To jest ten dzień. W tym dniu poznam mojego biologicznego ojca.
Mam tylko nadzieję, że to nie jest były skazaniec czy coś, matka nic mi nie mówiła na jego temat.
-Gotowa? -spytał Michael gdy staliśmy przed wejściem.
-Gotowa. -odwróciłam do niego głowę i powiedziałam pewnie.
Czarnowłosy zadzwonił dzwonkiem, a moje kolana były w tym momencie jak z waty.
Czekanie trwało wieczność, ale w końcu niewysoki mężczyzna przy kości otworzył drzwi.
Przyjrzał się nam od góry do dołu.
-Nie potrzebuję nowego telefonu. -rzucił i chciał zamknąć drzwi, ale Mich je przytrzymał.
-My nic nie sprzedajemy, my... Znaczy ja... Ugh, jestem Rosalie Nixton. -wyciągnęłam dłoń w jego stronę. W momencie gdy usłyszałam moje nazwisko spojrzał na mnie jak na ducha.
-R... Rosalie? -zmarszczył brwi, szybko się rozejrzał i przepuścił nas w drzwiach.
Prowadził nas w głąb domu a ja mogłam rozejrzeć się w tym czasie, wszędzie były porozwalane zabawki. Czy to możliwe, że mam rodzeństwo?
Usiedliśmy w jadalni.
-Właściwie się nie przedstawiłem jestem Jordan.
-Tak wiem, mama dała mi...pańskie dane.
-Kawy, herbaty?
-Ja poproszę kawę.-odezwał się Michael.
-Jasne... Em?
-Michael, jestem znajomym Rose.
-Ach tak, Rosalie?
-Nie, dziękuję.
Gdy przygotowywał napoje ręce trzęsły mu się niesamowicie.
W końcu udało się mu przynieść je bezpiecznie na stół.
-Więc... Co u ciebie? -spytał, bo o co mógłby spytać.
-W porządku... Ma pan dzieci? -rozejrzałam się dookoła.
-No nie, znaczy ty jesteś moim dzieckiem.-powiedział niepewnie. -Ożeniłem się rok temu, Camilla ma dzieci z pierwszego małżeństwa. Pokaże ci zdjęcia.-szybko odszedł i po chwili wrócił z albumem. -To Andrea, ma pięć lat, bardzo inteligentna i ma talent do rysowania, mówię wam konie na papierze wyglądają jak żywe. -zaśmiał się. -To Sammy, pa dopiero dwa lata i już w półtorej roku zaczął chodzić, biega jak torpeda. Kiedyś zostanie sławnym sprinterem, tylko najpierw musi nauczyć się nie upadać, rzecz jasna. Próbuje być szybszy niż jest i ciągle się przewraca.
Dziwnie było tego wszystkiego słuchać. To mój ojciec a nie ma o mnie takich wspomnień.
-Kocham te dzieciaki... -uśmiechnął się do siebie, ale po chwili zmarszczył brwi i odłożył album.
-Tak właściwie, po co przyszliście?
Zdziwiłam się jego pytaniem, jestem jego córką chyba wiadomo o co chodzi...
-Dopiero niedawno dowiedziałam się o twoim istnieniu. -spokojnie gestykulowałam rękoma. -W końcu przekonałam się do tego by cię poznać...
-Rose. -westchnął, a ja w tym momencie zaczęłam denerwować się bardziej niż wcześniej. -Miło cię poznać, ale minęło tyle lat... Ja dopiero niedawno się z kimś związałem. Nie dam ci żadnych pieniędzy, bo ich po prostu nie mam i... Ja już ułożyłem sobie życie i jestem szczęśliwy.
Moje oczy lekko się zaszkliły, mimo, że go tak na prawdę nie znałam, to bolało.
To oczywiste, że ułożył sobie życie beze mnie.
-Rosalie...
-Nie ja rozumiem, jesteś szczęśliwy...beze mnie.-spojrzałam na swoje dłonie. -My już pójdziemy. -wstałam, a Jordan nawet słowem się nie odezwał.
Razem z Michaelem opuściłam dom mojego biologicznego ojca.
