czwartek, 22 września 2016

30."I know I could lie but I’m telling the truth, wherever I go there’s a shadow of you."


To jest ten dzień. W tym dniu poznam mojego biologicznego ojca.
Mam tylko nadzieję, że to nie jest były skazaniec czy coś, matka nic mi nie mówiła na jego temat.
-Gotowa? -spytał Michael gdy staliśmy przed wejściem.
-Gotowa. -odwróciłam do niego głowę i powiedziałam pewnie.
Czarnowłosy zadzwonił dzwonkiem, a moje kolana były w tym momencie jak z waty.
Czekanie trwało wieczność, ale w końcu niewysoki mężczyzna przy kości otworzył drzwi.
Przyjrzał się nam od góry do dołu.
-Nie potrzebuję nowego telefonu. -rzucił i chciał zamknąć drzwi, ale Mich je przytrzymał.
-My nic nie sprzedajemy, my... Znaczy ja... Ugh, jestem Rosalie Nixton. -wyciągnęłam dłoń w jego stronę. W momencie gdy usłyszałam moje nazwisko spojrzał na mnie jak na ducha.
-R... Rosalie? -zmarszczył brwi, szybko się rozejrzał i przepuścił nas w drzwiach.
Prowadził nas w głąb domu a ja mogłam rozejrzeć się w tym czasie, wszędzie były porozwalane zabawki. Czy to możliwe, że mam rodzeństwo?
Usiedliśmy w jadalni.
-Właściwie się nie przedstawiłem jestem Jordan.
-Tak wiem, mama dała mi...pańskie dane.
-Kawy, herbaty?
-Ja poproszę kawę.-odezwał się Michael.
-Jasne... Em?
-Michael, jestem znajomym Rose.
-Ach tak, Rosalie?
-Nie, dziękuję.
Gdy przygotowywał napoje ręce trzęsły mu się niesamowicie.
W końcu udało się mu przynieść je bezpiecznie na stół.
-Więc... Co u ciebie? -spytał, bo o co mógłby spytać.
-W porządku... Ma pan dzieci? -rozejrzałam się dookoła.
-No nie, znaczy ty jesteś moim dzieckiem.-powiedział niepewnie. -Ożeniłem się rok temu, Camilla ma dzieci z pierwszego małżeństwa. Pokaże ci zdjęcia.-szybko odszedł i po chwili wrócił z albumem. -To Andrea, ma pięć lat, bardzo inteligentna i ma talent do rysowania, mówię wam konie na papierze wyglądają jak żywe. -zaśmiał się. -To Sammy, pa dopiero dwa lata i już w półtorej roku zaczął chodzić, biega jak torpeda. Kiedyś zostanie sławnym sprinterem, tylko najpierw musi nauczyć się nie upadać, rzecz jasna. Próbuje być szybszy niż jest i ciągle się przewraca.
Dziwnie było tego wszystkiego słuchać. To mój ojciec a nie ma o mnie takich wspomnień.
-Kocham te dzieciaki... -uśmiechnął się do siebie, ale po chwili zmarszczył brwi i odłożył album.
-Tak właściwie, po co przyszliście?
Zdziwiłam się jego pytaniem, jestem jego córką chyba wiadomo o co chodzi...
-Dopiero niedawno dowiedziałam się o twoim istnieniu. -spokojnie gestykulowałam rękoma. -W końcu przekonałam się do tego by cię poznać...
-Rose. -westchnął, a ja w tym momencie zaczęłam denerwować się bardziej niż wcześniej. -Miło cię poznać, ale minęło tyle lat... Ja dopiero niedawno się z kimś związałem. Nie dam ci żadnych pieniędzy, bo ich po prostu nie mam i... Ja już ułożyłem sobie życie i jestem szczęśliwy.
Moje oczy lekko się zaszkliły, mimo, że go tak na prawdę nie znałam, to bolało.

To oczywiste, że ułożył sobie życie beze mnie.
-Rosalie...
-Nie ja rozumiem, jesteś szczęśliwy...beze mnie.-spojrzałam na swoje dłonie. -My już pójdziemy. -wstałam, a Jordan nawet słowem się nie odezwał.
Razem z Michaelem opuściłam dom mojego biologicznego ojca.
-Rose, przykro mi. -odezwał się chłopak, gdy zatrzymałam się przed samochodem i zaczęłam machać rękoma przy twarzy, żeby nie poleciała mi żadna łza.
-Jest w porządku, czego ja mogłam chcieć po tylu latach? On ma już rodzinę, a ja nie miałabym prawa wejść do jego życia z brudnymi buciorami.
-Ugh, mógł chociaż powiedzieć co się stało, dlaczego was zostawił.
-Od matki się nie dowiem, więc to będzie tajemnicą do końca mojego życia.
-Nie płacz.
-Nie płaczę, po prostu jest mi smutno. Chciałam tylko poznać mojego prawdziwego ojca.
-Twoim prawdziwym ojcem jest Robert i tylko on.
Nic nie odpowiedziałam tylko wytarłam powieki.
-Eh... -Michael westchnął i nagle ruszył w stronę domu.
-Mich, co ty robisz? Wra... -nie zdążyłam nic więcej powiedzieć, bo chłopak podszedł i po prostu kopnął donice stojącą przy schodach, a potem drugą. Obie pękły rozsypując ziemię i niszcząc kwiatki.
-Pewnie kosztowały tyle co połowa należnych ci alimentów!
Nie mogłam, zaczęłam się śmiać jak głupia, chociaż to chyba nie było tak śmieszne.
Mich uśmiechnął się i podszedł do mnie.
-Możemy mu jeszcze podpalić kupę na wycieraczce. -zaproponował śmiesznie poruszając brwiami.
-Kuszące, ale musimy iść na jakieś ogromne lody. Chodź, zanim zadzwoni na policję.
-W sumie miły był. -stwierdziłam gdy Mich zakręcał.
-No, ale dawno nie rozwalałem donic i dusza rebelianta po prostu sama ze mnie wyszła.
Zaśmiałam się i pojechaliśmy szukać jakiejś lodziarni.
***
Byłam sama w domu, George i mama byli w pracy, a Will na zajęciach. Trochę się przestraszyłam słysząc dzwonek do drzwi, odłożyłam wszystko co miałam w dłoniach, bo właśnie robiłam sobie śniadanie i skierowałam się do drzwi. Przez judasza zobaczyłam Devriesa, więc byłam już spokojniejsza.
-Po co przyszedłeś?-spytałam od razu gdy otworzyłam drzwi.
-Chcę porozmawiać.
-Wydaje mi się, że nie mamy o czym.
-Mogę wejść?
-Nie.
Chłopak spuścił wzrok a potem znów na mnie spojrzał.
-Rose, ciągle mi na tobie zależy.-wbił wzrok w moje oczy. -Błagam wybacz mi.
Jedyne co udało mi się zrobić to prychnąć na jego słowa, co on sobie myśli, że od tak zapomnę o wszystkim i znów będziemy razem?
-Moje uczucia do ciebie się nie zmieniły, nadal cię kocham... -chciał złapać mnie za rękę, ale nie pozwoliłam mu na to.
-Nie dotykaj mnie. Leondre, ty w ogóle się nie zmieniłeś, nadal jesteś samolubny, myślisz tylko o sobie. Nie zaprzeczę twoim uczuciom, tylko ty wiesz, co masz w tej swojej popieprzonej główce, problem w tym, że ja się zmieniłam. Teraz wszystko jest inne, ja jestem inna i nigdy w życiu już ci nie zaufam.
Chłopak patrzył na mnie, ale wydawał się nie rozumieć tego co mówię.
-Mam coś dla ciebie.
Z kieszeni wyjął małe czarne pudełeczko z różową wstążką i mi je podał. Niepewnie wzięłam od niego rzecz i powoli otworzyłam, w środku była srebrna bransoletka ze znakiem nieskończoności.
-Heh, myślisz, że dasz mi byle prezent i rzucę ci się w ramiona? -zakpiłam. -Nie przyjmę tego. -chciałam mu to oddać, ale nie wziął tego.
-Rose, proszę...
-Pierdol się. -powiedziałam prosto w jego twarz, rzuciłam pudełko na ziemię i zamknęłam drzwi.
Nie wiem co się dzieję, ale łzy naleciały mi do oczu, nie powinny, ale z drugiej strony Leondre to dość duży kawałek mojego życia i tego nie zmienię.
Było mnóstwo złych chwil, ale przed oczami mam tylko te dobre.
Rose on chciał cię uderzyć, on zniszczył ci życie...
***
Na szesnastą zrobiłam obiad, wtedy wszyscy po kolei zaczęli się schodzić, najpierw przyszli mama i George a potem Will, byli trochę zdziwieni, że czekam z obiadem, w ostatnim czasie rzadko jadłam w domu.
Usiedliśmy przy stole i jedliśmy w ciszy, ale w końcu mama zaczęła rozmowę, która wiedziałam, że się odbędzie.
-Za tydzień jest rozprawa.
Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam, miałam małą nadzieję, że na tym skończy.
Kto lubi mówić swojej matce, że woli mieszkać z ojcem?
-Rosalie. -wzięła głęboki oddech, który nawet ja słyszałam siedząc obok Willa naprzeciwko Georgea.-Wiem jakie masz zdanie na ten temat i nie jest łatwo mi to słyszeć... Hah no bo kto chcę słyszeć, że jest najgorszą matką na świecie, a jej dziecko chce uciec od niej jak najdalej...-spuściła wzrok.
-Nigdy tego nie powiedziałam, w tym wszystkim nie chodzi tylko o ciebie.
-Wiec o co chodzi? Przeniosłam cię do innej szkoły, nikt nie wie o tym profilu.
-Przeniesienie nic nie zmieni...
-Powiedz mi o co chodzi, bo się martwię, myślisz, że nie zauważyłam, że nie wychodzisz sama z domu? -tym to mnie zagięła, nigdy nie myślałam, że to zauważy. Przemilczałam to, a ona mówiła dalej. -Kilka dni temu był tu Robert, był w twoim pokoju, znalazł gaz pieprzowy i tabletki nasenne.
-Nie miał prawa przeszukiwać mojego pokoju. -załamał mi się głos.
-Nie o to tu teraz chodzi...
-Rose, co się dzieje? -Will odwrócił głowę w moją stronę, ale nie mogłam wydusić ani słowa, patrzyłam na niego z zaszklonymi oczami.
-Ktoś ci grozi? -spytał ,a jego oczy zrobiły się takie jak moje.
Tego nie chciałam żeby on musiał się martwić, bo mam wyrzuty sumienia. Nie chcę żeby ktokolwiek się martwił.
-Nie...-odpowiedziałam cicho i wlepiłam spojrzenie w talerz.
-Wiesz co jest najgorsze Rose? -znów zaczęła mama. -Że jestem twoją matką, a nie potrafię ci pomóc... Dzieję się coś złego, a ja nie potrafię ci pomóc, bo nie wiem jak. -spojrzałam na nią i widziałam spływającą łzę po jej policzku. -Córciu powiedz co się dzieję...
-Nie mogę.-pokręciłam głową.
-Razem znajdziemy sposób, żeby ci pomóc.
-Chcecie mi pomóc? Dajcie mi spokój i pozwólcie zamieszkać w Cardiff.
-Cię nie obchodzi mieszkanie z ojcem, chcesz po prostu mieć spokój, zamknąć się w swoim pokoju i siedzieć w nim całe życie!
-Will...
-Nie Rose, taka jest prawda. Nie pozwolimy ci na to, nie pozwolimy zmarnować sobie życia. Najgorsze jest to, że nie myślisz w ogóle o nas. Wiesz jak się czujemy gdy próbujesz od nas uciec? To cholernie boli, że jedna z najbliższych osób nie chce nawet z tobą rozmawiać.
Po słowach Willa zapadła grobowa cisza.
Nie chciałam przy nich płakać, wstałam od stołu i pobiegłam do swojego pokoju.
*WILL*
Obiad był masakrą, chyba każdy stracił apetyt.
Susan się rozpłakała a mój ojciec ją pocieszał.
Myślałem, że mi się wydaje, ale faktycznie Rose od długiego czasu nie wychodziła sama z domu, zawsze przyjeżdżał i odprowadzał ją Michael. Jeden jedyny raz, gdy widziałem ją wchodzącą samą to wtedy, gdy poszła zapłacić tym dilerom. Może to ich się boi? Może ma z nimi jakieś problemy?
Drugą sprawą są te tabletki, może ona chciała się zabić? Tego bym nie wytrzymał. Ale wtedy gdy spała u mnie w pokoju nie mogła zasnąć, więc możliwe że ma problemy ze snem, tylko dlaczego nie poszła z tym do lekarza czy coś...
Posprzątałem po obiedzie i usłyszałem dzwonek do drzwi, podszedł otworzyć i oczywiście był to Michael.
-Siema, byłem w pobliżu i Rose zadzwoniła... -nie dałem mu dokończyć, po prostu otworzyłem drzwi i wszedłem w głąb domu.
Chciał iść od razu na górę, ale zatrzymał się z powodu Susan.
-Przykro mi, że tak to wszystko wyszło. -usiadł naprzeciwko niej.
-Ty jesteś Michael, prawda? -wytarła oczy i spojrzała na niego.
-Tak.
-Powiedz mi o co chodzi, coś jej grozi? Po co jej gaz pieprzowy i leki nasenne?
Mężczyzna nawet nie zdziwił się że to wiemy. Miałem nadzieję, że widząc tak martwiącą się Susan powie cokolwiek.
-Nie, nic jej nie grozi. Jeżeli chodzi o leki to ja je załatwiłem, bo Rose prawie nie spała. Niech się pani nie martwi...
-Heh, łatwo ci mówić, nie chcę żeby się wyprowadzała...
-Tak między nami to ja też, myślę, że będzie lepiej jak tu zostanie. Po prostu tam będzie sama, wiemy jaka ona jest...nie będzie wychodziła z pokoju, a to jest dla niej tylko gorsze. Tutaj ma mnie i Willa. -chłopak odwrócił głowę w moją stronę, a potem znów spojrzał na Susan. -Rose nie chce żebyście się nią przejmowali, bo prędzej czy później wszystko wyjdzie na jaw i boi się, że spojrzycie na nią inaczej.
-Proszę powiedz mi co się stało?
-Przepraszam, ale to za duża sprawa, żebym mógł pani powiedzieć.
-Czy ona coś zrobiła?
-Przykro mi, ale na prawdę nie mogę. -wstał od stołu.
-Michael. -zatrzymała go Susan. -Mam prośbę, mógłbyś przyjść na rozprawę jako świadek i powtórzyć to co powiedziałeś. Wychodzi na to, że znasz ją najlepiej, sąd weźmie to pod uwagę. -uśmiechnęła się do niego smutno. Na chwilę się zamyślił.
-Rose mnie znienawidzi, ale chce jej pomóc. Proszę jej nic nie mówić.
-Jasne, zostaw swój numer, będą mi potrzebne twoje dane.
Chłopak szybko podał jej swój numer a potem poszedł na górę do pokoju Rose.
To wszystko jest cholernie popieprzone.
***
*tydzień później*
*ROSE*

