupuje Rose, ja już nie dam rady... -złapał mnie za rękę i zrobił wielkie proszące oczy.
-Kupię ci kebsa, ale bez sosu. -ugięłam się.
-Wyjdziesz za mnie?
-Zjadłam ci słodycze!-wybiegłam z sali słysząc jeszcze "kurwa" Willa.
Sklepy były po drugiej stronie ulicy więc nie było problemu. Odkupiłam mu słodycze, które zjedliśmy, trochę owoców, sok i, po kilkunastu minutach szukaniu baru, kebaba bez sosu.
*ROSE*
Wzięłam te cholerne tabletki i spałam normalnie. Avril ma rację, nie czułam się za dobrze. 

Gdy się wyspałam w sumie nie było lepiej.
Jak wstałam szybko się ogarnęłam posprzątałam w pokoju Will i poszłam kupić mu parę rzeczy.




Niestety nawyki wróciły, rozglądałam się dookoła, a gdy spojrzał na mnie jakiś mężczyzna przychodził mnie dreszcz.
Przechodząc obok zoologicznego przez szybę zobaczyłam rybkę więc stwierdziłam czemu nie.
Wybrałam jakąś śmieszną niebieską, okrągłe akwarium jakieś jedzenie i wróciłam do domu.
Pod domem stał Devires, jak zawsze ubrany na czarno w wielkiej bluzie i kapturem na głowie.
-Siema!
-Sie ma, albo sie nie ma. Co chcesz? -spytałam wchodząc na podwórko, chłopak kulturalnie zabrał ode mnie torbę.
-Co ty rybę kupiłaś? -zaśmiał się i przyjrzał małemu stworzenie w torebce.
-To nie ryba, to... Bob.
-Bob? -jeszcze raz się zaśmiał a ja otworzyłam drzwi i weszłam do środka.
-Po co przyszedłeś?
-Tak...do ciebie. Porozmawiać czy coś.
-Czy coś... Nie mam za bardzo czasu. -stwierdziłam rozpakowując zakupy.
-A co takiego robisz?
-Zrobię coś na obiad dla Willa i jadę do niego.
-Wiesz, że nie musisz być tam całą dobę. Will jest wdzięczny, że tak o niego dbasz, ale martwi się, bo zaniedbujesz samą siebie.
*LEO* Martwię się o Rose. Mało je, mało śpi biega tylko od szpitala do szkoły i na odwrót. Widać już skutki, jest wykończona.
-Wiem, ale chcę. -zamknęła lodówkę i poszła umyć ręce. Zdenerwowała się tym tematem.
Podszedłem do niej i nachyliłem się nad jej uchem.
-Wykończysz się skarbie. -szepnąłem a ona się spięła.
-Nie mów tak do mnie. -powiedziała szybko zabrała rybke i pobiegła na górę.
Wróciła po kilku minutach i zabrała się za robienie zdrowego obiadu dla Willa.
-Nie lepiej coś kupić?
-Nie, musi się zdrowo odżywiać.
-Okay, a ty coś jadłaś?
-Śniadanie.
-Mhm, a co?
Chwila ciszy.
-Tosty.
Podszedłem do niej, ale nawet nie spojrzała, kroiłam jakieś warzywa.
-Dlaczego perfidnie kłamiesz? Zepsułem wam toster jakiś tydzień temu. -powiedziałem oskarżycielsko i założyłam ręce.
-Czego się czepiasz? Możesz iść i mi nie przeszkadzać? -prawie krzyknęła i gdy skończyła zdanie ostrze noża lekko przecięło jej palec. -Kurwa. -rzuciła wszystko i zaczęła płakać.
Nie bardzo wiedziałem o co jej chodzi, rana była ledwo widoczna, więc po prostu ją przytuliłem.
-Spokojnie, to tylko mała rana...
-Gdzieś mam tą ranę! Ja po prostu już nie wytrzymuję... Chce żeby był już w domu i on robił mi jedzenie, chcę żeby ściągał mnie z łóżka do szkoły i chcę żeby tu kurwa był! -zaniosła się głośnym płaczem, a ja jedyne co mogłem zrobić to przytulić ją mocniej. Will to też mój kumpel, też się martwię i też jest mi ciężko.
-Rosie, wszystko będzie dobrze.
-Możesz mi nie kłamać? Wiem, że nie będzie. Zdaję sobie sprawę z tego, że to już koniec. Leki tylko przedłużają jego męczarnie.
-Nie mów tak.
-Ale tak jest! Nie chcę go stracić.
Pocałowałem ją w głowę i poczekałem, aż się uspokoi. Po kilku minutach jakby nigdy nic dokończyła robić obiad.
***
*CHARLIE*
Siedziałem na ziemi i układałem z A.K. pasjansa. Super zabawa, polecam.
Will dostał leki i jest tak osłabiony, że ledwo mówi.
Nie mogę na niego patrzeć w takim stanie. To nie jest już Will. Nie Will, który przeleciałby każdą cudzoziemkę, nie Will, który mógł wypić litry alkoholu i nadal chodzić prosto, chociaż kurwa boli mnie serce nie poznaje go takiego.
Nagle do pomieszczenia wbiegła Rose od razu rzuciła się na łóżko i wtuliła w chłopaka. Za nią wszedł Devries z torebką, pewnie tym zdrowym obiadem, który miała zrobić i spojrzał na nas smutno.
Szybko wstaliśmy żeby zobaczyć zapłakaną Rose.
Zawsze płacze. Rozmawialiśmy o tym z Willem, który przez to czuję się jeszcze gorzej.
-Rosie, spokojnie. -powiedział tak jak zawsze i pogłaskał ją po głowie.
-Bob nie żyje. -wyszlochała, a my spojrzeliśmy po sobie.
-Przykro mi. -powiedział cicho, tak samo jak my nie widział o kogo chodzi. -Kto to... W sumie jest?
-Kupiłam ci rybkę. -wydusiła, a my odetchnęliśmy.
-Kupiłaś mi rybkę?-zaśmiał się słabo.
-Nazwałaś rybkę Bob? -wybuchła śmiechem A.K. a my razem z nią.
-Zamknij się, ty masz kota Pana Frankiego. -warknęła i znów wtuliła twarz w chłopaka. -Chciałam ci zrobić niespodziankę jak wrócisz do domu, ale Bob to pieprzony samobójca i wyskoczył z akwarium.
-Nie płacz, obiecuję, że jak wrócę do domu to kupię piętnaście Bobów. -dało się wyczuć w jego głosie smutek, bo przecież wiemy, że on już... nie wróci.
-Nie chcę Boba, chcę ciebie. -zaniosła się płaczem nie mogąc nawet złapać powietrza.
W moim gardle zebrała się wielka gula. Nienawidziłem, gdy płakała, bo sam wtedy chciałem się rozpłakać. Wszystkich nas dołowała.
Leżeli chwilę wtuleni w siebie, a my patrzyliśmy nie mogąc wydusić słowa.
Ten widok był okropny.
W końcu dziewczyna się ogarnęła, wytarła oczy i wstała wyjmując z torebki pojemniki z jedzeniem.
-Zrobiłam coś, ale oboje wiemy, że gotujesz lepiej.
-Wszystko co ugotujesz jest najlepsze. -uśmiechnął się i pilotem podniósł łóżko by być w pozycji siedzącej.
-Nie kłam. -otworzyła pojemnik i podała go razem ze sztućcem.
Gdy Will zaczął jeść postanowiłem porozmawiać z Rose. Ktoś musi zacząć ten temat.
-Rose, możemy? -wskazałem głową w stronę drzwi. Spojrzała na Willa, który nie zwracał na nas uwagi i wyszliśmy z pomieszczenia.
-Coś się stało?
-Właściwie...
-Z Willem?
-Nie, nie. To znaczy... Rose. Musisz się ogarnąć.
Może nie zacząłem dobrze, ale kurde, jak ja mam to powiedzieć.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
-Nie rozumiem.
-Więc zrozum, czy ty nie widzisz, że wszyscy cierpimy? -powiedziałem głośniejszym tonem. -Twoje ciągłe płacze wszystkich nas dołują. Pomyśl jak czuje się Will, który ciągle musi cię uspokajać. Spędzasz tu cały dzień idź do domu wyśpij się, a nie sprawiasz, że martwimy się nie tylko o niego, ale przy okazji o ciebie.
-Nie chcę żebyście się o mnie martwili. -pokręciła lekko głową.
-Więc przestań ryczeć!
-Will ci powiedział, że mnie tu nie chce? -spytała mając już zaszklone oczy.
-Nie, ale...
-Nawet nie wiesz jak ja się teraz czuję...
-Rose, wszyscy się tak czujemy.
-Wiesz co mi się dziś śniło? Że przyszłam do szpitala, a łóżko było puste. -po policzku spłynęła jej łza. -Nie wyobrażam sobie tego. Nie wyobrażam sobie, że mógłby umrzeć kiedy nie ma obok niego nikogo! W ogóle nie wyobrażam sobie, że mógłby umrzeć! Chcę spędzić z nim jak najwięcej czasu! Musi przy mnie być. Wiesz jak to jest siedzieć w jego domu bez niego?! Kiedy wstaje a dom jest pusty?! Mam tylko jego, a gdy go zabraknie kto ze mną zostanie?! Będę sama, bez jego głupiej mordy, która śmieje się ze mnie i bez jego dojrzałych rad, które wkurwiają mnie niesamowicie! Myślisz, że chcę płakać cały dzień?! Ja po prostu... Już nie daję rady. -wytarła swoje mokre oczy i wyszła z oddziału.
Spojrzałem na szybę  której widać salę Willa. Wszyscy patrzyli na mnie, włącznie z Wille.
Przeczesałem dłonią włosy i wszedłem do środka.
-Słyszeliśmy... -oznajmiła A.K.
-Gdzie ona poszła?
-Nie wiem, dajmy jej chwilę. -spuściłem wzrok.
Will odłożył pudełeczko i spojrzał na każdego z nas osobno.
-Obiecajcie, że jak mnie nie będzie zaopiekujecie się nią. -poprosił cicho, a ja zdałem sobie sprawę, że to się dzieje na prawdę.
Go na prawdę niedługo zabraknie.
-Will...
-Obiecajcie.
***
*ROSE*

-Przepraszam, ale Michael nie chcę z panią rozmawiać.
-Proszę mu powiedzieć, że to poważna sprawa.
-Niestety, nie mogę nic zrobić.
-To niech mu pan kurwa powie, że mam dla niego zaproszenie za pogrzeb!
-zacisnęłam powieki. -Przepraszam, to na prawdę ważna sprawa, jestem zdenerwowana.
Słyszałam jak mężczyzna głęboko wzdycha.
-Chwila. W oczekiwaniu nerwowo uderzałam stopą o chodnik.
-Czego? -usłyszałam jego głos.
-Michael...
-Jeżeli chcesz mnie przepraszać, to sorry nie mam czasu.
-Nie... Chcę tylko porozmawiać.
-zaszlochałam.
-Ty płaczesz? -spytał już spokojnie.
-Nie, po prostu...Will jest w szpitalu. -wydusiłam i wytarłam policzek.-Guz mózgu.
Chłopak nie odzywał się chyba wieczność.
-Jak on się czuje?
-Jest źle...
-przełknęłam ślinę. -Nie wiem ma najwyżej miesiąc.
-Rose nie żartuj sobie.
-Czy ja brzmię jakbym żartowała?!
-Dobra spokojnie... kurwa. No nie. Jesteś u niego?
-Taak, jestem przed szpitalem.
-Mogę z nim pogadać?

Zdziwiłam się trochę, ale wstałem ze schodów do wejścia szpitala, akurat zbiegała A.K. pocałowała mnie w policzek i pobiegła dalej, a ja poszłam do Willa.
-Do ciebie. -przekazałam mu telefon,  pewnie myślał, że to rodzice.
-Mhm?
-...
-O stary, jak żyjesz? Dają ci chociaż mąkę do wciągania? -zaśmiałam się, co za idiota.
Leondre i Charlie spojrzeli na mnie pytająco, a ja odpowiedziałam na "pytanie"-Michael.
-...
-Spierdalaj, ma być w domu do osiemnastki.
Podejrzewam, że chodziło o mnie.
Rozmawiali przez kilka minut, głównie śmiejąc się z siebie nawzajem.
Niestety Michael musiał kończyć, więc ja już z nim nie porozmawiałam.
-Powiedział, że jak skończysz osiemnaście lat to weźmie cię do siebie. -oznajmił całkiem poważnie.
Trochę mnie zatkało. Jeżeli to nie był żart to WOW.
-Serio?
-Na to wygląda.
***
*tydzień później*

Will jest coraz słabszy zmienia się z dania na dzień. Bywało nawet tak, że mówienie go męczyło.
George został u niego na noc, a ja spędziłam bezsenną noc w domu.
Nie biorę leków, bo wolę być zmęczona niż śnić o śmierci Willa.
Wstałam o piątej, posprzątałam, umyłam się i ogólnie ogarnęłam. 