-Rose, przykro mi. -odezwał się chłopak, gdy zatrzymałam się przed samochodem i zaczęłam machać rękoma przy twarzy, żeby nie poleciała mi żadna łza.
-Jest w porządku, czego ja mogłam chcieć po tylu latach? On ma już rodzinę, a ja nie miałabym prawa wejść do jego życia z brudnymi buciorami.
-Ugh, mógł chociaż powiedzieć co się stało, dlaczego was zostawił.
-Od matki się nie dowiem, więc to będzie tajemnicą do końca mojego życia.
-Nie płacz.
-Nie płaczę, po prostu jest mi smutno. Chciałam tylko poznać mojego prawdziwego ojca.
-Twoim prawdziwym ojcem jest Robert i tylko on.
Nic nie odpowiedziałam tylko wytarłam powieki.
-Eh... -Michael westchnął i nagle ruszył w stronę domu.
-Mich, co ty robisz? Wra... -nie zdążyłam nic więcej powiedzieć, bo chłopak podszedł i po prostu kopnął donice stojącą przy schodach, a potem drugą. Obie pękły rozsypując ziemię i niszcząc kwiatki.
-Pewnie kosztowały tyle co połowa należnych ci alimentów!
Nie mogłam, zaczęłam się śmiać jak głupia, chociaż to chyba nie było tak śmieszne.
Mich uśmiechnął się i podszedł do mnie.
-Możemy mu jeszcze podpalić kupę na wycieraczce. -zaproponował śmiesznie poruszając brwiami.
-Kuszące, ale musimy iść na jakieś ogromne lody. Chodź, zanim zadzwoni na policję.
-W sumie miły był. -stwierdziłam gdy Mich zakręcał.
-No, ale dawno nie rozwalałem donic i dusza rebelianta po prostu sama ze mnie wyszła.
Zaśmiałam się i pojechaliśmy szukać jakiejś lodziarni.
***
Byłam sama w domu, George i mama byli w pracy, a Will na zajęciach. Trochę się przestraszyłam słysząc dzwonek do drzwi, odłożyłam wszystko co miałam w dłoniach, bo właśnie robiłam sobie śniadanie i skierowałam się do drzwi. Przez judasza zobaczyłam Devriesa, więc byłam już spokojniejsza.
-Po co przyszedłeś?-spytałam od razu gdy otworzyłam drzwi.
-Chcę porozmawiać.
-Wydaje mi się, że nie mamy o czym.
-Mogę wejść?
-Nie.
Chłopak spuścił wzrok a potem znów na mnie spojrzał.
-Rose, ciągle mi na tobie zależy.-wbił wzrok w moje oczy. -Błagam wybacz mi.
Jedyne co udało mi się zrobić to prychnąć na jego słowa, co on sobie myśli, że od tak zapomnę o wszystkim i znów będziemy razem?
-Moje uczucia do ciebie się nie zmieniły, nadal cię kocham... -chciał złapać mnie za rękę, ale nie pozwoliłam mu na to.
-Nie dotykaj mnie. Leondre, ty w ogóle się nie zmieniłeś, nadal jesteś samolubny, myślisz tylko o sobie. Nie zaprzeczę twoim uczuciom, tylko ty wiesz, co masz w tej swojej popieprzonej główce, problem w tym, że ja się zmieniłam. Teraz wszystko jest inne, ja jestem inna i nigdy w życiu już ci nie zaufam.
Chłopak patrzył na mnie, ale wydawał się nie rozumieć tego co mówię.
-Mam coś dla ciebie.
Z kieszeni wyjął małe czarne pudełeczko z różową wstążką i mi je podał. Niepewnie wzięłam od niego rzecz i powoli otworzyłam, w środku była srebrna bransoletka ze znakiem nieskończoności.
-Heh, myślisz, że dasz mi byle prezent i rzucę ci się w ramiona? -zakpiłam. -Nie przyjmę tego. -chciałam mu to oddać, ale nie wziął tego.
-Rose, proszę...
-Pierdol się. -powiedziałam prosto w jego twarz, rzuciłam pudełko na ziemię i zamknęłam drzwi.
