*ROSE*
Cały tydzień siedziałam w szpitalu, oczywiście przed szkołą i po szkole. Zaprzyjaźniłam się z pielęgniarkami, które dawały mi darmową kawę, kupuję dla Willa jedzenie, sprawdzam czy oddycha...jak to brzmi.
Śpię z Willem, znaczy "śpię", bo nie udaje mi się to. Tabletki wywołują u mnie koszmary więc je odstawiłam i znów pojawiły się wory pod oczami.
Wracając do Willa, już wszystko wiadomo. Nie da się nic zrobić. Choroba postępuje bardzo szybko i operacja mogłaby go zabić, więc faszerują go lekami, które mają przedłużyć jego życie.
Nie chcę o tym myśleć.
*CHARLIE*
Dziś jest piątek i zrobiliśmy imprezę bez alkoholu.
Taką dla nerdów.
Ja, Leo,Will, Rose i A.K. graliśmy w karty na szpitalnym łóżku.
Wiem, że Will jest zadowolony, że przychodzimy, ale też widzę, że go to męczy. Boli go głowa, a od leków jest mocno osłabiony. Widać, że jego mięśnie zanikły, schudł, a jego skóra ma szaro żółty odcień.
I tak mocno zmienił się w tydzień.
Mimo, że jest chory-wiadomo-to nadal martwi się tylko o Rose.
Dziewczyna siedzi u niego non stop, chodzi tylko do szkoły, w szpitalu się nie wyśpi, mało je, żyje na kawie, a najbardziej boli go jej płacz.
Rose ciągle płacze.
Moim zdaniem nie powinna pokazywać tego przy nim, ale nie mam nawet szansy z nią porozmawiać, bo nie odstępuje Willa na krok.
Robiło się już późno i musieliśmy się zbierać.
-Rose, może byś poszła do domu, no wiesz wyspać się porządnie. -zasugerował ostrożnie Will.
-Nie jestem zmęczona.
Jasne, wygląda prawie tak samo źle jak Will.
-Potrzebuje kilku rzeczy i fajnie by było gdybyś mi je jutro przywiozła.
-W takim razie jutro z rana po nie pojadę.
Nic, kompletnie nic do niej nie dociera.
Przyjaciel spojrzał na mnie oczekując pomocy.
-On ma rację, jedź sobie do domu, nie wiem prześpij się, posprzątaj odrób lekcje czy coś. Ja z nim zostanę.
-Nie ma mowy, nie zostawię go z tobą. -spojrzała na mnie groźnie.
-To ja też zostanę. -zaproponował Leondre, ale jego też zjechała wzrokiem.
-Z tobą tym bardziej.
-Ałć.
A.K. spojrzała na nas i głośno wciągnęła powietrze.
-Rose won do domu. Nie spałaś do cholery przez tydzień. -prawie się na nią wydarła. Ona nie ma takich oporów jak my.
-Spałam...
-Gówno prawda, dwie godziny to ja śpię w szkole koleżanko. Ja zostanę z Charliem, a Leondre dopilnuje, żeby ci przypadkiem do tej pojebanej głowy nie wpadło wrócenie tu. -zaczęła ich oboje wypychać.
-Ale...
-Nie ma ale. Idziesz do domu, bierzesz leki i śpisz do trzynastej, a ja spokojnie mogę przynieść Willowi śniadanie.
-Niee, lepiej zostanę. -uparła się.
-Czy ty kurwa nie rozumiesz, że jak tak dalej pójdzie to niedługo ciebie będę odwiedzać w szpitalu? -uniosła brwi. -Powiem ci, że jest mi to cholernie nie na rękę.
-Ugh, okay. Jak coś dzwońcie! -krzyknęła zanim A.K. wypchnęła ich za drzwi i je zamknęła.
-Kate uwielbiam cię. -stwierdził Will.
-Faktycznie ostatnio nie wygląda dobrze.
-Mówiła ci coś?
-Nah, prawie w ogóle nie rozmawiamy. W szkole mało się odzywa, a po szkole się nie widzimy.
-Za jakieś pół godziny możecie iść.
-Zwariowałeś? Rose by nam nogi połamała.-zaśmiała się i zaczęła wyjadać kolacje Willa.
***
Chłopak dostał mnóstwo kolorowych tabletek na wszystko co się da, a potem zasnął.
Siedzieliśmy na parapecie w ciemniej sali.
A.K. spojrzała na mnie znacząco kierując swój wzrok to na mnie to na szafkę.
-Jutro mu odkupimy. -machnąłem ręką i powoli podszedłem do szafki, w której były słodycze. Opróżniłem ją i oboje usiedliśmy na ziemi. Włączyłem muzykę na słuchawkach, podałem jedną dziewczynie i zaczęliśmy się obżerać.
-Rose się pyta czy wszystko okay i mam z rana kupić jakieś owoce, a ona przywiezie coś zdrowego. -szepnęła.
-Słodka jest.-stwierdziłem.
-Niby tak... Ale sama się wykończy. Fizycznie i psychicznie. Nie śpi, nie je, tylko płacze i się martwi...
-Wiem, wszyscy to wiemy, ale jej tego nie wytłumaczysz.
Przerwała nam starsza pielęgniarka, która spytała czy jest Rose, bo przyniosła jej kawę. Dała nam ją a potem przyniosła druga.
Na prawdę miła kobieta.
***
Siedzieliśmy oparci o ścianę, a oczy już prawie nam się zamykały. Znaleźliśmy zabawę :Jaka to piosenka. Ja śpiewałem kawałek piosenki a ona zgadywała tytuł i wykonawcę. Skubana wygrała chyba milion do zera, wszystko zgadywała jak z automatu. W sumie dobrze, gdyby przegrała mogłaby mnie pobić.
Cały tydzień siedziałam w szpitalu, oczywiście przed szkołą i po szkole. Zaprzyjaźniłam się z pielęgniarkami, które dawały mi darmową kawę, kupuję dla Willa jedzenie, sprawdzam czy oddycha...jak to brzmi.
Śpię z Willem, znaczy "śpię", bo nie udaje mi się to. Tabletki wywołują u mnie koszmary więc je odstawiłam i znów pojawiły się wory pod oczami.
Wracając do Willa, już wszystko wiadomo. Nie da się nic zrobić. Choroba postępuje bardzo szybko i operacja mogłaby go zabić, więc faszerują go lekami, które mają przedłużyć jego życie.
Nie chcę o tym myśleć.
*CHARLIE*
Dziś jest piątek i zrobiliśmy imprezę bez alkoholu.