Zrobiłam obiad dla Willa odrobiłam lekcję, a gdy skończyły mi się zajęcia chciałam jechać do szpitala.
Założyłam już buty, ale jak zwykle musiał mnie ktoś zatrzymać. Usłyszałam pukanie do drzwi, a potem do domu po prostu weszli Leondre i Charlie.
-O, gdzie idziesz? -spytał lekko zdenerwowany blondyn.
-Do Willa.-chciałam ich ominąć, ale przede mną staną Devries.
-A może pójdziemy coś zjeść czy coś...
-Nie, zrobiłam obiad dla Willa. -znów chciałam przejść, ale mi się nie udało. -O co wam do cholery chodzi?!
-Nic, ja to wezmę. -Charlie wyrwał mi torbę. -Zawiozę mu.
-O, to jadę z tobą. -tym razem odepchnęłam bruneta i wyszłam na dwór.
-Nie! -odwróciłam się do niego i zmarszczyłam brwi. -Przyjadą do niego znajomi. -powiedział szybko.
-Dzwoniłam do niego, George powiedział, że śpi.
-Może już wstał, przyda mu się jakieś towarzystwo, nie?
-W sumie...
-No właśnie. Ty zostaniesz z Leo. -szarpnął chłopaka i postawił przed sobą. -Zobacz jaki ładny chłopak .-pogłaskał jego włosy. -Odnowicie kontakty... czy coś tam.
-Charlie co ty brałeś? Jeżeli Will chce w spokoju pogadać ze znajomymi to okay, przyjadę wieczorem. -wzruszyłam ramionami, weszłam do domu i zdjęłam buty. -Niech zje i jak coś to zadzwoni do mnie.
Chłopcy spojrzeli po sobie.
-Dobra, zostawiam ci Devriesa, a ja lecę. Wszystko będzie dobrze pa. -powiedział szybko i równie szybko wyszedł.
-Wow, chłopak chyba idzie w ślady Michaela. -stwierdziłam i poszłam do salonu. -Możesz iść, taki ładny chłopak pewnie znajdzie jakąś ładna dziewczynę. -zaśmiałam się krótko i rzuciłam się na kanapę.
Całkiem poważny Devries usiadł zaraz obok mnie.
-Posiedzę z tobą. -powiedział smutny.
Coś jest nie tak.
-Coś się stało?
-Co? -spojrzał na mnie jakiś zdezorientowany. -Nie... Wczoraj cały dzień byliśmy w studiu i teraz jestem trochę zmęczony.
-Oh, możesz iść do domu.
Nie odpowiedział tylko włączył telewizor.
Przyglądałam się mu; był wpatrzony w reklamę pieluch dla dzieci.
Albo pedofil, albo planuje.
Zabrałam pilot i wyłączyłam dźwięk.
-Mów o co chodzi? -rozkazałam, a on spojrzał na mnie beznamiętnie, ale wiedziałam, że coś się kryje za tym wrokiem.

Devries się tak nie zachowuje, coś jest nie tak...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemson!
Jak życie?
U mnie to ogólnie codziennie ustna maturka z polskiego.;/ Padam na ryj.
Jak podobał się rozdział?
Nie to, że coś...ale o co może chodzić? XD
Dziękuję za komentarze i w ogóle to Angelika Xx, ostatni twój komentarz chyba wywiesze sobie na ścianie XD
Kocham 
-Kate xx

czwartek, 17 listopada 2016

37.

***
*ROSE*
Mam kaca jak stąd do Kijowa i nie mogę stać dłużej niż minutę, bo wszystko podchodzi mi do gardła. 
Jest mi tak wstyd za moje wczorajsze zachowanie: z A.K już się pogodziłam, a Leo... 
Matko co ja robiłam? 
Dlaczego ja to robiłam? 
Kolejna sprawa, a mianowicie jak wracałam do domu, zastałam czuwająca mamę, czekała na mnie i przed chwilą miałam drugi opieprz, za alkohol, późne wracanie, ślady na rękach po zadrapaniach wydały moją bójkę i no. Nie za fajnie. 
Muszę iść się umyć, więc zebrałam w sobie jakieś 30% siły i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i zaczęłam myć zęby. Stanie było udręka, jak najgorsza tortura. 
Nagle do łazienki wbiegł Will i jak nigdy nic rozpiął spodnie i zaczął sikać. 
-Hello its me. -zanuciłam.
Na szczęście stał tyłem więc nie miałam WIDOKÓW. 
-Sorry, nie wytrzymałem. 
Zaśmiałam się pod nosem. 
Kilka sekund później zapiął sponie i staną za mną. 
-Umyj ręce. 
-Dobrze mamo. -odkręcił wodę. -Jak tam było wczoraj? 
-Fajnie, znów się biłam z A.K.
-I to jest fajne? -uniósł brwi.
-Pogodziłyśmy się już. -wypłukałam buzie. Will otrzepał ręce z kropelek wody i nagle złapał się moich ramion.
-Will? Wszystko okay? -spojrzałam na jego bladą jak ściana twarz. 
-Tak, jakoś tak słabo mi się zrobiło. -odpowiedział po chwili i powoli pokręcił głową. -Pójdę do siebie. -chciał zrobić krok w przód i w tym jego oczy wywróciły się do góry. W ostatniej chwili zdążyłam złapać jego ramiona, upadł na ziemię, a ja delikatnie położyłam jego głowę. 
-MAAAAMOOOO!!! 
***
Siedziałam już od dwóch godzin na kanapie z telefonem w ręku. Willa zabrała karetka i od tamtej pory nie mam pojęcia co się z nim dzieje. George i mama pojechali do szpitala, kazali mi zostać i czekać na telefon od nich. 
Wpadłam w panikę i jak to ja siedziałam zalana łzami. Nie dałam rady już siedzieć tak bez żadnej informacji więc stwierdziłam, że sama do nich zadzwonię. 
Wybrałam numer do mamy, która odebrała po kilku sygnałów. 
-Tak?Rose?
-Jak z Willem? Odzyskał przytomność? Jak się czujesz? 
-Rose... To nie jest rozmowa na telefon. Porozmawiamy jak przyjadę. -słyszałam, że jest bliska płaczu, czułam, że coś jest nie tak. 
-W takim razie jadę do was. 
-Nie, nie możesz, ma robione badania. 
-Powiedz mi w tej chwili co się dzieję, bo przysięgam będę tam za pięć minut! 
-Dobrze, dobrze spokojnie. Kochanie... Will... Podejrzewają u niego guza mózgu. -zaszlochała, a moje serce stanęło. 
Powoli odsunęłam telefon od ucha i nacisnęłam czerwoną słuchawkę. 
To jest jakiś pieprzony żart. To po prostu nie może być prawda, nie zgadzam się. Nie Will. On nie może... 
-Kurwa! -rzuciłam telefon na stolik i miałam w dupie to, że od niego się odbił i prawdopodobnie połamał na pół. 
Zaczęłam ryczeć jak jeszcze nigdy. Po chwili zamienił się on w napad paniki, nie mogłam złapać powietrza, a moje ciało coraz przechodziły dreszcze. 
Nie mogłam przestać. 
Nie mogłam siedzieć sama, bo w głowie miałam najgorsze myśli. 
Szybko wstałam, założyłam buty i wybiegłam z domu. 
Nie czułam strachu przed wyjściem poza dom, był tylko strach przed stratą najbliżej mi osoby. 
Nie mogę go stracić. 
Dobiegłam do celu, wytarłam niepotrzebnie oczy, które zaraz i tak zalały się morzem łez. 
Zapukałam do drzwi, a czekanie na otwarcie trwało wieczność. 
Otworzyła mi średniego wzrostu blondynka. 
-Matko, Rose, co się dzieje? -wystraszona wprowadziła mnie do środka, a mi trudno było wydusić jakiekolwiek słowo. -Charlie! Chodź szybko! -krzyknęła i zaprowadziła mnie na kanapę. Usiadła razem ze mną, przytulając mnie do siebie. -Charlie, chodź w tej chwili! 
-Idę, idę, pali się? -usłyszałam kroki, więc pewnie stał na schodach. -Rose? Co ty tu... Coś się stało? -zbiegł po schodach i zaraz usiadł obok mnie otulając swoimi ramionami, a ja bez skruchy zaczęłam jeszcze mocniej płakać w jego ramię. 
-Zrobię herbatę. -stwierdziła kobieta i wstała kierując się do kuchni. 
-Shhhh, Rose co się dzieję? -spytał łagodnie i odsunął moją twarz od swojego ciała. 
-Will... -tyle udało mi się wychlipieć
-Coś z Willem? 
-Jest w szpitalu, podejrzewają u niego guza...w mózgu. -znów schowałam twarz w jego ramię. Tym razem objął mnie niepewnie. Czułam jak ciężko oddycha przez co zdenerwowałam się jeszcze bardziej. 
-Jak on się czuję? 
-Nie wiem, robią mu badania. Zawieziesz mnie do niego? 
-Co mówiła Susan? 
-Że ma badania.
-Idź, na górę, zaraz do ciebie dojdę. -powiedział beznamiętnie i pocałował mnie w głowę. 
-Charlie zawieź mnie do niego. -poprosiłam piskliwym głosem. On mnie kompletnie olał, zniknął za ścianą a ja znów miałam napad płaczu. 
Słyszałam jak Charlie krzyczy szeptem do swojej mamy i stukot szklanek. 
Jakoś udało mi się dostać do pokoju blondyna, położyłam się na jego łóżku i zwinęłam w kulkę. 
***
*CHARLIE*
Rozdzieliłem plastikową powłoczkę tabletki i wsypałem proszek do herbaty. 
Pokłóciłem się z mamą, która przed sekundą wyszła. W sumie to nie była kłótnia, cholera właśnie się dowiedziałem, że mój kumpel jest poważnie chory, chce mi się płakać i rozpierdolić wszystko co jest w zasięgu mojego wzroku na raz, a ona mi mówi, żeby się nie martwić na zapas. No nie. 
Zabrałem kubek i poszedłem do swojego pokoju. Rosie leżała na łóżku zalana łzami. Co mam jej powiedzieć? "Rose, nie płacz, wszystko będzie dobrze?" 
Sam nie chciałbym usłyszeć tych żałosnych słów. 
-Usiądź. -poprosiłem, a gdy to zrobiła zająłem miejsce obok niej i podałem jej herbatę. 
-Proszę zawieź mnie do szpitala. -już nie płakała tak bardzo, ale głos nadal jej się łamał. 
-Nie możemy tam jechać skoro robią mu badania. Pij. 
Objąłem ją ręką i położyłem podbródek na jej ramieniu. 
Kurwa to niemożliwe. 
Jak Will- ten mój debilny przyjaciel od podstawówki- może być chory. 
Nie może. 
-Wypij herbatę.
Dopilnowałem, żeby Rose wypiła herbatę i położyliśmy się. 
Zasnęła w mgnieniu oka, przez jakieś dziesięć minut ani drgnęła, po tej chwili przyszedł do mojego pokoju Leondre. Spojrzał na nas zły, ale potem jego mina złagodniała. 
-Chodź. -szepnął. 
Delikatnie odłożyłem dziewczynę na poduszkę i obaj wyszliśmy z pokoju. 
-Karen wszystko mi powiedziała. -oznajmił gdy schodziliśmy na dół. 
-Mam nadzieję, że to jakaś pomyłka. -burknąłem, weszliśmy do salonu gdzie była moja mama i Victoria.-Cześć. -machnąłem głową. -Mamo masz numer do Susan? 
-Tak, powiedz, że jak trzeba to Rose może zostać u nas. -kiwnąłem głową  i zadzwoniłem z jej telefonu do Susan. 
Nie rozmawialiśmy długo, kobieta podziękowała za propozycje mojej mamy i musiała kończyć. 
Rozłączyłem się, a wszyscy patrzyli na mnie w oczekiwaniu. 
Nie chciałem mówić tego na głos. Usiadłem na kanapie i przetarłem dłońmi twarz. 
-Choroba jest potwierdzona. Muszą teraz zrobić badania, żeby dobrać leki, a w ciągu kilku dni będzie wiadomo jak szybko postępuje choroba i ile...no wiecie. -przełknąłem głośno ślinę. -Ile mu zostało. 
-A operacje? Przecież są sposoby!-wybuchła moja mama. 
-Nie wiem, ponoć jest źle. -głos mi się załamał. Kurwa... Mój najlepszy kumpel. -Nie kwalifikuje się na operację... Nie wiem, cholera. -schowałem twarz w dłonie. 
Trudno mówić mi to z myślą, że mówię o Willu. 
-Boże.
-Dobrze by było, gdyby Rose została u nas na noc, nie wiem. Jak ja mam jej to powiedzieć? -spojrzałem na mamę. 
-Coś wymyślimy. -wstała i poszła do kuchni. 
Ja pierdole, jak to jest w ogóle możliwe? Wszystko było dobrze, był kurwa szczęśliwy, a teraz... Teraz wszytko się spieprzyło. 
-Charlie, ty wyciągnąłeś leki dziadka?! 