Nie wiem co się dzieję, ale łzy naleciały mi do oczu, nie powinny, ale z drugiej strony Leondre to dość duży kawałek mojego życia i tego nie zmienię.
Było mnóstwo złych chwil, ale przed oczami mam tylko te dobre.
Rose on chciał cię uderzyć, on zniszczył ci życie...
***
Na szesnastą zrobiłam obiad, wtedy wszyscy po kolei zaczęli się schodzić, najpierw przyszli mama i George a potem Will, byli trochę zdziwieni, że czekam z obiadem, w ostatnim czasie rzadko jadłam w domu.
Usiedliśmy przy stole i jedliśmy w ciszy, ale w końcu mama zaczęła rozmowę, która wiedziałam, że się odbędzie.
-Za tydzień jest rozprawa.
Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam, miałam małą nadzieję, że na tym skończy.
Kto lubi mówić swojej matce, że woli mieszkać z ojcem?
-Rosalie. -wzięła głęboki oddech, który nawet ja słyszałam siedząc obok Willa naprzeciwko Georgea.-Wiem jakie masz zdanie na ten temat i nie jest łatwo mi to słyszeć... Hah no bo kto chcę słyszeć, że jest najgorszą matką na świecie, a jej dziecko chce uciec od niej jak najdalej...-spuściła wzrok.
-Nigdy tego nie powiedziałam, w tym wszystkim nie chodzi tylko o ciebie.
-Wiec o co chodzi? Przeniosłam cię do innej szkoły, nikt nie wie o tym profilu.
-Przeniesienie nic nie zmieni...
-Powiedz mi o co chodzi, bo się martwię, myślisz, że nie zauważyłam, że nie wychodzisz sama z domu? -tym to mnie zagięła, nigdy nie myślałam, że to zauważy. Przemilczałam to, a ona mówiła dalej. -Kilka dni temu był tu Robert, był w twoim pokoju, znalazł gaz pieprzowy i tabletki nasenne.
-Nie miał prawa przeszukiwać mojego pokoju. -załamał mi się głos.
-Nie o to tu teraz chodzi...
-Rose, co się dzieje? -Will odwrócił głowę w moją stronę, ale nie mogłam wydusić ani słowa, patrzyłam na niego z zaszklonymi oczami.
-Ktoś ci grozi? -spytał ,a jego oczy zrobiły się takie jak moje.
Tego nie chciałam żeby on musiał się martwić, bo mam wyrzuty sumienia. Nie chcę żeby ktokolwiek się martwił.
-Nie...-odpowiedziałam cicho i wlepiłam spojrzenie w talerz.
-Wiesz co jest najgorsze Rose? -znów zaczęła mama. -Że jestem twoją matką, a nie potrafię ci pomóc... Dzieję się coś złego, a ja nie potrafię ci pomóc, bo nie wiem jak. -spojrzałam na nią i widziałam spływającą łzę po jej policzku. -Córciu powiedz co się dzieję...
-Nie mogę.-pokręciłam głową.
-Razem znajdziemy sposób, żeby ci pomóc.
-Chcecie mi pomóc? Dajcie mi spokój i pozwólcie zamieszkać w Cardiff.
-Cię nie obchodzi mieszkanie z ojcem, chcesz po prostu mieć spokój, zamknąć się w swoim pokoju i siedzieć w nim całe życie!
-Will...
-Nie Rose, taka jest prawda. Nie pozwolimy ci na to, nie pozwolimy zmarnować sobie życia. Najgorsze jest to, że nie myślisz w ogóle o nas. Wiesz jak się czujemy gdy próbujesz od nas uciec? To cholernie boli, że jedna z najbliższych osób nie chce nawet z tobą rozmawiać.
Po słowach Willa zapadła grobowa cisza.
Nie chciałam przy nich płakać, wstałam od stołu i pobiegłam do swojego pokoju.
*WILL*
Obiad był masakrą, chyba każdy stracił apetyt.
Susan się rozpłakała a mój ojciec ją pocieszał.