Jestem w gabinecie psychologa sądowego. Musiał stwierdzić czy jestem dość dojrzała, żeby przesluchiwano mnie jak świadka (to brzmi jakby była to rozprawa sądu karnego) i wydać swoją opinię, pytała głównie o relacje z rodzicami, nie mogłam wydać jednoznacznej opinii, no bo z obojgiem moje kontakty są złe.
Z tego co wiem to świadkami po stronie mamy jest Will i George, a taty babcia, która gówno wie, bo ostatni raz widziała mnie jakieś pięć lat temu.
W końcu przyszła moja kolei, od razu gdy weszłam w moim gardle zebrała się ogromna gula, a dłonie zrobiły się całe mokre.
Nie wiedziałam czy mam powiedzieć dzień dobry, czy...co? Więc po prostu w ciszy poszłam w głąb sali.
W moje oczy rzuciło się miejsce po lewej stronie WYSOKIEGO SĄDY. To była czarnoskora kobieta. Pomyślałam, że tam powinnam usiąść więc tak zrobiłam. Siedziałam przodem do powodów rozprawy, czyli matki i ojca wraz z prawnikami.
Spojrzałam na świadków i oprócz tych wszystkim osób o których wiedziałam był też Michael. Zmarszczyłam brwi, a ten zdrajca odwrócił wzrok.
Zapierdole go przysięgam.
-Wszystko w porządku? -spytała czarnoskóra kobieta.
-Tak.
-Proszę, przedstaw się.
-Ym, nazywam się Rosalie Nixton, mam 16 lat.
-Wiesz po co jest ta rozprawa, prawda?
-Tak, chce mieszać w Cardiff, ale mama się nie zgadza.
-Tak, zadamy ci kilka pytań, a ty po prostu powiesz prawdę.
-Rozumiem.
Czułam się dziwnie, pierwszy raz jestem na rozprawie i jeszcze jestem główym obiektem na niej.
Najpierw zaczął zadawać pytania prawnik mamy, nic takiego, pytał dlaczego chcę mieszkać z ojcem i jakie są moje relacje. Nic nie koloryzowałam.
Prawnik ojca był już bardziej dociekliwy, co mnie przeraziło.
-Możesz nam opowiedzieć co się stało w twojej starej szkole? Dlaczego przeniosłaś się do innej placówki?
-Ktoś porozwieszał w szkole zdjęcia mnie ośmieszajace.
-Coś jeszcze? -spytał sugerując żebym dokończyła.
-Na jakimś portalu było moje pół nagie zdjęcie oraz ogłoszenie, wszyscy to widzieli.-spojrzałam na swoje dłonie.
Rose debilko nie płacz.
-Czy to po tamtym zdarzeniu przestałaś wychodzić z domu?
-Miedzy innymi...
-Jakie są te inne?
Wzięłam głęboki oddech.
-Wysoki sądzie, pan Robert Nixton w pokoju swojej córki znalazł gaz łzawiący i silne leki nasenne wydawane na receptę, normalny nastolatek nie posiada w swoim pokoju takich rzeczy.
Normalny nastolatek... Oni mają mnie za jakiegoś świra, czy coś?
-Rosalie po co są ci te przedmioty? -spytała czrnoskóra kobieta, ale ja wciąż bawiłam się swoimi palcami.
-Wysoki sądzie, Rosalie ma objawy silnej depresji, gdy mieszkała z ojcem była radosną dziewczynką, teraz większość czasu spędza w domu. Wszytko wskazuje na to, że dziewczynka boi się z niego wyjść.
-Rosalie boisz się czegoś?
Spojrzałam na Michael który kiwnął głową.
-Do czego jest potrzebny ci gaz łzawiący?
Spojrzałam na wszystkich pokolei mame, tatę, Willa...oni chyba powinni wiedzieć o co chodzi.
Poczułam łzy pod powiekami i mocno zacinełam wargi.
-Wszyscy myślą, że jestem wariatką... -wbiłam wzrok w swoje kolana. -Ale nic nie wiedzą... Ten profil był w Internecie kilka dni przed tym jak dowiedziała się o nim cała szkoła. To od niego wszystko się zaczęło, było tam wszystko: moje nazwisko, numer, nawet adres. Zaczęłam dostawać wiadomości i telefony z propozycjami...wie sędzia czego. -wzięłam oddech, bo czuła że mój głos zaczyna się trząść. -Kiedy chciałam wyjść, podbiegł do mnie mężczyzna i powiedział, że znalazł mój profil, chciał mnie zabrać do swojego domu, uciekłam, byłam przestraszona tym, że takich mężczyzn może być więcej. Kiedy cała szkoła dowiedziała się o tym profilu...wszyscy myśleli, że jest prawdziwy... Wybiegłam ze szkoły i cały dzień chodziłam po mieście, ale gdy zaczęło robić się ciemno musiałam wrócić do domu. -wytarłam pierwszą łzę.
-Możesz mówić dalej?
-Przechodziłam między dwoma blokami, poczułam za sobą czyjąś obecność więc przyśpieszyłam. Poczułam mocne szarpnięcie i w momencie byłam przyparta do muru przez jakiegoś faceta. Nie mam pojęcia kto to był. Przystawił mi nóż do gardła i zaczął mówić ohydne rzeczy. -po moich policzkach zaczęło spływać coraz więcej łez, głos drżał mam wrażenie, że tak jak całe moje ciało. -On...dotykał mnie, zaczął rozpinać rozporek. Ja... Tak strasznie się bałam, nie mogłam nic zrobić miałam nóż przy gardle. Płakałam, próbowałam krzyczeć... On mnie nie słuchał. To było obrzydliwe, jego ręce... -schowałam twarz w dłonie. -Myślałam o tym co zaraz się wydarzy... Na szczęście Micheal przechodził tamtędy, a ten facet uciekł. -płakałam tak strasznie, że nie mogłam złapać powietrza, nienawidzę do tego wracać. -Ja chce być po prostu jak najdalej od tego miejsca. Boję się wychodzić, bo mam wrażenie, że ten mężczyzna chce dokończyć to co zaczął. Boję się tak, że nie mogę spać po nocach, gdy jestem sama w domu noszę gaz pieprzowy w kieszeni i co pięć minut sprawdzam czy drzwi są zamknięte, najchętniej zamknęłabym się w pokoju. Udaje mi się spać tylko dzięki tabletkom, brzydzę się swojego ciała, ja.... Ja nie potrafię normalnie funkcjonować. -załamał mi się głos. Schowałam twarz w dłonie i rozpłakałam się na dobre, nie dałam już rady nic powiedzieć. Nic nie słyszałam, nic nie widziałam, dopiero poczułam czyjeś ciepło na moich ramionach, a potem zapach wody kolońskiej Michaela. Pomógł mi wstać i zaprowadził na ławkę dla świadków. Usiadłam obok Willa, który objął mnie i przyciągnął do siebie. Pierwszy raz od dłuższego czasu pozwoliłam się komuś dotknąć, czułam się bezpiecznie. Will wplątał dłoń w moje włosy i delikatnie masował moją skórę.
-Shh, już wszystko jest dobrze. Obiecuję, że już nigdy nikt cię nie skrzywdzi. -szepnął a potem pocałował mnie w czubek głowy.
Uwierzyłam mu.
Nikt już chyba nie miał nic do powiedzenia, wiec rozprawa zakończyła się, a my mieliśmy jeszcze czekać na oświadczenie.
Wyszliśmy z sali, nadal nie mogłam się uspokoić i mimowolnie szlochałam.
-Rose, matko boska, dlaczego nic nie mówiłaś? Przecież to... -mama nie dokończyła i po prostu mnie przytuliła. Od dawna brakowało mi jej, ale przecież to nic nie zmienia...nadal między nami będzie mur żalu, który budowałyśmy od wielu lat.
-Rosie... -odsunęłam się od mamy i spojrzałam na ojca. Nie wiem co czuję, coś jak obojętność, nie potrafię wybaczyć mu tego, że zwątpi w miłość do mnie. Przecież powinien kochać mnie bezwarunkowo, jak prawdziwy ojciec, za którego się ma. Dla mnie nie liczą się geny, liczy się uczucie, w które on zwątpił a nie powinien.
-Przepraszam, muszę iść do toalety. -odwróciłam wzrok i ruszyłam wzdłuż korytarza.
-Rose, poczekaj. -usłyszałam głos Michaela, był tuż za mną. -Przepraszam, że nic ci nie mówiłem o tym, że jestem świadkiem. Nic nie mówiłem na TEN temat. -zatrzymałam się i odwróciłam by na niego spojrzeć. Chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy.
-Dziękuję ci Michael. Za wszystko, za to, że mnie uratowałeś, że wziąłeś mnie pod swój dach, opiekowałeś się mną i za to że przyszedłeś. -zrobiłam krok w jego stronę i przytuliłam go. Był trochę zaskoczony, ale objął mnie prawie od razu.
-To nic...
-Nie mów, że to nic takiego, bo zaopiekowałeś się nieznajomą dziewczyną i nic za to nie chciałeś. Jesteś najwspanialszym człowiekiem na świecie.
-Przestań, zaraz się rozpłaczę... Ja nie jestem doskonały, też mam problemy.
-Nikt nie jest doskonały, każdy ma problemy, ale ty nawet ze swoimi problemami jesteś najlepszym człowiekiem jakiego znam.
-Boże, Rose, przestań bo serio się rozpłaczę. -podniosłam głowę i faktycznie zaszkliły mu się oczy.
-Oj Miche, bądź facetem. -uderzyłam go pięściami w klatkę piersiową.
-Nigdy więcej nie mów do mnie Miche. -zaśmialiśmy się.
-Też ci kiedyś pomogę.
-Ty mi ciągle pomagasz, nawet o tym nie wiesz. Chodź, miałaś iść do łazienki, noi zaraz dowiemy się czy będę nadal odbierał cię ze szkoły.
Odsuneliśmy się od siebie i ruszyliśmy w stronę toalet.
-Już jest mi wszystko jedno. Nie wiem, czy zmiana miasta mi pomóże...
-Ja ci pomogę.-uśmiechnął się do mnie. -Będziesz wychodziła, będziesz spała i znajdziesz jakiegoś fajnego chłopaka. Zobaczysz, wszystko się ułoży. -objął mnie ramieniem i weszliśmy do damskiej.
Przemyłam trochę twarz i zmyłam rozmazany makijaż
-Tak często płacze, że powinnam nosić płyn do demakijażu...
-Albo przestać się malować.
-A to niby kobiety są niezdecydowane.
-Co masz na myśli? -spytał zakładając ręce na klatkę piersiową.
-To, że jak się dziewczyna nie maluję to faceci nie zwracają na nią uwagi, a gdy się maluję to zwracają na nią uwagę, ale mówią, że nie powinna się malować.
-Przecież ty nie chcesz zwracać na siebie uwagi mężczyzn... -spuściłam wzrok-O boże przepraszam.
-Nie jest ok, muszę nabrać dystansu do tego co mnie spotkało. Sam tak mówiłeś.
-Tak, ale nie powinienem robić takich uwag.
-Na prawdę jest okay. Wracając...
-Faceci chcą mieć piękną kobietę, ale gdy się zakochają, kobieta jest zawsze piękna. 