-Tak, dałem je Rose! Ma problemy ze snem! -odkrzyknąłem, a mama stanęła w progu pomieszczenia. 
-Dałeś je Rose?! -spojrzała na mnie przerażona. -Wiesz jak mocne są te leki!-wydarła się na mnie i szybko pobiegła na górę, a my wszyscy za nią. 
Czemu ja jestem takim debilem?!
Mama otworzyła drzwi od mojego pokoju i razem z Victoria zaczęły szarpać dziewczyną. 
-Rose! Wstawaj! Rose!
Staliśmy przerażeni w progu pokoju.
Nasze mamy krzyczały, szarpały nią a ona nic. Nie budziła się. 
Boże...zabiłem Rose.
-Mamo zrób coś! -krzyknął bliski płaczu Devries.
-Dzwońcie po karetkę!-rozkazała, ale zanim zdążyłem wyjąć telefon z kieszeni, Rose zaczęła się przeciągać. Przetarła twarz, usiadła i otworzyła oczy. 
-Coś się stało? -zamrugała kilka razy. Miała zaspany głos, a oczka wyglądy tak niewinnie. -Coś z Willem? -nagle wstała i zaczęła poprawiać włosy. 
Wszyscy spuścili głowy i cała odpowiedzialność przekazania jej złych wieści spadła na mnie. 
-Znaczy... -podszedłem do niej, a ona odsunęła się. 
-Mów w tej chwili. 
-Tylko spokojnie. 
-Charlie. -warknęła. 
-Badania potwierdziły nowotwór, teraz robią mu badania, żeby dostosować leki, a niedługo...-zdałem sobie sprawę, że tego nie powinienem mówić, niestety zacząłem. -Będzie wiadomo jak długo... 
-Mu zostało. -dokończyła wpatrzona załzawionymi oczami w jeden punkt. -Muszę iść. -mrugnęła i zaczęła iść w stronę schodów, ale Devries ją zatrzymał. 
-Nie możesz tam na razie iść, jutro pójdę tam z tobą, dobrze? -powiedział spokojnie, ale jak grochem o ścianę. 
-Nie, niedobrze. Puść mnie. 
-Rose on ma rację, nie wpuszczą cię na oddział. -wytłumaczyła jej moja mama. 
-Nie obchodzi mnie to. Muszę zobaczyć Willa. -odepchnęła bruneta i zbiegła po schodach. 
-Charlie, co tak stoisz? Idź z nią.-mama spojrzała na mnie surowo. -Tylko nie dawaj jej żadnych leków. 
Otrząsnąłem się i pobiegłem za nią. Złapałem ją, gdy zakładała buty. 
-Poczekaj, przebiorę się i jadę z tobą. 
-Nie mam czasu, cześć. -machnęła ręką i wybiegła, a Leondre za nią. 
Pobiegłem na górę przebrać, a gdy wróciłem na dół stał tam Leo. 
-Nie dogoniłeś jej? 
-Dogoniłem, rzuciła we mnie butem. -poniósł białego trampka do góry. 
Mama parsknęła śmiechem, ale chyba nikt nie miał humoru do żartów. 
-Gdzie poszła? 
-Nie wiem, chyba do domu. 
Szybko się ogarnęliśmy i poszliśmy do mojego samochodu. 
Weszliśmy do domu Turnerów, słychać było jak dziewczyna biegała po swoim pokoju, więc zaczekaliśmy na dole. 
-Charlie podwieziesz mnie? -nawet nie była zdziwiona naszym przyjście, zbiegła po schodach ocierając swoje łzy. 
-Nie płacz. -poprosił Leondre, ale ona tylko założyła buta i wyszła, czekając aż odpuścimy dom, żeby go zamknąć. 
***
Byliśmy już w szpitalu, ale niestety pani w białym kitlu nie chciała nas wpuścić na oddział, mało tego, zamknęła na klucz wejście do skrzydła, więc siedzieliśmy w poczekalni i wydzwanialiśmy do Susan, której telefon był chyba w innej galaktyce. 
W końcu ta wredna pani zabrała jakieś dokumenty, a potem wyszła. 
Rose wstała wyglądając za nią, a potem wzięła kluczyk zza lady. 
-Co ty wyprawiasz?! -krzyknąłem szeptem. 
-Nie mogę dłużej czekać. -otworzyła drzwi. -Zamknij i odłóż klucz. Napisze do was jak go zobaczę. -rzuciła mi klucz, który w ostatniej chwili złapałem a potem pobiegła wzdłuż korytarza. 
***
*ROSE*
Super, wkradłam się na oddział, ale co dalej? Jak mam go znaleźć. 
Rozglądałam się po salach, ale wszędzie byli dorośli ludzie, ani śladu kręconej głowy Willa, mamy czy Georgea
Zza jednych drzwi wyszła pielęgniarka, wytarłam oczy i starałam się zachowywać normalnie, chyba mi to nie wyszło. 
-Skarbie, zgubiłaś się? -spytała starsza kobieta. 
-Właściwie...szukam brata. 
Kobieta spojrzała na mnie podejrzliwie. 
-Ile masz lat? Jesteś upoważniona
-17, nie nie jestem, ale...-bardziej spytałam niż oznajmiłam.
-Przykro mi, ale musisz wyjść. -położyła rękę na moim ramieniu. 
-Nnie mogę. -za jąkałam się. 
-Wrócisz z rodzicem.
-Nikt nie odbiera telefonu, pani nie rozumie. Ja muszę go zobaczyć, dowiedzieć jak się czuję.-poleciały mi już łzy po policzkach. -Proszę, muszę wiedzieć co się dzieję. -spojrzałam w jej oczy i w końcu politowała się nade mną. 
-Dobrze. Jak ma na imię? -odwróciła się i weszła do sali obok. 
-Dziękuję, Will... Will Turner. -miała sprawdzić coś w komputerze, ale zrezygnowała. 
-Jest teraz na badaniu. Rodzice wykupili mu osobną salę, chodź za mną. -zaczęłyśmy iść na koniec korytarza. 
-Może mi pani powiedzieć jak wygląda...sytuacja?
Na chwilę odwróciła się do mnie. 
-Z tego co narazie wiadomo to niewiele da się zrobić, będzie miał przypisane leki, narazie zostanie tutaj, prawdopodobnie na dłuższy czas... -weszła do sali, z tego co słyszałam TYMCZASOWEGO pokoju Willa. 
Łóżko, szafka, okno i zasuwane drzwi, prawdopodobnie toaleta. 
-On wyzdrowieje, prawda? 
Kobieta spojrzała na mnie smutno. 
-Skarbie, wierzę w to. -pogłaskała mnie po ramieniu i uśmiechnęła się pokrzepiająco. -Odwiedziny są do 18, więc masz jeszcze godzinę.-oznajmiła i wyszła zostawiając mnie samą w jasno zielonym pomieszczeniu. 
Wygląda nawet gorzej niż mój pokój. 
Napisałam do Charliego, że udało mi się wejść, ale oni nie mają szans i niech nie czekają na mnie. 
Usiadłam na jedynym krześle jakie tu było i postanowiłam nie płakać ze względu na Willa. 
Nie czekałam długo, bo po kilku minutach do sali na wózku wjechał Will prowadzony przez młodą pielęgniarkę. 
-Rose...-uśmiechnął się lekko. 
Nie wyglądał tak jak zawsze roześmiany, pełen energii. Siedział blady jak ściana na wózku inwalidzkim lekko zgarbiony. 
Szybko znalazłam się przy nim i gdy go przytuliłam nie mogłam powstrzymać już łez. 
-Hej... Nie płacz maleńka. -pogłaskał moje włosy 
-Mogę? -spytała kobieta, a ja odsunęłam się i wytarłam oczy. 
-Jasne.
Kobieta, a właściwie dziewczyna pomogła mu dostać się na łóżko.
-Dzięki Angi.
-Nie ma sprawy, zostawię cię z dziewczyną. Za godzinę wychodzę  więc do jutra. -uśmiechnęła się, a Will zaśmiał. 
-Do jutra. 
Gdy tylko wyszła rzuciłam się na Willa jakbym go rok nie widziała. 
-Tęskniłem. 
-Przez te kilka godzin? -zaszlochałam i spojrzałam na niego. 
-Nawet nie wiesz jak bardzo. -wytarł moje policzki. -Nie płacz. 
-Przepraszam. Gdzie są rodzice? 
-Poszli załatwiać formalności. Jak się tu dostałaś? -ogarną moje włosy. 
-Dobry agent ze mnie. -zaśmialiśmy się. 
-Trochę źle się czuję... -spojrzał na łóżko. 
-Jasne, kładź się. -usiadłam na krzesełku, a on powoli się położył. -Jak się czujesz? 
-Wiesz bywało lepiej. -uniósł jeden kącik ust.
-Wiem już wszystko. -wytarłam pojedynczą łzę która spłynęła po moim policzku. 
-Proszę, nie rozmawiajmy o tym. -przytaknęłam i akurat weszli nasi rodzice.
-Rose, co ty tu robisz? 
-Myślałaś, że będę spokojnie siedzieć w domu? 
-Eh, jadę po rzeczy Willa, a potem musimy jechać do domu. 
Mama pojechała do domu, a ja z Georgem zostaliśmy. 
George chyba pierwszy raz od dawna tak luźno rozmawiał z Willem, a ja z wielką gulą w gardle stałam przy oknie i widząc takiego Loczka nie miałam żadnych słów. 
Mama wróciła po ponad godzinie i pielęgniarka zdążyła przyjść już kilka raz poinformować, że to już koniec odwiedzin. 
-Dobra Rose, musimy już jechać. -oznajmiła mama. 
-Zostaję. -stwierdziłam po chwili. Nie zostawię  go tu samego. 
-Nie możesz...
-Mogę. Nigdzie się nie wybieram. -usiadłam na parapecie. 
-Rose... 
-Nie. Nie i koniec. Nie przekonasz mnie.
-Nie rozumiesz, że nie możesz? 
Do sali weszła pielęgniarka poraz kolejny nas wygonić. 
-Muszą państwo już iść. 
-Ja zostanę.- oznajmiłam na co ona przekręciła oczami. 
-Niestety... 
-Zostaje, zapłaciłem za własną salę, więc Rose nie będzie nikomu przeszkadzać. -George uśmiechnął się do mnie. -My już wychodzimy. 
Pielęgniarka westchnęła i wyszła. 
Rodzice też pożegnali się mówiąc że będą rano i pojechali. 
-Jesteś uparta jak osioł. 
-Nie cieszysz się, że będziesz miał super towarzystwo? -zeskoczyłam na ziemie i poruszyłam brwiami. 
-Cieszę się, ten szpital jest straszny. Chodź tutaj. -przesunął się na koniec łóżka a ja położyłam się obok i przytuliłam do jego ramienia. -Dali mi na kolację dwie kanapki z mielonką. -skrzywił się. 
-Mmm, mielonka. Mogło być gorzej... 
-Tak? Na przykład co? 
-Mogli dać ci dżem. 
-Zostawił bym dla ciebie. -zaśmialiśmy się. 
Wtuliłam twarz w jego tors i słuchałam rytmicznego bicia jego serca. 
Nie mogę uwierzyć, że to prawda. Nie wyobrażam sobie że miałabym sobie sama gotować, sama wracać z imprez, nie kłócić się z nikim o łazienkę i nie słyszeć tych wykładów o tym, że robię źle. 
Nie mogę sobie wyobrazić życia bez Willa, pojeba, który dba o mnie jak nikt na świecie. 
-Proszę nie płacz. -potarł moje ramię. Nawet nie zauważyłam, że jego koszulka jest już morka. 
-Wyszłam dziś sama z domu. -pochwaliłam się, bo dla mnie na prawdę był to wyczyn. Ja nawet do ogrodu bałam się wyjść. 
Spojrzał na mnie zdziwiony. 
Cztery miesiące nie opuściłam sama progu domu. 
-Bałam się o ciebie tak bardzo, że nie myślałam już o niczym innym. 
Loczek pocałował mnie w głowę. 
-Nie musisz się o mnie bać. To... tymczasowe. 
-Co masz na myśli? 
-Zdążyłem już o tym pomyśleć i jeżeli okaże się, że już nic mi nie pomoże... Nie chcę się męczyć przez kilka miesięcy myśląc o tym, że jestem coraz bliżej śmierci. Co to za życie. To nie ma sensu. 
-Chyba zwariowałeś? -usiadłam i spojrzałam na niego z wyrzutami. 
-Nie,  ja po prostu... Eh, pamiętam jak męczyła się mama. 
-No właśnie. Męczyła się, a dla kogo? Dla osób które kocha. Jeżeli nie chcesz żyć dla siebie to pomyśl o nas. Ja, mama George, Charlie... A twoja mama? Myślisz, że byłaby z tego dumna? Na pewno pierwszy raz sprałaby ci dupę. -zaśmiał się. -Nie pozwolę, żebyś przegrał walkę z tym pieprzonym życiem. Jak będzie trzeba to przykuję cię do łóżka. -znów się położyłam, ale tym razem prawie cała leżałam na nim. -Obiecaj, że już nigdy o tym nie pomyślisz. 
-Obiecuję. 
-Na paluszek? -wystawiłam mały palec, a on zaśmiał się i zaczepił swój. 
-Na paluszek. 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dziękuję, że pod ostatnim rozdziałem tak jak poprosiłam zostawiliście tyle komentarzy.
-Kate xx