Myślałem, że mi się wydaje, ale faktycznie Rose od długiego czasu nie wychodziła sama z domu, zawsze przyjeżdżał i odprowadzał ją Michael. Jeden jedyny raz, gdy widziałem ją wchodzącą samą to wtedy, gdy poszła zapłacić tym dilerom. Może to ich się boi? Może ma z nimi jakieś problemy?
Drugą sprawą są te tabletki, może ona chciała się zabić? Tego bym nie wytrzymał. Ale wtedy gdy spała u mnie w pokoju nie mogła zasnąć, więc możliwe że ma problemy ze snem, tylko dlaczego nie poszła z tym do lekarza czy coś...
Posprzątałem po obiedzie i usłyszałem dzwonek do drzwi, podszedł otworzyć i oczywiście był to Michael.
-Siema, byłem w pobliżu i Rose zadzwoniła... -nie dałem mu dokończyć, po prostu otworzyłem drzwi i wszedłem w głąb domu.
Chciał iść od razu na górę, ale zatrzymał się z powodu Susan.
-Przykro mi, że tak to wszystko wyszło. -usiadł naprzeciwko niej.
-Ty jesteś Michael, prawda? -wytarła oczy i spojrzała na niego.
-Tak.
-Powiedz mi o co chodzi, coś jej grozi? Po co jej gaz pieprzowy i leki nasenne?
Mężczyzna nawet nie zdziwił się że to wiemy. Miałem nadzieję, że widząc tak martwiącą się Susan powie cokolwiek.
-Nie, nic jej nie grozi. Jeżeli chodzi o leki to ja je załatwiłem, bo Rose prawie nie spała. Niech się pani nie martwi...
-Heh, łatwo ci mówić, nie chcę żeby się wyprowadzała...
-Tak między nami to ja też, myślę, że będzie lepiej jak tu zostanie. Po prostu tam będzie sama, wiemy jaka ona jest...nie będzie wychodziła z pokoju, a to jest dla niej tylko gorsze. Tutaj ma mnie i Willa. -chłopak odwrócił głowę w moją stronę, a potem znów spojrzał na Susan. -Rose nie chce żebyście się nią przejmowali, bo prędzej czy później wszystko wyjdzie na jaw i boi się, że spojrzycie na nią inaczej.
-Proszę powiedz mi co się stało?
-Przepraszam, ale to za duża sprawa, żebym mógł pani powiedzieć.
-Czy ona coś zrobiła?
-Przykro mi, ale na prawdę nie mogę. -wstał od stołu.
-Michael. -zatrzymała go Susan. -Mam prośbę, mógłbyś przyjść na rozprawę jako świadek i powtórzyć to co powiedziałeś. Wychodzi na to, że znasz ją najlepiej, sąd weźmie to pod uwagę. -uśmiechnęła się do niego smutno. Na chwilę się zamyślił.
-Rose mnie znienawidzi, ale chce jej pomóc. Proszę jej nic nie mówić.
-Jasne, zostaw swój numer, będą mi potrzebne twoje dane.
Chłopak szybko podał jej swój numer a potem poszedł na górę do pokoju Rose.
To wszystko jest cholernie popieprzone.
***
*tydzień później*
*ROSE*
Jestem w gabinecie psychologa sądowego. Musiał stwierdzić czy jestem dość dojrzała, żeby przesluchiwano mnie jak świadka (to brzmi jakby była to rozprawa sądu karnego) i wydać swoją opinię, pytała głównie o relacje z rodzicami, nie mogłam wydać jednoznacznej opinii, no bo z obojgiem moje kontakty są złe.
Z tego co wiem to świadkami po stronie mamy jest Will i George, a taty babcia, która gówno wie, bo ostatni raz widziała mnie jakieś pięć lat temu.
W końcu przyszła moja kolei, od razu gdy weszłam w moim gardle zebrała się ogromna gula, a dłonie zrobiły się całe mokre.
Nie wiedziałam czy mam powiedzieć dzień dobry, czy...co? Więc po prostu w ciszy poszłam w głąb sali.
W moje oczy rzuciło się miejsce po lewej stronie WYSOKIEGO SĄDY. To była czarnoskora kobieta. Pomyślałam, że tam powinnam usiąść więc tak zrobiłam. Siedziałam przodem do powodów rozprawy, czyli matki i ojca wraz z prawnikami.