Taką dla nerdów.
Ja, Leo,Will, Rose i A.K. graliśmy w karty na szpitalnym łóżku.
Wiem, że Will jest zadowolony, że przychodzimy, ale też widzę, że go to męczy. Boli go głowa, a od leków jest mocno osłabiony. Widać, że jego mięśnie zanikły, schudł, a jego skóra ma szaro żółty odcień.
I tak mocno zmienił się w tydzień.
Mimo, że jest chory-wiadomo-to nadal martwi się tylko o Rose.
Dziewczyna siedzi u niego non stop, chodzi tylko do szkoły, w szpitalu się nie wyśpi, mało je, żyje na kawie, a najbardziej boli go jej płacz.
Rose ciągle płacze.
Moim zdaniem nie powinna pokazywać tego przy nim, ale nie mam nawet szansy z nią porozmawiać, bo nie odstępuje Willa na krok.
Robiło się już późno i musieliśmy się zbierać.
-Rose, może byś poszła do domu, no wiesz wyspać się porządnie. -zasugerował ostrożnie Will.
-Nie jestem zmęczona.
Jasne, wygląda prawie tak samo źle jak Will.
-Potrzebuje kilku rzeczy i fajnie by było gdybyś mi je jutro przywiozła.
-W takim razie jutro z rana po nie pojadę.
Nic, kompletnie nic do niej nie dociera.
Przyjaciel spojrzał na mnie oczekując pomocy.
-On ma rację, jedź sobie do domu, nie wiem prześpij się, posprzątaj odrób lekcje czy coś. Ja z nim zostanę.
-Nie ma mowy, nie zostawię go z tobą. -spojrzała na mnie groźnie.
-To ja też zostanę. -zaproponował Leondre, ale jego też zjechała wzrokiem.
-Z tobą tym bardziej.
-Ałć.
A.K. spojrzała na nas i głośno wciągnęła powietrze.
-Rose won do domu. Nie spałaś do cholery przez tydzień. -prawie się na nią wydarła. Ona nie ma takich oporów jak my.
-Spałam...
-Gówno prawda, dwie godziny to ja śpię w szkole koleżanko. Ja zostanę z Charliem, a Leondre dopilnuje, żeby ci przypadkiem do tej pojebanej głowy nie wpadło wrócenie tu. -zaczęła ich oboje wypychać.
-Ale...
-Nie ma ale. Idziesz do domu, bierzesz leki i śpisz do trzynastej, a ja spokojnie mogę przynieść Willowi śniadanie.
-Niee, lepiej zostanę. -uparła się.
-Czy ty kurwa nie rozumiesz, że jak tak dalej pójdzie to niedługo ciebie będę odwiedzać w szpitalu? -uniosła brwi. -Powiem ci, że jest mi to cholernie nie na rękę.
-Ugh, okay. Jak coś dzwońcie! -krzyknęła zanim A.K. wypchnęła ich za drzwi i je zamknęła.
-Kate uwielbiam cię. -stwierdził Will.
-Faktycznie ostatnio nie wygląda dobrze.
-Mówiła ci coś?
-Nah, prawie w ogóle nie rozmawiamy. W szkole mało się odzywa, a po szkole się nie widzimy.
-Za jakieś pół godziny możecie iść.
-Zwariowałeś? Rose by nam nogi połamała.-zaśmiała się i zaczęła wyjadać kolacje Willa.
***
Chłopak dostał mnóstwo kolorowych tabletek na wszystko co się da, a potem zasnął.
Siedzieliśmy na parapecie w ciemniej sali.
A.K. spojrzała na mnie znacząco kierując swój wzrok to na mnie to na szafkę.
-Jutro mu odkupimy. -machnąłem ręką i powoli podszedłem do szafki, w której były słodycze. Opróżniłem ją i oboje usiedliśmy na ziemi. Włączyłem muzykę na słuchawkach, podałem jedną dziewczynie i zaczęliśmy się obżerać.
-Rose się pyta czy wszystko okay i mam z rana kupić jakieś owoce, a ona przywiezie coś zdrowego. -szepnęła.
-Słodka jest.-stwierdziłem.
-Niby tak... Ale sama się wykończy. Fizycznie i psychicznie. Nie śpi, nie je, tylko płacze i się martwi...
-Wiem, wszyscy to wiemy, ale jej tego nie wytłumaczysz.
Przerwała nam starsza pielęgniarka, która spytała czy jest Rose, bo przyniosła jej kawę. Dała nam ją a potem przyniosła druga.
Na prawdę miła kobieta.
***
Siedzieliśmy oparci o ścianę, a oczy już prawie nam się zamykały. Znaleźliśmy zabawę :Jaka to piosenka. Ja śpiewałem kawałek piosenki a ona zgadywała tytuł i wykonawcę. Skubana wygrała chyba milion do zera, wszystko zgadywała jak z automatu. W sumie dobrze, gdyby przegrała mogłaby mnie pobić.
-A to"Deep in my heart, there's a fire, a burning heart
Deep in my heart, there's desire for a start "
-Modern Talking. Zamknij się już.-ziewnęła, otwierając swoją umalowaną buzie, jak lew. -Nie dam rady myśleć.
-Połóż się do Willa.
-Nah, nie chcę go budzić. Poza tym będzie mu niewygodnie.
-Wow, ty zawracasz uwagę na takie rzeczy?
-Nie wkurwiaj, Will to chyba najlepszy chłopak jakiego poznałam. Nie mogę uwierzyć, że... Jest chory.
-Tak ja też. -spuściłem wzrok. -Zawsze musi się coś spieprzyć.
-Wyjdzie z tego i wszystko będzie okay.
-Skąd możesz to wiedzieć? Lekarze dają mu dwa miesiące.
-Bo wiem. Will jest tak zapartym człowiekiem ma tyle kochających osób w ogół siebie... Rose-zaśmiała się. -On wygrzebie się z największego gówna. Jeżeli tylko się nie podda, wszystko jest w naszej podświadomości. -uderzyła mnie palcem w skroń. -Wierzę, że za kilka miesięcy przyliżę się z nim na jakiejś domówce po pijaku, będziemy tańczyć i spędzimy zajebiście czas jak przyjaciele. On też musi wierzyć, że jego życie nie jest ograniczone do jakiegoś czasu który wyznaczył mu pieprzony doktorek. Ja wierzę, że to wcale nie jest koniec.
-Chciałbym mieć takie samo nastawienie.
-To je sobie zmień.