czwartek, 10 listopada 2016

36.

WAŻNA NOTKA!!!
Wyszłam z domu, stwierdziłam, że skoro mam iść do Jeremiego to nie będę jechać pod szkołę. Gdy wyszłam za bramkę z samochodu po drugiej stronie ulicy wybiegł mężczyzna i w sekundzie znalazł się obok mnie.
-Dzień dobry kochanie. -powiedział obleśnie i położył dłonie na moich biodrach. Nie mogłam krzyczeć i patrzyłam wszędzie tylko nie na jego twarz. -Nikogo tu nie ma, nikt ci nie pomoże... -zaśmiał się.
Szarpałam się, ale to nic nie dało, jego ręce były wszędzie. 

-Rose...Rose, wstawaj.
Nagle otworzyłam oczy i siedziałam zalana potem na swoim łóżku, a obok mnie Will.
-Miałaś zły sen. Wszystko okay, musisz wstawać do szkoły.
Próbowałam unormować oddech.
To był tylko sen Rose.
-Dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada...
-Tak, jest okay. Która godzina?
-Siódma, tabletki chyba działają co?
-Tak, chyba tak. -potarłam dłońmi twarz.
-Na pewno wszystko okay? -spojrzał na mnie podejrzliwie. -Co ci się śniło?
-Nic...nie pamiętam. Muszę się ogarnąć. -szybko wstałam i zakręciło mi się w głowie, złapałam równowagę i poszłam do łazienki, gdzie się umyłam, uczesałam i pomalowałam. W pokoju ubrałam czarne rurki i koszule od mundurka z krawatem.
Zeszłam na dół z nadzieją, że zdążę jeszcze coś zjeść, wszyscy siedzieli już przy stole.
-Dzień dobry.- przywitałam się ponuro i usiadłam przy stole.
-I jak się spało? -spytała mama.
Można powiedzieć, że kontakty mamy lepsze, ale co z tego skoro rzadko bywa w domu.
-Nie pamiętam kiedy ostatnio tyle spałam.
-No to dobrze. Słuchaj Rose dziś może pojedziemy po sukienkę dla ciebie na wesele i już trzeba podać zbliżoną liczbę osób, więc... Idziesz z kimś? -napiła się kawy.
-Em, nie raczej nie. Will ty będziesz miał partnerkę?
-Złapie jakąś. -zaśmiał się.
Zjadłam dwie grzanki z dżemem i mama podrzuciła mnie do szkoły.
Po raz pierwszy od kilku miesięcy jestem całkowicie wyspana i czuję się super. Weszłam na teren szkoły i jak najszybciej chciałam ominąć stojące tak grupki.
Wydawało mi się, że ktoś mnie woła więc rozejrzałam się i kurde... Devries. Podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy.
-Cześć Rosie!
-Cześć Leo!-udałam jego entuzjazm.
-Idziemy?
-Ja. Idę. Na lekcję.
-Mieliśmy iść do Jeremyego.
-Chyba powinnam...
-Iść na autobus. Chodź. -złapał mnie za ramiona i zaczął pchać w stronę bramy.
-Dobra, dobra.-wyrwałam się i o własnych siłach wyszłam z terenu szkoły.
-A Rose. Wczoraj...
-Nic, to było nic. Trochę się zdenerwowałam tyle. -wzruszyłam ramionami.
-Przepraszam.
-Nie ma sprawy.
-Może kupimy jakieś piwo po drodze?
-Nie sprzedadzą nam. -spojrzałam na niego.
-Nikt nie sprawdza dowodów.
-Jak chcesz ja nie chcę narobić sobie wstydu.
Zaszliśmy do sklepu w którym Devries kupił kilka piw i poszliśmy na autobus.
Moja szkoła jest chyba na końcu świata, bo do Jeremyego jechaliśmy dwoma autobusami.
Devries nie ma kultury i po prostu otworzył drzwi nawet nie pukając. 
Każdy dom jest jego domem.
-Jesteśmy! -wrzasnął. Zdjęliśmy buty, a po schodach zszedł Jeremy zakładając bluzkę.
Oh widać, że na treningach się nie obija.
-Siema, siema. -podszedł do nas, mnie przytulił, a brunetowi podał rękę.
Spytał się czy chcemy coś do jedzenia, gdy powiedzieliśmy, że nie, sobie zrobił płatki z mlekiem.
Wszyscy usiedliśmy na kanapie i włączyliśmy muzykę.
-Jack o ciebie wypytywał, boi się do ciebie przyjść. -zaśmiał się Jeremy.
-Serio? Co chciał?
-Nie wiem, może przeprosić za Jennifer. -wzruszył ramionami, a ja spuściłam wzrok.
-On nie ma za co przepraszać. Powiedz mu, że jak chce to niech zadzwoni, albo przyjdzie.
-Okay. To jak tam nowa szkoła?
-Same snoby się tam uczą.
-Wywalili ją z wycieczki za pobicie jakiegoś chłopaka. -dodał Leondre.
-Znowu? Co to się z tobą dzieje Rose? -pokręcił głową.
-To dupek.
-Mhm, i znalazła sobie przyjaciółkę, zgadnij kogo? A.K.-sam sobie odpowiedział.
-Tą A.K.?!O matko i córko. Może mnie przedstawisz? -poruszył śmiesznie brwiami.
-Uwierz... Nie chcesz jej poznać.
Gdy Jeremy zjadł zabraliśmy się za alkohol.
Musiał odebrać mnie Will, bo ledwo stałam na nogach. Oczywiście wydarł się na mnie, że to ma być ostatni raz blablabla.
Jasne, po prostu zmyłam makijaż, wzięłam kąpiel i wieczór spędziłam w pokoju Willa. Przewracałam się na jego łóżku, a on się uczył.
***
Piątek, piąteczek piątuniooo!
Avril Kate powiedziała, że zabierze mnie na dobrą imprezę u jakiegoś jej znajomego i kazała wziąć strój kąpielowy.
Nie mam zamiaru korzystać z basenu, ale założyłam strój żeby ta idiotka się nie czepiała.
Chyba w środę był u mnie Jack. Dużo rozmawialiśmy, przeprosił mnie za to, co zrobiła Jennifer, a potem były to takie luźne tematy o szkole.
Ubrałam się i zrobiłam mocniejszy makijaż, chociaż ostatnio ciągle go robię. 

Pytałam się Willa, czy idzie z nami, ale chyba się przeziębił i leży w łóżku. Powiedział, że może mnie odebrać tylko jeżeli będę trzeźwa.
Ehe.
Avril, boże czemu ją tak skrzywdzili..., przyjechała po mnie z jakimś chłopakiem. Przywitałam się i tyle... Był łysy i nie zasługiwał na moją uwagę.
Szybko dojechaliśmy na miejsce i z Avril poszłyśmy tanecznym krokiem do domu z którego dobiegła muzyka. Ona chyba też traktowała tego chłopaka jako darmową taksówkę, bo nawet się z nim nie pożegnała.
-Dzisiaj się napierdolimy. -stwierdziła, gdy przekroczyłyśmy próg.-Jak damy, oczywiście.- dodała widząc moją minę, która miała być surowa dla żartów.
Śmierdziało trawką a pomieszczenie było wypełnione ludźmi, niektóre dziewczyny były "seksownie" poubieranie, niektóre rozebrane i z każdym krokiem było coraz fajniej. Ludzie wlewali sobie alkohol do gardła, jeden koleś jak Snoop Dogg siedział na fotelu obłożony złotymi łańcuchami i palił jointa, dziewczyny wyginały się jak stipizerki na stole... Coś pięknego. Znaczy... Nie te dziewczyny, bo to trochę przegięcie jak dla mnie, ale ta impreza. Każdy robi jakieś dziwne rzeczy i nikt nie zwraca na nikogo większej uwagi.
-Podoba się?!-A.K. przekrzyczała muzykę, gdy podeszłyśmy do beczki z piwem.
Pierwszy raz widziałam beczkę z piwem!
Nalała nam napoju do czerwonych plastikowych kubków, a ja rozglądałam się i cholera... Jakiś typ biegał w majtkach z trąbą słonia!
Spojrzałam na koleżankę i wybuchłyśmy śmiechem.
-Mały, ale śmiały, nie? -poruszyła brwiami a ja zaczęłam śmiać się jeszcze bardziej. -Proszę bardzo. -podała mi kubek.
Żeby było zabawniej wypiłyśmy wszystko naraz. Od razu poczułyśmy mocnego kopa energii i poszłyśmy tańczyć. Coraz robiłyśmy przerwę na szoty, a gdy byłyśmy na najwyższym poziomie rozbawienia alkoholowego przekabaciłyśmy DJa, żeby poszedł na piwko, a my zajmiemy się muzyką.
A.K. podłączyła swój telefon do konsoli i puszczała na prawdę dobre remixy. Muszę przyznać, że zna się na tym. Chyba wszyscy zebrali się do ogromnego salonu, który dla nich był za mały. Obie byłyśmy pijane i rozkręcałyśmy wszystkich. Tańczyłyśmy i krzyczałyśmy jak głupie. Kazałyśmy ludziom krzyczeć, a oni ochoczo wykrzykiwali teksty piosenek.
Po pewnym czasie jakiś czarnoskóry chłopak wyciągnął mnie do tańca. Było zajebiście. Nie chodziło mu o obmacanie całego mojego ciała tylko czerpaliśmy przyjemność z tańca.
Było strasznie gorąco, więc stwierdziłam, że skoro mam strój kąpielowy to mogę zdjąć bluzkę. Rzuciłam ją gdzieś na ziemię,  chłopak podrzucił mnie, a ja owinęłam nogi wokół jego bioder. Nasze ciała doskonale się zgrały i robiliśmy coś na wzór fali. Odchyliłam głowę i machnęłam dwa razy włosami, co było złym pomysłem, bo zrobiło mi się trochę niedobrze.
A co tam?! Jak się bawić to się bawić!
-Rose?! -usłyszałam kogoś, akurat gdy skończyła się piosenka. Czarnoskóry odstawił mnie na ziemię i z uśmiechem pocałował mnie w policzek dziękując za taniec.
Spojrzałam w kierunku tego kogoś kto.
-Leo?! -uśmiechnęłam się i poprawiłam włosy.
-Co ty tu robisz?! Chodź! -przekrzyczał muzykę i pociągnął mnie na zewnątrz.
To było piękne. Wyjść z pomieszania, którego powietrzem oddycha pierdylion osób i zaciągnąć się świeżym powietrzem.
Oparłam dłonie na barierce, zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech.
-Gdzie jest twoja bluzka? -oparł się plecami obok mnie.
-Nie wiem, gdzieś... Tam. -pomachałam ręką w stronę budynku.
-Uhg, wracamy do domu. -pociągnął mnie za rękę, co było już denerwujące.
-Nigdzie nie idę.
Chłopak wrócił na swoje miejsce.
-Rose, alkoholu już ci starczy...
-Nah, jest piątek mogę pić cały weekend.
Poirytowany wziął głęboki oddech.
-W taki razie jesteś na mnie skazana.
-Na ciebie, mówisz?
Trochę się nim pobawię.
Miał nogi wyciągnięte do przodu więc podeszłam do niego maksymalnie blisko, mając jego prawą nogę miedzy swoimi i zatrzymałam się gdy moje udo dotknęło jego krocza. "Przypadkowo" otarłam się o niego, chyba podniecony tym zabawnym gestem zacisnął na chwilę powieki.
Widziałam jak bardzo musi się starać żeby utrzymać ze mną kontakt wzrokowy, bo jego oczy co chwilę zjeżdżały na mój biust.
Oj Leo, Leo.
Przełożyłam prawą nogę i teraz byłam między jego nogami. Gdy zetknęłam się z nim tułowiem znów zacisnął powieki, a ja bez sentymentów widząc pożądanie w jego oczach poruszyłam biodrami dotykając jego już twardego krocza. Odsunęłam się od niego na minimalną odległość, nie na długo, bo Leondre szybko wypchnął biodra w przód i cicho jęknął.
Zaśmiałam się i szybko pocałowałam go w szyję.
-Adios amigo! Dziś bawię się sama. -odsunęłam się i weszłam do domu nie zdążyłam wejść w głąb, bo wpadła na mnie Avril.
-Pojebało cię Rose? Czy ty właśnie próbowałaś zgwałcić tego chuja?!
-Podglądałaś? -zaśmiałam się i obie weszłyśmy dalej.
-To nie ma znaczenia!
-Jeżeli on tego chciał to to nie był gwałt i zrobiłam to dla zabawy!
-Okay. -Kate wzruszyła ramionami.
DJ już wrócił na swoje miejsce, a my mogłyśmy się napić, potańczyłyśmy dość sporo, udało mi się nawet dorwać tego czarnoskórego chłopaka. Było już strasznie późno i wszyscy byli pijani, czyli była najśmieszniej.
Avril zaciągnęła mnie na strych i nie miałam pojęcia o co jej chodziło. Patrzyłam na nią jak na idiotkę, gdy otwierała ukośne okno.
Pewnie się zjarała i ma jakąś fazę.
-Rozbieraj się. -rozkazała i sama zdjęła swoją bluzkę, a potem spodenki, prezentując czerwony strój kąpielowy.
-Po co?
-Nie pytaj, tylko zdejmuj!-zaśmiała się, a biedna ja zdjęłam spodenki nie wiedząc, że będę tego żałować.
-Co teraz?
-Idziemy na dach kochana!-krzyknęła, oparła się o okno i w ciągu sekundy była już na dachu. -No chodź! -pomachała ręką.
-Zwariowałaś?! Nie chcę umierać!
-Nie bądź cipą! Chodź!
-Ugh, nienawidzę cię!
Z lekkim oburzeniem i pomocą znalazłam się na dachu i już wiedziałam o co chodzi. Miałyśmy prostą drogę na basen otoczony ludźmi.
-Umrzemy. -stwierdziłam licząc oczami wysokość.
-Jeszcze nigdy nie umarłam.-złapała mnie za rękę, zaczęła krzyczeć i skoczyłyśmy.
Mój pisk trwał kilka sekund, bo potem moje ciało zanurzyło się w zimnej wodzie. Gdy się wynurzyłam zadowolona, że żyje wszyscy zaczęli wskakiwać do basenu.
Podpłynęłam do krawędzi i ogarnęłam mokre włosy. Zobaczyłam męskie buty, przede mną kucnął Leondre i pomógł mi wyjść. Lekko się zachwiałam, ale jakoś utrzymałam równowagę.
-Zrobiłaś mi niemały problem. -spojrzał na swoje krocze i się zaśmiał.
-Niemały, mówisz? -poruszyłam brwiami i wycisnęłam wodę z włosów. -Mam nadzieję, że znalazłeś kogoś kto ci z tym pomógł.
Brunet przekręcił oczami, zdjął swoją bluzę i nałożył na moje ramiona.
-Gdzie masz ubrania?
-Spodenki są na strychu, a bluzkę pewnie już sobie ktoś wziął.
Leondre poszedł prawdopodobnie po moje ubranie, a ja podeszłam do jakiegoś chłopaka słodko się uśmiechnęłam, poprosiłam o piwo, które trzymał w ręku, a gdy mi je dał po prostu odeszłam zakrywając swoje ciało bluzą.
Usiadłam na ziemi i sączyłam napój.
-Ro! Musimy iść poszukać ciuchów! -usiadła obok mnie kompletnie pijana A.K. i zabrała mi butelkę chcąc chyba przedawkować.
Mogę się założyć, że nie piła tylko ze mną.
-Leondre nam przyniesie.
-Co?! Powinnaś kopnąć go w dupę, czego on chce?
-Przyjaźnimy się. -wzruszyłam ramionami. -Jest słodki.
-Słodki? Chłopak, który chciał cię uderzyć jest słodki? Nie sądziłam, że jesteś taka głupia.
-Spierdalaj dziewczyno, której boją się nawet faceci.
-Sugerujesz coś?!
-To, że ludzie są dla ciebie mili, bo się ciebie boją? -uniosłam brwi. -Nigdy nie znajdziesz kogoś kto cię na prawdę polubi czy pokocha. Błagam przespałaś się z kolesiem, bo on tego chciał, a teraz nienawidzisz wszystkich facetów. I próbujesz mnie w to wciągnąć mówiąc, że Leondre i każdy inny chłopak jest chujem. Nie dzięki Avril.
-Powiedziała Rose-dziewczyna, która ma wszystko i tego nie docenia. -spojrzałam na nią i zobaczyłam jej zaszklone oczy. Miałam to głęboko w dupie. -Cholera... Masz rodziców, którzy cię kochają, Willa, który po ciebie kurwa przyjeżdża w środku jebanej nocy...on by kurwa zrobił dla ciebie wszystko! A ty zachowujesz się jak samolubna gówniara i nawet im nie podziękujesz, mało tego! Masz pretensje o to, że się o ciebie martwią! Wiesz jak ja bym chciała mieć kogoś kto się o mnie martwi do chuja! -wydarła się na mnie już bliska płaczu. A ja dopiero zrozumiałam jaka jestem.
Niewdzięczna gówniara.
Mimo, że się z nią zgadzam pod wpływem alkoholu jestem zbyt dumna by przyznać jej rację.
-Może gdybyś nie była suką znalazłabyś kogoś takiego. -powiedziałam obojętnie i długo nie musiałam czekać na odzew w postaci rękoczynu. Tak. Rzuciła się na mnie i zaczęłyśmy się szarpać, butelka gdzieś się przeturlała i całe szczęście, bo w końcu któraś z nas by jej użyła.
W pewnym momencie nie myśląc o tym co robię uderzyłam ją z pięści...w twarz. Na prawdę od razu pojawiły się u mnie wyrzuty sumienia.
Szybko wstałam i patrzyłam na A.K., która trzymała się za policzek.
*LEO*
Zebrałem ciuchy, które były na strychu i wróciłem nad basen. Od razu po wyjściu z domu zobaczyłem Kate wpadającą razem z Rose do basenu.
Co one znowu wymyśliły?
Stałem i czekałem, az się wynurzą, a gdy to zrobiły zamiast się śmiać czy po prostu wyjść z basenu zaczęły się szarpać i ciągać za włosy
-Kurwa. -przekląłem cicho, rzuciłem ich ciuchy na ziemie i bez namysłu walczyłem do wody.
Nie mogłem nawet zdjąć butów, bo zanim bym to zrobił jedna z nich byłaby topielcem.
-Czy was pojebało?! -wydarłem się i zacząłem odciągać Rose, to nic nie dało, bo ja ją trzymałem a Kate ją biła, więc stanąłem między nimi.
Starałem się jakoś uspokoić brunetkę, ale gdy dostałem po twarzy, wkurwiłem się.
Mocno złapałem ją za nadgarstki i nie zwracając uwagi na jej krzyki pociągnąłem ją w stronę brzegu i wyrzuciłem ją na posadzkę.
Poszedłem po Rose, która stała nieruchomo i z nią zrobiłem to samo.
-Jeżeli jeszcze raz któraś z was uderzy, popchnie, podrapie czy inny chuj kogokolwiek to przysięgam obie was utopie w tym jebanych basenie!! -wyszedłem cały przemoczony, a dziewczyny patrzyły na mnie wielkimi oczami.
-Leondre... -zaczęła skruszona Rose.
-Ani. Słowa. Kurwa. -uniosłem wskazujący palec.
Wziąłem telefon z ziemi i wybrałem numer do Charliego.
-Dlaczego ja kurwa nie mogłem zakochać się w jakiejś normalnej dziewczynie? Która kurwa lubiłaby chodzić po łąkach ze swoim kotem Papim i rysować konie. -mówiłem do siebie chodząc w kółko i słuchając kolejnych sygnałów
-Odbierz kurwa.
-Leondre, boże. Wiesz która jest godzina? -w końcu usłyszałem zaspany głos przyjaciela.
-Wiem. Możesz po mnie przyjechać?
-Nie możesz wyciąć taksówki czy coś? Musisz mnie budzić?
-Mam dwie mokre dziewczyny.
-W dupie mam twoje mokre dziewczyny, chcę spać.
-Nie w tym sensie mokry napaleńcu. Przyjedź kurwa pod dom Conora.-rozłączyłem się i odwróciłem do dziewczyn.
Twarze miały całe, tam Kate miała tylko jakiś czerwony ślad na policzku i obie podrapane ręce i tułowia.
-Tu leżą wasze rzeczy. -wskazałem palcem na ubrania leżące na ziemi. Powoli je podniosły. -Idziemy. -rozkazałem i skierowałem się do drzwi.
Usiadłem na schodach przed domem i zdjąłem przemoczone buty, skarpetki i tshirt.
Spojrzałem na dziewczyny, Kate założyła na siebie swoje ubrania, które i tak zaraz będą mokre, a Rose zdjęła moją bluzę i założyła na siebie spodenki.
Było w chuj zimno i wszyscy troje trzęśliśmy się jak galarety.
W ciszy czekaliśmy pół godziny, aż przyjechał Charlie swoim nowym samochodem.
Wyszedł z niego w za małych super klapeczkach swojej mamy i przetarł oczy idąc w naszym kierunku.
-Nie chcę wiedzieć. -stwierdził wściekły.
Przecież tylko obudziłem go w środku nocy.
-Mmasz nowy samochód. -wyjąkała blondynka.
-Fajne cycki. -powiedział przyglądając się jej, a ja nawet nie miałem siły być na niego zły.
Zdjął swoją bluzę i podał ją dziewczynie. -Nie zakrwaw jej. -poprosił widząc jej ślady po udrapaniach na całym ciele.
Weszliśmy do samochodu, żeby się przypadkiem nie pobiły, Kate usiadła z przodu a Rose zabrałem do tyłu.
W samochodzie panowała grobowa cisza i było ciemno jak w dupie.
-Nie twoje nie dotykaj. -warknął Charlie, bo Kate chyba chciała włączyć radio.
Chyba jest mocno wkurwiony.
-Luzuj blondasku.
Patrzyłem w szybę, czułem na sobie wzrok Rose.
Jestem na nią tak cholernie zły... Trzeba ją niańczyć jak dziecko, bo nie wiadomo co może sobie zrobić.
-Leondre...
-Mhm.
-Możemy się przytulić? -spytała szeptem, nie wiem czy pozostali mieli tego nie słyszeć. Jak tak, to na pewno się nie udało.
-Nie, Rose. Jesteś dla mnie miła tylko wtedy gdy czegoś chcesz, a tak masz mnie głęboko w dupie. Nie mam zamiaru robić wszystkiego o co poprosisz.
Powiedziałem to, ale tylko dla tego, że byłem wkurwiony. Jutro pewnie będę gotów zrobić dla niej wszystko.
-A ty myślisz, że co ja robiłam przez cały nasz związek?! -uniosła się, aż się przestraszyłem i spojrzałem na nią. -Byłam tym przydupasem! Teraz wiesz jak to jest... Charlie zatrzymaj się.
-Po co?
-Po gówno! Zatrzymaj to pieprzone auto! -wydarła się, a Charlie gwałtownie zahamował i od razu zatrzasnął drzwi.
-Słuchaj. Możesz krzyczeć, możesz bić, ale nie puszczę cię o tej porze samej, więc lepiej zamknij swoją śliczną mordeczkę.-odwrócił się do niej i powiedział spokojnie.
-Okay,  ale nie mam zamiaru siedzieć obok niego. Kate... Mogę do ciebie?
-Chodź. -dziewczyna wyciągnęła ręce i pomogła przecisnąć się blondynce na przednie siedzenie.
Rose usiadła na kolanach koleżanki i powiedziała ciche "przepraszam".
-Rose musisz mieć zapięte pasy. -oznajmiłem.
-Dobra Leo, daj już spokój. Będę jechał ostrożnie.
To była ciężka noc.
****************