Spojrzałam na świadków i oprócz tych wszystkim osób o których wiedziałam był też Michael. Zmarszczyłam brwi, a ten zdrajca odwrócił wzrok.
Zapierdole go przysięgam.
-Wszystko w porządku? -spytała czarnoskóra kobieta.
-Tak.
-Proszę, przedstaw się.
-Ym, nazywam się Rosalie Nixton, mam 16 lat.
-Wiesz po co jest ta rozprawa, prawda?
-Tak, chce mieszać w Cardiff, ale mama się nie zgadza.
-Tak, zadamy ci kilka pytań, a ty po prostu powiesz prawdę.
-Rozumiem.
Czułam się dziwnie, pierwszy raz jestem na rozprawie i jeszcze jestem główym obiektem na niej.
Najpierw zaczął zadawać pytania prawnik mamy, nic takiego, pytał dlaczego chcę mieszkać z ojcem i jakie są moje relacje. Nic nie koloryzowałam.
Prawnik ojca był już bardziej dociekliwy, co mnie przeraziło.
-Możesz nam opowiedzieć co się stało w twojej starej szkole? Dlaczego przeniosłaś się do innej placówki?
-Ktoś porozwieszał w szkole zdjęcia mnie ośmieszajace.
-Coś jeszcze? -spytał sugerując żebym dokończyła.
-Na jakimś portalu było moje pół nagie zdjęcie oraz ogłoszenie, wszyscy to widzieli.-spojrzałam na swoje dłonie.
Rose debilko nie płacz.
-Czy to po tamtym zdarzeniu przestałaś wychodzić z domu?
-Miedzy innymi...
-Jakie są te inne?
Wzięłam głęboki oddech.
-Wysoki sądzie, pan Robert Nixton w pokoju swojej córki znalazł gaz łzawiący i silne leki nasenne wydawane na receptę, normalny nastolatek nie posiada w swoim pokoju takich rzeczy.
Normalny nastolatek... Oni mają mnie za jakiegoś świra, czy coś?
-Rosalie po co są ci te przedmioty? -spytała czrnoskóra kobieta, ale ja wciąż bawiłam się swoimi palcami.
-Wysoki sądzie, Rosalie ma objawy silnej depresji, gdy mieszkała z ojcem była radosną dziewczynką, teraz większość czasu spędza w domu. Wszytko wskazuje na to, że dziewczynka boi się z niego wyjść.
-Rosalie boisz się czegoś?
Spojrzałam na Michael który kiwnął głową.
-Do czego jest potrzebny ci gaz łzawiący?
Spojrzałam na wszystkich pokolei mame, tatę, Willa...oni chyba powinni wiedzieć o co chodzi.
Poczułam łzy pod powiekami i mocno zacinełam wargi.
-Wszyscy myślą, że jestem wariatką... -wbiłam wzrok w swoje kolana. -Ale nic nie wiedzą... Ten profil był w Internecie kilka dni przed tym jak dowiedziała się o nim cała szkoła. To od niego wszystko się zaczęło, było tam wszystko: moje nazwisko, numer, nawet adres. Zaczęłam dostawać wiadomości i telefony z propozycjami...wie sędzia czego. -wzięłam oddech, bo czuła że mój głos zaczyna się trząść. -Kiedy chciałam wyjść, podbiegł do mnie mężczyzna i powiedział, że znalazł mój profil, chciał mnie zabrać do swojego domu, uciekłam, byłam przestraszona tym, że takich mężczyzn może być więcej. Kiedy cała szkoła dowiedziała się o tym profilu...wszyscy myśleli, że jest prawdziwy... Wybiegłam ze szkoły i cały dzień chodziłam po mieście, ale gdy zaczęło robić się ciemno musiałam wrócić do domu. -wytarłam pierwszą łzę.
-Możesz mówić dalej?