Postanowiłam zignorować tą dziwną uwagę.
-Możemy wracać? Chcę się dowiedzieć czy mam się dziś pakować.
-Właściwie... Zresztą nieważne, sama się dowiesz. -wymigał się i otworzył drzwi.
-Mich, mów.
-Wyszło, że twój ojciec chce wyjechać.
-Co? Gdzie?
-Do Chin.
-On zwariował? Co jeśli ja...
-No właśnie. -spojrzał na mnie gdy byliśmy już przed salą.
-Dlaczego Chiny?
-Nie wiem, domyślam się. Mówił że ma plan na własną działalność, a tam jest tania siła robocza...i no wiesz, będzie miał dobre warunki.
-Mhm.
-Nie martw się, nie pozwolę wywieźć cię do Chin.
Ale się wjebałam, chciałam mieszkać z ojcem żeby mieć święty spokój, ale nie w Chinach.
Czekaliśmy aż wszyscy wyjdą z sali sądowej aż w końcu drzwi otworzyły się a pierwszy oczywiście wybiegł Will. Spojrzał w przeciwną stronę a dopiero potem na nas, z szerokim uśmiechem podszedł do mnie i przytulił lekko podnosząc w górę.
To chyba znaczy, że zostaje z nimi.
-Cholera nawet nie wiesz jak się spociłem czekając na orzeczenie.
-Oj nawet nie wiesz jak bardzo wiem. -przytuliłam go lekko.
-Nie cieszysz się? -odsunął się na minimalną odległość.
-Nie wiem, Will.
-Rose! -uścisnela mnie mama. -Już jest wszystko dobrze, pomożemy ci, pójdziemy do specjalisty i...
-Moglibyśmy porozmawiać o tym w domu?
-Masz rację, chodź wracamy. -pociągnela mnie za rękę.
-Właściwie... Mogłabym wrócić z Michaelem?
Mama spojrzała na mnie surowym wzrokiem, ale po chwili złagodniała.
-Jeżeli chcesz...
-Rose możemy chwilę... Właściwie chciałbym się z tobą jutro zobaczyć, porozmawiać na spokojnie. -podszedł ojciec.
Teraz jestem w centrum uwagi, super. Tego nie chciałam, ludzie patrzą na mnie jak na skrzywdzone dziecko, a nawet gorzej, jakbym była inną, obcą osobą.
-To dobry pomysł. -stwierdziłam i odwróciłam się do Micheala, z którym pojechałam do jego mieszkania. 

***
-Rose nie obrazisz się, ale po prostu muszę. -wyjął z szafki biały proszek.
-Mogę? -spytałam wskazując palcem na torebeczkę.
-Zwariowałaś?! -odłożył to i poszedł do kanapy na której siedziałam.
-No co? Chce się dowiedzieć co ty w tym widzisz.
-Nie ma mowy, w ogóle co ci przyszło do głowy?! Nigdy w życiu nie dam ci tego świństwa.
-Skoro to świństwo to dlaczego to bierzesz?
-Nie rozumiesz.
-Nie dajesz mi nawet szansy zrozumieć.
-Wszystko zaczyna się niewinnie, mówisz sobie że tylko spróbujesz, podoba ci się próbujesz kolejny raz. Rose to nie są cukierki.
-Traktujesz mnie jak dziecko.
-Zachowujesz się jak dziecko, widzisz do czego to prowadzi i nadal tego chcesz. W pewnym momencie przestajesz nad tym panować i zrobiłbyś wszystko dla działki.
-Ty zrobiłbyś wszystko?
Zamyślił się na chwilę.
-Wiele, ale nie wszystko.
Już nic nie odpowiedziałam, a Michael poszedł do stołu na którym przygotował sobie kreche i ją wciągnął. Wrócił na kanapę, ale ani razu na mnie nie spojrzał. Nigdy potem nie potrafi spojrzeć mi w twarz.
Skoro jest świadomy swojego uzależnienia to dlaczego nic z tym nie zrobi?
Przez narkotyki rodzice wyrzucili go z domu w wieku siedemnastu lat. Był zdany tylko na siebie, od narkomańskich melin i drobnych kradzieży do własnej pracy i własnego mieszkania. Niby wszystko się zmieniło, a narkotyki ciągle były obecne w jego życiu, może to nie uzależnienie, tylko on po prostu to lubi, jak snikersy...czy coś.
-W lodówce mam piwo, możesz wypić jedno. -oznajmił wpatrzony w telewizor. Pierwszy raz pozwolił mi wypić piwo. To pewnie taka forma złagodzenia sytuacji, co z tego, że wcale nie byłam zła, piwa nie odmówiłam.
Wzięłam jedną butelkę z lodówki, a gdy wróciłam na kanapę Michael znów poszedł do kuchni i wciągnął kolejną kreskę.
-Mich, nie za dużo? -spojrzałam na niego z troską.
-Zostaniesz na noc?
-Jeżeli mogę.
-Nie wzięłaś leków, pojadę po nie. -wstał i szybko poszedł w stronę drzwi.
-Michael nie ma mowy, brałeś. -pobiegłam za nim i przytrzymałam go za rękę.
-Jest okay.
-Nie, zaraz będzie nasz serial. Jakoś dam radę.
-Na pewno?
-Tak, chodź. -wróciliśmy na kanapę, a po kilku minutach zaczęło się dziać.
Michael zrobił się wesoły i zaczął opowiadać dziwe historię, z których przez jego tępo mówienia prawie nic nie zrozumiałam. 

-Mich, może połóż sie już.- wstałam, ale szybko pociągnął mnie na swoje kolana.
-Nie chcę jeszcze.- wydął dolną wargę, a potem położył dłoń na moim policzku.
Byłam całkowicie zmieszana, nigdy nie byliśmy tak blisko siebie.
Nie zareagowałam, bo kompletnie nie wiedziałam jak.
Był coraz bliżej, aż w końcu nasze usta dotknęły się, delikanie musnął moją dolną warge, a ja wstałam jak poparzona.
-Pójdę...chce...spać, tak. Dobranoc.-uciekłam do swojego, a właściwie Michaela, pokoju.

niedziela, 11 września 2016

29."The truth will always haunt me."

*ROSE*

 Obudziłam się po ósmej, dzisiaj pójdę trochę później do pracy. Mam o tyle wygodnie, że pracuję nielegalnie, czyli bez umowy i przychodzę sobie o której chcę. Samuelowi to nie przeszkadza płaci od godziny i w sumie siedzę tam tyle ile się da żeby jak najwięcej zarobić. 
Zeszłam na dół, pogoda dzisiaj była przepiękna, promienie oświetlały każdy kąt. Zaczęłam robić tosty i po piętnastu minutach zszedł Loczek. 
-Dzień dobry!-przywitał się radośnie i wszedł do kuchni po kawę. -Widzę, że wracamy do cichych dni... 
-Rose?-odwróciliśmy się do Michela, który stał centralnie za mną. -Boże...-widziałam smutek w jego oczach, gdy zobaczył mój policzek. Uniósł dłonie żeby złapać moją twarz, ale ostatecznie się powstrzymał. 
-To nic takiego... 
-Dlaczego tam poszłaś? 
-Chcę ci pomóc. -byliśmy za blisko siebie przez co musiałam zadrzeć głowę w górę, a on w dół. 
-Powiedz, że oni nic ci nie zrobili... 
-Ma ogromną ranę na policzku, to nazywasz nic? -wtrącił się Loczek, ale nawet na niego nie spojrzałam. 
-Nie, oddałam im pieniądze, ale Mich tak nie może być, musisz się ogarnąć i... 
-Przepraszam. -przerwał mi i szybko wyszedł z domu. -Yh.. -wybiegłam za nim, ale widziałam tylko jak pobiegł w stronę przystanku.
 -Rose, nie możesz się z nim zadawać, on cię w to wciągnie. Patrzyłam w stronę, którą pobiegł i wzięłam głęboki oddech. 
-Zawieziesz mnie do pracy? -spytałam, bo niestety mój kierowca uciekł. Martwię się o niego, chcę mu pomóc, jakoś wyciągnąć z tego bagna, ale on nie daje mi szansy, nie mogę być z nim dwa cztery na dobę i pilnować. 
-Jasne.
 -Dzięki, pójdę się ogarnąć. 
-Może coś zjedz?
 -Zjem w pracy. 
Pobiegłam na górę gdzie się umyłam, pomalowałam i przebrałam. 