Siema, siema
Co tam słychać?
Dobra
Jest sprawa
Ogólnie myślę już o końcu tego bloga (nie tak szybko, ale jednak), a co za tym idzie zaczęciu nowego i tu potrzebuję waszej pomocy. Są dwie opcje
Pierwsza:Dalsze losy Rose
Druga:Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało powraca.
Dla mnie w sumie nie robi to większej różnicy poza tym, że muszę zacząć myśleć o fabule.
To jak? Drugą część, którego bloga chcielibyście czytać?
Bardzo proszę o zostawienia komentarza w tej sprawie
Love
-Kate xx

środa, 2 listopada 2016

35."You needed me to feel a little more, and give a little less."

Bezsenność mnie wykończy.
Obudziłam się około szóstej, a zasnęłam około czwartej. Już dawno nie mam leków i zauważyłam, że lekiem jest alkohol, poważnie. To nic, że nie pamiętam jak dostałam się do swojego łóżka, śpię jak dziecko. Wczoraj chyba wypiłam za mało.
Byłam zmęczona i faktycznie to odczuwałam, ale co z tego, skoro nie mogę zasnąć. To jest męczarnia.
W łóżku leżałam jakoś do jedenastej. Przewracałam się z boku na bok, sprawdzałam social media i znów próbowałam zasnąć.
Na dole usłyszałam krzyki i matko. Wiem co się dzieje i chyba wyskoczę z okna.
Do mojego pokoju wparowała A.K., byłam odwrócona plecami i udawałam, że śpię.
Ostatnio William mądrala uświadomił mnie, że jak się śpi to też oddycha więc tym razem pilnowałam tego.
-Mówiłem, że śpi. -szepnął Will.
Will błagam wygoń ją.
-Śmieszne, nie udawaj Rose, wiem, że nie śpisz. -pociągnęła za kołdrę, a ja odwróciłam się do niej.
-Nigdzie nie idę, jest jeszcze wcześnie.-zakryłam twarz pościelą.
-Wiem, ja przyszłam na śniadanie.
-Czy ciebie nie karmią w domu? -podniosłam głowę.
Serio, tak to wygląda.
-Trudna sytuacja, sama rozumiesz.-wzruszyła ramionami, a ja nie miałam pojęcia czy to żart czy ona tak serio.
Usiadłam na łóżku i szybko założyłam bluzę, która zawsze wisi na krześle.
-Zrobię wam śniadanie.-stwierdził Will i wyszedł.
-Po co ty tu przychodzisz?!
Tak, było to dla mnie mocno niezrozumiałe.
-Chce pomóc.
Wowowowo, wtf? Ona?
-Nie żartuj. -prychnęłam.
-A spierdalaj....
Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale usłyszałyśmy śmiechy z dołu.
-Ktoś był w domu? -spojrzałam na nią.
-Nie, jak wchodziłam to wasi starzy wychodzili.
-O nie. -złapałam się za głowę.
-Co?
-Bars and Melody, proszę pani.
-Noi?
-Wczoraj... Była taka sytuacja. Nieważne. Nie chcę go spotkać.
-Ważne, jaka sytuacja? -usiadła obok mnie czekając na jakąś super sytuację.
-Nieważne, to nic.
-Mów!
-Nie!
-Okay,  jak mi powiesz, to ja też ci coś powiem. -przekręciła oczami.
-Co ty mi możesz powiedzieć... Chwila. -uśmiechnęłam się szyderczo. -O co chodzi z A.K. co to za tajemnica?
Może to nic takiego, ale byłam ciekawa ona ma tyle przezwisk, że chyba reaguje już na wszystko. A.K, A., Kitty, słyszałam nawet jak ktoś mówił Ave i skąd to wszystko? Sama robi z tego wielką tajemnicę.
-Nie powiem ci. -zjechała mnie wzrokiem.
-Więc ja też nie.
Patrzyłyśmy na siebie czekając aż któraś się złamie i bum. Wygrałam.
-Jak komuś powiesz, to przysięgam upierdolę ci nogi.
-Słowo harcerza. -położyłam ręce na piersi i czekałam na tą wielką tajemnicę.
-Avril Kate. -powiedziała zaciskając powieki.
-Co Avril Kate?
-Tak się nazywam idiotko. -warknęła.
-Nie... -przekręciłam głową. -Żartujesz? -wybuchłam śmiechem.
-Oh zamknij się. Teraz ty mi powiedz, co się wczoraj stało.-rozkazała i odwróciła wzrok, była czerwona jak burak.
-Avril? Hahahaha mój boże. Czemu twoi rodzice cię tak skrzywdzili? -wytarłam łzy, które pojawiły się przez śmiech.
-Kurwa... To nie jest śmieszne, to jest smutne. -spojrzała na mnie poważnie, próbowałam się powstrzymać od śmiechu, ale po chwili obie zaczęłyśmy się śmiać
-Dobra, skrzywdzili mnie. Mów teraz ty.
-No więc... -spuściłam wzrok. -Rozmawiałam wczoraj z Charliem i mu się trochę żaliłam noi weszli Will i Leondre. Leondre był bardzo miły... Powiedział mi miłe słowa, przytulił i...
-Nie, nie mów więcej, bo nie mogę słuchać. Jesteś idiotką.
-Pf.
-Oczywiście. Musisz się odkochać, a ja ci pomogę.
-Ale ja go nie kocham. -szybko zaprzeczyłam.
-Okay, w takim razie on musi widzieć, że świetnie sobie radzisz bez niego i masz go w dupie.
-Bo mam. -przytaknęłam.
-Okay, pokażmy co stracił. -wstała.
-Okay. -powtórzyłam jej ruch.
-Misja Nowe Życie Rose, czas zacząć!
Noi zaczęło się.
A.K. zaczęła szukać w szafie jakiś fajnych ubrań, a ja jej na złość, włączyłam godzinną wersje piosenki Avril Laving-Girlfriend i pobiegłam się szybko umyć.
Zrobiłam porządny makijaż: puder, brwi, kreski, rzęsy, brązem, rozświetlacz i uwaga uwaga czerwona, matowa szminka.
Rozczesałam włosy i założyłam ubrania przygotowane przez Kate.