-Ta... Jutro Will nas zabije za te zjedzone słodycze. -zaśmialiśmy się.
-Zawsze jest jakieś wyjście żeby zrzucić winę na tego niewinnego. -stwierdziła.
-Jak?
-On będzie krzyczał, że zjedliśmy jego słodycze, a ja na niego nakrzyczę, że powinien się zdrowo odżywiać. -wytłumaczyła a ja odchyliłem głowę do tyłu żeby nie wybuchnąć śmiechem i nie obudzić Willa.
-Nie warto się z tobą kłócić.
-Dokładnie, zawsze wygram.
Było już chyba około trzeciej i ziewaliśmy na zmianę. Nuciłem coś pod nosem, aż w końcu A.K. zasnęła. Pierwszy raz wyglądała niewinnie, jakby nie chciała zabić każdego kogo widzi, zawsze ma taką minę.
Jest bardzo ładna i pociągająca, ale wystarczy jej wzrok żeby zabić. Na prawdę. Podziwiam chłopaka, który ma odwagę do niej zagadać.
Zdjąłem bluzę, którą położyłem na jej nogi i przytuliłem jej głowę do swojego ramienia.
*KATE*
Obudziłam się śliniąc koszulkę Lenehana. O w mordę.
Wyprostowałam się i lekko wytarłam palcami materiał. Blondyn spał z odchyloną głową do tyłu, miał lekko uchylone usta i cicho chrapał.
-Takie pociągające. -stwierdziłam z sarkazmem.
-Ty też chrapałaś.
Odwróciłam się, a na łóżku siedział rozbawiony Will.
-Ja nie chrapie. -wstałam czując ból pośladków i pleców. Ogarnęłam włosy i poprawiłam obrania.
-Nie musieliście tu być.
-To był ostatni raz.
-Taa nie pasujecie do siebie z Charliem.-zaśmiał się.
-Boże... Choroba wyżera ci mózg.
Przyznam to było chamskie, ale ja jakoś wszystko traktuje z wielkim dystansem i Will chyba też, bo wybuchł śmiechem. -Rose kazała ci kupić coś zdrowego. -powiedziałam i zabrałam swoją torebkę z krzesła.
-Błagam nie. Kate proszę, mi już się śnią te warzywa, które kupuje Rose, ja już nie dam rady... -złapał mnie za rękę i zrobił wielkie proszące oczy.
-Kupię ci kebsa, ale bez sosu. -ugięłam się.
-Wyjdziesz za mnie?
-Zjadłam ci słodycze!-wybiegłam z sali słysząc jeszcze "kurwa" Willa.
Sklepy były po drugiej stronie ulicy więc nie było problemu. Odkupiłam mu słodycze, które zjedliśmy, trochę owoców, sok i, po kilkunastu minutach szukaniu baru, kebaba bez sosu.
*ROSE*
Wzięłam te cholerne tabletki i spałam normalnie. Avril ma rację, nie czułam się za dobrze.
Gdy się wyspałam w sumie nie było lepiej.
Jak wstałam szybko się ogarnęłam posprzątałam w pokoju Will i poszłam kupić mu parę rzeczy.
Niestety nawyki wróciły, rozglądałam się dookoła, a gdy spojrzał na mnie jakiś mężczyzna przychodził mnie dreszcz.
Przechodząc obok zoologicznego przez szybę zobaczyłam rybkę więc stwierdziłam czemu nie.
Wybrałam jakąś śmieszną niebieską, okrągłe akwarium jakieś jedzenie i wróciłam do domu.
Pod domem stał Devires, jak zawsze ubrany na czarno w wielkiej bluzie i kapturem na głowie.
-Siema!
-Sie ma, albo sie nie ma. Co chcesz? -spytałam wchodząc na podwórko, chłopak kulturalnie zabrał ode mnie torbę.
-Co ty rybę kupiłaś? -zaśmiał się i przyjrzał małemu stworzenie w torebce.
-To nie ryba, to... Bob.
-Bob? -jeszcze raz się zaśmiał a ja otworzyłam drzwi i weszłam do środka.
-Po co przyszedłeś?
-Tak...do ciebie. Porozmawiać czy coś.
-Czy coś... Nie mam za bardzo czasu. -stwierdziłam rozpakowując zakupy.
-A co takiego robisz?
-Zrobię coś na obiad dla Willa i jadę do niego.
-Wiesz, że nie musisz być tam całą dobę. Will jest wdzięczny, że tak o niego dbasz, ale martwi się, bo zaniedbujesz samą siebie.
*LEO* Martwię się o Rose. Mało je, mało śpi biega tylko od szpitala do szkoły i na odwrót. Widać już skutki, jest wykończona.
-Wiem, ale chcę. -zamknęła lodówkę i poszła umyć ręce. Zdenerwowała się tym tematem.
Podszedłem do niej i nachyliłem się nad jej uchem.
-Wykończysz się skarbie. -szepnąłem a ona się spięła.
-Nie mów tak do mnie. -powiedziała szybko zabrała rybke i pobiegła na górę.
Wróciła po kilku minutach i zabrała się za robienie zdrowego obiadu dla Willa.
-Nie lepiej coś kupić?
-Nie, musi się zdrowo odżywiać.
-Okay, a ty coś jadłaś?
-Śniadanie.
-Mhm, a co?
Chwila ciszy.
-Tosty.
Podszedłem do niej, ale nawet nie spojrzała, kroiłam jakieś warzywa.
-Dlaczego perfidnie kłamiesz? Zepsułem wam toster jakiś tydzień temu. -powiedziałem oskarżycielsko i założyłam ręce.
-Czego się czepiasz? Możesz iść i mi nie przeszkadzać? -prawie krzyknęła i gdy skończyła zdanie ostrze noża lekko przecięło jej palec. -Kurwa. -rzuciła wszystko i zaczęła płakać.
Nie bardzo wiedziałem o co jej chodzi, rana była ledwo widoczna, więc po prostu ją przytuliłem.
-Spokojnie, to tylko mała rana...
-Gdzieś mam tą ranę! Ja po prostu już nie wytrzymuję... Chce żeby był już w domu i on robił mi jedzenie, chcę żeby ściągał mnie z łóżka do szkoły i chcę żeby tu kurwa był! -zaniosła się głośnym płaczem, a ja jedyne co mogłem zrobić to przytulić ją mocniej. Will to też mój kumpel, też się martwię i też jest mi ciężko.
-Rosie, wszystko będzie dobrze.