Dziwne, gdy zeszłam Will był już ubrany, tak długo mi to zajęło? Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do samochodu mojej matki. Nie wiem kto go tego nauczył, ale zawsze otwiera kobietom drzwi. To jest urocze. Czasem zastanawiam się czy mojej matce się nie nudzi, cały dzień spędza z Georgem, pracują w jednym szpitalu, w domu są razem, znaczy w domu... Nigdy ich nie ma w domu, chodzą na każdy film, który pojawi się w kinie, wszystkie sztuki teatralne, występy w operze, wystawy w muzeach, cholera... 
-Dostałem się na architekturę. -Will odezwał się dopiero, gdy zatrzymaliśmy się pod moim miejscem pracy. 
Na śmierć zapomniałam, Will idzie już do collegeu! 
-To wspaniale.-uśmiechnęłam się. 
-No, nie muszę się wyprowadzać do akademika, mam pół godziny drogi. 
-Na prawdę gratuluję. 
-Rozmawiałem też z Susan. -spojrzał na mnie już mniej radośnie. -Chce cię przenieść do prywatnej szkoły. 
-To nie ma sensu, wracam do Cardiff. 
-Rose...-zacisną powieki i machnął głową. 
-Taka jest moja decyzja. 
-Przed sądem powiem wszystko żebyś mieszkała z nami. 
-Nawet jeśli cię znienawidzę? -uniosłam brwi. Zdziwił mnie tym.
 -Nawet jeśli. Wiem, że jeżeli tam pojedziesz zamkniesz się w pokoju i odizolujesz od świata. Nie chce tego. 
-Will, czy to czego ja chce nie jest ważne? 
-Oczywiście, że jest, ale się mylisz. 
-Przepraszam, muszę już iść. 
-Przyjechać po ciebie? 
-Michael przyjedzie. 
-Nie ma mowy, o której kończysz? 
-Powiedziałam coś. -otworzyłam drzwi i wyszłam. 
Wiedziałam, że tak będzie, wszyscy oceniają nas po naszym zachowaniu, ale nikt nie pyta dlaczego tak jest. Przecież ludzie nie potrzebują żeby ktoś wytykał im błędy, tylko pomocy. Michael to dobry facet mimo swojego uzależnienia. Po prostu pogubił się i ciężko wybrać mu tą dobrą drogę. 
-Dobry szefie! -krzyknęłam i weszłam do szatni.
 -Rose, czy ty do cholery chociaż raz nie możesz przyjść na umówiona godzinę!?-krzyknął gdy zakładałam różowo biały fartuszek. 
-Szefie zawsze przychodzę o siódmej. -przekręciłam oczami. 
-Dzisiaj nie. -złożył ręce na pierś i oparł o ścianę. 
-Przepraszam coś mi wypadło. 
-Nie obchodzi mnie to. Jeżeli to się powtórzy zerwiemy umowę. 
-My nie mamy umowy. -związałam włosy. 
-Szacunku dla pracodawcy!-ruszyłam za bar a mój nie mający innych spraw szef za mną. 
-Szacun szefie. -machnęłam ręką, a potem przyczepiłam sobie plakietkę z moim imieniem. Wzięłam notes oraz długopis i ruszyłam do pierwszego stolika. Zapisałam wszystkie zamówienia i wróciłam za bar. Nawet nie wiem jak nazwać moje miejsce pracy, niby to jogurtownia, ale jest tu wszystko, kanapki, trochę fast foodów, wieczorem piwo, bo często ludzie przychodzą tu oglądać mecz. 
-Dzień dobry Frank, zamówienie. -położyłam kartkę z zamówieniami na okienku między barem a kuchnią, nalałam do kubeczków jogurty oraz napoje, a gdy wszystko było gotowe poroznosiłam jedzenie do stolików. 
Nasz kucharz jest starym capem, znaczy ma 36 lat ale to i tak stary cap. Nigdy się nie odzywa, chyba, że chce mnie podkablować szefowi. 
Szef czepia się o wszystko, ale tylko tak z zasady, to spoko facet. Ogólnie to ja napierdzielam za czterech, robię te głupie jogurty, biegam od stolika do stolika, a na koniec dnia sprzątam. Często też siedzę tu cały dzień, bo dobrze zarabiam. Usłyszałam dźwię dzwonka, który wisiał nad drzwiami. Odwróciłam się do drzwi żeby zobaczyć kto wszedł i od razu mina mi zrzedła gdy zobaczyłam mordę Devriesa. Ubrany był w czarne poszarpane na kolanach spodnie, koszulkę pewnie z wulgarnym napisem i różowego snapa odwróconego do tyłu. Zazwyczaj w ubiorze ma jakiś element, który zwraca uwagę. 
-W końcu cię mam, chcę pogadać. -usiadł na krzesełku barowym i położył ręce na blacie. Zmarszczyłam brwi, pewnie Will powiedział mu gdzie pracuję...nie mam zamiaru z nim gadać. 
-Nie mamy o czym.
 -Rose, ty tu pracujesz, nie chcę żeby twoi znajomi przychodzili tu na pogaduszki. -przerwał nam szef. 
-W takim razie poproszę jogurt. 
-Słyszałaś Rose, podaj mu jogurt. -mężczyzna ruchem głowy wskazał na maszynę. 
-Truskawkowy, czekoladowy, waniliowy, bananowy, jagodowy, miętowy, straciatella. -wystrzeliłam jak z procy. 
-Co? -zmarszczył brwi. 
-Chcesz czekoladowy. 
Zrobiłam mu ten jogurt i postawiłam przed nim. 
-Możesz zająć stolik.
 -Dziękuję, wygodnie mi tu. -rozsiadł się i wsadził słomkę do ust. Nie chciałam z nim rozmawiać, więc poszłam posprzątać po osobach które już wyszły. Gdy wróciłam, szef nadal stał oparty o bar, a Devries grzebał w swoim telefonie. 
-Chcę się tylko spotkać.-powiedział brunet gdy wypił swój jogurt. 
-Nie ma mowy. 
-Rose mówiłem, że to nie jest miejsce na spotkania towarzyskie.-skarcił mnie szef. 
-W takim razie poproszę to samo. -chłopak rzucił pieniądze na blat. Przekręciłam oczami i zrobiłam mu ten cholerny jogurt po raz drugi. Oczywiście resztę wrzuciłam do słoiczka z napisem "tips".
-Proszę. -postawiłam przed nim tekturowy kubeczek ze słomka i poszłam obsłużyć stolik. -Frank zamówienie.-położyłam karteczkę.
Widziałam, że Devries pił swój jogurt wolniej, chyba nie stać go na kolejny. Przez godzinę miałam spory ruch ze względu na czas lunchu, pracowników z pobliskich firm przychodzą tu na kanapki wielkości yorka czy raczej kobiety na sałatki z pseudo kurczakiem. Bóg jeden wie co Frank wrzuca do tych sałatek. Gdy godzina naszego szczytu się skończyła mogłam trochę odetchnąć przy kawie. 
-Odejmę ci ją od pensji. -narzekał szef.
 -Odejmij. 
-Odejmę. -założył ręce na piersi.
 -I tak tego nie zrobisz, bo zapomnisz szefie. -upiłam łyka. Szef tylko spiorunował mnie wzrokiem i poszedł na zaplecze. 
Mój szef to szczupły mężczyzna z około metrem siedemdziesiąt pięć. Jego włosy już siwieją i zawsze chodzi w brzydkich koszulach w kratę i jasnych spodniach. Udaje surowego, ale jeszcze nigdy nie spełnił swoich gróźb, dla niego liczą się pieniądze, za mnie nie musi odprowadzać podatków, noi chyba dobry pracownik ze mnie. 
-Wredny szef? 
-Da się znieść. -odpowiedziałam myjąc blat. 
-Rose... Myślałem, że już miedzy nami jest dobrze, no wiesz po tej nocy, gdy weszłaś do mnie oknem... -zaśmiał się, ale widząc moją minę przestał. 
-To źle myślałeś. Nic nie jest dobrze. Przyszłam z uprzejmości. Myślisz, że ci wybaczę po tym wszystkim co mi zrobiłeś? -spojrzałam na niego, a on jak zawsze zrobił te smutne oczy. 
-Ja nie chciałem, wiem, że byłem chujem, ale ja się zmieniłem, na prawdę mi zależy. 
-Pokazałeś moje zdjęcia w internecie, zniszczyłeś... 
-Nie, posłuchaj. Jennifer pożyczyła ode mnie telefon, chciała zadzwonić do mamy czy coś i wzięła to zdjęcia. 
-Nie miałeś prawa go robić! -krzyknęłam a do moich oczu napłynęły łzy. To przez niego wszystko się stało.
 -Rose żałuję!
 -I bardzo dobrze. Wyjdź z lokalu. -patrzyliśmy na siebie i musiałam bardzo się starać by nie zacząć płakać. 
-Mam tylko nadzieję, że mi kiedyś wybaczysz. -odwrócił głowę i wyszedł. 
-Śnisz. 
Wszyscy klienci na nas patrzyli. Odłożyłam szmatkę która miałam w dłoni i poszłam na zaplecze. 
-Muszę zadzwonić do Michaela. -rzuciłam do szefa, który stał przy drzwiach i pewnie podsłuchiwał. Nie robił żadnych uwag, bo chyba widział, że byłam zdenerwowana i w sumie znał Michaela, z którym często pił piwo, gdy po mnie przychodził. 
-Co tam słychać Rose?
 -Był tu Leondre. 
-Wszystko w porządku? -spytał z troską w głosie. 
-Nie. -pokręciłam głowa. -Nienawidzę go, mam ochotę wybić mu zęby ...zasadzić drzewo i sprzedawać zęby dla szczerbatych, nienawidzę go. 
-Zębowe drzewo? Brzmi super. -zaśmiałam się. Zawsze potrafi poprawić mi humor.
 -Przestań, nie chce się śmiać, chcę wrócić do mojego pokoju i płakać cały dzień w łóżku. Możesz po mnie przyjść? 
-Chcesz się śmiać Rosie! Chcesz się śmiać z jego powybijanych zębów i zębowego drzewa. A w twoim brzydkim pokoju nie chcesz nawet płakać, jest tak brzydki, że można tam jedynie strzelić sobie w łeb. Ty chcesz być teraz w tej jebanej pracy i robić te jebane jogurty! Rozumiesz?! 
-Mich proszę, przyjdź po mnie i zabierz mnie do domu. -prawie płakałam błagając go o to.
 -Przyjdę, ale nie wrócisz do domu. Nigdy już nie będziesz płakać w tym brzydkim pokoju. Jesteś silna i byle dupek nie będzie manipulował twoim życiem. Porozmawiamy i obiecuję, że będzie lepiej.
 -Nie możesz mi tego obiecać. 
-Masz rację, ty sobie to obiecaj Rosie. 
-Po prostu przyjdź, proszę. 
-Obiecaj.
 Chwilę zastanawiałam się czy to ma sens. Przecież wiem, że tak nie będzie. Nigdy nie będzie lepiej. Jestem już naznaczona. 
-Rose to ma sens jeżeli sama to sobie obiecasz. -powiedział jakby czytał mi w myślach. 
-Rose twoje pieprzone życie będzie cholernie wspaniałe. -powiedziałam w końcu sama w to nie wierząc. 
-Amen, będę za kilka minut. 
Wróciłam za bar i przejęłam robotę od Samuela który nawet nie potrafił nalać jogurt do kubeczka. Wielka mi sztuka zrobić kółeczka dłonią. 
-Wszystko okay? 
-Tak, Michael zaraz przyjdzie.
 -Jeżeli chcesz możesz wrócić do domu. 
-On mi nie pozwoli. -wzięłam karteczkę z zamówieniem i zaniosłam napoje do stolika numer pięć.
 Czarnowłosy faktycznie przyszedł po kilku minutach. Podszedł jakiś smutny i usiadł przy barze przyglądając mi się. 
-Strasznie cię za to przepraszam. -powiedział ze skrucha, a ja przypomniałam sobie o ranie na moim policzku. 
-To nie twoja wina. 
-Przestań, dobrze wiem, że to przeze mnie. 
-Eh, po prostu mi obiecaj, że taka sytuacja się więcej nie powtórzy. 
-Obiecuję. -uśmiechnął się lekko.
 -A ty obiecaj, że już nigdy nie wpakujesz się w kłopoty. 
-Przynajmniej specjalnie. -sprostowałam.-Obiecuję.
 -Okay, to daj mi piwo i powiedz na chuj przychodził tu Leondre . -rzucił na bar banknot.-A i mam dla ciebie pieniądze. 
-Skąd wziąłeś je tak szybko? -zmarszczyłam brwi.
 -Starzy nadal przelewają pieniądze na moje stare konto, po tych latach sporo się uzbierało i niestety musiałem je wziąć.
 -A okay. 
-To dasz mi to piwo? -uniósł brwi.
 -Dowodzik proszę. 
-Co? 
-Głuchy jesteś? -oparłam łokcie na blacie, brodę na dłoniach. I uśmiechnęłam się słodko. 
-Przecież wiesz, że zawsze zostawiam go na stole w kuchni.
-Oh zawsze się tak mówi, nie ma dowodu nie ma piwka, przykro mi.
-Rosieee...
-Gdy jestem w pracy nie jesteśmy na ty.
 -Sam sobie wezmę. -przeskoczył blat i nalał sobie piwa. 
-O Michael! -z zaplecza wyszedł mój szef. O nie. 
-Siema szefie Rose. -chłopak podał mu dłoń i wrócił na swoje miejsce. 
-Byłbym wdzięczny gdybyś tak nie robił. Rose daj mi piwa. 
-Samuel, co tam u twoich córek? 
-Cindy ma jutro występ w szkole baletowej, jestem z niej taki dumny. 
Co ja bym dała żeby usłyszeć to od moich rodziców.
 -To chyba powinieneś ją teraz wspierać... Co? 
-Masz rację, Rose zamkniesz lokal? -odwrócił się do mnie.
 -Jasne szefie.
 Samuel dał mi klucze, wziął kurtkę i wyszedł. 
-To opowiadaj. -rozkazał czarnowłosy upijając łyka swojego piwa. -Przeprosił mnie. 
-Tyle? 
-Próbował się tłumaczyć, że to Jennifer wzięła jego telefon i to ona zrobiła ten profil, ale tak czy siak nie powinien robić mi tego zdjęcia. 
-Kto to Jennifer?
 -Z nią najpierw mnie zdradził. 
-Laska chłopaka który się o ciebie założył. 
-Tak. Kurde nienawidzę go, ale... 
-Nie stop, żadne ale, powinnaś mu wybaczyć jeżeli jesteś pewna, że mówi prawdę i tyle. Żadnych uczuć, kompletnie cię zniszczył, zobacz co z tobą zrobił. 
-To tylko i wyłącznie moja wina. -spuściłam wzrok. -Wiedziałam jaki jest.
 - O nie, znowu wracamy do punktu wyjścia, znów się obwiniasz tak jak przez cały wasz związek. -uderzył mnie palcem wskazującym w ramię. -Nic nie było twoją winą, zaufałaś mu, bo myślałaś, że jest dobrym człowiekiem, a on to wykorzystał. Zniszczył ci psychikę, rozkochał a potem kazał myśleć, że jesteś nikim. Rose jesteś wspaniała, możesz wszystko, tylko musisz w to uwierzyć. -dotknął mojej dłoni, ale szybko ją zabrał. -Przepraszam. 
-Nie szkodzi. 
-Rozmawiałem z kolegą, jutro przyniesie mi te leki. 
-W końcu, ledwo żyje. 
-Ale tylko jedno opakowanie, nie wiem czy uda mu się więcej, są dość mocne. 
-Wystarczy. Dzięki. 
-Masz tu pieniądze.- wcisnął mi w dłoń banknoty. 
-Dziękuję panie Lancaster, interesy z panem to czysta przyjemność. -wsadziłam je do tylnej kieszeni jeansów. 
Do siedemnastej był luz, a potem aż do dwudziestej nie było momentu gdy stałam. W pół do dziesiątej zaczęłam już sprzątać, bo wtedy już zazwyczaj nie mamy klientów. Piętnaście po udało nam się wyjść z lokalu. Michael jak zawsze odprowadził mnie do domu i wrócił do siebie. Powiedziałam ciche "cześć" mamie i Georgeowi, którzy oglądali jakieś film a potem pobiegłam do swojego pokoju.
***
Dziś jest pierwszy dzień roku szkolnego, jestem już w tym mieście rok. 
Pieprzony rok. 
Rozprawa sądowa jednak się odbędzie i na samą myśl mam mdłości. 
Co jeśli coś pójdzie nie tak i będę musiała zostać tu kolejny rok? Nie widzę tego. 
Z łóżka wstałam tak niechętnie jak jeszcze nigdy, prawie w ogóle nie spałam i cała się trzęsę na samą myśl. 
Musiałam w końcu wstać się umyć. Zrobiłam makijaż ten co zawsze i założyłam mundurek, który wczoraj przysłała szkoła. Pf, szkoła dla bogatych dzieci. Dorośli myślą, że tam młodzież jest dobrze wychowana, gówno prawda, jest pewnie jeszcze gorzej niż w zwykłej szkole. Liczą się tak pieniądze i wygląd. 
Nie podobało mi się że w mundurku była spódniczka, więc po prostu założyłam czarne rurki z dziurą na kolanie, która jest przez to, że Mich kiedyś podstawił mi nogę i upadłam na chodnik.
Moja szkoła jest na drugim końcu miasta i codziennie będzie mnie ktoś woził i przywoził do domu, co jest ogromnym plusem. 
Gdy byłam już gotowa, wzięłam torbę i zeszłam na dół. 
-Dzień dobry, uśmiechnęła się mama. 
-Możemy już jechać? -poszłam na korytarz żeby założyć buty. 
-A śniadanie? -nie odpowiedziałam, bo wyszłam już do samochodu. 
Usiadłam i zapięłam pasy, włączyłam jeszcze radio, żeby nie było tej niezręcznej ciszy. 
Mama przyszła po chwili i usiadła za kierownicą.
Droga była niemiłosiernie długa, ale w końcu dotarłam. 
-Mam nadzieję, że w nowej szkole będziesz czuła się lepiej i...zostaniesz z nami. -spojrzała na mnie z troską. 
-Ta. -burknęłam tylko i wyszłam. 
Szkoła była wielka, a na dziedzińcu było mnóstwo osób, które przez mundurki wyglądały tak samo. 
Poprawiłam torbę na ramieniu, wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w stronę wejścia. Wszyscy się witali i przytulali po tych dwóch miesiącach rozłąki. 
Weszłam do budynku, wszystko wyglądało o wiele lepiej niż w moich starych szkołach. Uczniowie kierowali się w jedną stronę, więc wtopiłam się w tłum. 
Weszliśmy do jakiegoś forum, gdzie była scena i mnóstwo krzeseł. Trochę jak kino. 
Zajęłam miejsce w ostatnim rzędzie na ostatnim krzesełku. Nikt nie siedział obok mnie, kilka miejsc dalej usiadły jakieś pierwszaki. 
Odbył się apel, na którym dyrektorka mówiła o tym jaki ten rok szkolny będzie wspaniały. 
No super, a co. 
W tym roku poznamy wielu znajomych! Przyswoimy nową wiedzę! Będzie super, wspaniale, niesamowicie! 
No też tak kurwa myślę, szkoła jest przecież cholernie fajna, nie? 
W końcu ten głupi apel się skończył i wszyscy zaczęli się przepychać do wyjścia, ahh ta kultura bogatych dzieciaków. 
Układ sal był dość prosty, ale i tak weszłam do sali ostatnia. 
Oczywiście wszyscy patrzyli na mnie. 
-Dzień dobry, miałam problem ze znalezieniem sali. -od razu się wytłumaczyłam. 
-Nie szkodzi, możesz usiąść. -szybko zeskanowałam salę wzrokiem, znajdująca jedyne miejsce na końcu sali. Podeszłam do ławki, w której siedziała dziewczyna z burzą loków. 
A.K., to ta dziewczyna, o której mówił mi kiedyś Will. 
Na miłą to ona nie wygląda, cholera... 
Podniosła na mnie wzrok i prychnęła. 
Coś czuję, że się zaprzyjaźnimy. 
Usiadłam na krzesełku i odsunęłam się na koniec blatu. 
Czułam, że jak zajmę jej połówkę czy coś to mnie zabije swoim wzrokiem. 
Owszem była bardzo ładna, ale miała Bitch Face, który od razu sugerował, że nie jest miłą dziewczyną. 
Nauczycielka wyczytała obecność, a przy mojej koleżance z ławki zachowała się trochę dziwnie. 
-A... Kate Lancaster. 
Jak można pomylić imię ucznia, którego uczy się już dwa lata? Można no. 
Mówiła nam o tym, jak ten rok będzie fajny bla bla bla, przeraziłam się, gdy zaczęła mówić o wycieczce. 
No nie... Znowu? 
Na jutro mamy przynieść pieniądze, bo za dwa dni jedziemy. 
Dwie noce z normalnymi ludźmi, mam się śmiać czy płakać? 
Po wszystkim mogliśmy iść do domu. 
Wyszłam z sali pierwsza. Usiadłam na ławce przed szkołą i zadzwoniłam do Michaela żeby po mnie przyjechał. 
Dzień minął spokojnie, do wieczora byłam u Micha, zamówiliśmy pizze, on musiał zrobić kilka projektów a ja oglądałam seriale. 
Tak często tu jestem, że czuję się jak w domu, w sumie nawet lepiej niż w domu.
Po dwudziestej odwiózł mnie do domu. Will spytał jak było w szkole, powiedziałam, że dobrze, spytałam jak u niego, powiedział, że dobrze i poszłam do swojego pokoju. 
***
Kolejny pieprzony dzień roku szkolnego, ubrałam się tak samo jak wczoraj a do szkoły znów zawiozła mnie mama. Szybko znalazłam salę i moje miejsce obok koleżanki. 
Pachniała papierosami i jakimiś dobrymi perfumami. Powiedziałam nawet cześć, ale odpowiedziała mi cisza. 
Nie zależy mi na znajomości z nią, ale kulturę mam. 
Lekcje były nudne jak flaki z olejem i musiałam się mocno starać żeby nie zasnąć. 
Długa przerwa, tego czego najbardziej się obawiałam, weszłam na stołówkę i wyszukałam wzrokiem bar. Była kilometrowa kolejna, ale co mogę zrobić, stałam tam ponad pięć minut, a gdy nadeszła moja kolej przejrzałam jedzenie i wybrałam sałatkę i sok pomarańczowy. 
Miejsce...musiałam znaleźć takie żeby się nie narazić jakiejś elicie czy coś. Jeden stolik był w połowie pusty, więc usiadłam na wolnej połówce. Siedziały przy nim tak zwane kujony, które miały rozłożone książki na stoliku. 
Żeby czuć się mniej niezręcznie wyjęłam telefon i przeglądałam wszystko co się da. Co jakiś czas spoglądałam na ludzi, żeby się mniej więcej zorientować. W oczy od razu rzuciła mi się szkolna elita i Bóg najwyraźniej chciał mnie ukarać, bo cała elita jest z mojej klasy, jak powiem, czy zrobię coś nie tak mam przejebane. 
Wypatrzyłam też A.K. siedziała przy stoliku z jednym chłopakiem. Ona wygadała na jedną z dziewczyn z elity, a on na gościa od komputera. Miał włosy w kucyku i okulary typu kujonki. Był nawet trochę przystojny. 
Zjadłam moją sałatkę akurat gdy zadzwonił dzwonek. Wróciłam na lekcje, gdy wchodziłam do sali, w drzwiach zostałam potrącona z bara przez A.K. Uroczo...
Resztę dnia spędziłam tak jak wczoraj, a w domu spakowałam się na jutrzejszą wycieczkę.
***
Musiałam wstać o szóstej, przez co spałam trochę ponad trzy godziny. 
Ogarnęłam się, wzięłam swoją walizkę i zeszłam na dół. 