-Idziemy na podryw! -krzyknęła, gdy mnie zobaczyła, a ja teatralnie założyłam wielkie okulary, które kiedyś kupiłam w wesołym miasteczku i zaczęłam się wydurniać.
Pogłośniłam piosenkę i zaczęłam tańczyć. Skończyło się tak, że skakałyśmy po łóżku i śpiewałyśmy Avril.
-Dobra, koniec, bo jestem głodna. -przerwała naszą zabawę i zeskoczyła z łóżka.
Wyłączyłam muzykę i poprawiłam włosy.
-I jak?
-Myślę, że Leondre będzie miał ciasno w spodniach. -stwierdziła, a ja zamknęłam oczy na moment.
Boże, co za człowiek. 
-Chodźmy, muszę wyrwać Willa. -chciała wyjść, ale ją zatrzymałam.
-Wowowo, co?!
-No co? Fajny jest. -powiedziała przez ramię i pobiegła na dół.
Usłyszałam jak się wita z Charliem, tylko Charliem i sama zeszłam.
Rose, dziś jest twój dzień. Dzień bez zmartwień.
Ogarnęłam włosy i zbiegłam po schodach.
-Siemka! -krzyknęłam nawet na nich nie patrząc i poszłam do jadalni, gdzie była już A.K.
-Nie odwracaj się, patrzą. -uśmiechnęła się i zaczęła jest naleśniki chyba ze wszystkimi owocami świata i jakąś białą polewą.
-Wychodzicie?!-zapytał Will.
-Mhm, myślę, że najpierw pójdziemy do moich znajomych, a potem na plaże, jest impreza! -odkrzyknęła mu dziewczyna.
-Impreza? Jutro jest poniedziałek. -szepnęłam ,żeby chłopcy tego nie usłyszeli.
-Jutro jest wolne, bo w naszej szkole jest konkurs czegoś tam. Nie wiem.
Pokiwałam głowa i zjadłam do końca śniadanie.
-Patrz na to. -A.K. puściła mi oczko i wstała od stołu. Wzięłam nasze talerze i poszłam odłożyć je do zmywarki, żeby mieć dobry widok na to co robi.
Avril podeszła do kanapy na której siedzieli chłopcy, oczywiście zwróciła na siebie ich uwagę. Przecisnęła się między kanapą i stolikiem, żeby było ciekawiej tyłem i zrobiła coś czego nawet po niej bym się nie spodziewała. Gdy była naprzeciwko Devriesa, który siedział w środku, schyliła się efektownie po pilot. Devries momentalnie się wyprostował, a ja przegryzłam dolną wargę żeby się nie zaśmiać.
Dziewczyna wyprostowała się i usiadła obok Willa, przełączając kanał.
Pojebana.
Nikt, żaden, nie miał pretensji o to, że wyłączyła ich mecz.
Dołączyłam do nich, ale ja już zwyczajnie usiadłam na fotelu po prawej stronie Charliego.
-Rodzice są?
-Ojciec pojechał do kliniki, a Susan coś tam robi z kwiatkami w ogrodzie przed domem. -wytłumaczył Loczek trochę za długo na mnie patrząc. Charlie co chwilę patrzył na A.K., która założyła swoje zgrabne nogi na siebie.
Czyżby ich onieśmieliła?
Muszę się tego od niej nauczyć.
-O ty jesteś pewnie koleżanką Willa? - weszła mama.
A co ja nie mogę mieć koleżanek?
-Em, właściwie, ja jestem znajomą Rose. Kate, miło mi. -dziewczyna z sympatycznym uśmiechem wstała i wyciągnęła dłoń.
-Susan. Przepraszam, mam brudne ręce, sadziłam kwiaty. - zaśmiała się, a dziewczyna schowała dłoń. -Uczycie się razem?
-Tak. Rose to moja koleżanka z ławki. -powiedziała dumnie. -Ma pani fajny ogródek, widziałam z okna.
-Tak? Dziękuję. Chcesz to ci pokaże?
-Jasne, może coś podpatrzę.-uśmiechnęła się i wyszła z moją mama do ogrodu.
Nie dowierzałam własnym oczom.
-Czy ona była miła? -Charlie zmarszczył brwi.
-Jednak potrafi. -zaśmiałam się.
Poszłam na górę po torebkę do której wrzuciłam portfel, telefon i gaz pieprzowy. Sprawdziłam jak wyglądam i matko. Te ciuchy do mnie nie pasują.
Odwróciłam się od lustra i pobiegłam na dół.
-Rose masz tu pieniądze.- mama wskazała na półkę i poszła na góre do łazienki. Spojrzałam pytająco na A.K.
-Powiedziałam jej, że nocujesz u mnie.
Hm, ciekawe czy będę miała co jeść.
-Rose możemy pogadać?- spytał Will, oczywiście się zgodziłam i poszliśmy do kuchni.
-O co chodzi?
-Dzisiaj będzie na trzeźwo?- mówił szeptem, bo z pozostałymi dzieliło nas kilka metrów i blat.
-No jasne.- uśmiechnęłam i chciałam już iść, ale złapał mnie za rękę.
-Wyglądasz na prawdę dobrze.-uśmiechnął się ciepło.To było miłe.
-Dziękuję.-odwzajemniłam gest.
-Uważaj na siebie i jakby coś to dzwoń nawet w nocy.
Jezu, on jest taki kochany.
Stanęłam na palcach i pocałowałam go w policzek.
-Kocham cię Will.
-Ja ciebie też Mała. Baw się dobrze.
Ostatni raz się do niego uśmiechnęłam i razem z A.K. wyszłam z domu.
Mieszka cholernie daleko, jechałyśmy dwoma autobusami. Dwoma!
W drodze trochę zastanawiałam się, jak często ona bywa w domu. Gdy spała u mnie nawet nie dzwoniła do rodziców, żeby poinformować gdzie jest i chodzi chyba po wszystkich domówkach w mieście.
Zatrzymałyśmy się przed domem pokaźnych rozmiarów...co ja pieprze, on był po prostu ogromny!
Weszłyśmy na posiadłość, a potem do domu. 
Wszystko było jak w pałacu, wielkie marmurowe schody w centrum, na ścianach zdjęcia rodzinne, kilka drzwi na piętrze i w sumie tyle można było dostrzec z holu, bo tego nie da się nazwać korytarzem. 
I ona mi kurwa wyjada jedzenie z lodówki. 
Zaczęłam oglądać zdjęcia rodzinne i cholera...
***
*LEO*
Kilka godzin spędziliśmy z Charliem na próbie z zespołem, on wrócił do Willa, a ja... Ja musiałem wiedzieć co robi Rose. Muszę wiedzieć, czy wszystko okay, czy jakiś chłopak ją całuje i o mój boże. 
Czy to już obsesja? Jestem stalkerem? 
Nieważne. 
Na plaży byłem po północy, bo mama nie chciała mnie wypuścić. Szlaban za alkohol. Ostatnio za często się zdarzało. 
Impreza była już rozkręcona. Było ognisko, alkohol i ludzie zebrani w grupki. 
Nie trudno było znaleźć Rose, razem z Kate były najgłośniejsze. Podejrzewam,  że się narombały, bo siedziały na baranach u jakiś gości, którzy biegali po całej plaży, a one krzyczały, śmiały się i śpiewały. 
Wziąłem jedno piwo i usiadłem na piasku. 
Chciałbym się z nią tak bawić. Żeby śmiała się dzięki mnie. 
Po jakimś czasie ten chłopak usiadł na piasku z Rose na kolanach i zaczęli się całować. 
Starałem się nie patrzeć w tamtą stronę, wiem, że nie mam prawa niczego jej zabraniać, ale nie zmienia to faktu, że to cholernie boli. 
Poszedłem po kolejne piwo i chciałem wrócić na swoje miejsce, ale tego było już za wiele.
Nikomu, przysięgam nikomu, nie pozwolę dotykać Rose. Ten frajer bezwstydnie dotykał swoimi brudnymi łapami jej całego ciała.
Odłożyłem piwo z powrotem do lodówki i ruszyłem w ich stronę. 
Byli tak zajęci wymienianiem śliny, że nawet mnie nie zauważyli, po prostu złapałem Rose w pasie i "pomogłem" jej wstać. 
-Co do chuja? -warknął chłopaka.
-Jeszcze raz ją dotkniesz, a upierdolę ci ręce. Chodź.- pociągnąłem Rose za rękę, ale ani drgnęła.
-Chyba sobie żartujesz...Nigdzie nie idę.- założyła ręce na pierś.
-Nie denerwuj mnie Rose, bo...
-Bo mnie uderzysz?- dokończyła za mnie, a cała moja złość nagle gdzieś wyparowała.
Poczułem się dziwnie. Prawie tak źle jak wtedy, gdy ze mną zerwała.
Bolało.
-Nie mów tak. Nigdy w życiu bym cię nie uderzył.- powiedziałem cicho i głośno przełknąłem ślinę.
-Tak? Bo wydawało mi się, że już raz próbowałeś to zrobić.
-Nie zrobiłem tego.
-Próbowałeś.
-To nie to samo.
-A bolało tak samo.
***
Will napisał, że wychodzi ze znajomymi do muzeum. Tak do muzeum, mimo, że jest głupi, to jest ciekawy świata. I w sumie jako dziewczyna mogę powiedzieć, że to jest pociągające. Fajnie jak facet coś wie i może opowiedzieć ci coś ciekawego, ty myślisz, że jest inteligentny, a on po prostu raz był w muzeum. 
Nie mam pojęcia jak się tam znalazłam, ale spałam u A.K. w sumie fajna laska. Różnimy się pod każdym względem, ale czasem dobrze się dogadujemy. No właśnie czasem. 
Zjadłam u niej śniadanie, o dziwo miała pełną lodówkę i poszłam do domu knuć plan. 
Zadzwoniłam do ośrodka Michaela i dowiedziałam się, że teoretycznie mogłabym go zobaczyć, ale on tego nie chce. Jego lekarz to jakiś spoko gość, powiedział żebym przyjechała w weekend, bo dobrze mu zrobi widzenie z siostrą. Bo jestem jego siostrą. 
Zeszłam na dół po coś do jedzenia. 
-Jak tam było u Kate? -spytała mama. 
Bo ją to akurat interesuje.
-Dobrze. 
-Umówiłam cię do lekarza na jutro, załatwimy jakieś leki nasenne, nadal się nic nie zmieniło?
Wzięłam banana i pokręciłam głową. Usłyszałam dzwonek, więc wypadało zobaczyć kto to. 
Tego widoku się nie spodziewałam. Przed drzwiami stał Devries z płaczącym dzieckiem na rękach. 
-Hm, ma twój nos. -stwierdziłam i ugryzłam banana. 
-He, he. Rozmawiałem z Willem i powiedział, że jak do ciebie zadzwonię to mam pięć procent szans na twoją pomoc.
Machał tym dzieckiem jak workiem. Wyglądał śmiesznie. 
-Nie zadzwoniłeś więc został ci jeden procent. 
-Just be hopeful, nie? -zaśmiał się ale widząc moją minę spoważniał.
-Fuck off to tekst mojej piosenki. -chciałam zamknąć drzwi, ale mama oczywiście musiała interweniować. 
-O Leo, cześć. A kto to? Wejdź. 
Wpuściła go do środka. 
Błagam nie. 
-Dzień dobry. -wszedł a mnie od razu zaczęła boleć głowa od płaczu. 
-Rose pomóż mu z tą małą, ja idę ogarnąć w ogrodzie. -oznajmiła i poszła za dom. 
Super, trawę będziesz odkurzacz?
-Zrobiłeś jak jeszcze byliśmy razem, serio? Tego się nie spodziewałam. -usiadłam na kanapie kończąc jeść. 
-To nie śmieszne. Lila to córka Bena. 
Ah, jego brata. Nie znam go, ale skoro pozwolił Devriesowi opiekować się dzieckiem, to do najmądrzejszych nie należy. 
Usiadł a ja przyjrzałam się płaczącej dziewczynce. 
-Jak mam ją uspokoić, płacze już pół godziny. 
Westchnęłam, odłożyłam skórkę po bananie na stolik i wzięłam od niego dziecko. 
-Cześć słońce. -powiedziałam przesłodzonym głosem i wstałam. 
Wystarczyło, że trochę z nią pochodziłam, zaczęłam do niej mówić i się uspokoiła. 
-Karmiłeś ją? 
-Czym niby? -spojrzał na mnie przerażony. 
-Serio Devries? 
-Skąd miałbym wiedzieć co jedzą dzieci? 
-Piją? Mleko? Durniu?
-O MATKO. No tak. 
-Masz to w domu? 
-Taak, Ben mi wszystko zostawił. Błagam pomóż mi z nią.
Poszłam z nim, ale tylko ze względu na Lilkę, gdyby nie ja biedne dziecko umarłoby z głodu. 
Leondre robił jej mleko, a ja chodziłam z nią od okna do okna. 
-Jest bardzo spokojna, lubi jak się z nią rozmawia. -uśmiechnęłam się do dziewczynki. 