-Przechodziłam między dwoma blokami, poczułam za sobą czyjąś obecność więc przyśpieszyłam. Poczułam mocne szarpnięcie i w momencie byłam przyparta do muru przez jakiegoś faceta. Nie mam pojęcia kto to był. Przystawił mi nóż do gardła i zaczął mówić ohydne rzeczy. -po moich policzkach zaczęło spływać coraz więcej łez, głos drżał mam wrażenie, że tak jak całe moje ciało. -On...dotykał mnie, zaczął rozpinać rozporek. Ja... Tak strasznie się bałam, nie mogłam nic zrobić miałam nóż przy gardle. Płakałam, próbowałam krzyczeć... On mnie nie słuchał. To było obrzydliwe, jego ręce... -schowałam twarz w dłonie. -Myślałam o tym co zaraz się wydarzy... Na szczęście Micheal przechodził tamtędy, a ten facet uciekł. -płakałam tak strasznie, że nie mogłam złapać powietrza, nienawidzę do tego wracać. -Ja chce być po prostu jak najdalej od tego miejsca. Boję się wychodzić, bo mam wrażenie, że ten mężczyzna chce dokończyć to co zaczął. Boję się tak, że nie mogę spać po nocach, gdy jestem sama w domu noszę gaz pieprzowy w kieszeni i co pięć minut sprawdzam czy drzwi są zamknięte, najchętniej zamknęłabym się w pokoju. Udaje mi się spać tylko dzięki tabletkom, brzydzę się swojego ciała, ja.... Ja nie potrafię normalnie funkcjonować. -załamał mi się głos. Schowałam twarz w dłonie i rozpłakałam się na dobre, nie dałam już rady nic powiedzieć. Nic nie słyszałam, nic nie widziałam, dopiero poczułam czyjeś ciepło na moich ramionach, a potem zapach wody kolońskiej Michaela. Pomógł mi wstać i zaprowadził na ławkę dla świadków. Usiadłam obok Willa, który objął mnie i przyciągnął do siebie. Pierwszy raz od dłuższego czasu pozwoliłam się komuś dotknąć, czułam się bezpiecznie. Will wplątał dłoń w moje włosy i delikatnie masował moją skórę.
-Shh, już wszystko jest dobrze. Obiecuję, że już nigdy nikt cię nie skrzywdzi. -szepnął a potem pocałował mnie w czubek głowy.
Uwierzyłam mu.
Nikt już chyba nie miał nic do powiedzenia, wiec rozprawa zakończyła się, a my mieliśmy jeszcze czekać na oświadczenie.
Wyszliśmy z sali, nadal nie mogłam się uspokoić i mimowolnie szlochałam.
-Rose, matko boska, dlaczego nic nie mówiłaś? Przecież to... -mama nie dokończyła i po prostu mnie przytuliła. Od dawna brakowało mi jej, ale przecież to nic nie zmienia...nadal między nami będzie mur żalu, który budowałyśmy od wielu lat.
-Rosie... -odsunęłam się od mamy i spojrzałam na ojca. Nie wiem co czuję, coś jak obojętność, nie potrafię wybaczyć mu tego, że zwątpi w miłość do mnie. Przecież powinien kochać mnie bezwarunkowo, jak prawdziwy ojciec, za którego się ma. Dla mnie nie liczą się geny, liczy się uczucie, w które on zwątpił a nie powinien.
-Przepraszam, muszę iść do toalety. -odwróciłam wzrok i ruszyłam wzdłuż korytarza.
-Rose, poczekaj. -usłyszałam głos Michaela, był tuż za mną. -Przepraszam, że nic ci nie mówiłem o tym, że jestem świadkiem. Nic nie mówiłem na TEN temat. -zatrzymałam się i odwróciłam by na niego spojrzeć. Chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy.
-Dziękuję ci Michael. Za wszystko, za to, że mnie uratowałeś, że wziąłeś mnie pod swój dach, opiekowałeś się mną i za to że przyszedłeś. -zrobiłam krok w jego stronę i przytuliłam go. Był trochę zaskoczony, ale objął mnie prawie od razu.
-To nic...
-Nie mów, że to nic takiego, bo zaopiekowałeś się nieznajomą dziewczyną i nic za to nie chciałeś. Jesteś najwspanialszym człowiekiem na świecie.
-Przestań, zaraz się rozpłaczę... Ja nie jestem doskonały, też mam problemy.