Oczywiście mama mnie podwiozła i chwilę stałam przed autokarem wypełnionym uczniów. 
To będzie wspaniały czas... 
Weszłam do pojazdu i zajęłam jedyne wolne miejsce tuż za nauczycielkami, nawet nikt się nie dosiadł. I dobrze w sumie, chce to odbębnić i wrócić do domu. Masakrą będą pokoje. 
***
Dostałam pokój z trzema przyjaciółkami, a ja byłam ta czwarta, którą ma się w dupie. 
Zeszłam na obiad do stołówki, szycieczka była dość droga więc obiad był dobry, prawie jak w restauracji. 
Byliśmy w tym samym ośrodku co w tamtej szkole.
Będę pamiętać żeby nie wchodzić do lasu. 
Po obiedzie mieliśmy czas wolny i wszyscy wyszli na dwór. Usiadłam na schodach przed ośrodkiem i słuchałam muzyki. 
Z budynku wyszła dziewczyna, którą wczoraj widziałam wyzywał chłopak z mojej klasy i zaczęła iść w stronę pomostu. 
Kiedy przechodziła obok boiska, chłopcy zatrzymali grę i zaczęli do niej coś krzyczeć, wyjęłam słuchawki i przysłuchiwałam się. Wyzywali ją tak jak mnie kiedyś, a na ich czele stał przewodniczący elity Martin Fox, przystojny dupek. 
Przegiął pałę gdy podszedł do niej i bezwstydnie popchnął wywołując śmiech kolegów. 
Nie Rose, to nie twoja sprawa. 
Ugh, nie mogę. 
Wstała i szybko podeszłam do nogi, stał do mnie tyłem więc popchniecie go nie było wyczynem. Odwrócił się oburzony i spojrzał na mnie wrogo, a potem uśmiechną
-Nowa... Coś nie tak? -podszedł bliżej, za blisko. 
-Ty cholerny dupku, nie wstyd ci wyżywać się na dziewczynie?! -znów go popchnęłam, ale tylko dlatego żeby się odsunął. 
-Ło ło ło, ci do tego?!
-Myślisz, że to zabawne? Daj ci to do samooceny?! Wyśmiewaj się z równych sobie! 
-Myślisz o sobie?-zaśmiał się chamsko. 
Pojebało go? Oczywiście, że nie mówiłam o sobie. 
-Fox, znalazłeś nową ofiarę?-odwróciłam się na bok, żeby zobaczyć A.K., z uśmiechem na twarzy.
 Oh mam przejebane. 
-Nowa się burzy. -powiedział i znów spojrzał na mnie. -Kochanie, możemy załatwić to inaczej. -stwierdził i od razu położył dłoń na moich pośladkach. 
Moje ciało przeszedł dreszcze obrzydzenia. 
Nie zastanawiałam się i wymierzyłam mu cios pięścią w twarz. Chłopaka odrzuciło i zakrył nos dłonią. 
-Ty suko!-szybko się pozbierał i rzucił się w moją stronę zaczął mnie szarpać, próbowałam się jakoś bronić, ale był silniejszy. 
-Ty chuju! -usłyszałam, a potem A.K. rzuciła się na niego, a jej już nie dał rady. Odkładała go pięściami wszędzie gdzie się dało, a ja pod wpływem chwili zaczęłam jej pomagać.-Matka cię nie nauczyła szacunku do kobiet! -chłopak już nie wytrzymał chyba ataku z naszej strony i upadł. 
Dotknął mojego tyłka i myślałam tylko o tym, żeby go zabić. To jest chore. 
Usiadłam na nim okrakiem i wymierzyłam mu jeszcze kilka ciosów w twarz zanim zostałam odciągnięta
-Nowa ogarnij się, nauczycielka tu idzie. -uprzedziła mnie A.K. puściła mnie a ja popraiłam ubrania. 
-Czy wy jesteście normalni?! Co tu się dzieję?! -wykrzyczała nauczycielka i pomogła wstać Martinowi. 
-One mnie pobiły! -wskazał na nas palcem i wytarł krew cieknącą z nosa. 
-Bo jesteś pieprzonym dupkiem. -oznajmiła spokojnie A.K.-Należało ci się. 
-Wy dwie do mnie! -wskazała na nas palcem. -A ty chodź, idziemy do pielęgniarki. -wzięła chłopaka za ramię i ruszyli do budynku. 
-Rose, dziękuję. -podeszła do mnie dziewczyna, z której wyśmiewał się ten dupek. -Jestem Anabell.-wyciągnęła do mnie rękę  
-Nie ma za co, ale nie szukam przyjaciół. -powiedziałam trochę za chamsko i odwróciłam się w stronę ośrodka. 
Poszłam tak jak mi kazano do pokoju nauczycielek, nikogo nie było więc stałam przed drzwiami, a po chwili przyszła A.K.
-Gratuluję nowa. -zaśmiała się. 
-Ta, żeby było czego. Nie musiałaś się mieszać. 
-Fox to chuj, już dawno chciałam mu dowalić. 
-Jasne. -powiedziałam zbywając ją. 
-Nie podziękujesz mi?-uniosła brwi. 
-Nie prosiłam cię o pomoc... 
-Nixton, czuję że się dogadamy. -zaśmiała się, ale mi nie było do śmiechu, bo przyszła nauczycielka. 
-Nie będę robić kazania, ty Kate słyszałaś je chyba już milion razy, więc nie mam już więcej słów. Zadzwoniłam do waszych rodziców, idźcie się pakować. 
O nie... Znowu? 
Odwróciłam się na pięciu i poszłam do swojego pokoju.
Uf jak dobrze, że się nie rozpakowałam. 
Po dziesięciu minutach siedziałam w tym samym miejscu co rok temu. Wszyscy pojechali do jakiegoś muzeum czy coś. W sumie to trochę się cieszę, że mogę jechać do domu, ale z drugiej strony mama będzie wściekła .
Po chwili przyszła A.K., która usiadła tak jak ja na walizce. 
Siedziałyśmy w ciszy, może i mi pomogła, ale ja nie szukam tu znajomych, a poza tym A.K. to suka, nie obrażam jej po prostu taki ma charakter. 
Przed wejściem zatrzymał się biały samochód mojej mamy, a z niego wysiadł Georg. Tak jak rok temu dziękowałam bogu. 
-Serio Rose? Znowu? -uniósł ręce. George to fajny facet. 
-Ej to nie była moja wina, przyrzekam. -wstałam i zaczęłam się tłumaczyć. 
-Słuchaj, już pierwszego tygodnia bijesz chłopców...-próbował się nie śmiać, ale słabo mu to wychodziło. -Poważnie, tak nie może być. -spoważniał.-W tej szkole miało być wszystko w porządku
On miał rację, nie było mi wstyd za swoje zachowanie, tylko za to, że robię my problemy. Nie jest moim ojcem, a musi jeździć i wstydzić się za mnie. 
-Przepraszam. Możemy jechać. -spuściłam wzrok i wzięłam swoją walizkę. 
-Co on ci takiego zrobił? -westchnął. 
-To nic takiego... 
-Musisz mi powiedzieć jeżeli mam cię bronić przed Susan. -spojrzałam na niego i zobaczyłam ten sam uśmiech, który ma Will. 
-Oh ten chłopak to po prostu dupek, wyśmiewał się z dziewczyny... 
-I musiałaś go bić? Przecież oni wyciągnął jakieś konsekwencje... 
-Nieważne, możemy już jechać. 
George spojrzał na mnie, potem wziął moją walizkę i włożył ją do bagażnika. 
***
Gdy mama wróciła do domu miałam mega awanturę. Skrzyczała mnie nie dając mi dojść do słowa więc poszłam do swojego pokoju. 
Słyszałam jak Will przyszedł do domu, bo krzyknął na cały dom. 
"Siema moja super rodzinko!".
Przez chwilę była cisza, potem usłyszałam śmiech a potem kroki na schodach. 
Zapukał i wszedł do mojego pokoju. 
-Zazwyczaj jest tak, że ktoś puka, drugi ktoś pozwala wejść i dopiero wtedy ten pierwszy wchodzi. 
-Znowu cię wywalili? -spytał rozbawiony, ale z mojej strony spotkał się z surowym spojrzeniem.
-Wyjdź stąd. 
-Dobrze, sorry. Tak na poważnie, nie rób tego więcej, bo Robert będzie miał haka na nas. 
-Zdajesz sobie sprawę z tego, że ja chce wrócić do Cardiff?
 -Nie, nie chcesz. 
-Tak, chce. 
-Rose błagam. 
-Zostaw mnie w spokoju.
-Rose...
-Wyjdź stąd! 
Nie chciałam krzyczeć, ale też nie miałam siły się z nim sprzeczać.
Will spojrzał na mnie smutno, a potem ze spuszczoną głową wyszedł. 
Nie wiem co się stało, widzę, że Will się martwi o mnie, chce poprawić nasze kontakty, żeby było jak dawniej, ale ja tego nie chcę. 
Nie chcę się znów do niego przywiązywać, stwierdzę, że chce jednak tu zostać ze względu na Willa, potem znów się przekonam, że nie mogę zostać w tym mieście. 
To pogmatwane. Po prostu chcę go ignorować, żeby potem nie żałować, że go zostawiam.
Skoro jutro mam wolne to mogę jechać poznać mojego biologicznego ojca. W ostatnim czasie w ogóle o tym nie myślałam, chyba za bardzo w to nie wierzę i boję się. 
Zadzwoniłam do Michaela i umówiliśmy się na dziesiąta, obiecał, że tym razem nic nie odwali.
To już ostatnie dni w tym mieście.
****
Simson!
Co tam? Jak rozdział się podobał?
Ostatnio było niedużo komentarzy ;/
WIELKI DZIĘKI ALICJI, KTÓRA POPRAWIŁA PIERWSZĄ CZĘŚĆ ROZDZIAŁU.<333
Znalazłam dzisiaj czas i jak obiecałam rozdział jest dłuższy.
Ogólnie to jestem chora i muszę na jutro być jak nowa ;/
No nie wiem, coś ciekawego u was? Jakieś ploteczki?XD
Pozdrawiam 
-Kate xx