*LEO*
-Ile ona ma? -spytała kiedy przyniosłem mleko.
-Pół roku. Proszę. -podałem jej butelkę. 
Wyglądała tak uroczo. 
Usiadła na kanapie i dała dziewczynce mleka. 
-Dlaczego zostawili cię z pół rocznym dzieckiem? 
-Musieli jechać na zakupy, a Lilka już zasypiała.-usiadłem obok niej. 
-Czyli jest zmęczona. Jak wypije, położysz ją spać i będzie okay. -wytłumaczyła i przekazała mi Lilke, która od razu zaczęła płakać. 
-Nie chcesz do niego? Też bym nie chciała, za mocno się wypryskał perfumami.-z powrotem położyła dziewczynkę, która patrzyła na nią wielkimi oczami, na swoje kolana.-Wypijemy mleko i położymy się spać, co? 
-Ona i tak nie rozumie. 
-Rozumie.-pogłaskała dziewczynkę po policzku. -Lubi jak się z nią rozmawia. -stwierdziła z uśmiechem. 
-Wyglądasz uroczo.
-Tak? Powinnam sobie sprawić dziecko? 
Ha, co?!
-Co?! Nie, nie o to mi chodziło. Boże... Nie planujesz, prawda? 
-Uspokój się, żartowałam. Mam siedemnaście lat. -podała mi pustą butelkę. -Gdzie będzie spała? 
-Um, u mojej mamy w pokoju. -zaniosłem butelkę do kuchni, a Rose z małą poszła na górę, ciągle z nią rozmawiając. 
Rose chodziła po pokoju jakieś 15 minut nucąc jakieś piosenki pod nosem. Leżałem na łóżku i przyglądałem się jej. 
Miałem ochotę wstać i po prostu ją przytulić. Przytulić i nigdy nie puścić, zamknąć ją w pokoju, żeby była tylko moja. 
Czy ja jestem psychiczny?
Po jakimś czasie Lilka zasnęła, a Rose położyła się z nią na łóżku obok mnie. 
Długo nie napatrzyłem się na nią, bo nagle wstała powiedziała cicho "muszę iść" i wyszła z pokoju. 
Błagam, teraz gdy mam cie tylko dla siebie? 
Pobiegłem szybko za nią i złapałem jak zakładała buty. 
-Zaczekaj, może zostaniesz jeszcze na chwilę? 
Spojrzała na mnie jak na debila. 
-Nie, dziękuję.- odwróciła się w stronę drzwi. Szybko złapałem za jej nadgarstek, który wyrwała. Faktycznie mogłem złapać za mocno. 
-Czego chcesz?! -odwróciła się do mnie. 
-Ja tylko... Jak sobie radzisz? -jej mina momentalnie złagodniała i spuściła wzrok na swoje buty. 
-Źle. -spojrzała na mnie i otworzyła drzwi. 
-O Rose. Cześć. -przed drzwiami stała moja mama, Ben i jego żona. -Wychodzisz? Zostań jeszcze trochę, będziemy robić grilla, wpadnie Karen z Charliem. Będzie miło. 
Rose poprawiła włosy i przepuściła wszystkich. 
-Właściwie... 
-Nie chce słyszeć żadnych wymówek, jestem ciekawa co tam u ciebie słychać. 
Rose odpuściła i zdjęła buty. 
Ben i jego żona przedstawiali się a ja pobiegłem za mamą i pocałowałem ją w policzek. 
-Kocham cię. 
-Mam nadzieję, że wasze zerwanie nie jest twoją winą, bo wyjdę na głupią pomagając ci. -spojrzała na mnie surowo, a ja to przemilczałem, bo co miałem powiedzieć. 
Do kuchni weszła Rose z Melanie. 
-Leondre przynieś zakupy. 
Pomogłem Benowi, który wypytywał się jak mi idzie z Rose. Chyba wszyscy wiedzą o tym jak jest ze mną i Rose. Znaczy wiedzą, że zerwaliśmy, a ja jak głupi staram się ją odzyskać. 
Taa głupi, jak miałbym przestać ją kochać? 
Nie boję się tego mówić, bo jestem pewien tego w stu procentach. Kocham ją, że aż boli. 
Wziąłem już ostatnią torbę i akurat przyszli Charlie z Karen. 
-Siema stary, błagam powiedz, że jest coś do jedzenia, bo jest już pora mojego drugiego obiadu. -chłopak uderzył mnie w ramię.
-Cześć Karen. -uśmiechnąłem się. -Wszyscy są w środku. 
-Może pójdę pomóc. -weszła do środka, a za nią blondyn. 
-Charlie zaczekaj! -pobiegłem za nim, bo chciałem mu wytłumaczyć o co chodzi. Nie jest zadowolony tym, że staram się znów zbliżyć do Rose. 
Nie zdążyłem go zatrzymać zanim zobaczył Rose. 
-O. Rose. -spojrzał na mnie zaskoczony, a potem znów na dziewczynę, która robiła sałatkę. 
-Cześć Charlie. 
-Przyszłaś. -jakby oznajmił i podszedł bliżej, zabrał kawałek pomidora i oparł się o blat. 
-Była u Leo, więc zaprosiłam ją na grilla. -wytłumaczyła moja mama. 
-O super. Mogę cię na chwilę porwać? -blondynka nie zdążyła odpowiedzieć, bo chłopak wyciągnął ją do ogrodu. 
Byłem wkurwiony. Jeżeli chodzi o Rose nie ufam Charliemu. Ona zawsze miała do niego słabość, a on nie ukrywa, że Rose mu się podoba. 
Nie będą ze sobą rozmawiać, na pewno nie przy mnie. 
Wziąłem napoje i poszedłem do ogrodu im przerwać. 
Stali na trasie, a gdy mnie zobaczyli ucichli. Po prostu zaniosłem napoje na stół. 
-Pójdę dokończyć tą sałatkę. -stwierdziła i weszła do domu, a ja zatrzymałem Charliego. 
-Słuchaj jeżeli się dowiem, że ty i Rose za moimi plecami... Lepiej powiedz mi teraz. -przycisnąłem go do ściany. 
-Powinieneś się leczyć Leondre. -odepchnął mnie i poprawił ubranie. -Nie powinieneś jej tu zapraszać. -powiedział poważnie i poszedł do domu. 
***
Wszyscy już zjedliśmy, oprócz Charliego, który ciągle dokładał sobie i Rose na talerz.
-Charlie na prawdę nie dam już rady. 
-Musisz dotrzymać mi towarzystwa, bo dziwnie się czuję jak sam jem. 
Wszyscy się zaśmiali, a Rose powiedziała "przepraszam" i odeszła od stołu, żeby odebrać telefon. 
Pod czas rozmowy była zdenerwowana, tak zdenerwowana że jej policzki zrobiły się czerwone. Po kilku minutach wróciła tylko po to żeby oznajmić, że musi iść. 
-Na pewno nie zostaniesz jeszcze? -przekonywała ją mama. 
-Było bardzo miło, ale niestety. 
W sumie jeszcze mam szanse pobyć z nią sam na sam. 
-Odprowadzę cię. -powiedziałem w tym samym czasie co... Charlie. 
Wszyscy na nas spojrzeli, a my staliśmy jak idioci patrząc na siebie. 
-Ym, było bardzo miło, dziękuję. -uśmiechnęła się speszona dziewczyna. -Do widzenia. -spuściła głowę i wyszła z ogrodu, a my za nią. 
Szliśmy w tej niezręcznej, krępującej ciszy, coś okropnego. 
-Coś się stało? -spytał w końcu Charlie. 
-Nie, dlaczego? 
-Przecież widzę. Kto do ciebie dzwonił? 
-Nie chcecie tego słuchać, to nic ważnego. 
-Jeżeli nic ważnego to przecież możesz powiedzieć.-spojrzałem na nią i spotkałem jej wzrok, chwilę to trwało,a może po prostu mi się wydawało. 
-Michael pobił jakiegoś chłopaka. -wydusiła patrząc przed siebie. 
-Był kiedyś agresywny w stosunku do ciebie? -palnąłem i byłem pewien, że spojrzeli na mnie jak na ostatniego debila. 
-Nie...w ogóle nie jest agresywny, zawsze woli załatwić wszystko dyplomatycznie. Zrobił to żeby się ze mną nie spotkać, jestem tego pewna. Dowiedział się, że chcę przyjechać i żeby nie mieć spotkań zrobił to co zrobił. 
-Dlaczego?
-Bo mnie nienawidzi. Zamknęłam go w ośrodku dla ćpunów, jestem okropna. 
-To dopiero pierwsze dni, z czasem się ogarnie. -stwierdził Charlie. 
-Może masz rację. Nie wiem. Zadzwonię do jego terapeuty i będę błagać o to spotkanie. -zaśmiała się i zatrzymała przed swoim domem. -Dzięki, to do zobaczenia. -uśmiechnęła się i zaczęła iść w stronę domu. 
-Zaczekaj!-odwróciła się trochę poirytowana. -Może, byśmy... -podrapałem się po karku. -Wyjdźmy gdzieś razem. -wyprostowałem się czekając na jej reakcję. Zmarszczyła brwi i chwilę myślała. 
-Leondre... 
-To nie jest randka. -uniosłem ręce. -Po prostu chce porozmawiać, dowiedzieć się co u ciebie. -uśmiechnąłem się lekko. 
-Em, no dobra. -bardziej spytała i patrzyła na mnie zaskoczona. 
-Przyjdę po ciebie jutro, o szóstej? Hm? 
-Tak, jasne. -przytaknęła, chwilę na mnie patrzyła a potem odwróciła się i weszła do domu. 
-Leondre nie... 
-Oh zamknij się. Mam dość słuchania od wszystkich o tym co powinienem a czego nie. Chcę się z nią spotkać i to zrobię, czy ci się to podoba czy nie. 
-Jestem twoim przyjacielem i chcę cię po prostu ostrzec. 
-Przyjacielem?! Heh. Mój przyjaciel nigdy w życiu nie przystawiałby się do dziewczyny którą kocham! Może dać sobie spokój chcę tylko wiedzieć co u niej, czy daje sobie radę, nie skrzywdzę jej kolejny raz. -odwróciłem się na pięcie i chciałem odejść, Charlie zaczyna mnie już wkurwiać. 
-Jesteś popierdolony... Czy ty kurwa nie widzisz, że nie robię tego tylko dla niej, ale przede wszystkim dla ciebie?! Rose jest moją przyjaciółką, nie pochwalam tego co jej zrobiłeś, ale przede wszystkim TY jesteś moim pojebanym przyjacielem do kurwy! Nie widzisz, że to wszystko nie tylko niszczy ją, ale też ciebie?! Nie widzisz kurwa?!
Trochę mnie zatkało. Odwróciłem się i spojrzałem na czerwonego blondyna. 
-Błagam tylko nie mów, że się we mnie zakochałeś...-uśmiechnąłem się perfidnie, ale on chyba nie miał ochoty na żarty.
-Spierdalaj. -warknął i zaczął iść w stronę naszych domów. 
-Żartowałem przecież. -dogoniłem go. 
-Śmieszne. 
-Słuchaj. Fajnie, że się o mnie martwisz i dajesz rady jako ten "starszy bardziej doświadczony", ale nie odpuszczę sobie Rose chodź by nie wiem co. Nie odpuszczę sobie dopóki nie będę pewien, że zrobiłem wszystko żeby ją odzyskać. Po prostu nie mogę. Próbowałem sobie odpuścić, ale gdy nie widzę jej dłużej niż jeden dzień wyżera mnie od środka. Muszę mieć ją blisko. 
Blondyn spojrzał na mnie poważnie, ale wiedziałem, że mnie rozumie.
-Więc po co to wszystko? Dlaczego ją zdradzałeś, dlaczego chciałeś ją uderzyć? 
-Nie mam pojęcia co ja sobie myślałem, ale przez to wiem, że przy żadnej z tych dziewczyn nie czułem się tak jak przy niej. W końcu stała się moją obsesją, bałem się, że każdy chcę mi ją odebrać. Jeremy, ty, nawet Will. To było chore wiem, ale nic na to nie mogłem poradzić. Chciałem żeby była tylko moja, żebym nie musiał się nią dzielić z nikim innym. Teraz wszystko się popieprzyło, nie mogę jej mieć nawet na chwilę. To właśnie moje marzenie mieć ją chociaż przez chwilę tylko dla siebie. 
Na chwilę zapadła cisza. To co powiedziałem było głupie. 
-Pomogę ci. -odezwał się w końcu a ja oniemiałem. 
-Cco? 
-Pomogę ci młody, ale tylko jeżeli mi obiecasz, że ona nigdy, przenigdy nie będzie przez ciebie płakała. 
-No jasne, przyrzekam, obiecuję. O ja Charlie kocham cię!-przytuliłem go podekscytowany. 
-Błagam... Nie mów, że się zakochałeś we mnie... -przedrzeźnił. 
-Spierdalaj. Wolę brunetki. 
-Rose jest blondynką. 
-Jej moje preferencje co do wyglądu nie dotyczą. Ona zawsze jest śliczna. 
***
*ROSE*
Od razu po szkole pojechałam na pobranie krwi i jak dobrze pójdzie to George załatwi mi leki na sen. Mam nadzieję, że w końcu uda mi się normalnie zasnąć bez użycia alkoholu. 
Heh, mogłabym pić codziennie żeby tylko zasnąć, bo na prawdę czuję się coraz gorzej, ale przecież mam tylko siedemnaście lat. 
Niedługo osiemnasta, więc poprawiłam makijaż i przebrałam się.