-Możesz mi nie kłamać? Wiem, że nie będzie. Zdaję sobie sprawę z tego, że to już koniec. Leki tylko przedłużają jego męczarnie.
-Nie mów tak.
-Ale tak jest! Nie chcę go stracić.
Pocałowałem ją w głowę i poczekałem, aż się uspokoi. Po kilku minutach jakby nigdy nic dokończyła robić obiad.
***
*CHARLIE*
Siedziałem na ziemi i układałem z A.K. pasjansa. Super zabawa, polecam.
Will dostał leki i jest tak osłabiony, że ledwo mówi.
Nie mogę na niego patrzeć w takim stanie. To nie jest już Will. Nie Will, który przeleciałby każdą cudzoziemkę, nie Will, który mógł wypić litry alkoholu i nadal chodzić prosto, chociaż kurwa boli mnie serce nie poznaje go takiego.
Nagle do pomieszczenia wbiegła Rose od razu rzuciła się na łóżko i wtuliła w chłopaka. Za nią wszedł Devries z torebką, pewnie tym zdrowym obiadem, który miała zrobić i spojrzał na nas smutno.
Szybko wstaliśmy żeby zobaczyć zapłakaną Rose.
Zawsze płacze. Rozmawialiśmy o tym z Willem, który przez to czuję się jeszcze gorzej.
-Rosie, spokojnie. -powiedział tak jak zawsze i pogłaskał ją po głowie.
-Bob nie żyje. -wyszlochała, a my spojrzeliśmy po sobie.
-Przykro mi. -powiedział cicho, tak samo jak my nie widział o kogo chodzi. -Kto to... W sumie jest?
-Kupiłam ci rybkę. -wydusiła, a my odetchnęliśmy.
-Kupiłaś mi rybkę?-zaśmiał się słabo.
-Nazwałaś rybkę Bob? -wybuchła śmiechem A.K. a my razem z nią.
-Zamknij się, ty masz kota Pana Frankiego. -warknęła i znów wtuliła twarz w chłopaka. -Chciałam ci zrobić niespodziankę jak wrócisz do domu, ale Bob to pieprzony samobójca i wyskoczył z akwarium.
-Nie płacz, obiecuję, że jak wrócę do domu to kupię piętnaście Bobów. -dało się wyczuć w jego głosie smutek, bo przecież wiemy, że on już... nie wróci.
-Nie chcę Boba, chcę ciebie. -zaniosła się płaczem nie mogąc nawet złapać powietrza.
W moim gardle zebrała się wielka gula. Nienawidziłem, gdy płakała, bo sam wtedy chciałem się rozpłakać. Wszystkich nas dołowała.
Leżeli chwilę wtuleni w siebie, a my patrzyliśmy nie mogąc wydusić słowa.
Ten widok był okropny.
W końcu dziewczyna się ogarnęła, wytarła oczy i wstała wyjmując z torebki pojemniki z jedzeniem.
-Zrobiłam coś, ale oboje wiemy, że gotujesz lepiej.
-Wszystko co ugotujesz jest najlepsze. -uśmiechnął się i pilotem podniósł łóżko by być w pozycji siedzącej.
-Nie kłam. -otworzyła pojemnik i podała go razem ze sztućcem.
Gdy Will zaczął jeść postanowiłem porozmawiać z Rose. Ktoś musi zacząć ten temat.
-Rose, możemy? -wskazałem głową w stronę drzwi. Spojrzała na Willa, który nie zwracał na nas uwagi i wyszliśmy z pomieszczenia.
-Coś się stało?
-Właściwie...
-Z Willem?
-Nie, nie. To znaczy... Rose. Musisz się ogarnąć.
Może nie zacząłem dobrze, ale kurde, jak ja mam to powiedzieć.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
-Nie rozumiem.
-Więc zrozum, czy ty nie widzisz, że wszyscy cierpimy? -powiedziałem głośniejszym tonem. -Twoje ciągłe płacze wszystkich nas dołują. Pomyśl jak czuje się Will, który ciągle musi cię uspokajać. Spędzasz tu cały dzień idź do domu wyśpij się, a nie sprawiasz, że martwimy się nie tylko o niego, ale przy okazji o ciebie.
-Nie chcę żebyście się o mnie martwili. -pokręciła lekko głową.
-Więc przestań ryczeć!
-Will ci powiedział, że mnie tu nie chce? -spytała mając już zaszklone oczy.
-Nie, ale...
-Nawet nie wiesz jak ja się teraz czuję...
-Rose, wszyscy się tak czujemy.
-Wiesz co mi się dziś śniło? Że przyszłam do szpitala, a łóżko było puste. -po policzku spłynęła jej łza. -Nie wyobrażam sobie tego. Nie wyobrażam sobie, że mógłby umrzeć kiedy nie ma obok niego nikogo! W ogóle nie wyobrażam sobie, że mógłby umrzeć! Chcę spędzić z nim jak najwięcej czasu! Musi przy mnie być. Wiesz jak to jest siedzieć w jego domu bez niego?! Kiedy wstaje a dom jest pusty?! Mam tylko jego, a gdy go zabraknie kto ze mną zostanie?! Będę sama, bez jego głupiej mordy, która śmieje się ze mnie i bez jego dojrzałych rad, które wkurwiają mnie niesamowicie! Myślisz, że chcę płakać cały dzień?! Ja po prostu... Już nie daję rady. -wytarła swoje mokre oczy i wyszła z oddziału.
Spojrzałem na szybę której widać salę Willa. Wszyscy patrzyli na mnie, włącznie z Wille.
Przeczesałem dłonią włosy i wszedłem do środka.
-Słyszeliśmy... -oznajmiła A.K.
-Gdzie ona poszła?
-Nie wiem, dajmy jej chwilę. -spuściłem wzrok.
Will odłożył pudełeczko i spojrzał na każdego z nas osobno.
-Obiecajcie, że jak mnie nie będzie zaopiekujecie się nią. -poprosił cicho, a ja zdałem sobie sprawę, że to się dzieje na prawdę.
Go na prawdę niedługo zabraknie.
-Will...
-Obiecajcie.
***
*ROSE*
-Przepraszam, ale Michael nie chcę z panią rozmawiać.
-Proszę mu powiedzieć, że to poważna sprawa.
-Niestety, nie mogę nic zrobić.
-To niech mu pan kurwa powie, że mam dla niego zaproszenie za pogrzeb! -zacisnęłam powieki. -Przepraszam, to na prawdę ważna sprawa, jestem zdenerwowana.
Słyszałam jak mężczyzna głęboko wzdycha.