sobota, 3 września 2016

28."I need you right now, so don't let me down."

"Potrzebuję Cię teraz,
Więc nie zawiedź mnie."
Obudziłam się, a właściwie zostałam obudzona przez dobijającego się do drzwi mojego pokoju Willa.
-Rose, musimy już jechać! Przepraszam za wczoraj, okay? Po prostu ehh, nie robisz tego dla mnie, robisz to dla Leo!
-Co ty pierdolisz? -otworzyłam drzwi i zobaczyłam Willa w czarnej koszuli i spodniach. -Zaspałam, jedź sam.
-Nie, Rose błagam, musisz jechać.
-Mało spałam jedź sam. -powiedziałam i zamknęłam drzwi.
Zasnęłam przed dziewiątą, więc nie mam ochoty opuszczać mojego łóżka.
Siedziałam jakieś pięć minut i stwierdziłam, że nie mogę nie pójść. Przecież go znałam.
Szybko wybrałam strój, umyłam się, pomalowałam i ubrałam.





Zbiegłam na dół gdzie siedział George, to znaczy, że mama jest w pracy.
-Cześć. -przywitałam się.
-Dzień dobry.
-George?
-Tak? -spytał podnosząc nos z nad tabletu.
-Mógłbyś mnie zawieść do kaplicy?
-Mhm, jasne. -napił się kawy i szybko wstał.
***
Zdążyłam idealnie i stanęłam na końcu kaplicy. Było dość dużo ludzi, widziałam całą rodzinę Devriesów, Charliego, Willa, panią Karen.
Po modlitwach wszyscy zaczęli wychodzić, zrobiłam to samo i stanęłam gdzieś zboku. Kaplica była na cmentarzu więc wszyscy skierowali się w głąb niego.
Szłam gdzieś na końcu i gdy zatrzymaliśmy się, a urna była zakopywana zauważył mnie Will i ruchem głowy powiedział, żebym podeszła.
Więc przeszłam przez tłum, podeszłam do Devriesa od tyłu i przytuliłam się do jego boku, spojrzał na mnie i sam mnie przytulił. Gdy się odsunęłam zobaczyłam łzy w jego oczach.
Rozejrzałam się i zobaczyłam mężczyznę, który się we mnie wpatrywał. Stała przy nim Matilda więc od razu domyśliłam się, że to ich ojciec.
-Dziękuję, że przyszłaś. -szepnął brunet i pocałował mnie w głowę.
Po pogrzebie wszyscy skierowali się na parking przy cmentarzu.
-Rose, może byśmy... -zaczął Leo, a ja zaczęłam się bać. Na szczęście podszedł do nas Will.
-Rose, wracamy? Jeżeli chcesz Leo możesz jechać z nami. -chłopak wskazał palcem w stronę samochodu.
-Właściwie to za chwilę przyjedzie po mnie Michael. -rozejrzałam się i zauważyłam czarnowłosego, który opierał się o samochód i palił papierosa. -Już jest, przepraszam muszę iść. -szybko powiedziałam i poszłam w stronę czarnego bmw.
***
*WILL*

Susan ma nam coś do ogłoszenia, więc kolację zjemy późnej, gdy Rose przyjdzie z pracy. Tak, dowiedziałem się wczoraj od Susan, że Rose pracuje w jakimś barze.
Tak cholernie mi głupio, jak mogłem nawet pomyśleć, że ona coś z tym typem za pieniądze.
Jak mogłem tak pomyśleć o Rose?!
Myślałem, że po tym wieczorze u Leo będzie jakoś lepiej między nami, niestety spieprzyłem to.
Jeżeli Rose pracuje tyle ile jej nie ma w domu w ciągu dnia czyli cały dzień, bo od siódmej do dwudziestej drugiej. Już wiadomo dlaczego jest taka przemęczona. Tylko po co jej pieniądze? Z tego co wiem Susan i Robert nie żałują jej, a ona sama nigdy nie miała kosmicznych zachcianek, jak już to kosmetyki od czasu do czasu jakieś ciuchy. Myślę, że praca nie była jej potrzebna.
Rose przyszła dzisiaj wcześniej, tak jak prosiłem o to w wiadomości.
Przyszła po dwudziestej, gdy my już siedzieliśmy przy stole.
Przeprosiła za spóźnienie i usiadła obok mnie.
Nie pamiętam kiedy ostatnio jedliśmy wszyscy razem posiłek.
Rose odchrząknęła w połowie posiłku i wszyscy na nią spojrzeli. Miała nieodgadnioną minę, niby smutna, widać, że się czegoś bała.
-Muszę wam coś powiedzieć...w sumie to tobie mamo.
-Tak, znaczy... Zacznij.-Susan oparła brodę na dłoniach.
To był taki moment napięcia, bo nikt nie wiedział o co chodzi. Jestem chyba jakiś upośledzony, bo pomyślałem od razu o słowach "mamo jestem w ciąży", to by w sumie wyjaśniło po co jej pieniądze i ten Michael...
-Postanowiłam... -wzięła głęboko oddech. -Chcę poznać mojego biologicznego ojca.
Ja się w sumie ucieszyłem, że to nie ciąża, za to Susan oniemiała. Myślałem, że zaraz zemdleje, przysięgam, w ciągu ułamka sekundy zrobiła się blada jak ściana.
-Ale... Jak to? -wydusiła.
-Tak, to. Chyba mam prawo, wiedzieć kto jest moim ojcem, prawda? -Rose uniosła brwi. 