-Nikt nie jest doskonały, każdy ma problemy, ale ty nawet ze swoimi problemami jesteś najlepszym człowiekiem jakiego znam.
-Boże, Rose, przestań bo serio się rozpłaczę. -podniosłam głowę i faktycznie zaszkliły mu się oczy.
-Oj Miche, bądź facetem. -uderzyłam go pięściami w klatkę piersiową.
-Nigdy więcej nie mów do mnie Miche. -zaśmialiśmy się.
-Też ci kiedyś pomogę.
-Ty mi ciągle pomagasz, nawet o tym nie wiesz. Chodź, miałaś iść do łazienki, noi zaraz dowiemy się czy będę nadal odbierał cię ze szkoły.
Odsuneliśmy się od siebie i ruszyliśmy w stronę toalet.
-Już jest mi wszystko jedno. Nie wiem, czy zmiana miasta mi pomóże...
-Ja ci pomogę.-uśmiechnął się do mnie. -Będziesz wychodziła, będziesz spała i znajdziesz jakiegoś fajnego chłopaka. Zobaczysz, wszystko się ułoży. -objął mnie ramieniem i weszliśmy do damskiej.
Przemyłam trochę twarz i zmyłam rozmazany makijaż
-Tak często płacze, że powinnam nosić płyn do demakijażu...
-Albo przestać się malować.
-A to niby kobiety są niezdecydowane.
-Co masz na myśli? -spytał zakładając ręce na klatkę piersiową.
-To, że jak się dziewczyna nie maluję to faceci nie zwracają na nią uwagi, a gdy się maluję to zwracają na nią uwagę, ale mówią, że nie powinna się malować.
-Przecież ty nie chcesz zwracać na siebie uwagi mężczyzn... -spuściłam wzrok-O boże przepraszam.
-Nie jest ok, muszę nabrać dystansu do tego co mnie spotkało. Sam tak mówiłeś.
-Tak, ale nie powinienem robić takich uwag.
-Na prawdę jest okay. Wracając...
-Faceci chcą mieć piękną kobietę, ale gdy się zakochają, kobieta jest zawsze piękna.
Postanowiłam zignorować tą dziwną uwagę.
-Możemy wracać? Chcę się dowiedzieć czy mam się dziś pakować.
-Właściwie... Zresztą nieważne, sama się dowiesz. -wymigał się i otworzył drzwi.
-Mich, mów.
-Wyszło, że twój ojciec chce wyjechać.
-Co? Gdzie?
-Do Chin.
-On zwariował? Co jeśli ja...
-No właśnie. -spojrzał na mnie gdy byliśmy już przed salą.
-Dlaczego Chiny?
-Nie wiem, domyślam się. Mówił że ma plan na własną działalność, a tam jest tania siła robocza...i no wiesz, będzie miał dobre warunki.
-Mhm.
-Nie martw się, nie pozwolę wywieźć cię do Chin.
Ale się wjebałam, chciałam mieszkać z ojcem żeby mieć święty spokój, ale nie w Chinach.
Czekaliśmy aż wszyscy wyjdą z sali sądowej aż w końcu drzwi otworzyły się a pierwszy oczywiście wybiegł Will. Spojrzał w przeciwną stronę a dopiero potem na nas, z szerokim uśmiechem podszedł do mnie i przytulił lekko podnosząc w górę.
To chyba znaczy, że zostaje z nimi.
-Cholera nawet nie wiesz jak się spociłem czekając na orzeczenie.
-Oj nawet nie wiesz jak bardzo wiem. -przytuliłam go lekko.
-Nie cieszysz się? -odsunął się na minimalną odległość.
-Nie wiem, Will.
-Rose! -uścisnela mnie mama. -Już jest wszystko dobrze, pomożemy ci, pójdziemy do specjalisty i...
-Moglibyśmy porozmawiać o tym w domu?
-Masz rację, chodź wracamy. -pociągnela mnie za rękę.
-Właściwie... Mogłabym wrócić z Michaelem?
Mama spojrzała na mnie surowym wzrokiem, ale po chwili złagodniała.
-Jeżeli chcesz...