-Chwila. W oczekiwaniu nerwowo uderzałam stopą o chodnik.
-Czego? -usłyszałam jego głos.
-Michael...
-Jeżeli chcesz mnie przepraszać, to sorry nie mam czasu.
-Nie... Chcę tylko porozmawiać. -zaszlochałam.
-Ty płaczesz? -spytał już spokojnie.
-Nie, po prostu...Will jest w szpitalu. -wydusiłam i wytarłam policzek.-Guz mózgu.
Chłopak nie odzywał się chyba wieczność.
-Jak on się czuje?
-Jest źle... -przełknęłam ślinę. -Nie wiem ma najwyżej miesiąc.
-Rose nie żartuj sobie.
-Czy ja brzmię jakbym żartowała?!
-Dobra spokojnie... kurwa. No nie. Jesteś u niego?
-Taak, jestem przed szpitalem.
-Mogę z nim pogadać?
Zdziwiłam się trochę, ale wstałem ze schodów do wejścia szpitala, akurat zbiegała A.K. pocałowała mnie w policzek i pobiegła dalej, a ja poszłam do Willa.
-Do ciebie. -przekazałam mu telefon, pewnie myślał, że to rodzice.
-Mhm?
-...
-O stary, jak żyjesz? Dają ci chociaż mąkę do wciągania? -zaśmiałam się, co za idiota.
Leondre i Charlie spojrzeli na mnie pytająco, a ja odpowiedziałam na "pytanie"-Michael.
-...
-Spierdalaj, ma być w domu do osiemnastki.
Podejrzewam, że chodziło o mnie.
Rozmawiali przez kilka minut, głównie śmiejąc się z siebie nawzajem.
Niestety Michael musiał kończyć, więc ja już z nim nie porozmawiałam.
-Powiedział, że jak skończysz osiemnaście lat to weźmie cię do siebie. -oznajmił całkiem poważnie.
Trochę mnie zatkało. Jeżeli to nie był żart to WOW.
-Serio?
-Na to wygląda.
***
*tydzień później*
Will jest coraz słabszy zmienia się z dania na dzień. Bywało nawet tak, że mówienie go męczyło.
George został u niego na noc, a ja spędziłam bezsenną noc w domu.
Nie biorę leków, bo wolę być zmęczona niż śnić o śmierci Willa.
Wstałam o piątej, posprzątałam, umyłam się i ogólnie ogarnęłam.
Zrobiłam obiad dla Willa odrobiłam lekcję, a gdy skończyły mi się zajęcia chciałam jechać do szpitala.
Założyłam już buty, ale jak zwykle musiał mnie ktoś zatrzymać. Usłyszałam pukanie do drzwi, a potem do domu po prostu weszli Leondre i Charlie.
-O, gdzie idziesz? -spytał lekko zdenerwowany blondyn.
-Do Willa.-chciałam ich ominąć, ale przede mną staną Devries.
-A może pójdziemy coś zjeść czy coś...
-Nie, zrobiłam obiad dla Willa. -znów chciałam przejść, ale mi się nie udało. -O co wam do cholery chodzi?!
-Nic, ja to wezmę. -Charlie wyrwał mi torbę. -Zawiozę mu.
-O, to jadę z tobą. -tym razem odepchnęłam bruneta i wyszłam na dwór.
-Nie! -odwróciłam się do niego i zmarszczyłam brwi. -Przyjadą do niego znajomi. -powiedział szybko.
-Dzwoniłam do niego, George powiedział, że śpi.
-Może już wstał, przyda mu się jakieś towarzystwo, nie?
-W sumie...
-No właśnie. Ty zostaniesz z Leo. -szarpnął chłopaka i postawił przed sobą. -Zobacz jaki ładny chłopak .-pogłaskał jego włosy. -Odnowicie kontakty... czy coś tam.
-Charlie co ty brałeś? Jeżeli Will chce w spokoju pogadać ze znajomymi to okay, przyjadę wieczorem. -wzruszyłam ramionami, weszłam do domu i zdjęłam buty. -Niech zje i jak coś to zadzwoni do mnie.
Chłopcy spojrzeli po sobie.
-Dobra, zostawiam ci Devriesa, a ja lecę. Wszystko będzie dobrze pa. -powiedział szybko i równie szybko wyszedł.
-Wow, chłopak chyba idzie w ślady Michaela. -stwierdziłam i poszłam do salonu. -Możesz iść, taki ładny chłopak pewnie znajdzie jakąś ładna dziewczynę. -zaśmiałam się krótko i rzuciłam się na kanapę.
Całkiem poważny Devries usiadł zaraz obok mnie.
-Posiedzę z tobą. -powiedział smutny.
Coś jest nie tak.
-Coś się stało?
-Co? -spojrzał na mnie jakiś zdezorientowany. -Nie... Wczoraj cały dzień byliśmy w studiu i teraz jestem trochę zmęczony.
-Oh, możesz iść do domu.
Nie odpowiedział tylko włączył telewizor.
Przyglądałam się mu; był wpatrzony w reklamę pieluch dla dzieci.
Albo pedofil, albo planuje.
Zabrałam pilot i wyłączyłam dźwięk.
-Mów o co chodzi? -rozkazałam, a on spojrzał na mnie beznamiętnie, ale wiedziałam, że coś się kryje za tym wrokiem.
Devries się tak nie zachowuje, coś jest nie tak...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemson!
Jak życie?
U mnie to ogólnie codziennie ustna maturka z polskiego.;/ Padam na ryj.
Jak podobał się rozdział?
Nie to, że coś...ale o co może chodzić? XD
Dziękuję za komentarze i w ogóle to Angelika Xx, ostatni twój komentarz chyba wywiesze sobie na ścianie XD
Kocham
-Kate xx
Deep in my heart, there's desire for a start "
-Modern Talking. Zamknij się już.-ziewnęła, otwierając swoją umalowaną buzie, jak lew. -Nie dam rady myśleć.
-Połóż się do Willa.
-Nah, nie chcę go budzić. Poza tym będzie mu niewygodnie.
-Wow, ty zawracasz uwagę na takie rzeczy?
-Nie wkurwiaj, Will to chyba najlepszy chłopak jakiego poznałam. Nie mogę uwierzyć, że... Jest chory.
-Tak ja też. -spuściłem wzrok. -Zawsze musi się coś spieprzyć.
-Wyjdzie z tego i wszystko będzie okay.
-Skąd możesz to wiedzieć? Lekarze dają mu dwa miesiące.