Co jej się nagle zebrało na tego ojca?
-No tak... W sumie to tak.
-Mogłabyś dać mi jakieś dane, imię, nazwisko, może znasz adres?
-Nie.-Susan spuściła wzrok, a w jej oku zaświeciła łza? -Znaczy... Jutro ci wszystko podam. -wzięła głęboki oddech i podniosła wzrok.
-To teraz ja może... Kilka dni temu dostałam pismo z sądu... Robert wniósł sprawę o prawo do wyłącznej opieki nad tobą. -powiedziała na jednym wdechu.
Rose na chwilę otworzyła usta, ale po chwili je zamknęła.
Nie ma mowy nie oddam jej Robertowi. W życiu.
-Czy jest sens? Przecież za rok Rose kończy osiemnaście lat.
-Will to nie są nasze sprawy. Oczywiście myślę, że to jest nieracjonalne.
-Nie George, jesteśmy rodziną to są NASZE sprawy.
-Okay. -powiedziała blondynka, przyjmując to spokojnie do wiadomości. -Jeżeli o to chodzi... To w sumie sprawa nie jest konieczna, jeżeli on chce mogę wrócić do Cardiff.
Ona chyba sobie żartuje.
-Popieprzyło cie Rose?! -byłem tak zdenerwowany, że musiałem wstać.
-Will. -ojciec pociągnął mnie za rękaw.
-Źle ci tu?! Miałaś chłopaka, przyjaciół, mnie?! Czego ci jeszcze brakuje?!
-No właśnie miałam! -tym razem ona wstała, a stół znów się zatrząsł.-Teraz gówno mam i wolę gówno mieć w Cardiff niż tutaj! Chcę po prostu zamknąć się w moim pieprzonym ciemnym pokoju i siedzieć tam do końca pieprzonego życia! -takiej wkurzonej jej nigdy w życiu nie widziałem, zrobiła się cała czerwona i nawet zaczęła płakać.
-Rose...
-Żadne Rose!?! Wyprowadziłam się do Michaela to nie, wy musieliście mnie ściągnąć tu z powrotem!
-Bo to nie jest normalne, że śpisz z jakimś obcym gościem!
-Jakie śpisz, czy ty jesteś głupi?! Spał na kanapie, nigdy mnie nawet nie dotknął!
-Błagam...-machnąłem głowa.-Ty robisz ze mnie głupka, myślisz, że nie wiem co faceci mają w głowach?! On by cię nie wziął pod dach za darmo!
-Will posunąłeś się za daleko!-uniósł się ojciec i w sumie miał rację, nie miałem prawa tego mówić.
-Widocznie nie wszyscy są tacy jak ty. -powiedziała pod nosem po czym poszła do swojego pokoju. -Chcę tylko świętego spokoju. Czy o tak dużo proszę?-spojrzała na nas błagalnie ze łzami w oczach.
-Rozumiem Rose, że ostatnio dużo się wydarzyło, ale...
-Nie mamo, ty nic nie wiesz. -powiedziała cicho i poszła powoli do swojego pokoju.
-Susan, nie możesz pozwolić jej się wyprowadzić.-stwierdziłem i usiadłem przy stole.
-Ale jak ja mam ją przekonać? Chce jej pomóc, ale...cholera jak się wali to wszystko. Robert chce zabrać mi Rose, Rose chce poznać swojego ojca. Jak ja w ogóle mam jej pomóc?
-Ona nie chce pomocy w tym problem. Nie wiemy wszystkiego, jedyną osobą, która wie...-zamyśliłem się. -O kurna!
-William.
-Sorry tato, ale przecież ten Michael wie wszystko. Jeżeli Rose mówi, że nic jej nie zrobił i faktycznie tak jest to może serio chce jej pomóc. -wstałem i pobiegłem w stronę drzwi. -Tato wezmę twoje auto!
Pojechałem oczywiście do tego Michaela, ale ten chuj mi nie otworzył. Było to na tyle chamskie, że słyszałem telewizor i wiedziałem, że jest w domu.
Widocznie na niego nie mogę liczyć.
***
Z rana Susan zostawiła dane ojca Rose i pojechali zapraszać gości na wesele.
Wziąłem do ręki kartkę, Jordan Ferens, był też adres.
-To chyba moje.-stwierdziła Rose schodząc po schodach. 




-Tak sobie zerknąłem. -dziewczyna wyrwała mi kartkę. -Dwie godziny drogi...
Blondynka tylko wzruszyła ramionami.
-Zjedz coś. Pomyślałem, że może... Pójdę z wami do tego wesołego miasteczka i tak nie mam co robić.
-Michael idzie z nami.
-On?
-On. -w momencie kiedy to powiedziała zadzwonił dzwonek do drzwi. Odłożyła kartkę i poszła otworzyć, myślałem, że to Brook niestety był to ten idiota.
-Siema. -rzucił w moją stronę, ale nie fatygowałem się żeby mu odpowiedzieć.
-Jesteś głodny? -spytała, gdy chłopak przyszedł za nią do kuchni.
-Jeżeli chcesz mi zaoferować sałatkę, warzywa na parze czy warzywa w jakiejkolwiek innej postaci to NIE. -powiedział, a wręcz wyrecytował czarnowłosy, a Rose się zaśmiała.
Matko Bosko ona potrafi się śmiać.
Mimo, że go nie lubię, to lubię to jaka ona jest przy nim.
-Luz blues, jajka z bekonem?
-Poproszę, i jakbyś mogła kawę.
-Jasne.
Rose zaczęła przygotowywać danie, a on usiadł ze mną przy stole, no na drugim końcu.
Przyjrzał się kartce leżącej na stole, a potem wziął ją do ręki.
-Ktoś ci pozwolił? -spytałem przeżuwając tosta.
-Will zostaw go.
-Rose, jeżeli chcesz to jutro możemy tam jechać. -stwierdził przyglądając się adresowi. -Tylko zastanów się dobrze, czy chcesz go poznać.
O błagam, mam go po swojej stronie, trzeba to wykorzystać.
-Nie interesował się tobą siedemnaście lat. -dodałem.
-Muszę go poznać, ale nie będę cię ciągnęła tak dale...
-Przestań, żaden problem. -uśmiechnął się, gdy Rose postawiła przed nim jego śniadanie, a potem przyniosła sobie płatki z mlekiem.
-Jutro może być.
Szczerze? Jadłem jak najwolniej, żeby posłuchać ich rozmów i dowiedzieć się czegoś więcej o tym Michaelu.
-Wole jak jajko się leje, bekon jest trochę za suchy, noi... Przyprawiałaś to w ogóle?
-Dupek. -zaśmiała się.
Sam się do siebie uśmiechnąłem, widząc ją taką.
-Suuuu...
-Spróbuj dokończyć. -zagroziła mu.
-Suuuuuper dziewczyna oczywiście, a co ty myślałaś?
-Ym.-wytarła buzie. -Ojciec wniósł pozew.
-O rozwód?
-To nie śmieszne. -powiedziała poważnie.
-No czy ja się śmieje? Który ojciec?
-Michael!-znów się zaśmiała i kopnęła go pod stołem.
-Cholera, sorry. -skrzywił się.-Serio, o co chodzi?-tym razem całą uwagę przeznaczył jej.
-Chce pełnej opieki nade mną.
-Za rok skończysz osiemnaście lat.
-Mówiłem to samo. -wtrąciłem się.
-W sumie tego chciałaś. -stwierdził i wrócił do jedzenia.
Dziewczyna już nic nie odpowiedziała.
Faktycznie ona mu wszystko mówi, czyli on jest studnia jej tajemnic. Jak to chujowo brzmi. W każdym razie tylko on wszystko wie, więc muszę z nim pogadać.
Usłyszeliśmy pukanie, a potem ktoś wszedł do domu. Do salonu weszły mamy moich kumpli z córkami.
-Rosie! -podbiegła najmłodsza do blondynki i rzuciła się jej na szyję.
Michael wytarł usta serwetką i wstał.
-Dzień dobry, mam na imię Michael, jestem znajomym Rose. -kobiety patrzyły na niego spod byka, ale gdy podszedł i pocałował je w dłonie, zostały kupione.
Te kobiety to jednak są łatwe.
Po tym jak chwilę pouśmiechały się do niego wzięły Rose na stronę.
O jest sam mam szansę!
Matko jak to gejowsko brzmi...
-Ej stary, możemy pogadać?-podszedłem i powiedziałem tak cicho, żeby Rose nie słyszała.
-No mów.
-Wolałbym żeby Rose nie było.
-Jeżeli chcesz rozmawiać o niej to przykro mi ale nic nie powiem.
-Cholera... Jakim cudem ty z nią normalnie rozmawiasz, śmieje się, a gdy jest w domu, nic poza siedzeniem w pokoju nie robi.
-Nie powiem ci o co chodzi, po prostu nie naciskaj na nią.
-Pan jest chłopakiem Rosie?! -przerwała nam Brook patrząc w górę.
*ROSE*
Pani Victoria i Karen zostawiły mi trochę pieniędzy na te wszystkie karuzele i życzyły dobrej zabawy.
Podeszłam do wszystkich.
-Pan jest chłopakiem Rosie?! -krzyknęła Brook patrząc z dołu na ogromnego Michaela, jakby miał nie usłyszeć.
-Nie Brooke, on dzisiaj płaci. -zaśmiałam się razem z dziewczynami.
-Cześć Słońce, jestem Michael. -chłopak kucnął i pocałował dziewczynkę w dłoń, widać było, że się zawstydziła.
On to potrafi podejść każdą kobietę.
-A ty? -skierował się do siostry Devriesa.
-Matilda.
-O piękne imię.-uśmiechnął się szeroko, a ja uderzyłam go w ramię.
-Jadłyście śniadanie?
-Tak, ej Miche!
Chłopak spojrzał na dziewczynkę marszcząc brwi. Nienawidzi jak ktoś zdrabnia jego imię.
-Ej Brooke!
-Bo mnie nogi bolą, wiesz? -zaczęła dziewczynka, a chłopak przekręcił głowę. -Noi moja mama mi powiedziała, że to od chodzenia. -wytłumaczyła dziewczynka ładnie gestykulując rękoma, oczywiście zmyślała.
-A no faktycznie to jest problem... -czarno włosy podrapał się po głowie. -Chyba będę musiał nieść cię na barana.
-No chyba tak...
Michael wstał i uniósł dziewczynę na swoje ramiona.
-Wooow jaka ja jestem duża!
Uśmiechnęłam się pod nosem, prawie dwu metrowy chłopak ubrany na czarno z różową pięciolatką na ramionach.
-Idziemy?
-Tak, tak. -wzięłam torebkę i wyszłam z Matildą.
Muszę powiedzieć, że było fajnie... Nie ja muszę powiedzieć, że było zajebiście.
Wszyscy zachowywaliśmy się jak dzieci włącznie z tym starym koniem Michaelem. Dziewczyny były nim zachwycone, ganiały go, wspinały się po nim, a on je nosił, podnosił i wyrzucał w górę. Już nie przytulały mnie tak bardzo, bo był Miche. W sumie dobrze, bo nie musiałam chodzić na te wszystkie karuzele.
Wróciliśmy dopiero, gdy zaczęło robić się ciemno, Brook była tak zmęczona, że zasnęła na rękach Michela, a ja musiałam prowadzić Tilly, bo nogi odmawiały jej posłuszeństwa.
Najpierw odprowadziliśmy Brook i gdy Michael niósł ją do pokoju pani Karen z entuzjazmem dopytywała co to za chłopak i, że żałuję różnicy wieku miedzy nimi.
Charlie siedział i z miną srającego kota jechał nas wzrokiem. Cóż.
Gdy odprowadzałam Tilly poprosiłam Micha, żeby poczekał przed domem, bo...Leondre.
Na szczęście na dole była tylko pani Victoria, która mi podziękowała za doprowadzenie dziewczynki.
-Książę pozwolił ci wyjść?
-Przestań...
-Sorry, a tak w ogóle nie przejmujesz się tym wnioskiem ojca? -spytał, gdy już byłam obok niego i zaczęliśmy iść wzdłuż ulicy.
-Nie, chcę mieszkać z ojcem, a dla matki nawet nie będzie się chciało iść do sądu więc pozwoli mi wrócić do Cardiff.
-Jesteś pewna?
-No jasne, nie zależy jej tak bardzo.
-Nie o to pytałem. Czy jesteś pewna, że chcesz tam wrócić? -spojrzeliśmy na siebie, a potem zamyśliłam się i spuściłam wzrok.
-Nie wiem, chyba tak. Nie wyobrażam sobie życia tutaj, nie wrócę do szkoły, dopóki będę tu mieszkać nie wyjdę spokojnie z domu.
-Przecież masz mnie, pomagam ci.
-Nie możesz wozić mnie za każdą zachcianka.
-Rosie, poradzisz sobie z tym, jesteś silna, ja ci pomogę, Will ci pomoże...
-A kto pomoże ci?
-Nie zmieniaj tematu.
-Jak możesz mi pomóc, skoro nie potrafisz pomóc samemu sobie.
-To jest co innego.
-Masz rację, u mnie jest problem z psychiką, a ty robisz to z własnej woli.
-Nigdy tego nie zrozumiesz. -machnął głową i zatrzymaliśmy się pod bramą domu Willa.
-To jedziemy jutro?
-Mhm, trochę się boję.
-Nie ma czego, będę tam z tobą. -uśmiechnął się pokrzepiająco.
-Boję się, że się zawiodę.
-Wtedy docenisz Roberta. Muszę iść, mam jeszcze jeden projekt do zrobienia.
-Jasne, przepraszam, że tak długo cię zatrzymałam.
-E tam, poznałem moją przyszłą żonę.
-O matko, Brooke jest od ciebie siedemnaście lat młodsza ty głupi zboku! -zaczęliśmy się śmiać.
-Głupi zboku... Jak mówisz zbok to już wiadomo, że ten ktoś jest głupi.
-Wolę to podkreślić. Ej jak byłeś mały to jadłeś drożdże? -spytałam zadzierając głowę.
-No, trudna sytuacja w domu sama rozumiesz... -zaczęliśmy się śmiać.
-Dobra, leć już robić ten projekt.
-No to do jutra. -uśmiechnął się i poszedł do samochodu stojącego po drugiej stronie ulicy.
Weszłam do domu, wszyscy domownicy byli w salonie, od razu na mnie spojrzeli.
-Jak było? -rzuciła mam.
-Okay.
-Leci fajny film, może...
-Nie. -przerwałam jej. -Jestem zmęczona.
***
*WILL*