-Rose możemy chwilę... Właściwie chciałbym się z tobą jutro zobaczyć, porozmawiać na spokojnie. -podszedł ojciec.
Teraz jestem w centrum uwagi, super. Tego nie chciałam, ludzie patrzą na mnie jak na skrzywdzone dziecko, a nawet gorzej, jakbym była inną, obcą osobą.
-To dobry pomysł. -stwierdziłam i odwróciłam się do Micheala, z którym pojechałam do jego mieszkania.
***
-Rose nie obrazisz się, ale po prostu muszę. -wyjął z szafki biały proszek.
-Mogę? -spytałam wskazując palcem na torebeczkę.
-Zwariowałaś?! -odłożył to i poszedł do kanapy na której siedziałam.
-No co? Chce się dowiedzieć co ty w tym widzisz.
-Nie ma mowy, w ogóle co ci przyszło do głowy?! Nigdy w życiu nie dam ci tego świństwa.
-Skoro to świństwo to dlaczego to bierzesz?
-Nie rozumiesz.
-Nie dajesz mi nawet szansy zrozumieć.
-Wszystko zaczyna się niewinnie, mówisz sobie że tylko spróbujesz, podoba ci się próbujesz kolejny raz. Rose to nie są cukierki.
-Traktujesz mnie jak dziecko.
-Zachowujesz się jak dziecko, widzisz do czego to prowadzi i nadal tego chcesz. W pewnym momencie przestajesz nad tym panować i zrobiłbyś wszystko dla działki.
-Ty zrobiłbyś wszystko?
Zamyślił się na chwilę.
-Wiele, ale nie wszystko.
Już nic nie odpowiedziałam, a Michael poszedł do stołu na którym przygotował sobie kreche i ją wciągnął. Wrócił na kanapę, ale ani razu na mnie nie spojrzał. Nigdy potem nie potrafi spojrzeć mi w twarz.
Skoro jest świadomy swojego uzależnienia to dlaczego nic z tym nie zrobi?
Przez narkotyki rodzice wyrzucili go z domu w wieku siedemnastu lat. Był zdany tylko na siebie, od narkomańskich melin i drobnych kradzieży do własnej pracy i własnego mieszkania. Niby wszystko się zmieniło, a narkotyki ciągle były obecne w jego życiu, może to nie uzależnienie, tylko on po prostu to lubi, jak snikersy...czy coś.
-W lodówce mam piwo, możesz wypić jedno. -oznajmił wpatrzony w telewizor. Pierwszy raz pozwolił mi wypić piwo. To pewnie taka forma złagodzenia sytuacji, co z tego, że wcale nie byłam zła, piwa nie odmówiłam.
Wzięłam jedną butelkę z lodówki, a gdy wróciłam na kanapę Michael znów poszedł do kuchni i wciągnął kolejną kreskę.
-Mich, nie za dużo? -spojrzałam na niego z troską.
-Zostaniesz na noc?
-Jeżeli mogę.
-Nie wzięłaś leków, pojadę po nie. -wstał i szybko poszedł w stronę drzwi.
-Michael nie ma mowy, brałeś. -pobiegłam za nim i przytrzymałam go za rękę.
-Jest okay.
-Nie, zaraz będzie nasz serial. Jakoś dam radę.
-Na pewno?
-Tak, chodź. -wróciliśmy na kanapę, a po kilku minutach zaczęło się dziać.
Michael zrobił się wesoły i zaczął opowiadać dziwe historię, z których przez jego tępo mówienia prawie nic nie zrozumiałam.
-Mich, może połóż sie już.- wstałam, ale szybko pociągnął mnie na swoje kolana.
-Nie chcę jeszcze.- wydął dolną wargę, a potem położył dłoń na moim policzku.
Byłam całkowicie zmieszana, nigdy nie byliśmy tak blisko siebie.
Nie zareagowałam, bo kompletnie nie wiedziałam jak.
Był coraz bliżej, aż w końcu nasze usta dotknęły się, delikanie musnął moją dolną warge, a ja wstałam jak poparzona.
-Pójdę...chce...spać, tak. Dobranoc.-uciekłam do swojego, a właściwie Michaela, pokoju.