-Bo wiem. Will jest tak zapartym człowiekiem ma tyle kochających osób w ogół siebie... Rose-zaśmiała się. -On wygrzebie się z największego gówna. Jeżeli tylko się nie podda, wszystko jest w naszej podświadomości. -uderzyła mnie palcem w skroń. -Wierzę, że za kilka miesięcy przyliżę się z nim na jakiejś domówce po pijaku, będziemy tańczyć i spędzimy zajebiście czas jak przyjaciele. On też musi wierzyć, że jego życie nie jest ograniczone do jakiegoś czasu który wyznaczył mu pieprzony doktorek. Ja wierzę, że to wcale nie jest koniec.
-Chciałbym mieć takie samo nastawienie.
-To je sobie zmień.
-Ta... Jutro Will nas zabije za te zjedzone słodycze. -zaśmialiśmy się.
-Zawsze jest jakieś wyjście żeby zrzucić winę na tego niewinnego. -stwierdziła.
-Jak?
-On będzie krzyczał, że zjedliśmy jego słodycze, a ja na niego nakrzyczę, że powinien się zdrowo odżywiać. -wytłumaczyła a ja odchyliłem głowę do tyłu żeby nie wybuchnąć śmiechem i nie obudzić Willa.
-Nie warto się z tobą kłócić.
-Dokładnie, zawsze wygram.
Było już chyba około trzeciej i ziewaliśmy na zmianę. Nuciłem coś pod nosem, aż w końcu A.K. zasnęła. Pierwszy raz wyglądała niewinnie, jakby nie chciała zabić każdego kogo widzi, zawsze ma taką minę.
Jest bardzo ładna i pociągająca, ale wystarczy jej wzrok żeby zabić. Na prawdę. Podziwiam chłopaka, który ma odwagę do niej zagadać.
Zdjąłem bluzę, którą położyłem na jej nogi i przytuliłem jej głowę do swojego ramienia.
*KATE*
Obudziłam się śliniąc koszulkę Lenehana. O w mordę.
Wyprostowałam się i lekko wytarłam palcami materiał. Blondyn spał z odchyloną głową do tyłu, miał lekko uchylone usta i cicho chrapał.
-Takie pociągające. -stwierdziłam z sarkazmem.
-Ty też chrapałaś.
Odwróciłam się, a na łóżku siedział rozbawiony Will.
-Ja nie chrapie. -wstałam czując ból pośladków i pleców. Ogarnęłam włosy i poprawiłam obrania.
-Nie musieliście tu być.
-To był ostatni raz.
-Taa nie pasujecie do siebie z Charliem.-zaśmiał się.
-Boże... Choroba wyżera ci mózg.
Przyznam to było chamskie, ale ja jakoś wszystko traktuje z wielkim dystansem i Will chyba też, bo wybuchł śmiechem. -Rose kazała ci kupić coś zdrowego. -powiedziałam i zabrałam swoją torebkę z krzesła.
-Błagam nie. Kate proszę, mi już się śnią te warzywa, które kupuje Rose, ja już nie dam rady... -złapał mnie za rękę i zrobił wielkie proszące oczy.
-Kupię ci kebsa, ale bez sosu. -ugięłam się.
-Wyjdziesz za mnie?
-Zjadłam ci słodycze!-wybiegłam z sali słysząc jeszcze "kurwa" Willa.
Sklepy były po drugiej stronie ulicy więc nie było problemu. Odkupiłam mu słodycze, które zjedliśmy, trochę owoców, sok i, po kilkunastu minutach szukaniu baru, kebaba bez sosu.
*ROSE*
Wzięłam te cholerne tabletki i spałam normalnie. Avril ma rację, nie czułam się za dobrze.
Gdy się wyspałam w sumie nie było lepiej.
Jak wstałam szybko się ogarnęłam posprzątałam w pokoju Will i poszłam kupić mu parę rzeczy.
Niestety nawyki wróciły, rozglądałam się dookoła, a gdy spojrzał na mnie jakiś mężczyzna przychodził mnie dreszcz.
Przechodząc obok zoologicznego przez szybę zobaczyłam rybkę więc stwierdziłam czemu nie.
Wybrałam jakąś śmieszną niebieską, okrągłe akwarium jakieś jedzenie i wróciłam do domu.
Pod domem stał Devires, jak zawsze ubrany na czarno w wielkiej bluzie i kapturem na głowie.
-Siema!
-Sie ma, albo sie nie ma. Co chcesz? -spytałam wchodząc na podwórko, chłopak kulturalnie zabrał ode mnie torbę.
-Co ty rybę kupiłaś? -zaśmiał się i przyjrzał małemu stworzenie w torebce.
-To nie ryba, to... Bob.
-Bob? -jeszcze raz się zaśmiał a ja otworzyłam drzwi i weszłam do środka.
-Po co przyszedłeś?
-Tak...do ciebie. Porozmawiać czy coś.
-Czy coś... Nie mam za bardzo czasu. -stwierdziłam rozpakowując zakupy.
-A co takiego robisz?
-Zrobię coś na obiad dla Willa i jadę do niego.
-Wiesz, że nie musisz być tam całą dobę. Will jest wdzięczny, że tak o niego dbasz, ale martwi się, bo zaniedbujesz samą siebie.
*LEO* Martwię się o Rose. Mało je, mało śpi biega tylko od szpitala do szkoły i na odwrót. Widać już skutki, jest wykończona.
-Wiem, ale chcę. -zamknęła lodówkę i poszła umyć ręce. Zdenerwowała się tym tematem.
Podszedłem do niej i nachyliłem się nad jej uchem.
-Wykończysz się skarbie. -szepnąłem a ona się spięła.
-Nie mów tak do mnie. -powiedziała szybko zabrała rybke i pobiegła na górę.
Wróciła po kilku minutach i zabrała się za robienie zdrowego obiadu dla Willa.
-Nie lepiej coś kupić?
-Nie, musi się zdrowo odżywiać.
-Okay, a ty coś jadłaś?
-Śniadanie.
-Mhm, a co?
Chwila ciszy.
-Tosty.
Podszedłem do niej, ale nawet nie spojrzała, kroiłam jakieś warzywa.
-Dlaczego perfidnie kłamiesz? Zepsułem wam toster jakiś tydzień temu. -powiedziałem oskarżycielsko i założyłam ręce.
-Czego się czepiasz? Możesz iść i mi nie przeszkadzać? -prawie krzyknęła i gdy skończyła zdanie ostrze noża lekko przecięło jej palec. -Kurwa. -rzuciła wszystko i zaczęła płakać.