Rose od samego rana chodzi od lodówki do swojego pokoju i łazienki.
Miała dziś jechać do Swindon, ale jakoś ten Michael się nie zjawia, widać, że Rose jest zdenerwowana.
-Mogę z tobą jechać. -zaproponowałem mimo, że umówiłem się z chłopakami.
-Y-y. -mruknęła ze słuchawką przy uchu.
Rose chodziła w tą i we w tą dopóki nie przyszedł Leondre z Charliem wtedy poszła do swojego pokoju.
-Myślisz, że mi otworzy? -spytał Devries, gdy zaczęliśmy grać w Fifę.
-Nie ma nawet mowy, że otworzy, nikomu nie otwiera. A i nie mówiłem wam, znalazła pracę, dlatego nie ma jej całymi dniami w domu.
Obaj spojrzeli na mnie jak na ducha.
-Pracuję? Gdzie ją zatrudnili?
-W jakiejś jogurtowi.
-Łooo, starzy odcięli ją od pieniędzy?
-Nie, nie wiem właściwie po co są jej te pieniądze, ale jak chce to niech sobie pracuje.
-Gdzie dokładnie pracuje? -spytał brunet, przerywając grę.
-Nie wiem, nie powiedziała, ale jedyną jogurtownie jaką znam jest na Rees St.
-Fakt. -zamyślił się na chwilę.
-Oh skończcie już o niej gadać, rzygam już nią. -Charlie przycisnął poduszkę do twarzy.
Po pewnym czasie, a dokładnie po 18 ktoś zaczął uderzać w drzwi frontowe, nie, w sumie on napierdalał w te drzwi jak pojebany.
Spojrzeliśmy na siebie, a potem wstałem i otworzyłem drzwi przygotowany na opierdolenie tego kogoś, ale stał tam roześmiany Michael, znaczy przez chwilę się śmiał potem był poważny, a potem znów się śmiał.
-Ja... -spadł o stopień niżej. -Ja do Rose. -wyprostował się.
-E... Moment. -zmarszczyłem brwi i cofnąłem się w głąb domu. -Rose! Złaź tu w tej chwili! -wrzasnąłem i odwróciłem do chłopaków, którzy nie wiedzieli o co chodzi.
-Czego drzesz ryja?-królewna wyszła z pokoju, a ja szybko do niej podbiegłem.
-Z kim ty się zadałaś?! To jakiś ćpun!
-O czym ty mówisz?
-Michael to jebany ćpun!
-Weź...
-Przyszedł tu. -założyłem ręce na pierś, a Rose momentalnie zrobiła się blada.
Minęła mnie i pobiegła do drzwi, ja oczywiście za nią, ale zatrzymałem się na korytarzu.
Chłopak siedział już na schodach przed domem i wiązał buty.
-Michael.-dziewczyna usiadła obok niego.
-Muszę ci coś powiedzieć. -złapał ją za głowę i zaczął szeptać jej coś do ucha.
Przez dłuższą chwilę siedziała patrząc przed siebie, a chłopak złapał kosmyk jej włosów i zaczął coś tam plątać.
-Wstawaj. -rozkazała i pociągnęła go za koszulkę.
-Nie mogę tam wejść, jest dziura.-oznajmił stając przed wejście.
-Tu nic nie ma Michael.
-Nie wejdę tam.
-Mich zobacz jest kładka. Możemy po niej przejść. -przewróciła oczami.
-A faktycznie, nie zauważyłem. -podrapał się po głowie.
Droga po kładce była długa i męcząca. Okazało się, że ta kładka była aż do schodów.
Ten ćpun szedł aż do schodów wąskim krokiem, padał, śmiał się i tak ciągle.
Patrzyliśmy na niego, ale nie było to w żaden sposób zabawne, bo co jeśli on wciągnął w to Rose?
W końcu dotarł do schodów wtedy Rose złapała go za koszulkę i zaczęła ciągnąć do swojego pokoju. Widać, że była zażenowana sytuacją.
-Woow. -skomentował Charlie.
-Co tak stoisz każ mu spierdalać? -Leondre dosłownie zrobił się cały czerwony.
-Rose!
-Momencik!
-Rose kurwa!
-Już!-odkrzyczała piskliwym głosem i po chwili zeszła zamykając za sobą drzwi na klucz.
-On ma z tą wyjść. -oznajmiłem twardo, ale gdy podeszła zobaczyłem zaczerwienione oczy.
-Jeżeli on wyjdzie, ja wyjdę z nim. -stanęła ze mną twarzą w twarz. Zlustrowałem jej twarz i byłem pewien, że była gotowa to zrobić.
-Co się stało?
-Nic, po prostu muszę na chwilę wyjść i Will... -spuściła głowę. -Pożyczyłbyś mi trzydzieści funtów?
-Co?
-Proszę, obiecuję, że oddam na koniec miesiąca.
-Nie będę dawał dla niego pieniędzy.
-Proszę... Oddam ci wszystko. -zapewniła.
-Musisz mi obiecać, że nigdy tego nie weźmiesz.
-Obiecuję. -powiedziała szybko, a ja wyjąłem pieniądze i dałem jej.
Rose założyła kaptur i szybko wyszła z domu. Chciałem zapytać czy nie iść z nią, ale nie zdążyłem już.
-Stary, pojebało cię? Ona to przećpa.
-Powiedziała, że tego nie zrobi.
-Jej słowa są gówno warte.
-Zamknij się Lenehan.
Wróciliśmy do gry, ale nie mogłem się skupić zresztą tak jak Leondre.
Rose wróciła po około czterdziestu minutach. Zdjęła buty i chciała iść na górę, ale coś mi nie pasowało, była w kapturze, a włosami zakrywała twarz.
-Rose, proszę wróć. -podszedłem do schodów na których środku zatrzymała się blondynka.
Zdjęła kaptur i odwróciła się do mnie przodem. Na policzku miała ogromny czerwony ślad i niewielkie rozcięcie.
Podszedłem do niej i dotknąłem tego miejsca.
-To nic... -spuściła wzrok.
-Mówiłem... Ej Rose wszystkie ćpunki dają dupy? -zaśmiał się Lenehan, a po policzku Rose momentalnie spłynęła łza. Zaciąłem pięści i zbiegłem po schodach.
-Wypierdalaj. -warknąłem w stronę blondyna, którego brwi wystrzeliły do góry.
-Weź...
-Wypierdalajcie! Nie zmuszaj mnie żebym ci przywalił.
Nie czułem się źle, że wyrzucam moim przyjaciół, nikt nie ma prawa tak traktować Rose.
Charlie prychną, a brunet spojrzał smutno na dziewczynę, ale obaj wyszli
Znów spojrzałem na Rose, która była już zalana łzami.
-Przepraszam. -powiedziała cicho i usiadła w tym miejscu w którym stała. Podszedłem do niej i chciałem przytulić, ale odsunęła się.
-Co się tam stało? -spytałem po chwili, gdy się już trochę uspokoiła.
-Powiem ci, ale błagam nie obwiniaj Michaela. -oparła czoło na dłoniach.
-Mogę tylko obiecać, że nic mu nie zrobię.
-On ma problemy, już jak go poznałam ćpał, nie chodzi ciągle na haju, ale ma problemy z dilerami. Wziął od nich towar bez pokrycia, a dzisiaj przyszli odebrać pieniądze, dlatego przyszedł.
-To oni cię pobili.
-Pomyśleli, że jestem jego dziewczyna, więc chcieli, żeby Michael pamiętał, że oni nie mają oporów.
-Nie możesz się z nim zdawać.
-Will, ty nic nie rozumiesz. -pokręciła głową i znów po jej policzkach spłynęło kilka łez.
-Wiem, że nie pozwolę ci się narażać.
-To się więcej nie powtórzy. -szybko wstała. -Pójdę się ogarnąć.
Gdy Rose była w łazience zrobiłem dwie herbaty i usiadłem przy stole.
Dziewczyna po kilku minutach poszła do swojego pokoju, a potem zeszła na dół.
-Zostanie na noc, proszę nic nie mów mamie, jutro z rana idą do pracy nawet się nie zorientują.
-Dobra, to zamknij swój pokój i chodźmy do mojego. -wzięliśmy nasze herbaty i zrobiliśmy tak jak powiedziałem.
-Mogę jakiś koc i poduszkę?-spytała gdy byliśmy już u mnie.
-Przecież zmieścimy się na moim łóżku...-zmarszczyłem brwi.
Ostatnio jest jakaś dziwna, nie można jej nawet dotknąć, zauważyłem, że Michael też tego nie robi. Znaczy no są tylko przyjaciółmi, ale nawet tak po przyjacielsku się obejmuje ludzi, a oni nawet ręki sobie nie podają.
Chyba jestem przewrażliwiony.
-Nie, na ziemi będzie okay.
-Dobrze, to ja będę spał na ziemi. -zacząłem układać sobie łóżko.
-Nie..
-Zawsze mówiłaś, że mam wygodniejsze łóżko, więc ten jeden raz pozwolę ci na nim spać. -puściłem jej oczko, a ona uśmiechnęła się lekko. Obejrzeliśmy kilka filmów i poszliśmy spać.
***
Obudziłem się po czwartej i jak kurwa mogłem?
Wstałem by zapalić i spojrzałem na Rose, która również nie spała i robiła coś w swoim telefonie.
-Też się obudziłem. -stwierdziłem jakby tego nie zauważyła.
-W sumie to jeszcze nie zasnęłam. -wzruszyła ramiona, a ja otworzyłem okno i zapaliłem papierosa.
-Nie przejmuj się nim, pogadasz z nim i powiesz, żeby się ogarną z tym, nie będziesz obrywać za niego.
-Wiem, tak jakoś, zaraz pewnie zasnę. -odwróciła się na drugi bok i przykryła kołdrą po sam nos.
Wyrzuciłem peta do popielniczki, która zawsze stoi na parapecie po drugiej stronie okna i wróciłem do mojego łóżka.
Cisza była tak głęboka, że słyszałem nierówny oddech Rose, w końcu zasnąłem.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemson!
Podobał się? Jakieś przemyślenia? Piszcie wszystko w komentarzach.
Jak tam? Bo ja umieram. Stwierdziłam, że skoro mam wolne weekendy to mogę trochę zarobić i rozdawać ulotki. 5,5h chodzenia po galerii +0,5 za kasą(mam nadzieję, że mi dodatkowo zapłacą xd) =chodzie jak kaczka, gardło boli mnie od mówienia"proszę bardzo",będę miała na twarzy sztuczny uśmiech chyba przez tydzień, ale hej! w końcu przydał mi sie rosyjski: kilka osób pytało mnie o drogę, a jedna kobieta nie potrafiła włączyć wifi na swoim ajfonie xd.
Od teraz będę brała ulotki od każdego XD Mam nadzieję, że jutro będzie lepiej. Ha, jasne...
Zadali mi już lekturę i mam zapowiedziany sprawdzian z historii. Super ekstra.
A jak tam wasz pierwszy dzień lekcji? Nowe klasy?
Mam nadzieję, że wszystko okay :))
Następny rozdział będzie jakoś za tydzień, jak dam radę.
JEŻELI CHCECIE BĘDZIE SUUUUUPER DŁUGI.
Pozdrawiam
-Kate xx