Stwierdziłam, że zmienię trochę swój styl i schowam na dno szafy wszystkie sweterki. 
Gotowa zeszłam na dół. Zdziwiłam się widząc Willa, miało go nie być. 
Mam przejebane. 
-O, myślałam, że wchodzisz. -powiedziałam obojętnie i wzięłam gumę z paczki, która leżała na blacie. 
-Miałem, ale strasznie boli mnie głowa, więc chyba zaraz się położę. -odwróciłam się do niego, lustrował wzrokiem całe moje ciało. -Wychodzisz z A.K.?
-Nie. Tak sobie wychodzę... Na spacer. -uciekłam od niego wzrokiem. 
-Sama? 
-Sama. 
-Dlaczego kłamiesz? 
-U mnie w pokoju są tabletki przeciwbólowe jeżeli chcesz. 
-Nie zmieniaj tematu. Historia lubi się powtarzać, co? 
-Co? -spojrzałam na niego marszcząc brwi, kompletnie nie wiedziałam o co mu chodzi. 
-Wymykasz się i nie chcesz powiedzieć gdzie, idziesz z Devriesem, prawda? -spuściłam wzrok ze wstydu. -Wiesz, że... 
-Już nigdy nie będzie mnie z nim nic łączyło. 
-Wymykasz się, mówisz, że nigdy nic nie będzie, potem będziecie coraz bliżej, aż w końcu będę ocierał twoje łzy. Znasz to już, prawda? -mówił spokojnie co wywołało u mnie wyrzuty sumienia, że sama sobie to robię. -Nie będę cię powstrzymywał, bo wiem, że to nic nie da. Pamiętasz? Obiecałem ci, że nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić, jeżeli zobaczę, że to idzie za daleko, postaram się żebyś nie zobaczyła go więcej na oczy. 
Przełknęłam głośno ślinę i poszłam się do niego przytulić. 
-Wiesz co mnie niszczy? Niewiedza. Chcę dowiedzieć się dlaczego zmarnował mi taki kawał życia. Chce go wysłuchać i wybaczyć, bo mam już dość oskarżania go o każde moje niepowodzenie, ale żeby wybaczyć muszę go wysłuchać. 
-Po prostu pilnuj swoich uczucia Mała. -pocałował mnie w czoło. 
-Jesteś kochany. -usłyszałam dzwonek do drzwi. -Miłego wieczoru. -uśmiechnęłam się lekko i poszłam otworzyć drzwi. 
Leondre wyglądał jakby właśnie wyszedł z salonu fryzjerskiego i chyba wyszedł, bo jego włosy były krótsze i ułożone do góry. Miał na sobie czarne spodnie bez dziur i szarą bluzę bez kaptura. Wow, gdzie się podziały te powyrywane na kolanach spodnie i wielkie bluzy?
-Cześć. -zlustrował mnie wzrokiem tak jak ja jego. 
-Hej. 
-Ślicznie wyglądasz. 
-Chodźmy. -wyszłam i zamknęłam drzwi. 
-Jesteś głodna?
-Ym, nie bardzo. 
-To... Zaprzyjaźniłaś się z Kate? 
-Nie przyjaźnimy się, po prostu jest... Chciałam powiedzieć miła, ale sam rozumiesz. -zaśmialiśmy się. 
-Tak, jest zupełną odwrotnością ciebie. 
Ona jest ładna, a ja nie? 
-Możliwe. Nie, na prawdę jest fajną osobą, chyba jedyną w szkole. 
-Aż tak źle? 
-No wiesz, nie chodzę do szkoły dla znajomych. Odbębnię te kilka godzin i wracam do domu. 
-A jak przeżyłaś wycieczkę szkolną? -zaśmiał się. -Było lepiej niż w tamtym roku? 
-Heh, no właśnie lepiej. Nie spędziłam tam nawet jednej nocy. -chłopak zatrzymał się i spojrzał na mnie. 
-Jak to? 
-Pobiłam mojego kolegę z klasy. -podrapałam się po głowie, a on wybuchł śmiechem. 
-Nie żartuj! Boże Rose. Nie poznaję cię. Co on ci takiego zrobił? 
-Wyśmiewał się z grubszej dziewczyny i musiał zareagować. Potem mnie dotknął, a ja wiesz... 
-Wiem. -po prostu przytaknął. 
-Wkurwiłam się i rzuciłam się na niego, A.K. zdenerwowała się, że chciał mi oddać i zaczęło się. 
-Biedny chłopak.- stwierdził- A.K. to maszyna do zabijania. -zaśmiałam się. -Ale faktycznie mu się należało. Tak zaczęłaś się z nią zadawać? 
-Nie, nienawidziłam jej. Raz załatwiła mi podwózkę do domu, potem wyciągnęła na imprezę, pamiętasz? 
-Jak obściskiwałaś się z tym gościem? Trudno zapomnieć. 
-Tak, byłam zła że mnie zostawiła i pobiłyśmy się o to. 
Chłopak wytrzeszczył oczy. 
-Może zapisz się na boks, za dużo agresji w tobie. 
Przemilczałam to. 
-A.K. jest ostro popierdolona i przyszła do mnie na obiad, noi jakoś wyszło. -wzruszyłam ramionami. 
-Wow. Zawsze wiedziałem, że ona ma na bani. 
-Pasujecie do siebie. -stwierdziłam.
-Ja i ona? -zdziwił się. 
-No jasne. Zawsze lubiłeś brunetki z kręconymi włosami. Charaktery też macie podobne, lubicie cotygodniowe imprezy, alkohol...
-A więc to dlatego? -powiedział zdumiony.-Przefarbowałaś włosy, bo ja lubię brunetki? -spojrzał na mnie a jego oczy zaświeciły się.
Czy jestem głupia? Tak,  jestem. 
Po prostu w tych najgorszych dniach gdy miałam doła i myślałam o tym jak go nienawidzę i nie chcę żeby próbował do mnie wrócić pomyślałam, że jak przefarbuję się to mu się nie spodoba. 
Głupia. 
-Nie myśl sobie, że przez ciebie zmieniam całe swoje życie. 
-Muszę ci powiedzieć, że jako blondynka nadal jesteś śliczna. 
-Leo...
-Dobra, przepraszam. To może powiesz coś o tym Michaelu? 
-Pewnie tak jak wszyscy myślisz, że mnie wykorzystał czy coś, ale nic z tych rzeczy. Wtedy, gdy... -spuściłam wzrok. -Tamten facet... 
-Nie musisz o tym mówić. -spojrzał na mnie smutno i potarł moje ramię. 
-Pomógł mi wtedy. Potem pozwolił mi u siebie zostać, znalazł pracę, potrafił pomóc mi samą rozmową. Powinien pójść na studia psychologiczne.-zaśmiałam się. -Dużo mu zawdzięczam. 
-zacisnęłam wargi. -A co u ciebie? Co się dzieje w wielkim świcie Barsa? 
-Teraz jeszcze jest luz, a później kilkumiesięczna trasa. 
-Słyszałam waszą ostatnią piosenkę, jesteście coraz lepsi. 
-Mhm, mamy dużo lekcji z nauczycielami, ogólnie za dużo. 
-Pomyśl z tej strony, że spełniasz marzenia. 
-Marzenia wymagają wyrzeczeń. Nawet jak mam wolne nie mogę przestać myśleć o tym, że jutro mam koncert, czy uda nam się wypuścić kolejną płytę, czy ktoś ją kupi, co jeszcze mogę zrobić żeby było lepiej...
-Kiedyś będziesz się cieszył. Ty będziesz robił to co kochasz a inni to co muszą. 
-Może masz rację, ale jednak to trochę za dużo dla mnie. 
Doszliśmy do parku i zajęliśmy jedną z ławek. 
W parku była tylko młodzież, która ukrywa się przed rodzicami z paleniem. 
-Wszyscy się o ciebie pytają... W szkole. 
-Ludzie to jednak są podli... Najpierw wbiją ci nóż w plecy, a potem pytają co się stało. 
-Jedyne co możemy zrobić to nie być tacy jak oni... Przynajmniej się starać.
To śmieszne, że człowiek np. Leondre wie co jest złe, czego nie powinien robić i nadal to robi.
-Rose... -zaczął po chwili i złapał mnie za dłoń co było dla mnie niestosowne, więc ją zabrałam. -Wiem, że nigdy nie było wystarczająco między nami, nawet, gdy byliśmy razem, ale chciałbym żeby było dobrze. Chciałbym móc z tobą porozmawiać o wszystkim i wyjść czasem na spacer. Nie mam nawet prawa wyobrażać sobie nas jako pary, ale po prostu chce być blisko ciebie. Nigdy w życiu nawet nie pomyślałem żeby cię uderzyć. Nie zrozumiesz tego, bo nawet ja sam tego nie rozumiem, cały czas myślałem tylko o tym, że mogę cię stracić. Byłem wściekły za każdym razem gdy twój uśmiech wywoływał ktoś inny ode mnie, bo to szczęście chciałem dawać ci tylko ja. Doszło do tego, że sam odebrałem sobie ciebie i będę żałował tego do końca mojego pieprzonego życia. Nigdy sobie nie wybaczę tego, że traktowałem cie jak swoją własność, że podniosłem na ciebie rękę i nie było mnie przy tobie, gdy cierpiałaś. -gdy na niego spojrzałam miał zaszklone oczy, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że on na prawdę żałuję.
Przecież ludzie popełniają błędy.
-Wiesz o czym najwięcej myślałam? -spojrzałam przed siebie. -O tym, że mnie kochasz. Jak można krzywdzić osobę, którą się kocha? Jak można pokazać jej, że jest nic nie warta i wiesz do jakiego wniosku doszłam? - wróciłam wzrokiem do niego. -Że już nigdy w życiu nie chcę usłyszeć tych słów, bo one gówno zaczął. Tylko nas zaślepiają. Myślimy, że to jest prawda oddajemy tej osobie całe nasze serce, by potem zostało ono porwane na strzępy. Nie ma takiego czegoś jak miłość. 
Patrzył na mnie z bólem w oczach, a ja kompletnie nic nie czułam. Wszystko było mi obojętne. 
-Nie możesz tak myśleć. Kochałem cię i kocham przez cały ten czas, gdy ludzie mówią, że jestem idiotą próbującym osiągnąć coś straconego i wiesz co? Jestem pewien, że ty mnie też kochasz, widziałem to w twoich oczach, gdy mówiłem ci, że wszyscy będzie dobrze. I tak będzie, będziesz szczęśliwa, my będziemy, ale tylko i wyłącznie razem, bo najbardziej cierpimy przez to, że nie jesteśmy razem. 
-Jesteś idiotą Leondre. Już nigdy nie będzie jak dawniej. 
-Masz rację, będzie lepiej. Postawiłem to sobie za cel i go osiągnę bezwzględu na wszystko. 
Nie miałam już nic więcej do powiedzenia, bo wiedziałam, że ta rozmowa nie ma sensu. Ja widzę prawdę a on brnie w swoje zakłamane, egoistyczne "marzenia".
-Możesz już mnie odprowadzić? Nie chcę się kłócić... -wstałam i poprawiłam włosy. 
-Ja też nie chcę się kłócić. -powierzył mój ruch. -Wszystko sobie wyjaśniliśmy i koniec tematu. A teraz mogę cię przytulić? -rozłożył ramiona i uśmiechnął się szeroko. 
-Możesz. -przekręciłam oczami i go przytuliłam. Pachniał tak dobrze. 
W pewnym momencie jego dłoń wślizgnęła się w moją tylną kieszeń od spodni. -Leondre. Łapy. 
-Przepraszam niechcący. -Zaśmiał się. 
-Głupek. -odsunęłam się od niego. 
-Między nami okay? 
-Okay.-uśmiechnęłam się. -Możemy iść?
-Jasne. -objął mnie ramieniem, a ja przytuliłam się do jego boku. 
Nie wiem czy dobrze robię. Może takimi małymi gestami robię mu nadzieję? 
Przechodziliśmy obok grupki chłopaków, nie zwróciłam na nich specjalnie uwagi, po prostu spuściłam wzrok, ale nas zatrzymali. 
-Stary, nowa laska? -zaśmiał się jeden z nich. Leondre się zatrzymał i stanęliśmy do nich przodem. 
Jeremy. 
Uśmiechnęłam się szeroko, a on patrzył na mnie jak na debilkę. 
-Stara i nie dziewczyna. -podniosłam wysoko głowę. 
-O matko! Rose?! Jaka ty śliczna się zrobiłaś! -podszedł do mnie i mocno przytulił. 
-A wcześniej nie byłam?-zaśmiałam się z nim. -Ty też wyprzystojniałeś. 
-Co się z tobą w ogóle działo?! Jak się trzymasz? -spytał jakby nie widział mnie dziesięć lat.
-Wszystko dobrze, przeniosłam się do innej szkoły. A co u ciebie?
-Nie mogę się na ciebie napatrzeć. -objął mnie ramieniem. -Dobrze ci w blondzie. U mnie po staremu... Może byś wpadła jutro do mnie na piwko czy coś?
-Emm, jasne, czemu nie. -zmieszałam się ale on nawet tego nie zauważył. 
-No to fajnie. Tylko wiesz... Zrywamy się. -uniósł kącik ust. 
-O nie, no dobra. Poproszę żeby Will mnie podrzucił. Tylko musisz dać mi swój adres. 
-Napiszę do ciebie wieczorem. 
-Usunęłam facebooka, ale dam ci swój numer. 
Chłopak już wyjął telefon żeby zapisać numer, ale wtrącił się Leondre, przyciągając mnie do swojego boku. 
-Też wpadnę, znam twój adres. -kiwnął głową. -Musimy już iść. Do jutra. -machnął ręką i popchnął mnie.
-Pa. -pomagałam z uśmiechem ręką. 
-Co to miało być do cholery?!-warknęłam jak byliśmy już daleko od nich. 
-Co? Nic. -pokręcił głową a ja zabrałam jego rękę z moich ramion. 
-Jesteś zazdrosny Devries! -byłam zła jego zachowaniem, co on sobie wyobraża do cholery?! 
-Zawsze będę. 
-Nie możesz! Nie jesteśmy razem! Chcę znaleźć sobie chłopaka, a ty mi odstraszasz potencjalny materiał! 
-Chłopaka? -zaśmiał się krótko.-Nie ma mowy. 
To musiało wyglądać tak głupio, Devries szedł tak szybko, że musiałam podbiegać, gdy tylko coś mówiłam. 
-Dlaczego?! Ugh, nienawidzę cię. -wkurwiłam się i po prostu usiadłam na środku drogi. 
Brunet odwrócił się i gdy mnie zobaczył wyrzucił głowę do tyłu, a potem szybko do mnie podszedł. 
-Znajdź frajera który będzie cię kochał bardziej niż ja to pogadamy. -Powiedział uprzednio ściskając moją twarz aż zrobiłam dziubek. 
-Trudno szukać jakiegokolwiek jeżeli nie pozwalasz mi z żadnym rozmawiać. 
-Pech. Wstawaj idziemy. -rozkazał, ale ani myślałam wykonać polecenia. 
-Pierdol się. 
-Co ty powiedziałaś?! -warknął a mi aż zrobiło się gorąco ze strachu. Gdy się zbliżył zamknęłam powieki, ale zamiast uderzenia poczułam jak mnie podnosi.-Trzeba podtęperować twój języczek, za mocno pyskujesz. -przerzucił mnie przez swoje ramię i uderzył w tyłek. Nienawidzę, gdy ktoś tak robi. 
-Leondre puszczaj mnie. -rozkazałam zła, ale on chyba mnie nie zrozumiał, bo znów mnie uderzył i zaśmiał się. -Leondre do cholerny! Pojebało cię?! Postaw mnie w tej chwili na ziemię! Nie masz prawa mnie dotykać! -wydarłam się chyba na całe miasto, a on przestraszony odstawił mnie na ziemię. -Nie rób tego nigdy więcej! 
-Rose spokojnie... -zbliżył się do mnie, a ja odsunęłam.
-Żadne spokojnie! Nie pozwalam ci robić tego nigdy więcej! 
Próbowałam złapać oddech a on stał przerażony moją reakcją. 
-Przepraszam. -chciał podejść, a ja uniosłam dłonie. 
-Po prostu nie rób tak.
Pokiwał głową i staliśmy chwilę, aż mój oddech się unormował, a potem ruszyłam. 
-Przepraszam nie wiedziałem, że tak zareagujesz. 
Nic nie odpowiedziałam tylko szłam jak najszybciej. Zatrzymałam się dopiero pod domem Willa. 
-Mam jutro po ciebie przyjść, czy... 
-Chyba nie pójdę. Pa. -machnęłam ręką i poszłam do domu. 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemson!
Jak obiecałam jest rozdział. Dupy nie urywa. ale jest.
-Kate xx