Nie bardzo wiedziałem o co jej chodzi, rana była ledwo widoczna, więc po prostu ją przytuliłem.
-Spokojnie, to tylko mała rana...
-Gdzieś mam tą ranę! Ja po prostu już nie wytrzymuję... Chce żeby był już w domu i on robił mi jedzenie, chcę żeby ściągał mnie z łóżka do szkoły i chcę żeby tu kurwa był! -zaniosła się głośnym płaczem, a ja jedyne co mogłem zrobić to przytulić ją mocniej. Will to też mój kumpel, też się martwię i też jest mi ciężko.
-Rosie, wszystko będzie dobrze.
-Możesz mi nie kłamać? Wiem, że nie będzie. Zdaję sobie sprawę z tego, że to już koniec. Leki tylko przedłużają jego męczarnie.
-Nie mów tak.
-Ale tak jest! Nie chcę go stracić.
Pocałowałem ją w głowę i poczekałem, aż się uspokoi. Po kilku minutach jakby nigdy nic dokończyła robić obiad.
***
*CHARLIE*
Siedziałem na ziemi i układałem z A.K. pasjansa. Super zabawa, polecam.
Will dostał leki i jest tak osłabiony, że ledwo mówi.
Nie mogę na niego patrzeć w takim stanie. To nie jest już Will. Nie Will, który przeleciałby każdą cudzoziemkę, nie Will, który mógł wypić litry alkoholu i nadal chodzić prosto, chociaż kurwa boli mnie serce nie poznaje go takiego.
Nagle do pomieszczenia wbiegła Rose od razu rzuciła się na łóżko i wtuliła w chłopaka. Za nią wszedł Devries z torebką, pewnie tym zdrowym obiadem, który miała zrobić i spojrzał na nas smutno.
Szybko wstaliśmy żeby zobaczyć zapłakaną Rose.
Zawsze płacze. Rozmawialiśmy o tym z Willem, który przez to czuję się jeszcze gorzej.
-Rosie, spokojnie. -powiedział tak jak zawsze i pogłaskał ją po głowie.
-Bob nie żyje. -wyszlochała, a my spojrzeliśmy po sobie.
-Przykro mi. -powiedział cicho, tak samo jak my nie widział o kogo chodzi. -Kto to... W sumie jest?
-Kupiłam ci rybkę. -wydusiła, a my odetchnęliśmy.
-Kupiłaś mi rybkę?-zaśmiał się słabo.
-Nazwałaś rybkę Bob? -wybuchła śmiechem A.K. a my razem z nią.
-Zamknij się, ty masz kota Pana Frankiego. -warknęła i znów wtuliła twarz w chłopaka. -Chciałam ci zrobić niespodziankę jak wrócisz do domu, ale Bob to pieprzony samobójca i wyskoczył z akwarium.
-Nie płacz, obiecuję, że jak wrócę do domu to kupię piętnaście Bobów. -dało się wyczuć w jego głosie smutek, bo przecież wiemy, że on już... nie wróci.
-Nie chcę Boba, chcę ciebie. -zaniosła się płaczem nie mogąc nawet złapać powietrza.
W moim gardle zebrała się wielka gula. Nienawidziłem, gdy płakała, bo sam wtedy chciałem się rozpłakać. Wszystkich nas dołowała.
Leżeli chwilę wtuleni w siebie, a my patrzyliśmy nie mogąc wydusić słowa.
Ten widok był okropny.
W końcu dziewczyna się ogarnęła, wytarła oczy i wstała wyjmując z torebki pojemniki z jedzeniem.
-Zrobiłam coś, ale oboje wiemy, że gotujesz lepiej.
-Wszystko co ugotujesz jest najlepsze. -uśmiechnął się i pilotem podniósł łóżko by być w pozycji siedzącej.
-Nie kłam. -otworzyła pojemnik i podała go razem ze sztućcem.
Gdy Will zaczął jeść postanowiłem porozmawiać z Rose. Ktoś musi zacząć ten temat.
-Rose, możemy? -wskazałem głową w stronę drzwi. Spojrzała na Willa, który nie zwracał na nas uwagi i wyszliśmy z pomieszczenia.
-Coś się stało?
-Właściwie...
-Z Willem?
-Nie, nie. To znaczy... Rose. Musisz się ogarnąć.
Może nie zacząłem dobrze, ale kurde, jak ja mam to powiedzieć.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
-Nie rozumiem.
-Więc zrozum, czy ty nie widzisz, że wszyscy cierpimy? -powiedziałem głośniejszym tonem. -Twoje ciągłe płacze wszystkich nas dołują. Pomyśl jak czuje się Will, który ciągle musi cię uspokajać. Spędzasz tu cały dzień idź do domu wyśpij się, a nie sprawiasz, że martwimy się nie tylko o niego, ale przy okazji o ciebie.
-Nie chcę żebyście się o mnie martwili. -pokręciła lekko głową.
-Więc przestań ryczeć!
-Will ci powiedział, że mnie tu nie chce? -spytała mając już zaszklone oczy.
-Nie, ale...
-Nawet nie wiesz jak ja się teraz czuję...
-Rose, wszyscy się tak czujemy.
-Wiesz co mi się dziś śniło? Że przyszłam do szpitala, a łóżko było puste. -po policzku spłynęła jej łza. -Nie wyobrażam sobie tego. Nie wyobrażam sobie, że mógłby umrzeć kiedy nie ma obok niego nikogo! W ogóle nie wyobrażam sobie, że mógłby umrzeć! Chcę spędzić z nim jak najwięcej czasu! Musi przy mnie być. Wiesz jak to jest siedzieć w jego domu bez niego?! Kiedy wstaje a dom jest pusty?! Mam tylko jego, a gdy go zabraknie kto ze mną zostanie?! Będę sama, bez jego głupiej mordy, która śmieje się ze mnie i bez jego dojrzałych rad, które wkurwiają mnie niesamowicie! Myślisz, że chcę płakać cały dzień?! Ja po prostu... Już nie daję rady. -wytarła swoje mokre oczy i wyszła z oddziału.
Spojrzałem na szybę której widać salę Willa. Wszyscy patrzyli na mnie, włącznie z Wille.
Przeczesałem dłonią włosy i wszedłem do środka.
-Słyszeliśmy... -oznajmiła A.K.
-Gdzie ona poszła?
-Nie wiem, dajmy jej chwilę. -spuściłem wzrok.
Will odłożył pudełeczko i spojrzał na każdego z nas osobno.
-Obiecajcie, że jak mnie nie będzie zaopiekujecie się nią. -poprosił cicho, a ja zdałem sobie sprawę, że to się dzieje na prawdę.
Go na prawdę niedługo zabraknie.
-Will...
-Obiecajcie.
***
*ROSE*
-Przepraszam, ale Michael nie chcę z panią rozmawiać.
-Proszę mu powiedzieć, że to poważna sprawa.
-Niestety, nie mogę nic zrobić.
-To niech mu pan kurwa powie, że mam dla niego zaproszenie za pogrzeb! -zacisnęłam powieki. -Przepraszam, to na prawdę ważna sprawa, jestem zdenerwowana.
Słyszałam jak mężczyzna głęboko wzdycha.
-Chwila. W oczekiwaniu nerwowo uderzałam stopą o chodnik.
-Czego? -usłyszałam jego głos.
-Michael...
-Jeżeli chcesz mnie przepraszać, to sorry nie mam czasu.
-Nie... Chcę tylko porozmawiać. -zaszlochałam.
-Ty płaczesz? -spytał już spokojnie.
-Nie, po prostu...Will jest w szpitalu. -wydusiłam i wytarłam policzek.-Guz mózgu.
Chłopak nie odzywał się chyba wieczność.
-Jak on się czuje?
-Jest źle... -przełknęłam ślinę. -Nie wiem ma najwyżej miesiąc.
-Rose nie żartuj sobie.
-Czy ja brzmię jakbym żartowała?!
-Dobra spokojnie... kurwa. No nie. Jesteś u niego?
-Taak, jestem przed szpitalem.
-Mogę z nim pogadać?
Zdziwiłam się trochę, ale wstałem ze schodów do wejścia szpitala, akurat zbiegała A.K. pocałowała mnie w policzek i pobiegła dalej, a ja poszłam do Willa.
-Do ciebie. -przekazałam mu telefon, pewnie myślał, że to rodzice.
-Mhm?
-...
-O stary, jak żyjesz? Dają ci chociaż mąkę do wciągania? -zaśmiałam się, co za idiota.
Leondre i Charlie spojrzeli na mnie pytająco, a ja odpowiedziałam na "pytanie"-Michael.
-...
-Spierdalaj, ma być w domu do osiemnastki.
Podejrzewam, że chodziło o mnie.
Rozmawiali przez kilka minut, głównie śmiejąc się z siebie nawzajem.
Niestety Michael musiał kończyć, więc ja już z nim nie porozmawiałam.
-Powiedział, że jak skończysz osiemnaście lat to weźmie cię do siebie. -oznajmił całkiem poważnie.
Trochę mnie zatkało. Jeżeli to nie był żart to WOW.
-Serio?
-Na to wygląda.
***
*tydzień później*
Will jest coraz słabszy zmienia się z dania na dzień. Bywało nawet tak, że mówienie go męczyło.
George został u niego na noc, a ja spędziłam bezsenną noc w domu.
Nie biorę leków, bo wolę być zmęczona niż śnić o śmierci Willa.
Wstałam o piątej, posprzątałam, umyłam się i ogólnie ogarnęłam.
Zrobiłam obiad dla Willa odrobiłam lekcję, a gdy skończyły mi się zajęcia chciałam jechać do szpitala.
Założyłam już buty, ale jak zwykle musiał mnie ktoś zatrzymać. Usłyszałam pukanie do drzwi, a potem do domu po prostu weszli Leondre i Charlie.
-O, gdzie idziesz? -spytał lekko zdenerwowany blondyn.
-Do Willa.-chciałam ich ominąć, ale przede mną staną Devries.
-A może pójdziemy coś zjeść czy coś...
-Nie, zrobiłam obiad dla Willa. -znów chciałam przejść, ale mi się nie udało. -O co wam do cholery chodzi?!
-Nic, ja to wezmę. -Charlie wyrwał mi torbę. -Zawiozę mu.
-O, to jadę z tobą. -tym razem odepchnęłam bruneta i wyszłam na dwór.
-Nie! -odwróciłam się do niego i zmarszczyłam brwi. -Przyjadą do niego znajomi. -powiedział szybko.
-Dzwoniłam do niego, George powiedział, że śpi.
-Może już wstał, przyda mu się jakieś towarzystwo, nie?
-W sumie...
-No właśnie. Ty zostaniesz z Leo. -szarpnął chłopaka i postawił przed sobą. -Zobacz jaki ładny chłopak .-pogłaskał jego włosy. -Odnowicie kontakty... czy coś tam.
-Charlie co ty brałeś? Jeżeli Will chce w spokoju pogadać ze znajomymi to okay, przyjadę wieczorem. -wzruszyłam ramionami, weszłam do domu i zdjęłam buty. -Niech zje i jak coś to zadzwoni do mnie.
Chłopcy spojrzeli po sobie.
-Dobra, zostawiam ci Devriesa, a ja lecę. Wszystko będzie dobrze pa. -powiedział szybko i równie szybko wyszedł.
-Wow, chłopak chyba idzie w ślady Michaela. -stwierdziłam i poszłam do salonu. -Możesz iść, taki ładny chłopak pewnie znajdzie jakąś ładna dziewczynę. -zaśmiałam się krótko i rzuciłam się na kanapę.
Całkiem poważny Devries usiadł zaraz obok mnie.
-Posiedzę z tobą. -powiedział smutny.
Coś jest nie tak.
-Coś się stało?
-Co? -spojrzał na mnie jakiś zdezorientowany. -Nie... Wczoraj cały dzień byliśmy w studiu i teraz jestem trochę zmęczony.
-Oh, możesz iść do domu.
Nie odpowiedział tylko włączył telewizor.
Przyglądałam się mu; był wpatrzony w reklamę pieluch dla dzieci.
Albo pedofil, albo planuje.
Zabrałam pilot i wyłączyłam dźwięk.
-Mów o co chodzi? -rozkazałam, a on spojrzał na mnie beznamiętnie, ale wiedziałam, że coś się kryje za tym wrokiem.
Devries się tak nie zachowuje, coś jest nie tak...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemson!
Jak życie?
U mnie to ogólnie codziennie ustna maturka z polskiego.;/ Padam na ryj.
Jak podobał się rozdział?
Nie to, że coś...ale o co może chodzić? XD
Dziękuję za komentarze i w ogóle to Angelika Xx, ostatni twój komentarz chyba wywiesze sobie na ścianie XD
Kocham
-Kate xx